Dziesięć naj… szalonego sezonu w La Liga

redakcja

Autor:redakcja

19 maja 2014, 15:31 • 7 min czytania

Za nami jeden z najdziwniejszych i najbardziej zaskakujących sezonów w La Liga. Byliśmy świadkami szalonej, trwającej do ostatniej kolejki walki o mistrzostwo i utrzymanie. Równolegle hiszpańskie zespoły podbijały Europę i już wiadomo, że wszystkie trofea podzielą miedzy sobą. W lidze po raz pierwszy od dziesięciu lat i triumfu Valencii, po mistrzostwo sięgnął ktoś spoza dwójki hegemonów Real-Barcelona. Najgorszą ekipą okazał się Betis, który jeszcze w poprzednim sezonie należał do czołówki i awansował do europejskich pucharów. Przez ostatnie dziewięć miesięcy w Hiszpanii nieustannie serwowane były genialne spotkania i wielkie emocje. Co zapamiętamy z tego szalonego sezonu?
Najlepszy mecz

Dziesięć naj… szalonego sezonu w La Liga
Reklama

Wybór nie był prosty, bo oglądaliśmy wiele wspaniałych spotkań, ale jeden mecz zdecydowanie wybijał się ponad resztę. Real-Bracelona 3:4. Trzy do czterech. Ileż tam było zwrotów akcji, ile emocji i bramek. Nazwaliśmy go meczem stulecia, który zasłużył na swoje miano. Tak relacjonowaliśmy chwilę po końcowym gwizdku: „Gran Derbi 2014 było bowiem lekturą obowiązkową dla każdego fana futbolu. Lekturą pomiędzy Danem Brownem, Jo Nesbo i Paulem Mersonem, w której zdarzyło się absolutnie wszystko. Piękno i brutalność. Po prostu wszystko. Kapitalne gole, akcje (fenomenalny Di Maria), słupki (co za petarda Alvesa!), kartki, obalone tymczasowo pomniki (Bale) czy wreszcie powrót do żywych (Neymar). I wreszcie dowód, że Cristiano może być „bueno, rico y guapo“ (dobry, bogaty i przystojny), ale – choć zwykle ładował w Gran Derbi jak szalony – tym razem nie udźwignął ciężaru ani poza boiskiem, ani na nim.”

Reklama

Najważniejszy mecz

Najważniejszy nie znaczy najlepszy, choć akurat mecz Atletico-Real pretendował do pierwszego miejsca w obydwu kategoriach. Dlaczego nie wybraliśmy meczu na Camp Nou, w którym Los Colchoneros zapewnili sobie tytuł mistrzowski? Bo gdyby nie postawa w derbach Madrytu, nie byłoby ogromnych emocji w ostatniej kolejce. Kiedy Real przyjeżdżał na Calderon, miał trzy punkty przewagi i w pamięci dwa pewne zwycięstwa nad Atletico w Copa del Rey. Już w trzeciej minucie Królewscy prowadzili i wydawało się, że zaraz wyrzucą lokalnego rywala z gry o mistrzostwo. Podopieczni Simeone pokazali jednak charakter, podnieśli się i byli nawet blisko zgarnięcia pełnej puli. Po meczu to oni byli smutni, to oni chowali twarze w dłoniach, bo czuli, że tego dnia byli od rywala lepsi. Derby Madrytu niejako wyciągnęły Atletico z kryzysu (cztery porażki w sześciu poprzednich meczach) i pozwoliły ponownie uwierzyć w siebie. Los Colchoneros ponownie obrali właściwy tor i wygrali dziewięć ligowych spotkań z rzędu, co w ostatecznym rozrachunku przełożyło się na zdobycie tytułu.

