120 minut, siedem serii jedenastek, ale ostatecznie Artur Jędrzejczyk musi obejść się smakiem – Puchar Rosji zdobył FK Rostów. Krasnodar był faworytem, w końcu to piąty zespół rosyjskiej ligi, który mierzył się ze średniakiem, będącym bliżej strefy spadkowej niż pucharów. Ale powiedzmy sobie wprost – klub Polaka dzisiaj koncertowo sfrajerzył i nie zasłużył na wygraną.
Winni takiego stanu rzeczy? Można spokojnie wskazać kilku. Na pewno Ari, który pudłował na potęgę. Znalazł się dobrze w kilku sytuacjach, ale za każdym razem ostatecznie miał problemy choćby i z trafieniem w światło bramki. Oczywiście dobrego humoru nie będą dziś mieli też Sigurdsson i Gazinskij, którzy spudłowali w szóstej i siódmej serii karnych, a jeden strzał był gorszy od drugiego. Kto wie jednak, czy najbardziej nie zawinił Pereyra – Urugwajczyk dostał czerwoną kartkę w 71. minucie (brutalne i głupie wejście, powinien dostać ich całą talię), dwadzieścia kluczowych minut i prawie całą połowę dogrywki Krasnodar grał przez niego w osłabieniu, co po prostu było widać. Szanse wyrównały się dopiero, gdy drugą żółtą w setnej minucie obejrzał Bastos z Rostowa. Wynik nie uległ jednak zmianie, do końca było 0:0.
Jak zagrał „Jędza”? Cóż, po prostu robił swoje. Często podłączał się do ofensywy (grał na prawej obronie), ale nie uświadczyliśmy żadnych naprawdę godnych odnotowania akcji w wykonaniu Polaka. W tyłach wyglądał pewnie, choć też raz czy dwa razy dał się wyprzedzić Kałaczewowi, aczkolwiek nie miało to żadnych konsekwencji. Artur śmiało może dzisiaj zejść z boiska z czystym sumieniem – niczego nie zawalił, pomagał drużynie, nie jego wina, że innym w najważniejszych momentach zabrakło zimnej krwi. Warto też podkreślić, że dobrze zniósł trudy 120 minut boiskowej walki.
W Rostowie dobrze wyglądał szczególnie Ananidze, który ma być liderem reprezentacji Gruzji w najbliższych eliminacjach. Facet ewidentnie ma pokrętło w nodze i potrafi wziąć na siebie odpowiedzialność za grę. Większość akcji przechodziła przez niego, potrafił też zaskoczyć nieszablonowym podaniem bądź technicznym strzałem – może momentami brakowało mu tylko motoryki. Tak czy inaczej będą mieli nasi problemy z upilnowaniem tego grajka, już widzimy oczami wyobraźni jak zakręci którymś z biało-czerwonych albo puści idealną prostopadłą piłkę do napastników.
Pucharowa wiosna Polaków dopiero się zaczyna, jeszcze cała banda naszych będzie miała szansę na końcowy triumf (wczoraj do finału awansował choćby Tomasz Wisio w Austrii). Bilans póki co dla nas niekorzystny, trofeum miał okazję wznieść tylko Klich, przegrali Wolski we Włoszech, Grosik we Francji, a teraz także „Jędza”. Kolejny szansę otrzyma Adam Stachowiak, jego Botew Płowdiw piętnastego maja zmierzy się z Ludogorcem.