Nestor polskich trenerów, człowiek, który w każdym wywiadzie wyznacza standardy pracy w zawodzie, niekwestionowane sumienie branży – po prostu Orest Lenczyk. Ten właśnie Lenczyk wisi w Lubinie na włosku. Już wczoraj zastanawiano się, czy go w trybie pilnym nie zwolnić (drużynę miałby przejąć Adam Buczek). Ostatecznie Lenczyk przetrwał gorący dzień, ponieważâ€¦ działacze chyba do końca nie ogarniali całej sytuacji. Po prostu im się w głowie nie mieściło to, w jaki sposób w kulminacyjnym momencie sezonu pracuje słynny szkoleniowiec.
W poniedziałek Zagłębie zremisowało 0:0 z Koroną Kielce. Wiadomo, że sytuacja drużyny jest krytyczna. Miejsce w tabeli fatalne, dorobek punktowy żenujący, a terminarz trudny. Co zrobił Lenczyk? Lenczyk wyjechał. Nie poprowadził treningu ani we wtorek, ani w środę, ani w czwartek. Do zespołu dołączyłâ€¦ wczoraj, żeby załapać się na transport do Białegostoku. Tak, dobrze czytacie: trener drużyny ekstraklasy zniknął, wprawiając w zdumienie wszystkich w klubie. Oczywiście za moment szanowny pan Orest udzieli jakiegoś wywiadu, w którym zrobi idiotów ze wszystkich wokół, ale prawda jest taka, że współpraca z nim to notoryczna udręka i ciągłe próby zgadywania, o co mu chodzi.
Naprawdę – niebywałe. Wydawałoby się, że właśnie teraz trener w klubie potrzebny jest non-stop. Teraz trzeba zadbać o każdy szczegół – przecież Zagłębie jest jedną nogą w pierwszej lidze. Ale nie, to widocznie jakieś nowe standardy… Nam się zdaje, że jeśli Lenczykowi nie chce się już pracować w tym zawodzie, to mógłby wszystkich poinformować. Dostanie goździka i tyle.
Cała sytuacja skojarzyła nam się z fragmentem książki „Szamo”. Cytujemy…
Po spotkaniu z Amicą we Wronkach, gdzie wygraliśmy 1:0, Wójcik zniknął na dobre. Już podczas meczu zdawało się, że do końca nie kontaktował, na konferencji powiedział chyba, że graliśmy u siebie, a do tego w trakcie gry wpadł do ławki rezerwowych i skręcił kolano. Akurat na tym stadionie ławki były wkopane w ziemię, kilka schodów w dół, więc mógł sobie zrobić nawet większą krzywdę. Jeśli lekarze muszą w czasie meczu opatrywać trenera, a nie zawodników – to znak, że coś się dzieje.
Po zwycięstwie przepadł na kilka dni.
W niedzielę go nie było, w poniedziałek nie było, we wtorek nie było… I w środę też nie.
A właśnie w środę – mecz w Chorzowie. W Śląsku zastanawiali się, co robić. Do pierwszego gwizdka coraz bliżej, a trener zaginął, nie dawał żadnych oznak życia.
W końcu Janusz Kudyba, jeden z asystentów, zdecydował, że sam rozpisze skład. Na tablicy umieścił jedenaście nazwisk, tłumaczył, jakie mamy założenia taktyczne, chociaż wszyscy zadawali sobie pytanie, nie: „Jak zagramy?”, tylko: „Gdzie jest Wójcik?”. Sytuacja była co najmniej nietypowa. Szkoleniowca nie widzieliśmy od zakończenia poprzedniego spotkania, zastanawialiśmy się nawet, czy żyje, czy mu się coś nie stało. Przecież to Wójcik – sto rzeczy mogło się wydarzyć. Równie prawdopodobne było to, że łeb mu ucięli, a ciało porzucili w lesie koło Magdalenki, jak i to, że właśnie bawi się w Monte Carlo.
Nagle drzwi się otworzyły i znienacka wparował on. Na godzinę przed meczem. Wpadł jak rewolwerowiec do saloonu.
Nie wiem, czy Kudyba odczuł ulgę, czy wręcz przeciwnie, czy też może chciał złapać się za głowę i krzyknąć: „No nie, znowu on!”. Niepewnym głosem, bojąc się spojrzeć w oczy „Wójta”, wydukał: – Janusz, skład już rozpisaliśmy.
Wójcik omiótł wzrokiem tablicę i błyskawicznie odparł: – I takim, kurwa, składem zagramy! Opierdolić misiów!
I znowu zniknął.
Fot. FotoPyK