Najbardziej typowy Simeone

Po triumfie na Stamford Bridge jeden z angielskich dziennikarzy napisał: „Ich pasja jest ogromna (…) Przypominają raczej bandę nabuzowanych opryszków, a nie finalistę LM”. Taki właśnie jest Simeone i tacy są jego piłkarze – realizują się przez walkę. Atletico mogło zapewnić sobie tytuł wcześniej, wygrywając z Levante lub z Malagą. Tak zdobyte mistrzostwo nie byłoby jednak do końca w stylu Cholo. Zamiast spokojnej końcówki sezonu i meczu o nic z Barceloną, Atletico pojechało na Camp Nou jak na wojnę. Los Colchoneros przegrywali, ale odrobili straty i wydarli tytuł Barcelonie w jaskini lwa. Zamiast szpaleru przed meczem dostali owacje od Camp Nou po końcowym gwizdku. Styl Simeone to nie jest „lekko, łatwo i przyjemnie”, to ciągła gra pod presją i zostawianie zdrowia na boisku. Kto wie, czy walczące do końca Atletico nie zaliczyło przy okazji najlepszego możliwego przetarcia przed finałem Ligi Mistrzów.

Najbardziej typowy Ancelotti

Zaczął bardzo dobrze, a jak się rozkręcił – było fantastycznie. Real grał najlepszą piłkę w Hiszpanii, a poszczególni zawodnicy notowali apogeum formy. Świetnie wyglądał Modrić, który przez wielu zaczął być postrzegany jako najlepszy defensywny rozgrywający na świecie. Wreszcie odnalazł się Di Maria, któremu wyraźnie posłużyła zmiana pozycji. Postrachem każdej defensywy stał się tercet BBC, z późniejszym królem strzelców Cristiano, odbudowanym Benzemą i świetnie wpasowanym w drużynę Balem. Formę odzyskali Pepe i Coentrão, a na bardzo wysoki poziom wskoczyli Carvajal i Jesé. Kwintesencją gry Realu był mecz z Bayernem w Monachium, gdzie maszynka Guardioli została zmiażdżona, kompletnie roztrzaskana. I wtedy coś się zacięło. Ancelotti po raz kolejny wyłożył się na ostatniej prostej, kiedy wszystko miał na wyciągnięcie ręki. Włoski szkoleniowiec powtórzył tym samym wtopy na finiszu, które wcześniej były jego udziałem w Juventusie i w Milanie. Real skończył na trzecim miejscu, choć miał wszystko, by właśnie sposobić się do gry o potrójną koronę.

Najsmutniejsze pożegnanie

Przed sezonem z powodu choroby Tito Vilanova pożegnał się z Barceloną, a 25 kwietnia odszedł na zawsze. Wydawało się, że cały świat – nie tylko ten futbolowy – na chwilę się zatrzymał. Po podaniu tej tragicznej wiadomości napisaliśmy: „Ł»adne słowa nie oddadzą tragedii, jaka dotknęła zarówno Vilanovę jak i jego rodzinę. Można być kibicem Barcelony, Realu lub jakiejkolwiek innej drużyny, ale to wszystko przestaje się liczyć w obliczu ludzkiego życia, a w końcu śmierci. Vilanovę zapamiętamy jako świetnego trenera – jednego z zaledwie siedmiu, którzy w swoim debiutanckim sezonie zdobyli mistrzostwo kraju. Za czasów Guardioli był numerem dwa, ale wielu traktowało go jako godnego współtwórcę sukcesów Blaugrany i 14 trofeów, jakie drużyna zdobyła pod wodzą Pepa. Mówiło się, że Guardiola odpowiada za stronę mentalną i motywację, a taktyką zajmuje się głównie Tito. Widać to było, kiedy Vilanova objął Barcelonę – zespół nadal spisywał się fantastycznie”.

Najdziwniejsza szansa Pawłowskiego

Jakby nie patrzeć, Bartłomiej Pawłowski ligi hiszpańskiej nie zwojował. Kilka szans na pokazanie się na boisku dostał, ale z pewnością nie o takim wymiarze czasowym marzył. Co ciekawe, minuty Pawłowskiego rozkładają się następująco: 127 minut w meczach z Barceloną i 128 z pozostałymi przeciwnikami. Przedziwna to sytuacja, bo wiadomo jak trudno gra się hiszpańskim średniakom z Blaugraną. Nie można powiedzieć, że Pawłowski szczególnie zawodził w tych meczach, był po prostu równie bezradny jak reszta drużyny. Spotkania Malagi z Barceloną polegały przede wszystkim na bieganiu za przeciwnikiem i oglądaniem jak wymienia tysiące podań. Za każdym razem po meczach przeciwko Messiemu i spółce Bernd Schuster odstawiał Pawłowskiego na kilka meczów. Zwłaszcza po starciu na Camp Nou z 26 stycznia Polak poszedł w kompletną odstawkę. Później dostał już tylko dawdzieścia minut – jakby na pożegnanie – w ostatnim meczu sezonu.

Najdziwniejszy finisz sezonu

To co działo się w końcówce sezonu w Hiszpanii przypominało czyste szaleństwo. Dwa i pół tygodnia temu trzech pretendentów stało przed ostatnią prostą i miało przed sobą dziesięć spotkań. Atletico, Barcelona i Real na finiszu rozgrywek nagle zapomniały, jak się wygrywa. We wspomnianych dziesięciu meczach tylko raz udało im się pokonać przeciwnika – zrobił to Real w momencie, kiedy nie miał już matematycznych szans na mistrzostwo. Na 30 możliwych punktów najlepsze hiszpańskie drużyny łącznie zdobyły zaledwie dziesięć oczek. Przez chwilę wydawało się, że nikt nie chce zdobyć mistrzostwa, a wyścig sprinterów zamienił się w wyścig żółwi. Pretendenci do tytułu w ostatnich meczach nawet nie zbliżyli się do wyników Almerii i Getafe, które w czterech spotkaniach zdobyły po dziesięć punktów i dzięki temu utrzymały się w lidze. Najwięcej straciły na tym ekipy Osasuny i Realu Valladolid, które obok dawno pogodzonego z losem Betisu zostały wyrzucone z ligi.

Najsmutniejszy farbowany lis

Granie na środku obrony w najsłabszej drużynie ligi z pewnością do przyjemności nie należy. A jeżeli jest się dodatkowo nękanym przez kontuzje, to mamy obraz pełnego dramatu. Doszło nawet do tego, że Perquis poważnie myślał o zakończeniu piłkarskiej kariery w wieku 29 lat. W tym sezonie miał już złamaną szczękę – przez co przez dłuższy czas nie mógł nawet mówić – potem trafił do szpitala z powodu kolki nerkowej, po czym doznał poważnego urazu mięśnia uda. – To mój najgorszy sezon w karierze, jestem załamany. Jeszcze nigdy nie przytrafiło mi się nic tak przykrego – tak podsumował właśnie zakończone rozgrywki na łamach Marci. Póki co hiszpański epizod Perquisa to jedno wielkie pasmo nieszczęść. Na poprawienie swojego bilansu i powrót do formy Francuz będzie musiał poczekać do przyszłego sezonu, który najprawdopodobniej spędzi w drugiej lidze.

Najładniejszy gol

To po prostu musiał być Cristiano, który nie dość, że strzelał najwięcej, to jeszcze jego trafienia nierzadko były wyjątkowej urody. Wystarczy napisać, że głównym konkurentem powyższego trafienia był dla nas karate-gol Ronaldo z niedawnego meczu z Valencią. Cristiano kończy więc sezon z koroną króla strzelców i z najładniejszą bramką, ale z pewnością nie są to ligowe osiągnięcia, o jakich marzył.

Najwłaściwsza reakcja

Niesamowita sytuacja – w 76. minucie meczu z Villarreal ktoś rzucił bananem w stronę wykonującego rzut rożny Daniego Alvesa. Ten niewiele myśląc podniósł go i zjadł, tym samym początkując wielką akcję przeciwko rasizmowi. Na Twitterze po hasztagami #WeAllMonkeys i #NoToRacism pojawiały się setki zdjęć ludzi z całego świata wpierających Alvesa i jedzących banany. Do akcji przyłączyli się między innymi Robert Lewandowski, Sergio Aguero, Mario Balotelli oraz Władimir Kliczko.

MICHAف SADOMSKI

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama