Co prawda galę po zakończeniu Ekstraklasy zaplanowano dopiero na 2 czerwca, ale w zasadzie śmiało mogłaby się ona odbyć na przykład w najbliższy wtorek. Bo wszystkie rozstrzygnięcia już znamy i sezon – jakby nie patrzeć – właśnie się skończył. Wiadomo, kto wygrał ligę, kto będzie wicemistrzem, nie są też jakąś skrzętnie skrywaną tajemnicą nazwy klubów, którym wkrótce oficjalnie powiemy do widzenia. Ale nawet jeżeli emocje miały trwać tylko do dziś, to dobrze, że uleciały po TAKIM meczu. Górnik zagrał najlepiej na wiosnę, natomiast Legia – jak na obrońcę tytułu przystało!
Ale konia z rzędem temu, kto po pierwszych trzydziestu minutach, przewidziałby końcowy rezultat. To, co zademonstrowali legioniści, bardziej niż drużynę zapalczywie walczącą o zaklepanie mistrzostwa, przypominało strajk włoski. Wszystko w miejscu, od niechcenia, niedokładnie i do tyłu lub w maliny. Jednym słowem: skrajna beznadzieja. Vrdoljak wiosną nie stracił tylu piłek, co w Zabrzu. Jodłowiec potykał się bez ingerencji przeciwnika, a Ł»yro przypomniał sobie czasy, kiedy nie było mu przyjemnie czytając recenzje swoich poczynań.
I właśnie ostatni kwadrans pierwszej połowy pokazał, co będzie grane. Cios za cios. Setka za setkę. Dwie poprzeczki Kucharczyka (szkoda, że w Turbokozaku tak nie potrafił) i jedna Brzyskiego po rewelacyjnym odpaleniu armaty, zapaśniczy chwyt Dancha na Radoviciu, za który stoper zabrzan powinien był wylecieć z boiska, a gościom należał się rzut karny. Działo się!
Za nami zawody, po których powinniśmy przyznać dwa tytuły dla najlepszego piłkarza. Michał Ł»yro – tu rzecz jasna nikt nie ma żadnych wątpliwości. W 2014 roku wyśrubował bilans wręcz rewelacyjny. Dziewięć gier, osiem asyst, cztery gole. Ci, którzy pamiętają jego wcześniejsze popisy, muszą się od dwóch miesięcy łapać za głowę. Szkoda, naprawdę szkoda, że… jesienią pewnie już go tutaj nie zobaczymy. Tak samo, jak drugiego MVP – Pawła Olkowskiego. Skauci z Koeln oglądali go od lata zeszłego roku i o ile w to, że w raportach wynotowali imponującą szybkość prawego obrońcy Górnika, coraz lepsze ostatnie podanie czy wyraźną poprawę ustawiania się w fazie przejścia do defensywy, to za nic w świecie nie wiedzieli o tym, że potrafi ładować z dystansu. Spokojnie, on sam raczej też nie wiedział. Bo jedno uderzenie podchodzi pod przypadek, ale dwa łudząco podobne?
Gdy Ł»yro ślicznym, technicznym strzałem spoza pola karnego pokonywał Batmana z Łotwy, gdy niedługo potem strzelił gola Kucharczykiem – będziemy szczerzy – nie spodziewaliśmy się aż takiej końcówki. Naporu gospodarzy, którzy gdyby równie ambitnie podeszli do wcześniejszych spotkań, mieliby na swoim koncie te parę ładnych punktów więcej. Legia starała się jak najspokojniej dowieźć zwycięstwo, tymczasem… kolejny raz nie popisał się sędzia Frankowski, który akurat w tej konkretnej sytuacji, w przeciwieństwie do zamieszania z Danchem i Radoviciem, podpadł zabrzanom. Jodłowiec, autor pierwszej bramki dla warszawian, jednak powiększył objętość ciała i dość nieszczęśliwie odbił piłkę ręką. Byłby karny i – kto wie – remis?
Tak czy inaczej ogromne brawa dla obu zespołów. Parafrazując słowa Woody`ego Allena: zagrajcie to jeszcze raz, panowie!

Fot.FotoPyK