Mamy to! Najlepsi lekkoatleci na świecie, finał najważniejszego cyklu i miejsce na podium dla naszego reprezentanta. Nie skłamiemy, jeśli napiszemy, że ze wszystkich Lewandowskich, jakich znamy, w ostatnim czasie najlepiej spisuje się Marcin. Dziś zanotował kolejny fantastyczny występ i sprawił nam sporo radości. Reszta Polaków? Nieźle, ale bez szału.
Zacznijmy od najważniejszego: Lewandowski jest fenomenalny. To nie teza, to stwierdzenia faktu. Przypomnijmy, że to gość, który na mistrzostwach Europy zdobył srebro w biegu na 1500 metrów. Już na początku tego roku mówił, że to właśnie ten dystans jest “jego przyszłością i celem na igrzyskach w Tokio w 2020 roku”. W Berlinie potwierdził, że biegać na nim potrafi, ale po ostatnich występach na 800 metrów zastanowilibyśmy się, czy dobrym pomysłem jest odpuszczenie tego dystansu.
Co ja widze…Marcin Lewandowski drugi w Diamentowej Lidze (1:45.21) pic.twitter.com/WiOTvArkjj
— Robert Zakrzewski (@rob_zakrzewski) August 31, 2018
Bo tak: na mityngu w Birmingham był piąty, ale pokonał Adama Kszczota, mistrza Europy na 800 metrów. Kilka dni później doprowadził do wrzenia Stadion Śląski, gdy wygrał bieg na tym dystansie w trakcie Memoriału Kamili Skolimowskiej. Teraz – na finiszu sezonu – przybiegł na drugim miejscu, po fantastycznym występie. To wszystko zrobił gość, który skupia się na dystansie dłuższym. A wbrew pozorom przeskoczenie z jednego na drugi nie jest tak łatwe, jak się powszechnie wydaje. Podejrzewamy, że gdyby teraz odbywały się jeszcze mistrzostwa świata czy igrzyska olimpijskie, to Polak i tam stanąłby na podium. Z rozpędu.
Najlepszy w tym biegu okazał się Emmanuel Korir z Kenii. Kraj jego pochodzenia nas nie dziwi, nazwisko zresztą też nie. Gwarantujemy wam, że za 10 lat będzie jedną z legend średnich dystansów. Róbcie screeny. Ale niech nikomu nie przyjdzie do głowy umniejszać osiągnięciu Marcina. Nie wygrał, ale w całej historii Diamentowej Ligi najlepszy okazywał się tylko jeden Polak, choć cztery razy. Jeśli ktoś ma ochotę, może zapytać Piotra Małachowskiego o to, jak trudno wejść na szczyt.
Inni Polacy zameldowali się już za podium. Najbliżej był go Piotr Lisek w skoku o tyczce, ale – jak na mistrzostwach Europy – skończył na czwartym miejscu. Najlepszy okazał się Timur Morgunow, któremu nikt dziś nie podskoczył. Nawet takie sławy, jak Sam Kendricks czy Renaud Lavillenie. Paweł Wojciechowski z rywalizacji odpadł wcześnie. Na siódmych miejscach w swoich konkurencjach uplasowali się za to Robert Urbanek i Sofia Ennaoui. Od tego pierwszego raczej niczego więcej nie wymagaliśmy. Sama jego obecność w finale była spowodowana tylko tym, że wycofał się jeden z rywali. Wierzyliśmy za to, że lepiej pójdzie naszej biegaczce, ale rywalki biegły dziś tak, jakby tempo narzucił… Marcin Lewandowski. Wykręciły zawrotne czasy, aż cztery z nich finiszowały z rezultatem poniżej czterech minut. A Ennaoui takiego jeszcze nigdy w karierze nie zanotowała. Polka swój cel w tym sezonie jednak już osiągnęła, zdobywając medal mistrzostw Europy, o czym niedawno nam mówiła. Tamto srebro się nam podobało, narzekać nie będziemy.
Co jeszcze działo się na stadionie? Na 5000 metrów mężczyzn mieliśmy mistrzostwa Etiopii (pierwszych pięciu zawodników reprezentowało ten kraj) i jeden z najszybszych biegów, jakie widzieliśmy w życiu. Czas zwycięzcy – 12:43,02 – to najlepszy wynik w sezonie (o niemal 18 sekund szybszy do poprzedniego) i czwarty wynik w historii dystansu. A kolejnych sześciu zawodników wykręciło kolejno: rekord życiowy, rekord życiowy, rekord sezonu, rekord życiowy, rekord życiowy i rekord życiowy. Było tempo. Znakomity czas zanotował też Christian Coleman. Amerykanin przebiegł sto metrów w 9,79 s. Tym samym odebrał Stadionowi Śląskiemu miano “miejsca, w którym padł najlepszy wynik na setkę w tym sezonie”. Nie żałujemy jednak, bo to dla takich biegów ogląda się lekką atletykę. Jesteśmy tylko ciekawi, czy pewien Jamajczyk, który zadebiutował dziś w meczu piłkarskim, poczuł niepokój o swój rekord świata…
Na koniec dodać musimy, że zazdrościmy zawodnikom jeszcze jednego: maskotkami mityngu były… smerfy. Papa Smerf, Smerfetka i Ważniak biegali po całym stadionie. Nie powiemy, chętnie zbilibyśmy piątkę z Papą. To zawsze był równy gość.
Fot. Newspix