– To nie jest prawdziwa kadra Niemiec – to jasne, ale piknik to niedobre określenie. Niemcy uważają, że to pożyteczny sprawdzian. Wielu powołanych zawodników walczy o wyjazd na mundial i na pewno będą gryźć trawę. Analogicznie u nas. Powołanie dostał na przykład Adam Marciniak. Dla takich ludzi to szansa, żeby się pokazać – mówi Eugen Polanski, a zapytany, czy ten mecz ma w ogóle sens, odpowiada: za dużo nie ma… Zapraszamy na poniedziałkowy przegląd prasy, jest w kilku miejscach co poczytać.
FAKT
„Polska armata!”. No tak, ciężko było wyobrazić sobie inny początek dnia niż koronę króla strzelców Lewandowskiego. Napastnik Borussii Dortmund rozmawia z Tomaszem Włodarczykiem.
Rok temu było blisko, ale się nie udało. Teraz Robert Lewandowski dokończył dzieła. Napastnik Borussii Dortmund z 20 golami na koncie został królem strzelców Bundesligi. – Rozpiera mnie duma – mówi Faktowi „Lewy”. Choć w historii mieliśmy wielu znakomitych napastników, jak Włodzimierz Lubański, Grzegorz Lato czy Zbigniew Boniek, żadnemu nie udała się ta sztuka co Lewandowskiemu, który jako pierwszy polski piłkarz zdobył najwięcej goli w jednej z pięciu czołowych lig w Europie. W poprzednim sezonie miał więcej trafień niż teraz, 24, ale na finiszu rozgrywek wyprzedził go o jedną bramkę Stefan Kiessling. Tym razem snajper BVB do ostatniej kolejki ścigał się z Mario Mandżukiciem z Bayernu Monachium i z tego pojedynku wyszedł już zwycięsko. Chorwat zatrzymał się na osiemnastu trafieniach. – To dla mnie wielkie osiągnięcie. Cieszę się, że jestem pierwszym Polakiem, któremu taka sztuka się udała. Ciężko na to pracowałem. Co mogę powiedzieć? Marzyłem o tym tytule. Jest super. Rozpiera mnie duma. W poprzednim meczu, moim ostatnim w barwach BVB w Dortmundzie, bardzo chciałem strzelić gola przed własną publicznością. Chyba za bardzo. Teraz czułem się o wiele swobodniej. To dla mnie piękne zwieńczenie sezonu – powiedział nam podekscytowany Lewandowski, z którym rozmawialiśmy, kiedy wracał jeszcze z Berlina.
Jerzy Dudek pisze o swoich ciężkich dniach. O co chodzi? Ano o wyniki Realu i Liverpoolu. Jak to ostatnio z Dudkiem bywa, który pojawia się wszędzie, nic nowego nie przeczytacie… Fragment o meczu The Reds sprzed tygodnia, z Crystal Palace.
I teraz dochodzimy do drugiej kwestii. Rodgers nie miał piętnastu minut w szatni, by do nich przemówić. Większość trenerów, gdy ich piłkarze prowadzą 3:0, mówi im w czasie przerwy: „Panowie, jest dobrze, byle tak dalej”. Podobno Ancelotti tak właśnie przemawiał do piłkarzy Milanu w Stambule w 2005 roku. To najgorsze, co można zrobić. Dramat Rodgersa polegał też na tym, że piłka to nie koszykówka i nie mógł wziąć czasu, a w dodatku wszystko rozgrywało się bardzo szybko. Przy stanie 2:3 mógł wpuścić dodatkowego obrońcę, ale zrobił inną zmianę. I może to był błąd. Ten mecz przejdzie do historii Premier League, ale to nie w nim Liverpool przegrał mistrzostwo. On je przegrał u siebie, przeciwko Chelsea i później, gdy Everton popełniał wyjątkowe proste błędy, przegrywając z Manchesterem City.
Obok mamy wywiad z Eugenem Polanskim, który uważa, że mecz Polski z Niemcami nie ma sensu. Na początek kawałek o jego nieobecności, potem – przy okazji PS – wrócimy do lektury.
Nie zagra pan w meczu towarzyskim z Niemcami, bo kierownictwo Hoffenheim nie wyraziło na to zgody. Naprawdę jest pan aż tak potrzebny drużynie podczas majowego tournée po Indiach?
– Nie chodzi o Indie. Sezon się skończył, mecz reprezentacji nie odbywa się w terminie FIFA, a Polska nie zakwalifikowała się na mundial. Trener uzasadnił, że piłkarze, którzy nie walczą o wyjazd na mundial, potrzebują teraz więcej spokoju. Gdyby Polska grała na mistrzostwach, nie miałbym problemu z uzyskaniem zgody na uczestnictwo w tym spotkaniu.
(…)
To trochę dziwne. Kluby miały w końcu nie robić problemów swoim piłkarzom, którzy nie walczą już o nic na finiszu rozgrywek. Wynika tak z niepisanej, dżentelmeńskiej umowy.
– Niemiecka federacja nie ma nic do gadania, czy mój klub może mnie puścić na mecz reprezentacji poza terminem FIFA. Chyba może interweniować w przypadku niemieckich zawodników, ale nie obcokrajowców. Prawda jest taka, że mam kontrakt z Hoffenheim, muszę wykonywać polecenia i koniec. Nie ma co tego tematu przywoływać dziesięć razy.
Fakt pisze o Dariuszu Wdowczyku, który się pogubił, znów został odesłany na trybuny i nie uniknie zawieszenia. Ale tak naprawdę to tylko jedna z kilku relacji weekendowych. Hiszpanie walczą dla Hiszpana, czyli reportaż z wygranej Piasta albo „załatwił sobie transfer do Bundesligi”. Możemy przeczytać, że Lovrencsicsa obserwowali na stadionie skauci z ligi niemieckiej i raczej ze złymi wrażeniami nie wrócili. Mowa tutaj o Bayerze Leverkusen, Borussii Moenchengladbach i Wolfsburgu.
RZECZPOSPOLITA
Stefan Szczepłek podsumowuje minioną kolejkę z naciskiem na wydarzenia przy Łazienkowskiej.
Legia i Lech wygrywają i tak może być do ostatniej kolejki. Jeśli drużyny zajmujące pierwsze i drugie miejsce będą w każdej kolejce zdobywać po trzy punkty, to nawet mecz kończący rozgrywki, 1 czerwca na Łazienkowskiej, nie zmieni kolejności w tabeli. Legia wciąż prowadzi z przewagą pięciu punktów nad Lechem. Ł»eby poznaniacy wyprzedzili Legię, musiałaby ona przegrać dwa mecze (przy zwycięstwach Lecha), a na to się nie zanosi. Gdyby jednak stał się cud, to kończący sezon mecz w Warszawie byłby finałem, którego zwycięzca zostaje mistrzem. W warszawskim klubie zawodnicy nie tylko są najlepsi, ale jest ich najwięcej. Rozterki Henninga Berga, z którymi zapoznawał dziennikarzy na pomeczowej konferencji, we wszystkich innych klubach są niezrozumiałe. Norweski trener powiedział, że podjął niełatwą decyzję, wystawiając Michała Kucharczyka zamiast Henrika Ojamy i pozostawiając poza meczową kadrą Daniela Łukasika. Decyzje były słuszne, bo Legia nie tylko wygrała 5:0, ale Kucharczyk strzelił jedną bramkę. Gdyby inni trenerzy mieli taki komfort przy wyborze jedenastki, zapewne mecze byłyby bardziej zacięte i nie mówilibyśmy na cztery kolejki przed końcem, że zwycięzca może być tylko jeden: Legia.
Całkiem przyzwoity tekst o Paryżu, który wart jest futbolu.
Pieniądze szejków wygrały. Paris Saint-Germain czwarty raz mistrzem Francji. Mało jak na możliwości finansowe klubu, sporo jak na zaledwie 44-letnią historię. – Mieszkam w Paryżu, ale kibicuję Bordeaux. Proszę zobaczyć, że na rozmowę z panem ubrałem się w biało-niebieską koszulę. Wybrałem ją specjalnie, kiedy dowiedziałem się, że będziemy mówić o francuskiej piłce nożnej. To są barwy mojego najbardziej ukochanego klubu Racing Club de Paris – mówił Patrick Gautrat, były ambasador Francji w Polsce, kiedy przeprowadzałem z nim wywiad przed mistrzostwami świata w 2002 roku. O PSG nawet się nie zająknął. Dla rodowitych paryżan, dla większości Francuzów Paris Saint-Germain przez długie lata był – i trochę nadal jest – sztucznym tworem, pozbawionym tego, co w futbolu najważniejsze, czyli długiej tradycji. Powstał na zbliżonych zasadach co niegdyś Cosmos Nowy Jork, od początku miał przyciągać kibiców dzięki ściąganym za grube miliony gwiazdom i celebrytom zasiadającym w lożach VIP-owskich. Ale dopiero od trzech lat udaje się połączyć biznes i blichtr ze sportem na najwyższym poziomie. Zainwestowane pieniądze – choć nie francuskie, ale katarskie – gwarantują wyniki.
I na koniec jeszcze trzecia propozycja, ale nie da się jej zacytować, bo w jednym tekście streszczony został europejski weekend.
GAZETA WYBORCZA
Na okładce Gazety Wyborczej możemy znaleźć zaproszenie do działu „Sport.pl Extra” ze zdjęciem armaty trzymanej przez Lewandowskiego. No to zajrzyjmy…
Duży wywiad z Adamem Nawałką duetu Zych-Wołowski. Biorąc pod uwagę, ile do powiedzenia ma selekcjoner, to nawet ciekawa ta rozmowa.
Pochodzi pan z pokolenia piłkarzy, dla których reprezentacja była najważniejsza. Ale czasy się zmieniły, niektórzy obecni gracze w prywatnych rozmowach przyznają, że do kadry im się nie spieszy, bo można w niej teraz więcej stracić, niż zyskać. Ł»e woleliby nie być powoływani.
– Niech mi panowie podadzą nazwiska, bo nie uwierzę.
Trudno łamać tajemnice prywatnej rozmowy. Ale piłkarz nie może przecież otwarcie ogłosić, że do kadry nie chce, bo ściągnąłby na siebie falę oburzenia.
– Nie wyobrażam sobie, że ktoś nie chce grać w reprezentacji, choć rozumiem, że porażki z przeszłości bolą. Każdy normalny piłkarz chce się jednak odegrać. Mogę uspokoić kibiców, że jeśli ktoś przyjedzie na zgrupowanie bez zapału do pracy, to nie wyślę go na boisko. My reprezentujemy Polskę, gramy dla kibiców. To jest zaszczyt, a nie kara, więc nie może tego robić ktoś, kto nie ma do tego przekonania. Ja z taką postawą się dotąd nie spotkałem, wręcz nie przeszło mi to nawet przez myśl. Ci, których powołuję, chcą grać.
Jak podnieść morale polskich piłkarzy? Wielu z tych, których pan powołuje, jest w kadrze od lat. Przegrali Euro 2012 i eliminacje mundialu w Brazylii. Raczej trudno ich zmienić w optymistów. Jak odbudować u nich stracone poczucie wartości?
– Nad tym pracujemy na zgrupowaniach, ale cementem jednoczącym grupę są zwycięstwa. Reprezentacji Polski ich brakuje w ostatnich latach, trzeba przełamać marazm. My musimy być po przegranych mocniejsi, a nie słabsi. Kosztuje to hektolitry potu, nie da się przez to przejść bez determinacji. Ale słowa muszą się potwierdzić na boisku. Ja czuję, że przełom jest blisko.
Kibic się zastanawia, czemu oni po prostu nie pójdą na piwo i nie pogadają ze sobą.
– A skąd wiecie, że nie chodzimy? Byliśmy już na wspólnym piwie. Główny punkt zgrupowania to ciężka praca, ale jest wiele okazji, żeby integrować grupę przez m.in. wspinaczki, wypady na strzelnicę czy nawet wypicie piwa po wysiłku. Nie mam z tym problemu, że zawodnicy mają ochotę na piwo, sam grałem w piłkę i wiem, że jedno piwo nie szkodzi.
„Dyskretny urok pana inżyniera”, czyli materiał o Pellegrinim pominęliśmy. Podobnie zresztą jak tekst o zagadkowym tytule „Mistrzchester City”. Do Lewandowskiego zaglądać znów nam się nie chce, więc spójrzmy na… bardziej finansowe podejście do piłki.
