Upadek Liverpoolu. Zaprzepaszczona szansa czy wstęp do sukcesu?

redakcja

Autor:redakcja

12 maja 2014, 15:25 • 8 min czytania

Dawno nie byliśmy świadkami tak fatalnego finiszu kandydatów do mistrzostwa Anglii. W końcówce rozgrywek Liverpool praktycznie wypuścił tytuł z rąk, przegrywając z Chelsea 0:2, by następnie zremisować z Crystal Palace 3:3. Na Selhurst Park ludzie Rodegrsa prowadzili już 3:0 na 11 minut przed końcem regulaminowego czasu gry, by dać sobie wbić trzy gole w dziewięć minut i pogrzebać szansę na tytuł. Brak koncentracji? Zlekceważenie przeciwnika? Pech? A może wszystkiego po trochu? Drużyna Brendana Rodgersa rozkochała w sobie cały świat swoją piękną grą, a Suarez i Sturridge stworzyli duet, jakiego nie widziano od lat. To wszystko okazało się jednak być niewystarczające do odzyskania mistrzostwa i licznik lat „The Reds” bez tytułu nie skończy się na liczbie 24. Czy Rodgers i jego ekipa są w stanie wygrać ligę za rok? Ćwierć wieku w cieniu innych to jednak cholernie długo w przypadku takiego klubu, jak Liverpool.
Manchester City zdobył swój drugi tytuł w przeciągu trzech lat, piłkarzom Pellegriniego nie powinęła się noga i wykorzystali zapaść Liverpoolczyków, samemu za to punktując regularnie przeciwników. Co prawda Sam Allardyce odgrażał się, że jego „Młoty” pokonają w ostatniej kolejce „The Citizens”, ale jak było sami widzieliśmy. West Ham grał tak jak przez cały sezon – bez pomysłu i topornie. Wszyscy traktowali zresztą słowa „Big Sama” z przymrużeniem oka, nawet sam Brendan Rodgers w poniedziałkowy wieczór tydzień temu, po remisie z Palace mówił z charakterystycznym dla siebie grymasem: „Jest już po wszystkim, kwestia mistrzostwa rozstrzygnięta…”. Co dalej z tym Liverpoolem?

Upadek Liverpoolu. Zaprzepaszczona szansa czy wstęp do sukcesu?
Reklama

Na Selhurst Park płakał Suarez, płakali kibice, łzy cisnęły się do oczu Gerrarda chociaż akurat kapitan starał się trzymać fason. Prasa oczywiście podłapała temat, prześcigając się w metaforach i skojarzeniach: „Katastrofa”, „Strzał w kolano” itp. Inni szli krok dalej wskazując na to, że nic nie ginie w naturze przypominając kazus finału Ligi Mistrzów z AC Milan w roku 2005: „Stambuł dał, Stambuł wziął. Przyszła kolej spłaty długów”. Ostatni, wczorajszy mecz z Newcastle był właściwie pojedynkiem o czapkę gruszek – City kontrolował przebieg spotkania z WHU, a Liverpool męczył się ze „Srokami”. Ostatecznie „The Reds” wygrali, ale miny piłkarzy po meczu były straszne. Współczujemy zwłaszcza Gerrardowi, który na tytuł mistrzowski zasługuje jak mało kto. Niedawno jeszcze angielski Daily Mail pisał o kapitanie „The Reds”: „Jeśli Steven poprowadzi w tym sezonie swój klub do mistrzostwa, zostanie najlepszym piłkarzem w dwudziestoletniej historii Premier League”. Kariera Stevena Gerrarda to królewskie rządy bez koronacji. Indywidualnie jako piłkarz zdobył niemalże wszystko, teraz liczy się już tylko tytuł. Może za rok.

Emocje związane z końcówką sezonu wzięły górę, ale gdy opadnie kurz, zaczną się dywagacje odnośnie przyszłości „The Reds” oraz tego, dlaczego wszystko posypało się jak domek z kart. Co lub kto zawinił? Co zmienić? Czy obecny sezon to jednorazowy wyskok czy początek czegoś wspaniałego? Kibice z czerwonej części Merseyside nieśmiało szepczą: mistrzowskiej dynastii. Czego potrzebuje zatem Brendan Rodgers, żeby postawić w przyszłym roku kropkę nad i już nigdy nie powtórzyć meczu takiego jak z Palace, który na zawsze przejdzie do historii jako „Crystanbul”?

Reklama

1. Defensywa.
Liverpool jest drużyną genialną w ofensywie, ale fatalną i nieskładną w obronie. Lubimy Martina Skrtela i całą otoczkę wokół niego, z wizerunkiem złego chłopca i kawałami o nim w stylu Chucka Norrisa na czele, ale Słowak zalicza za dużo błędów. Jest świetny w ataku (siedem goli), ale nie zapominajmy, że to nadal obrońca i jego głównym zadaniem jest bronić. Martin swoje nastrzelał, ale też dużo zawinił w tyłach, nawet w ostatnim meczu sezonu znów strzelił samobója. Rodgers lubił zmieniać systemy gry – raz grał 3-5-2 na modłę Contego, później przechodził na czwórkę w obronie. W kluczowych dwóch meczach przeciwko Chelsea i Palace „The Reds” stracili aż pięć bramek, w całym sezonie to aż 50 goli w plecy. Jeśli Liverpool sięgnąłby w tym sezonie po tytuł, byłby czempionem z największą ilością wpuszczonych bramek od… 1975 roku. 39 lat temu sztuki tej dokonało Derby County. W roku 2014 okazało się to oczywiście nierealne.

2. Koncentracja.
Drużyna Rodegrsa ma niesamowite tendencje do odpuszczania. Potrafią wysoko prowadzić i gdy pozostaje już tylko wzorem Mourinho „zabić” mecz, niespodziewanie tracą gole i robi się nerwowa końcówka. Tak jak przeciwko Palace, tak jak w meczu przeciwko Manchesterowi City czy Swansea, gdzie gubili się prowadząc 2:0 (lub nawet 3:0) i łatwo tracili kolejne bramki. Widoczny jest brak pewnego balansu – umiejętności wychwycenia momentu, kiedy przestajemy atakować i zaczynamy bronić, zamiast wpadać w letarg. Liverpool zdaje się być takim wrażliwym bokserem, miewa koszmarne przestoje. Gdy zacznie ostro jest super i bije seriami, ale później przysypia i gdy przeciwnik skontruje, zaczyna tracić grunt pod nogami nie potrafiąc często wrócić do gry. Brendan Rodgers musi albo kupić nowego stopera i może defensywnego pomocnika (kogoś dla uzupełnienia Leivy), albo zwyczajnie od nowa ułożyć schematy gry w tyłach i poprawić koncentrację oraz dyscyplinę obronną zespołu. Braki widoczne są także na bokach defensywy, ale do tego jeszcze wrócimy.

3. Zachować to co najlepsze, usunąć szrot i dodać coś ekstra
Już wiemy, że obrona wymaga poprawy, ale atak to zupełnie inna bajka – najlepiej wcale go nie ruszać. SAS są genialni, rozwinęli się Henderson, Sterling i Coutinho, sprawdził się Gerrard w roli registy – czytaj Andrei Pirlo. Zespół ma wzmocnić dodatkowo Adam Lallana, statystycznie jeden z pięciu najlepszych pomocników ligi w tym sezonie. Wyraźnym mankamentem są za to obrońcy. Glen Johnson to już nie ten sam Glen co kiedyś, a Aly Cissokho okazał się… no cóż, okazał się być jedynie Alym Cissokho. Flanagan jest jakąś opcją, ale nadal jest bardzo młody i potrzebuje ogrania (podobnie jak Jack Robinson). Tutaj mógłby się sprawdzić Jose Enrique, ale ten ostatnio jest głównie kontuzjowany, a i tak nigdy nie był piłkarzem wybitnym. Dobrze prezentował się kiedyś na prawej flance Martin Kelly, ale ten ma w tym momencie bogatszą kronikę szpitalną, aniżeli boiskową.

Jeśli Rodgers zdecyduje się grać systemem 3-5-2, wypadałoby pomyśleć o dwójce wahadłowych pokroju Asamoah – Liechsteiner, czy nawet فukasz Piszczek. Prawą flankę od biedy obsadziłby jeszcze Johnson, ale taki Kwadwo byłby strzałem w dziesiątkę. Mówi się także o Micah Richardsie, który zapomniał jak wygląda boży świat poza ławką rezerwową Manchesteru City (chociaż to już obrońca do typowej gry z czwórką w tyłach). Angielska prasa sugeruje, że irlandzki menedżer „The Reds” chce obudzić w nim tego błyskotliwego prawego defensora, który kiedyś szturmował reprezentację Anglii. Osobny temat to stoperzy. Skrtela rozkładaliśmy na czynniki pierwsze już z milion razy, a Agger niespodziewanie wylądował na ławce. Równo grał Sakho, ale i on jakoś wybitnie nie zachwycał. Tutaj potrzebna jest nowa jakość – może ktoś młody, jak np. robiący furorę w Argentynie Eder Alvarez Balanta z River Plate? Na tym polu Brendana Rodgersa czeka najwięcej pracy.

No i na koniec największy ananas zespołu, czyli Kolo Toure. Temu panu na pewno już podziękujemy.

4. Humory Suareza
Chyba już zawsze tak będzie. Urugwajczyk jest bardzo emocjonalny, co działa zarówno na jego korzyść, jak i odwrotnie. Zeszłotygodniowa rozpacz Luisa po meczu z Palace pokazała, że nikt chyba nie chce tak mocno jak on. Cała drużyna Liverpoolu starała się pocieszać „El Pistolero”, trochę jak małe dziecko. Oczywiście chwalimy team spirit Liverpoolczyków, ale gołym okiem widać, że Suareza na Anfield traktuje się jak jajko. Wszyscy po meczu z Palace byli smutni, ale równocześnie wyglądali trochę jak w strachu, aby Luis przypadkiem znów czegoś nie wymyślił i nie chciał odejść do innej drużyny. Kolo Toure tłumaczył mu przez dłuższy czas zapewne to, że za rok będzie inaczej, aby nie robił pochopnych decyzji, że przynajmniej będzie Liga Mistrzów. Ciężkie musi być życie ze Suarezem, ale oddajmy cesarzowi co cesarskie – Urugwajczyk to połowa wartości tej drużyny i absolutnie najlepszy gracz sezonu 2013/14. Nie będzie wielkiego Liverpoolu bez wielkiego Suareza, dlatego włodarze klubu powinni zrobić wszystko, aby zatrzymać go w składzie. Jeśli Luis zażyczy sobie prom kosmiczny, prezes klubu Tom Werner powinien jedynie przyjść i spytać: jaki kolor panie Suarez?

5. Brak wysokiego napastnika pokroju… Carrolla
Nie, to nie żart. Po kluczowej dla losów tytułu porażce przeciwko Chelsea 0:2 w angielskiej prasie ukazał się ciekawy artykuł analizujący grę „The Reds” przeciwko ekipie Mourinho . Jeden z dziennikarzy zasugerował, że w taki spotkaniach jak z Chelsea, potrzeba wysokiego napastnika w polu karnym. I rzeczywiście, Liverpool grał, atakował, zamykał niemalże w hokejowym zamku przeciwnika, ale wszystko to było oparte na piłce kombinacyjnej, szybkości. Postawienie autobusu spowodowało, iż drużyna Rodgersa zaczęła wrzucać piłki w pole karne, ale nie było za bardzo do kogo. Brakowało właśnie takiego Carrolla, który mógłby wygrać główkę lub odegrać do partnerów. Daily Mail napisał wręcz: „to był jeden z tych dni, kiedy Anfield zatęskniło za Carrollem”. Sugerujemy irlandzkiemu menedżerowi, aby jednak swój zabójczy duet SAS uzupełnił jakimś drągalem na czarną godzinę, jak ta przeciwko Chelsea. Idąc terminologią rodem z NBA, Rodgers postawił na szybką grę i tzw. „small ball”, ale w ataku pozycyjnym niestety przydaje się czasem center. Wniosek nasuwa się jeden: Iago Aspas out, a za niego wysoki snajper do alternatywnych rozwiązań w ofensywie.

6. Doświadczenie
Co Cię nie zabije, to Cię wzmocni. Banalne, ale prawdziwe. Jeśli Rodgers wyciągnie wnioski, drugi raz nie wypuści tytułu z rąk. Liverpool musi poprawić obronę, ale Brendan zdaje się wiedzieć co robi i tak jak Suarez jest połową wartości tej drużyny na murawie, tak irlandzki menedżer jest gwarantem sukcesu, stabilizacji i długofalowego planu rozwoju. Rodgers mówił po meczu z Palace: „Musimy się pozbierać (…) Poprawimy nasze braki. Ten sezon jest lepszy od poprzedniego, dlatego następny musi być lepszy od obecnego”. Pierwsze koty za płoty, Liverpool nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. Cytując wpis z Twittera jednego z kibiców „The Reds”: „Tytuł po 24 latach? Super niespodzianka. Tytuł po ćwierćwieczu? Cholera, to obowiązek!”. Liverpool ma wszystko, aby znów po 25 latach zatrząść tą ligą i jeśli tylko poprawione zostaną pewne mankamenty, możemy stać się świadkami powstania mistrzowskiej dynastii na Anfield. Optymistycznie zakończył sezon sam Brendan Rodgers, mówiąc po wczorajszym meczu przeciwko Newcastle: „Wrócimy silniejsi”.

KUBA MACHOWINA

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama