Korona – Piast. Był taki mecz. Naprawdę, niestety… 

redakcja

Autor:redakcja

17 maja 2014, 21:03 • 3 min czytania

Długo się zastanawialiśmy, czy jest sens pisać o meczu, którego nie oglądały pewnie nawet rodziny zawodników Korony Kielce i Piasta Gliwice. Tak, naprawdę kombinowaliśmy, czy może większy byłby pożytek, gdybyśmy po szybkim wstępie wstawili jakąś fajną babkę, najlepiej pozbawioną nie tylko ubrania, ale również zarostu na twarzy. No, tyle że wtedy byście pomyśleli, że to dlatego, gdyż i my wybraliśmy inny kanał w telewizji. Ale nie. Oglądaliśmy tę toporną wymianę ciosów, na siłę, na żarty, a może raczej z rozpaczy próbując znaleźć jakieś punkty wspólne z tak pysznym widowiskiem, które w tym samym czasie miało miejsce w Barcelonie.
Ależ miny musiała mieć hiszpańska gromada w składzie Pacheta, Garcia, Badia, Jurado i Martinez na wieść, że nie obejrzą starcia sezonu o prymat w La Liga. Nie wierzymy w przypadki, co to, to nie. I nikt nam nie wytłumaczy, że tylko ze względu na banalny zbieg okoliczności dwóch jedynych szkoleniowców z kraju mistrzów świata, którzy na paellę, sangrię oraz San Miguela zarabiają w Ekstraklasie, nagle musi rywalizować ze sobą TEGO dnia, o TEJ porze. Mało tego, duet komentujący wydarzenia z Kielc, pod koniec pierwszej połowy chyba też postanowił sprawdzić, co słychać na Camp Nou. 

Korona – Piast. Był taki mecz. Naprawdę, niestety… 
Reklama

Tam Costa, tu Trytko, tam słoneczko, tu burza – ot, subtelna różnica.

Panowie, nie zwalajcie na burzę, każdy to zrozumie! No, ale żarty żartami, natomiast o ile Glenia słucha się nieźle, akurat wyciszenie Jagody wyszło wszystkim na dobre. Do czasu, niestety… Wiecie, jak przebiegła najlepsza akcja pierwszej odsłony? Zresztą dosłownie – „przebiegła”. Jest 29 minuta. Zaaferowany Toni, ten śmieszek, będący tłumaczem Pachety, tak szybko chciał podbiec do Macieja Korzyma, żeby przekazać mu jakieś wskazówki, że wyrżnął się na nawierzchni śliskiej jak przyjaciółka twojej dziewczyny. 

Reklama

Wspomnieliśmy na początku, że szukaliśmy punktów stycznych między Kielcami a Barceloną. I znaleźliśmy – kontuzje, dużo kontuzji! Hanzel, Małecki, Cebula – już w pierwszej połowie mogli z grymasem bólu doczłapać pod prysznic. Z rezerwowych dobrze pokazał się drugi (de facto trzeci) bramkarz koroniarzy, Szlakotin. Trochę próbował wypromować go Jurado, lecz dać się trafiać to też istotna umiejętność.

No dobra, do brzegu. Szykowaliśmy się na drugi bezbramkowy remis przy pustych trybunach, czyli – wypisz wymaluj – typową, złośliwą dla oka Ekstraklasę. I wtedy – pyk! W narożniku boiska piłkę ustawił Tomasz Podgórski, dorzucił do Kamila Wilczka, a ten zrobił to, co w ostatnich tygodniach wychodzi mu zaskakująco często. Zdobywa bramkę w ostatniej minucie, czym nie dość, że dał Piastowi trzy punkty, to jeszcze… prawie utrzymał w lidze odskakując Zagłębiu Lubin, gdzie mu nie wyszło, na osiem punktów. Trudno więc o mniej błyskotliwy wniosek, że poza Widzewem, polecą właśnie albo lubinianie, albo Cracovia.

Zaraz, zaraz. Przypomniał nam się taki mecz, sprzed czterech lat. Wtedy akurat to gliwiczanie żegnali się z Ekstraklasą, lecz mimo tego pokonali Koronę 1:0, a gole strzelił… Wilczek. W Piaście grał Glik, z kolei w Koronie Jędrzejczyk czy Gajtkowski. Z tamtego meczu do dziś, poza tym, który trafił do siatki, ostali się ledwie Stano i Sobolewski. Cóż, czas nie stoi w miejscu…

Hiszpański szaman z Malediwów. Dwa wyjazdowe spotkania w Polsce, dwa zwycięstwa. Bilans goli: 6:1. Takie cuda tylko u nas! 

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Ekstraklasa

Zieliński studzi głowy. W Kielcach nie jest ani tak źle, ani tak dobrze, jak myślą

Jakub Białek
2
Zieliński studzi głowy. W Kielcach nie jest ani tak źle, ani tak dobrze, jak myślą
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama