Niektórzy pytają, czy warto było grać z Niemcami? Odpowiadamy: zdecydowanie warto. Zapłacili nam za ten nudny piknik 250 000 euro i jeszcze opłacili koszty przelotów oraz zakwaterowania. Więc tak – było warto. Zgarnąć ponad milion złotych w 90 minut, nawet się zbytnio nie wysilając – to jest jednak coś. Szkoda tylko, że jedyne plusy może zapisać księgowa PZPN, bo przecież nie trener Adam Nawałka. W tym meczu nie zobaczyliśmy absolutnie nic, co mogłoby napawać optymizmem. Ostatnio tak się wynudziliśmy, jak nam prąd w redakcji odcięli na pięć godzin.
Niemcy wystawili przeciwko dziecięcą eskortę McDonalds’, ale i tak prowadzili grę przez 90 minut, a kadra PZPN przyczajona, gdzieś w okopach, na wszelki wypadek nie robiąca zbędnych ruchów, żeby sobie nie zrobić krzywdy. I tak obserwowaliśmy przesuwanie formacji i podania w poprzek, no i inne takie ruchy, po których trudno było opanować myśl: „zmieńmy kanał”. Jedni i drudzy grali tak, że trudno było zgadnąć, czy to jeszcze rozgrzewka, czy już starcie piłkarskie. Z tą różnicą, że jednak Niemcy cokolwiek w tym spotkaniu skonstruowali i ze dwa razy musieliśmy wybijać piłkę z linii bramkowej.
Mecz się odbył, piłkarze przeczekali kibiców, a kibice piłkarzy – nikt się nie chciał ruszyć jako pierwszy. Przeciwnikami nie zamierzamy się zajmować, bo średnio nas obchodzi niemiecka młodzież, natomiast jeśli linia środkowa Krychowiak – Klich – Obraniak nie potrafi przejąć piłki na 30 sekund, to nie jest dobrze. Obraniak to generalnie grał tak, że ręce opadały do samych kolan, facet sprawiał wrażenie kogoś, kto został wylosowany spośród publiczności. Jak długo będzie holowany w tej kadrze – trudno zgadnąć. O ile jednak do beznadziejnego Obraniaka się przyzwyczailiśmy, o tyle aż tak fatalny Krychowiak był dla nas dużym zaskoczeniem. Chłopak nie radził sobie w żadnym elemencie – ani w defensywie, ani w ofensywie, no i krótko mówiąc: potykał się o własne nogi. Obraniak się chociaż nie potykał, bo przebierał tymi nogami rozważniej (czytaj: znacznie wolniej).
Ale tak naprawdę: nikt nie zagrał dobrze. Przez 87 minut najlepszy był Łukasz Szukała, ale później zaczął koncert nieporadności. Najpierw faulował w polu karnym, czego sędzia nie dostrzegł, a później wybijał na aferę. Reszta – nierówno. Wszyscy przyglądali się Thiago Cionkowi i w zasadzie potwierdził to, co o nim było wiadomo: silny, zwinny, nieprzyjemny w bliskim kontakcie i bez pojęcia o grze w piłkę. Z jednej strony przerywał akcje, z drugiej strony trudno było nie odnieść wrażenia, że pod względem kontroli nad piłką to najgorszy obrońca, jaki grał w kadrze od czasów Pawła Magdonia. Ma tylko szczęście, że w pierwszej połowie gdy stracił piłkę przed własną bramką, to akurat realizator pokazywał powtórkę i że w drugiej jak odegrał piłkę do rozpędzonego Niemca, to nie padła bramka, bo byłby wówczas głównym winowajcą. Ale tak się u nas ocenia piłkarzy: przeciwnik nie wykorzystał błędu, to obrońca zagrał bardzo dobrze, a gdyby przeciwnik błąd wykorzystał, to obrońca beznadziejny. Prostackie, zero refleksji.
Więc tak – Cionek umie uprzykrzyć życie przeciwnikowi, natomiast Cionkowi życie umie uprzykrzyć piłka. Kilka razy go znienacka zaatakowała, musiał wybijać po rogach lub autach, ale potem się opanował, przypomniał o własnych ograniczeniach i postanowił podawać tylko na pięć metrów, do tyłu lub w poprzek. Na koniec się „skontuzjował” podczas wymiany krótkich podań.
Robak – słabo, Milik – bardzo słaba zmiana, Peszko – jak zawsze, czyli głowa między jaja i huzia na Józia. Wawrzyniak do przerwy niepewny, w drugiej połowie lepszy, Olkowski niewyraźny… Takie to wszystko było rozlazłe i bez sensu. Teraz tylko niewiele znaczący sparing z Litwą – bo bądźmy poważni, z Litwą to powinna wygrać i Jagiellonia Białystok – a potem start eliminacji. Pora zacząć odmawiać paciorek.
We właściwym kierunku to Adam Nawałka idzie chyba tylko w kwestii selekcji szalików. Dzisiaj wreszcie miał męski.