No to piłkarze Zagłębia się doigrali. Przez długi czas wszyscy czekali, kiedy w końcu się obudzą, kiedy pokażą, że obrona przed spadkiem to jednak nieco na wyrost – nie z tak niezłym składem, nie z tak doświadczonym trenerem. Ale jeśli ktoś ma jeszcze wątpliwości, w jak trudnej sytuacji jest ta drużyna, niech po prostu spojrzy w tabelę… Najpierw Orest Lenczyk zorganizował sobie po ostatnim meczu kilkudniowe wakacje, potem wakacje zarządzili sami piłkarze. Potem, to znaczy w pierwszych 45 minutach w Białymstoku. Jedna połowa prawdziwej walki o życie to jednak tylko połowa.
W przerwie meczu Arkadiusz Piech usłyszał od przepytującego go dziennikarza, że „ambicji to wam odmówić na pewno nie można”. Ano, naszym zdaniem, można. A nawet trzeba. Piłkarze Zagłębia wyglądali bowiem tak, jakby to oni znajdowali się w położeniu Jagiellonii, jakby to oni ze spokojem mogli spoglądać w tabelę. Z gry skrzydłowych niewiele było pożytku, środek pola nie istniał, a Manuel Curto, kryjąc Piątkowskiego przy stałym fragmencie gry, najzwyczajniej się SKOMPROMITOWAŁ. Nie było u gości ani woli walki, ani zacięcia, chociaż kapitan Rymaniak już zdążył naprostować dziennikarza: „Proszę mi powiedzieć, ile sytuacji miała w pierwszej połowie Jagiellonia, a ile my?!”.
No to powiemy – Zagłębie sytuacji nie miało właściwie żadnej, oddając jeden celny strzał (w 37. minucie), a Jagiellonia miała dwie. Piątkowski trafił, Quintana się zlitował… Dobra, wcale nie zlitował, tylko dziś mu wyjątkowo niewiele wychodziło.
Piech zapowiadał też w przerwie, że za moment on i jego koledzy wyjdą bardziej skoncentrowani. Odnieśliśmy jednak wrażenie, że wtedy to dopiero faktycznie oni wyszli. Tak, to Zagłębie z drugiej połowy nie odpuszczało, grało ambitnie, z wolą walki, naprawdę o życie. Świetną szansę miał Abwo, ale zamiast popatrzeć na ustawienie bramkarza to spojrzał na piłkę, zamknął oczy, walnął przed siebie z całej siły – piłka poleciała w górę i odbiła się od poprzeczki. Chwilę później próbował pomóc mu jeszcze Słowik, tylko w porę przeszkodził Modelski. W końcu piłkarze Lenczyka sprawiali wrażenie, jakby chcieli w Białymstoku naprawdę coś ugrać, ale do czego to doszło, że takie rzeczy trzeba w ogóle wspominać?
Już spieszymy z wyjaśnieniem. Otóż Zagłębie od przyjścia Lenczyka jest przedostatnią drużyną w lidze (gorszy tylko Widzew), bez wyjazdowego zwycięstwa w trzynastu meczach i z zaledwie czterema zdobytymi bramkami. W żadnym z trzech ostatnich spotkań – a to już przecież w grupie spadkowej – nie strzelili gola i ugrali marny punkt. Długo by tak można wyliczać. Tylko, że te wyliczenia wcale nie muszą być już kierowane do Lenczyka…
Fot.FotoPyK
