Kiedy latem przychodził do Monachium pisaliśmy: ryzykuje dużo, ale zyskać może jeszcze więcej. Miał odzyskać marzenia. Odnaleźć pasję. Dzisiaj w nowym „Sport Bildzie” aż 38 razy pada jego nazwisko, a Lothar Matthaeus mówi: jeśli nie wygramy Pucharu Niemiec, latem może być gorąco. To niesamowite, jak kilka meczów może odwrócić percepcję. W marcu mówiono: wyniósł tiki-takę na jakiś zupełnie inny poziom. Dzisiaj, że ta tiki-taka właśnie się skończyła. Guardiola zły, krótkowzroczny, ciągle bez planu B. Wielkolud, który nagle stałÂ się karłem. Nieudacznik psujący perpetum mobile Heynckesa. Ach, jakie to wszystko proste.
Wiedzieliśmy, że Bayern to FC Hollywood, ale nikt nie zakładał, że pierwszy sezon serialu z Guardiolą przybierze tak karykaturalną formę. Można przyzwyczaić się do internetowych napinaczy mądrzących się teraz w kwestiach taktyki. Można zgodzić się z tym, że tiki-taka nie jest już absolutną receptą na zwycięstwa, ale gdy coraz więcej poważnych osób mówi, jak to Pep nie pasuje do niemieckiej piłki, gdzieś tam w głowie włącza się alarm.
Tydzień po klęsce nad Realem dalej wszyscy roztrząsają. Kiedy Jupp Heynckes za dwa dni na wyspie Sylt świętować będzie 69. urodziny, 800 kilometrów na południe Guardiola będzie zalegał przed telewizorem, i zastanawiał się: co poszło nie tak? Legendy Bayernu mówią: nie da się przerobić Bawarczyków na Katalończyków. On odpowiada: popełniłem błąd, ale systemu nie zmienię.
Bo to już nie chodzi o samego Guardiolę. On nie broni siebie, tylko idei. Autorskich pomysłów, dzięki którym zbudował silnik dający Barcelonie 14 trofeów w 4 lata. W Niemczech długo mówiono, że ten automat jeszcze podrasował, że wachlarz boiskowych rozwiązań znacznie poszerzył. Wywalczył najszybciej w historii mistrzostwo kraju. Wygrał Superpuchar Europy i klubowe mistrzostwa świata. Wciąż ma przed sobą finał Pucharu Niemiec, a mimo to słyszy: zawaliłeś sezon, zmień coś!
Dzisiaj łatwo dorabiać jest kolejne teorie. Mówić: autokar zły, tiki-taka zła, trzeba nauczyć się grać z kontry! Za rok w podobny sposób polegnie Real i znowu odwrócą się szale. W Internecie znawcy będą mówili: kontry są passe, a najlepsi trenerzy nagle staną się nieudacznikami. Kiedy w marcu Bayern świętował w Berlinie mistrzostwo, nikt od kilku miesięcy nie wspominał nazwiska Heynckes. A dziś wraca – stary, poczciwy Jupp, bo przecież – jak mówią znawcy – jego drużyna grała dużo wszechstronniej.
Wszechstronność to teraz słowo klucz. Skoro tiki-taka jest systemem wynaturzonym, posiadaniem piłki dla samego posiadania, to koniecznie trzeba grać teraz inaczej. Ale Guardiola nie chce. Kiedy po porażce z Realem wkroczył na konferencję prasową, wciąż było widać, że jest pewny siebie – nie da sobie wmówić pewnych rzeczy i nadal będzie wierny ideom. – Drużyna niech zdecyduje, czy jestem odpowiednim trenerem. Nie da się grać różnymi sposobami. Potrzebny jest jeden” – powiedział, jakby miał już dość tych ciągłych dyskusji na temat systemu gry.
Na razie trwa walka. Planeta „ja” przeciw planeta „my”. Na obcej ziemi Pep nie ma takiej swobody, jak w Katalonii, gdzie przenosił treningi poza miasto, usuwał z drużyny Ronaldinho, a piłkarze chłonęli każde jego słowo. Po rozpasaniu Rijkaarda w końcu przyszedł przecież facet, o którym Kiko żartował kiedyś, że już na porodówce rozstawiał wszystkich po łóżkach.
A tutaj jest sam. On kontra Beckenbauer, Matthaeus i reszta, która nie może odżałować Hiszpanowi, że po wywalczeniu mistrzostwa wszedł w wir rotacji. Dzisiaj Martinez chce odejść. Mueller skarży się, że za mało gra. Eksperci mówią o niedopieszczonym Goetze. Drużyna zaczyna mówić kilkoma językami tak jakby obrazek rozsypanego domina z jednej z gazet nie dotoczył tylko meczu z Realem. Lekcje harmonii dopiero się zaczynają. Przed ostatnim meczem ligowym ze Stuttgartem zostaną zaprezentowane koszulki na sezon 2014/2015, ale wciąż nie wiadomo, kto je założy.
Gdy Guardiola odchodził z Barcelony, długo opowiadał piłkarzom, czego się boi: że to zamknięta, zżyta ze sobą grupa, że wszyscy są już najedzeni i siłą rzeczy za chwilę pojawi się zmęczenie. Przewidział to z dużym wyprzedzeniem, a potem już z apartamentu w Nowym Jorku oglądał, jak potwór, którego się obawiał, zjada pozostawioną przez niego drużynę. Był kwiecień 2013 roku, Bayern rozgromił Barcelonę 4:0 i przejął pałeczkę hegemona w sposób więcej niż spektakularny. Teraz Pep sam doświadczył tego na własnej skórze. Wziął udział w sztafecie i dał się wyprzedzić na ostatniej prostej.
Znowu jest głodny. Znowu będzie miał coś do udowodnienia. Jeśli wygra Puchar Niemiec, skończy sezon z czterema trofeami i półfinałem Ligi Mistrzów. Przypomnijcie sobie wycieranie podłogi Werderem (7:0) albo wypowiedź dyrektora HSV, który na mecz z Bayernem chciał wystawić trzynastu zawodników. A na koniec – nie dajcie się zwariować.
PAWEŁ GRABOWSKI