Polski futbol z ulg nie korzysta – przynajmniej oficjalnie, bo część piłkarzy kombinuje i zatrudnia się na firmę. Ale ostatnie doniesienia wskazują, że w najbliższym czasie sytuacja może się pogorszyć. Fiskus właśnie zażądał od uczestników najlepszej ligi żużlowej na świecie Enea Ekstraklasy zwrotu zaległego podatku z VAT z ostatnich sześciu lat, bo uznał, że żużlowiec nie jest przedsiębiorcą i musi płacić nie 19, ale 32 proc. Pierwszy żużlowiec przegrał właśnie w NSA, a jeśli fiskus będzie konsekwentny, może ściągnąć około 1 mld zł. W Polsce panuje społeczne przekonanie, że kluby pasożytują na państwie, że wielu z nich pomagają miasta (m.in. Śląsk, Korona, Górnik, Zawisza), także w budowie nowoczesnych stadionów. Ile oddają państwu w ramach różnych opłat publiczno-prawnych? Poprosiłem wszystkie kluby ekstraklasy o taką informacje, odpowiedziała połowa. Są to ogromne sumy, które – tak sugeruje kalkulacja na podstawie wpływów całej ekstraklasy – dają około 80 mln zł rocznie. Nie można uznać, że ta kwota całkowicie pokrywa miliony topione przez miasta. Na mecze ligi piłkarskiej państwo musi też przecież dostarczyć policję na wypadek chuligańskich ekscesów, ale te liczby powinny rzucić nieco inne światło na ekstraklasę. Sama Legia Warszawa oddaje rocznie 18,8 mln zł. PIT – 5,7 mln. VAT – 4,9 mln, ZUS – 3 mln. Podatek od najmowanej nieruchomości – 1,5 mln (Legia walczy o jego zmniejszenie). Roczna dzierżawa stadionu pochłania 3,7 mln. Lechia? Jej opłaty to 5,6 mln złotych plus 1,725 mln za dzierżawę stadionu.
A co w wydaniu stołecznym? Berg odmienił Ł»yrę, czyli znowu to samo – odpuszczamy. Do tego Orlando Sa, więc kolejne problemy z Portugalczykiem.
Portugalczyk jest sfrustrowany. I to widać. Na ostatnim spotkaniu z Wisłą (5:0) w 76. minucie Henning Berg zdecydował się na trzecią zmianę (Dudę zastąpił Saganowski). Sá w tym momencie tylko machnął ręką w kierunku Cesara Sanjuana. – Nie zauważyłem tego – mówi szkoleniowiec, który prowadził rozgrzewkę piłkarza przy bocznej linii boiska. – Poza tym to normalne, że zawodnik w czasie rozgrzewki macha rękami – uśmiecha się trener. – On może być sfrustrowany. Ale takie jest życie piłkarza, raz siedzisz na ławce, a raz grasz pierwsze skrzypce. Orlando musi być cierpliwy. Widzimy na treningach jego potencjał. Nikt w Legii go nie skreśla, bo to bardzo dobry zawodnik – przekonuje Sokołowski. Może i dobry, ale nie gra. A jak gra, to ostatnio w trzecioligowych rezerwach, gdzie w sobotę wystąpił przeciwko Ł»yrardowiance.
SPORT
Sport już na okładce nie kryje zadowolenia minioną kolejkę.
„Pachnie pucharami” – to o Ruchu, „Łomot bez precedensu” – o Legii, „Terek groźny naprawdę” – o Lechii, no i „Już byli w ogródku” – o Podbeskidziu. Problem jednak w tym, że poza relacjami z minionego weekendu to nie znajdziemy tutaj nic. Kompletnie nic. Gazeta przeznaczona dla osób, które w ostatnich dwóch dniach były kompletnie odcięte od świata.
Tak to wygląda właściwie na każdej stronie… Gdzieś głęboko ukryty – ku naszemu zdziwieniu – został wywiad z Maciejem Wiluszem. Szok.
Dlaczego polska piłka w ostatnich latach ma taki problem z właściwą obsadą środka obrony?
– Nie czuję się władny oceniać gry kolegów na tej pozycji. Ba, nie wiem, czy tak naprawdę to rzeczywiście problem naszego futbolu. Ale gdybym już miał odpowiedzieć na takie pytanie, być może przyczyn szukałbym w odmiennym podejściu – często bardzo indywidualnym – do każdego zawodnika i każdej formacji w drużynie.
Pan tego indywidualnego podejścia doświadczył – jak rozumiem – w okresie gry w Holandii?
– Owszem. Obrońcy często mieli własne, specjalistyczne treningi, odrębne od zajęć całej drużyny.
W naszych klubach się tego ni praktykuje?
– Mam wrażenie, że w znacznie mniejszym stopniu. Inne są też ćwiczenia, inna ich intensywność. Ale – z drugiej strony – będąc na zgrupowaniu kadry w Zjednoczonych Emiratach Arabskich odniosłem wrażenie, że znów jestem „w holenderskich czasach”. Czuło się na treningach, że dla selekcjonera ważny jest każdy zawodnik. Zresztą akurat nie ma w tym niczego dziwnego. Przyjeżdżamy na reprezentację z różnych lig, często bardzo odmiennych. Umiejętności każdy z nas ma wysokie, zadaniem sztabu szkoleniowego jest więc umiejętne „poskładanie” tych indywidualności, by odpowiednio ze sobą współpracowały.
Jak widać, wywiad z Wiluszem wcale dzisiejszego wydania Sportu nie ratuje.
SUPER EXPRESS
Na dwóch pierwszych sportowych stronach SE znajdziemy przegląd tego, co działo się w Europie. Plus za rozmowę z Lewandowskim, choć wiele wartościowej treści to tutaj nie ma.
Po podpisaniu przez pana kontraktu z Bayernem w styczniu wielu zastanawiało się, czy Robert Lewandowski będzie dawał z siebie wszystko wiosną w barwach Borussii…
– Nie mogło być inaczej. Przecież jestem profesjonalnym piłkarzem i nawet mi przez głowę nie przeszło, żebym się oszczędzał i myślał o tym, co będzie w następnym sezonie. Sądzę, że udowodniłem to ludziom, którzy mieli wątpliwości.
A myślał pan już o tym, jak to będzie w meczach przeciwko Borussii?
– Będzie dokładnie tak samo jak teraz. Obowiązywać mnie będzie umowa z nowym klubem i nie ma mowy, żebym odpuszczał albo oszczędzał się w meczach z Borussią.
Dalej, niestety, relacje ligowe i tylko one. Ale temat Piasta ugryziony ciekawiej – Ruben Jurado opowiada, jak piłkarzy motywował trener.
– Nakazał na przykład, aby w tunelu, przed wyjściem na boisko, patrzeć rywalom prosto w oczy. Tak mieliśmy zdobyć przewagę psychologiczną, pokazać im, że ten mecz jest nasz. To się udało – mówi Jurado, który w 4 ostatnich spotkaniach 5 razy pokonywał bramkarza rywali.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Na okładce Przeglądu Sportowego Lewandowski – tym razem bez kwiatów, a z armatą.
Zaczynamy oczywiście od tekstu o Lewym. Cytujemy inny fragment niż w Fakcie.
– Od jakiegoś czasu regularnie ćwiczę stałe fragmenty gry i jestem w nich coraz lepszy. W klubie jest jednak kilku dobrych egzekutorów i nie zawsze miałem okazję, aby podejść do piłki w trakcie meczu. Przeciwko Hercie trener mówił, że mam pełną swobodę. Dał mi duży kredyt zaufania, dlatego to ja wykonywałem rzut wolny. Czy kogoś naśladuję w tym elemencie gry? Nie. Nie jestem Davidem Beckhamem czy Cristiano Ronaldo. Jestem Robert Lewandowski – stwierdził nie tylko najlepszy strzelec, ale także najlepiej punktujący piłkarz Bundesligi. W klasyfikacji kanadyjskiej zebrał 31 punktów (20 goli i 11 asyst). Po meczu Lewandowski otrzymał w nagrodę nie koronę, nie złotego buta, a pokaźną armatę, którą z dumą prezentował fotoreporterom i kibicom Borussii na trybunach Stadionu Olimpijskiego. – Muszę przyznać, że jest naprawdę ciężka. W domu będzie stała w specjalnym, honorowym miejscu. Ma dla mnie duże znaczenie. To indywidualna nagroda, ale na pewno nie zdobyłbym jej bez moich kolegów z zespołu. Chciałbym im wszystkim serdecznie podziękować. Mają w to osiągnięcie swój wkład – zaznaczył Lewandowski, który chwilę po meczu pozował do zdjęcia w szatni razem z resztą drużyny.
Duet Olkowicz-Wołosik przepytuje duet Matuszczyk-Peszko, czyli kolejny efekt wizyty Ofensywnych w Niemczech. Przyjemnie się czyta.
Liczył pan na powołanie od Adama Nawałki?
Matuszczyk: – Może po awansie, jak zagram parę dobrych meczów w Bundeslidze, zwrócę na siebie uwagę. Trochę żałuję, że nie zagram przeciwko Niemcom. To wyjątkowy rywal.
Peszko: – Na twojej pozycji w kadrze są Polanski i Krychowiak, więc trudno się przebić. Mówiłem ci, żebyś jako defensywny pomocnik dostał raz czerwoną kartkę. Szybciej zostaniesz zauważony.
Odwiedził was selekcjoner?
Peszko: – Nie, był trener bramkarzy.
Przejazdem?
Peszko: – Trener Tkocz przyjechał do Dusseldorfu na spotkanie z Fortuną. Na farcie zagrałem dobry mecz (uśmiech). Później był jeszcze Hubert Małowiejski, trenerzy dzwonili dość często.
Matuszczyk: – O mnie zapomnieli.
Peszko: – Mnie za to wszyscy z kadry wyrzucają, a wracam. Moja obecność w niej była przeplatana przerwami, w reprezentacji nigdy też nie zagrałem jakiegoś rewelacyjnego meczu. (…)
Dalej mamy Polanskiego, gdzie obiecaliśmy inny fragment.
Hoffenheim puściło za to dwóch innych piłkarzy – Kevina Vollanda i Sebastiana Rudego, argumentując, że walczą o wyjazd na mundial. Ten drugi nie ma jednak na to większej szansy.
– Argumentacja była taka, że Volland realnie walczy o grę na mistrzostwach, ale Rudy także może znaleźć się w szerokiej kadrze, na przykład jeżeli ktoś złapie kontuzję.
Jak w Niemczech traktuje się ten mecz? W Polsce mówi się, że to piknik.
– To nie jest prawdziwa kadra Niemiec – to jasne, ale piknik to niedobre określenie. Niemcy uważają, że to pożyteczny sprawdzian. Wielu powołanych zawodników walczy o wyjazd na mundial i na pewno będą gryźć trawę. Analogicznie u nas. Powołanie dostał na przykład Adam Marciniak. Dla takich ludzi to szansa, żeby się pokazać. Chciałbym, żebyśmy wygrali.
Według pana rozgrywanie takiego meczu ma w ogóle sens?
– Za dużo nie ma. Z jednej strony rezerwowe składy, z drugiej na treningi mamy tylko 1-2 dni.
I kolejny wywiad – tym razem z Kuba Rzeźniczakiem.
Jeśli Legia obroni tytuł, raczej nie będzie rozstawiona w III rundzie eliminacji Ligi Mistrzów.
– Będzie dużo trudniej awansować choćby do grupy Ligi Europy, ale będę się tym przejmował dopiero za parę tygodni. Na razie chcę zdobyć mistrzostwo, a wśród rozstawionych są ekipy o podobnym potencjale do naszego.
Czego brakuje Legii, żeby osiągnęła sukces w pucharach?
– Doświadczenia i mimo wszystko umiejętności. Dobitnie pokazał to ubiegłoroczny dwumecz ze Steauą Bukareszt. Co prawda rywale w rewanżu mieli przewagę, ale my popełniliśmy zbyt wiele błędów. W grupie LE też nam nie poszło.
Posadą za te mecze zapłacił trener Jan Urban. Co się zmieniło po przyjściu Henninga Berga?
– Jeśli chodzi o funkcjonowanie klubu jest podobnie. Trener Berg przywiązuje olbrzymią wagę do taktyki. Na treningach kładzie nacisk na ten element, odprawy są szczegółowe. Urban preferował ćwiczenia piłkarskie. Zadania zawodników też się zmieniły. Jako środkowy obrońca mam się skoncentrować na obronie bramki. Wcześniej w większym stopniu odpowiadałem za wyprowadzanie piłki, teraz mam jak najszybciej przekazać ją bocznym obrońcom lub pomocnikom.
Przerzucamy kolejne strony z ligowymi relacjami czy rozmówką z Makuszewskim. Spójrzmy na ostatni piłkarski element, czyli felietony. Mocno przeciętnego Dudka już cytowaliśmy, więc oddajmy miejsce Przemysławowi Rudzkiemu.
Przyznam szczerze, że kiedy w 2008 roku szejkowie kupowali Manchester City, uznałem to za zachciankę multimilionerów, zabawkę, którą nie będą umieli się bawić i było mi zwyczajnie szkoda fanów tego klubu. Po sześciu latach można tamte czarne scenariusze uznać za ewidentnie nietrafione, ponieważ Mansour bin Zayed Al Nahyan czy Khaldoon Al Mubarak mieli długofalowy plan działania i całkiem niezłe wyczucie chwili, czego idealnym przykładem jest chwila zwolnienia Roberto Manciniego. Nie chcieli zmieniać nazwy klubu, barw, nadawać mu dziwacznych przydomków. Choć są ludźmi z zupełnie innej kultury niż ta angielska, kultury, w której futbol nie znajduje się na szczytach hierarchii ważności dla ludzi, potrafili, paradoksalnie, uczynić z City ludzki klub. Wielu właścicielom klubów w Premier League wydaje się, że olbrzymie inwestycje to gotowy sukces, ale tylko nieliczni go osiągają. Szefom City się udaje. Dziś cała Anglia pomstuje na MC, tak jak nienawidzono Chelsea, gdy przejmował ją Roman Abramowicz. Kibice innych drużyn mogą zasłaniać się tym, że ich ukochane kluby nie mają tylu pieniędzy (Liverpool wydał prawie dwa razy mniej na transfery), ale i tak cały czas obracamy się w kręgu absurdalnych sum, jakikolwiek klub wzięlibyśmy pod lupę. Krezusi psują rynek, rozpieszczają też piłkarzy, sprawiając, że kasa w futbolu jest coraz większa, a także wymagania kontraktowe, ale jeśli przy okazji wyjdzie im z tego takie cudo, jak ofensywa The Citizens, jesteśmy w stanie przymknąć oko.
Biorąc pod uwagę, że to poniedziałek, PS wypuścił na rynek całkiem przyjemną lekturę.

ANGLIA: Błękitna prasa
Angielska prasa sportowa dzisiaj w błękitnych barwach. Ze wszystkich stron atakują nas zdjęcia rozradowanych graczy City, czy to podnoszących trofeum, czy też podrzucających Pellegriniego, czy też świętujących wraz z kibicami. Sami trener „The Citizens” przekonywał, że ten triumf to dopiero początek: – dużych drużyn nie może satysfakcjonować tylko jeden tytuł – mówił Pellegrini. Oczywiście między wierszami można wyczytać, że City zainteresowane może być w przyszłym roku – kto wie czy nie przede wszystkim! – sukcesem w Champions League. Poza tym słówko plotek transferowych, acz interesujących – Shaw do Man Utd, Lallana na celowniku i United i Liverpoolu.
HISZPANIA: Liga śmierci
„Liga śmierci” – tak nazywa Primera Division „Marca”. Nie da się ukryć, takiego finiszu nikt się nie spodziewał, na ostatniej prostej wszyscy wielcy mają ogromne problemy z gromadzeniem punktów – z ostatnich 18 możliwych do zdobycia, Real, Atletico i Barcelona zdobyły zaledwie 4! Niesamowite. Na okładce „Asa” wspaniały Willy Caballero, chyba największa gwiazda Malagi na ten moment, a który wczoraj wybronił gościom mecz, choćby interwencją w ostatnich sekundach. Pozostało jedno starcie, jeden finał, w dodatku pomiędzy dwoma zainteresowanymi tytułem drużynami. Ten sezon La Liga to coś wyjątkowego.
WŁOCHY: Szalony Seedorf
Juve zmierzapo rekord. Gol Osvaldo dał „Starej Damie” wygraną nad Romą, teoretycznie nic nie zmieniającą, ale dzięki niej w nastepnej kolejce „Bianconeri” mogą przekroczyć barierę stu punktów. Najważniejsze jednak to czy Conte zostanie w Turynie, czy też przejdzie do Monaco, które bardzo o niego zabiega. Awans Milanu do Ligi Europy pod poważnym znakiem zapytania, tak samo jak i przyszłość Seedorfa. Tak powiedział o nim Galliani: – Seedorf? On jest szalony – przekonywał „łysy z Milanu”. Poza tym plany rozmów kontraktowych z Pogbą, te natomiast już za sobą ma Pjanić, który zostanie w Romie do 2018 roku.





















