Od Moyesa, przez Tana, po Gerrarda. Alternatywne podsumowanie Premier League

redakcja

Autor:redakcja

13 maja 2014, 15:14 • 7 min czytania

Dali radę. Dobiegli do tej mety. Diamentem została drużyna Manchesteru City. Szybko zleciał nam ten sezon Premier League. Mamy wrażenie, że jeszcze wczoraj żegnaliśmy Aleksa Fergusona, a dziś już wiemy, jak wygląda – a w zasadzie „nie wygląda” – Manchester United bez swojej ikony. Działo się naprawdę wiele, a koniec sezonu to oczywiście czas tradycyjnych podsumowań. My darowaliśmy sobie wybór najlepszego piłkarza, menedżera, największego odkrycia, najlepszą jedenastkę też odpuszczamy. Takie zestawienia tworzą wszyscy. Zamiast tego wynotowaliśmy sobie w dziesięciu punktach rzeczy, które szczególnie utkwiły nam w pamięci. Zgoda, mogło być tych punktów 50, a nawet i 100, pewnie wy macie innych faworytów, ale postanowiliśmy podjąć się trudnego zadania selekcji. Oto one.
Największa szydera
David Moyes. Szkota nie sposób pominąć w podsumowaniu sezonu Premier League. Największa demolka, największy gamoń, najdotkliwsza utrata szacunku – kategorie, w których można by go wyróżnić same wysypują się rękawa. Jednak to, co z Moyesem zrobił internet, to jakiś zupełny inny poziom. Był jak Marcin Najman, dostawał razy od każdego, jak leci. Czasami mieliśmy wrażenie, że memy wymyślono po to, aby nabijać się z byłego już menedżera Czerwonych Diabłów. Ile tego było? Setki? Tysiące? Coraz to trafniejsze, coraz to bardziej rozbrajające. Moyes na szczycie góry lodowej, która zatopiła Titanica. Moyes jako Miley Cyrus, siedząc na kamiennej kuli burzy Old Trafford. Moyes jako Wilk z Wall Street. Moyes w Milionerach. Było wszystko. Każda mina obroniona na dziesiątki sposobów. Pomnik trwalszy niż ze spiżu. A skoro jesteśmy już przy pomnikach, to ten postawiony pod Anfield Road był chyba szczytem szydery. Chociaż samolot z banerem „Moyes Out” też niczego sobie.

Od Moyesa, przez Tana, po Gerrarda. Alternatywne podsumowanie Premier League
Reklama

Największe Świry
Nie, nie chodzi o zgrywy i numery z szatni. Nie mamy też na myśli żadnej wyspiarskiej wersji kieleckiej Bandy Świrów. Chodzi o ludzi z Newcastle United. Co takiego nawywijali? Zaproponowali, by dziennikarze za wywiady z piłkarzami płacili, nawiązując tym samym do wygłupów Piotra Świerczewskiego z początku XXI wieku. Stawka miałaby rosnąć w zależności od tego, ile powie dany delikwent. Za podstawowy zestaw pitu-pitu płaciłoby się najmniej, przy głębszych wynurzeniach trzeba by było głębiej sięgnąć do kieszeni. Nie znamy wprawdzie obowiązującej taryfy, ale złamanego funta nie dalibyśmy za słuchanie o tym, jak się czuł Loic Remy, gdy strzelał kolejną bramkę. Absurd. A wszystko to w miejscu, w którym wydaje się, że wszyscy mają świadomość, na jakich zasadach kręci się ten biznes.

Reklama

Najbardziej bestialskie wejście
10.11.2013. W tym dniu Javi Garcia mógł zakończyć swoją piłkarską karierę. A dokładniej mówiąc, mógł mu ją zakończyć Szwed Sebastian Larsson z Sunderlandu. Co prawda na tytuł „rzeźnika sezonu” przez całe rozgrywki sumiennie pracował jego kolega z zespołu, Lee Cattermole, ale to właśnie Larsson, za wejście w Garcię, sprzątnął mu tytuł sprzed nosa. Vinnie Jones byłby dumny. Ostatecznie Hiszpan przeżył, a Mike Dean agresorowi nie pokazał nawet żółtej kartki. Ogólnie trzeba jednak przyznać, że jak na Premier League, ten sezon – w porównaniu z poprzednimi latami – pod względem bestialskich ataków był dość spokojny. Kilku idiotów się znalazło, ale prawnych konsekwencji byśmy nie wyciągali.

Najlepszy cytat
– To nie jest Premier League, to nie jest najlepsza liga świata. To futbol rodem XIX wieku – powiedział po zremisowanym 0-0 meczu z West Hamem, Jose Mourinho, największy specjalista od parkowania autobusu we własnym polu karnym. To tak jakby Jarosław Kuźniar zżymał się na poziom polskiego dziennikarstwa, a Trybson narzekał, że dzisiejsza młodzież jest zbyt rozrywkowa. Jeśli będziecie w encyklopedii szukać wyrazu „hipokryta”, to obok – jako ilustracja – powinno się znaleźć zdjęcie Mou.

Największy sztos
Jak to leciało? Flamini, Wilshere, Gibbs, Cazorla, Wilshere, Cazorla, Giroud, Wilshere, Giroud, Wilshere, piłka w bramce. Obrońcy w żółtych koszulkach patrzą na siebie z niedowierzaniem, zupełnie jak dzieci, którym właśnie uświadomiono, że Święty Mikołaj to jedynie przebieraniec. Pozamiatane, można gasić światło. Mowa oczywiście o akcji, jaką uraczyli nas piłkarze Arsenalu w meczu z Norwich. Dziesięć podań, od momentu gdy Cazorla przetransportował piłkę w okolice pola karnego – siedem, wszystkie bez przyjęcia, trwa to niecałe pięć sekund. Można się zachwycać akrobacjami Zlatana, torpedami Ronaldo, wyrachowanym wykończeniem Messiego, ale klepka Arsenalu przebija wszystko. W głosowaniu na bramkę sezonu Match of The Day trafienie Wilshere´a zdobyło 42% głosów. Pozostali pewnie pomylili się przy wpisywaniu odpowiedniej cyfry, powinna być równa setka.

Najwięcej pieniędzy spuszczonych w kiblu
Tu kandydatów było wielu. 15 dużych baniek zachodniej waluty wydało Fulham na sprowadzenie Konstandinosa Mitroglou. Jego bramki miały być gwarancją utrzymania. Rozegrał 153 minuty. „Przebijam” powiedział Manchester United, wydając 27,5 miliona na Marouane´a Fellainiego. 19 spotkań, jedno udane. To jednak pestka w porównaniu z tym, co rynku transferowym wyczyniał Tottenham. Oj, zaszumiało w głowach po przelewie za Bale´a z Madrytu. 30 baniek za przeciętnego Lamelę, który w dodatku prze połowę sezonu miał problemy z plecami, 26 za niemłodego już Soldado, któremu wychodziło jedynie egzekwowanie jedenastek. Sorry, ale tyle to nawet Marek Sokołowski, a kosztuje pewnie kilkaset razy mniej. Lepiej było w przypadku Eriksena i Paulinho, a drobnych kwot nawet nie liczymy. Potrafimy nawet zrozumieć lekką rękę przy wydawaniu pieniędzy. Spoko, każdemu się zdarza się przepłacić. Jednak w tym wypadku komuś ewidentnie rzeczywistość pomyliła się z Football Managerem.

Największy ancymon
Vincent Tan. Zacytujemy wam fragment większego tekstu o nim, publikowanego na naszych łamach.

Vincent Tan „wsławił” się wieloma kultowymi już zagraniami, a do najsławniejszych z nich należy m.in. sugerowanie Mackayowi, że Cardiff będzie strzelało więcej goli, jeśli piłkarze uderzać będą piłkę z własnej połowy tak, jak zrobił to Mark Hudson w meczu przeciwko Derby w 2012 roku (gracz Cardiff wykorzystał błąd bramkarza i zdobył gola z 62 metrów). Malezyjczyk nie zrozumiał, że takie gole to kuriozum, i całkiem poważnie zalecił tę taktykę na stałe. Świat futbolu – nie tylko angielskiego – przecierał oczy, gdy Tan nie mógł pojąć, dlaczego jego Cardiff nie może grać w każdym w meczu w swoich czerwonych barwach. Malezyjczyk całkiem serio uważa, że odwiedzając takie świątynie piłki nożnej jak Old Trafford czy Anfield Road, ma prawo wymagać, aby to akurat gospodarze grali w strojach wyjazdowych, zostawiając graczom Cardiff ukochaną przez Tana czerwień. Innym razem miał rzekomo prosić Mackaya, aby ten w dzień rozgrywania meczu przyszedł rano na stadion i patrzył, jak tancerki przebrane za smoki rozrzucają wokół murawy ryż na szczęście.

Najlepszy komentarz do zachowania właściciela pochodzi właśnie od byłego menedżera Cardiff.

Najlepsza cieszynka
Tom Huddlestone. Pomocnik Hull City ostatnich lat nie zaliczy z pewnością do udanych. Podziękowano mu za grę na White Hart Lane, przez długi czas zmagał się z kontuzją, a gdy już wrócił do gry, raczej nie zachwycał. W pewnym momencie oświadczył całemu światu, że wybierze się do fryzjera dopiero wtedy, gdy trafi do bramki w meczu Premier League. I zaczęło się wyrywanie kartek z kalendarza. Huddlestone dorobił się bujnego afro, niewiele brakowało, by mógł z podniesionym wysoko czołem wyzwać na pojedynek Carlosa Valderramę, a jego fryzjer powoli zmierzał do kiosku, by zakupić dodatek „Gazeta Praca”. Musiał jednak zawrócić przed samymi drzwiami. Huddlestone trafił do bramki Fulham w końcówce 2013 roku, dokładnie po 981 dniach posuchy. Pierwszego pukla pozbawił go zaraz po zdobyciu bramki jeden z członków sztabu, a resztą zajął się już rozradowany cyrulik.

Najśmieszniejszy skecz sędziowski
Pomimo tego, że w gronie nieustannie narzekających zabrakło Aleksa Fergusona, również i w tym sezonie sędziowie przyjęli sporo ciosów. Czasami były to tylko nieuzasadnione pomeczowe fangi w nos od trenerów, którzy tłumaczyli w ten sposób nieudolność własnej drużyny, lecz najczęściej mowa tu słusznych pretensjach. Na największe politowanie z naszej strony zasłużył Andre Marriner, który podjął dobrą decyzję, wyrzucając z boiska zawodnika Arsenalu w derbowym meczu z Chelsea, ale ostatecznie odesłał pod prysznic nie tego grajka, którego powinien. Zamiast Aleksa Oxlade´a-Chamberlaina wyleciał Kieran Gibbs. W Europie przebił go tylko Felix Brych, który uznał bramkę-widmo Kiesslinga. Jak pisze Andrzej Kałwa: minus dziesięć dioptrii. My od siebie dorzucamy białą laskę i psa przewodnika, a internauci kieszonkową ściągawkę na mecze Newcastle.

Najpiękniejszy obrazek
A na nim – jak się później okazało – największy przegrany sezonu. Steven Gerrard. Co tu dużo pisać. Najzwyczajniej w świecie nam faceta szkoda.

MATEUSZ ROKUSZEWSKI

Najnowsze

Ekstraklasa

Zieliński studzi głowy. W Kielcach nie jest ani tak źle, ani tak dobrze, jak myślą

Jakub Białek
2
Zieliński studzi głowy. W Kielcach nie jest ani tak źle, ani tak dobrze, jak myślą
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama