Ole, Ole, Cholo Simeone! Atletico w niebie!

redakcja

Autor:redakcja

17 maja 2014, 20:51 • 3 min czytania

Jechali na pustym baku. Kroczyli po cienkiej linie, gdzie każdy zły ruch mógł oznaczać upadek. Najpierw uraz Costy i widok płaczącego lidera. Za chwilę wyżywający się na murawie kontuzjowany Arda. To był mecz, gdzie w każdej akcji było widać cierpnie, ale teraz to już nieważne. Tak, zrobili to. Odzyskali straty, zdobyli zwycięski remis, wygrali mistrzostwo Hiszpanii. Piękny był to obrazek, gdy madrycki gang podrzucał swojego herszta. Jeszcze piękniejszy, gdy sto tysięcy fanów na Camp Nou nagrodziło wygranych oklaskami. Co tu dużo mówić, uwielbiamy takie historie. Chwała tym, którzy znowu dokonali niemożliwego.
To historia o drużynie, która – jak nawijał raper Eldo – psychikę hartowała jak stal. Aż przypomniały nam się przedmeczowe słowa Gabiego, który mówił: umrzemy, ale wygramy to! Bulteriery Simeone znowu dziś gryzły, znowu tłamsiły Barcę wysokim pressingiem, ale sprawa mistrzostwa ważyła się do końca. Wystarczył jeden zryw Iniesty. Jeden błysk Messiego. Magia nowego kontraktu jednak nie zadziałała. Nikt nie przypomniał Argentyńczykowi, że od wczoraj zarabia 2,5 tysiąca euro na godzinę i mieliśmy obraz taki, jaki najczęściej towarzyszył nam przez cały sezon. Barca zagubiona. Bez pomysłu i magii liderów. Na koniec, tradycyjnie, z odciętym prądem.

Ole, Ole, Cholo Simeone! Atletico w niebie!
Reklama

Owszem – zespół Taty miał kilka zrywów. Po bombie Sancheza prowadziła do przerwy 1:0 i wystarczyło tylko ten wynik utrzymać. Ale to, co działo się potem przypomniało tylko wszystkim, w jakim kryzysie są Katalończycy. To już było oddychanie rękawami, liczenie na cud, który mógł zdarzyć się raz (piłka po strzale Sancheza szybowała z prędkością 110 km/h) i więcej już nie.

Nikt tak nie zasłużył na to mistrzostwo jak Atletico. Drużyna rozbitków, złożonych w całość przez Simeone, wyglądająca tak, jakby syndrom wypalenia nigdy miał ją nie dopaść. Nie wiemy, czym terroryzuje swoich zawodników Argentyńczyk. Nie mamy pojęcia, co powiedział im w przerwie, ale w drugiej połowie jak Villa i spółka ruszyli do ataku, to już po trzech minutach mieli w kieszeni zwycięskie 1:1.

Reklama

Szósty raz grała Barcelona w tym sezonie z Atletico i szósty raz nie wygrała. Messi znowu nie strzelił. W ogóle szczęście, że cokolwiek wpadło do siatki. Niesamowite jest to, jak zastanawiają się, kiedy Simeone się potknie, a on ciągle wygląda tak samo: ubrany w czarny garnitur, z uśmiechem na twarzy, jakby chciał powiedzieć: spokojnie, wszystko pod kontrolą.

Dzisiaj parę razy realizator przyłapał go, jak kręci głową. Widać było, że początek spotkania zwyczajnie Altetico się nie układa. Po piętnastu minutach zszedł Costa, pięć minut później nie było już Ardy. Potem jeszcze ten gol. Naprawdę trzeba mieć duże „cojones”, żeby tak szybko wyjść z bagna i zacząć odwracać mecz na swoją korzyść. To była właśnie esencja Atletico. Gangu niezmordowanych facetów ze stali, którzy tak samo jak w meczu z Chelsea w LM, potrafią nagle wycisnąć z siebie 110 procent i wyszarpać zwycięstwo pazurami.

Wielki szacunek za to, co dziś dokonali. Ukłony za cały sezon, którego zwieńczeniem ma być Lizbona i finał Ligi Mistrzów. Ciekawi nas, skąd znowu wezmą te niewyczerpane siły. Ciekawe, czy zagra Costa. Pytań jest mnóstwo, ale to już może zostawmy na inne dni. Na razie czas na fiestę.

Atletico jest w niebie.

Najnowsze

Ekstraklasa

Zieliński studzi głowy. W Kielcach nie jest ani tak źle, ani tak dobrze, jak myślą

Jakub Białek
2
Zieliński studzi głowy. W Kielcach nie jest ani tak źle, ani tak dobrze, jak myślą
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama