– Ten facet chciał zwrócić na siebie uwagę wszystkich. Pierwszy do odbioru pucharu, w loży VIP przed, w trakcie i po meczu był wszędzie tam, gdzie coś się działo, gdzie mógł zostać zauważony. Jeśli chodzi o ruchliwość, wychodzenie na pozycje, piłkarze powinni brać z niego przykład. Przypomina mi trochę Siarę z filmu Kiler, który wszystko organizował przez telefon używając hasła Siara i wszystko jasne. Współczuję Ryśkowi Tarasiewiczowi, bo cokolwiek nie osiągnąłby z Zawiszą, zawsze będzie w cieniu właściciela klubu. Nie dziwię się, że chce uciekać z Bydgoszczy choćby do drugiej ligi francuskiej – pisze na łamach „PS” Dariusz Dziekanowski. Dziś, gdy w naszych gazetach spora nuda, to najciekawsze słowa, jakie padają… Zapraszamy na wtorkową prasówkę.
FAKT
Zanim dotrzemy do działu sportowego, natrafiamy na tekst o pedofilu „polującym w internecie”, którym był… sędzia piłkarski. A teraz już zajrzyjmy we właściwe miejsce.
Zaczynamy wywiadem Tomasza Włodarczyka z Robertem Lewandowskim. Zaczyna się ciekawie…
Dziwnie wchodzi się do klubowej szatni po raz ostatni?
– Rzeczywiście to było dziwne uczucie, którego nie da się zaplanować. Po czterech latach, które tu spędziłem, przyszedł ten moment. Ostatni mecz. Pożegnanie z klubem. To co wydarzyło się w sobotę na trybunach było dla mnie ogromnym zaskoczeniem i wielkim przeżyciem. Trudno było wytrzymać emocjonalnie to, w jaki sposób kibice w Dortmundzie się ze mną rozstali. Raz jeszcze dziękuję za to kibicom.
Nic dziwnego, skoro 80 tysięcy fanów skanduje nazwisko Lewandowski. To teraz szczerze, poleciało kilka łez?
– Nie należę do osób, które szybko się wzruszają. Ale przyznam, że nie było mi łatwo, bo to ogromna dawka emocji. W tym przypadku tak ścisnęło mnie w gardle, że byłem bliski uronienia kilku łez. Ledwo wytrzymałem. To wszystko przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Zwłaszcza to, co działo się na trybunach po ostatnim gwizdku. Pozostali piłkarze zeszli już do szatni. Zostałem tylko ja. Kibice wstali, bili brawo i skandowali moje imię. Podszedłem do Südtribune (trybuna z najbardziej zagorzałymi fanami Borussii – przyp. red.) i podziękowałem im za ostatnie cztery lata, które spędziliśmy tutaj razem. Po meczu miałem jeszcze kontrolę antydopingową. Potem był czas, aby pożegnać się z ludźmi, którzy pracują na stadionie tylko w dni meczowe. Emocji było naprawdę dużo. Takich chwil nie da się kupić i wydaje mi się, że nie każdy piłkarz coś takiego w swojej karierze przeżywa. To było naprawdę niezwykłe. Na tyle wyjątkowe, że nawet, kiedy teraz o tym opowiadam, to wciąż przeżywam to mocno w środku. W sobotę trudno było zasnąć po takiej dawce emocji.
Jest też parę słów o innym Polaku z zagranicy – Wojciech Szczęsny, jeśli tylko zachowa czyste konto w niedzielę z Norwich, zostanie najlepszym bramkarzem ligi (najwięcej meczów z czystym kontem).
Obok Tomasz Hajto w swoim felietonie wspomina przygotowania w Niemczech.
Najbardziej w pamięci utkwił mi letni obóz przygotowawczy w FC Nürnberg za trenera Wolfganga Wolfa, o którym mówi się „mały Magath”. Pamiętam go doskonale, bo to była katorg, trwająca dziesięć dni. Przez dziewięć mieliśmy treningi trzy razy dziennie. Rano, na czczo, było 45 minut biegu ciągłego, później śniadanie i trening na boisku. Najczęściej stacyjny. Byliśmy dzieleni na trzy grupy i na trzech stacjach ćwiczyliśmy około dwóch godzin. Po obiedzie zajęcia mieliśmy o 15. Biegliśmy z hotelu do lasu, około 3 kilometrów, gdzie po krótkim rozciąganiu rozpoczynała się prawdziwa katorga: 800 metrów na szybkim tętnie, 500 truchtu, 800 na szybkim, 400 truchtu i tak dziesięć razy. Później rozbieganie i powrót truchtem do hotelu. Po siedmiu dniach miałem dość. Na koniec zgrupowania mieliśmy grę kontrolną z zespołem piątej ligi. Byliśmy tak zajechani, że wygraliśmy zaledwie 1:0. Byliśmy od nich wolniejsi, słabsi, a o zwycięstwie zadecydowała jedna indywidualna akcja. Po meczu trener Wolf wszedł do szatni i powiedział, że dobiliśmy samego dna, ale teraz będzie już lżej. Nie było. Ale to przełożyło się na naszą dobrą postawę w lidze.
Ukah może trafić latem do Panathinaikosu, bo najprawdopodobniej teraz pożegna się z Jagiellonią. Umowy ze Śląskiem nie przedłuży też Adam Kokoszka, który otrzymał ponoć śmiesznie niską propozycję.
I jeszcze Legia. Nie wiemy, co można zacytować z tego tekstu poza tym, że drużyna Berga nieznacznie różni się od drużyny Urbana. Legią rządzą ci sami piłkarze, nie widać zmian w grze, mistrzostwo chyba znów trafi w te same ręce, ale w Europie będzie problem… I tyle.
RZECZPOSPOLITA
„Teutoński futbol bez wdzięku”. Oto propozycja Piotra Kowalczuka, prosto z Rzymu, o obecnym Juventusie. Pryzwoity tekst.
Zabawna sytuacja, w której zespół zdobywa tytuł, nie przerywając sobie snu, doskonale oddaje sytuację panującą w Serie A od trzech lat. Juventus jest klasą sam dla siebie. Strzela najwięcej bramek, traci najmniej, a w tym roku najpewniej pobije własny rekord – 99 punktów w rozgrywkach ligowych. Włoskie gazety z tych wszystkich powodów wzniosły Antonio Contemu pomnik. Podkreślają, że trener z DNA Juventusu (grał w klubie przez 13 lat) potrafił znakomicie przekazać je piłkarzom. Chodzi głównie o geny ducha walki, nieustępliwości i solidarności wraz z zasadą, że zespół jest wszystkim, a piłkarz nikim. Conte rządzi w szatni żelazną ręką, a na ławce daje z siebie wszystko i po meczu jest tak zachrypnięty, że nie może wydobyć głosu. Scementował zespół, przekonując piłkarzy, że Juventus to oblężona twierdza, a wszędzie wokół czyhają wrogowie, w tym selekcjoner reprezentacji Cesare Prandelli.
Marcin Szuba poświęcił też sporo miejsca Brazylii.
Chcieliśmy wierzyć, że mistrzostwa odbędą się w kraju, gdzie piłka nożna wciąż jest religią. Ale to już nieprawda. Świat był zaskoczony protestami, które wybuchły podczas ubiegłorocznego Pucharu Konfederacji i nie ustały do dziś, bo byliśmy przekonani, że dla Brazylijczyków organizacja mundialu i igrzysk olimpijskich jest szczytem marzeń. A tu nagle okazało się, że futbol w Brazylii jednak nie jest religią, a codzienne potrzeby, takie jak dostęp do dobrej edukacji i służby zdrowia, wygrywają z emocjami sportowymi. – Wyidealizowany obraz Brazylii najczęściej tworzą ci, którzy tam nie jeżdżą albo ograniczają się do wizyt na trasie lotnisko–centrum konferencyjne. Brazylia jest krajem ogromnych różnic ekonomicznych, które co prawda się zmniejszają, ale kraj wychodzi z ogromnego dołu. Paradoksalnie, gorsza sytuacja ekonomiczna sprzyjała rozwojowi piłki, z braku alternatywy. Teraz ludzie się kształcą i mają inne pomysły na życie. Wydana niedawno książka Alexa Bellosa „Futebol. Brazylijski styl życia” reklamowana była jako „fascynująca podróż przez kraj opętany futbolem”. To nieprawdziwe określenie, odnoszące się do czasów minionych, choćby pierwszej połowy lat 90. – tłumaczy Bartłomiej Rabij, prowadzący portal Radiobrazylia.pl i jednocześnie komentator telewizji Sportklub, transmitującej południowoamerykańskie rozgrywki. W Brazylii bywa regularnie, ma tam rodzinę i przyjaciół.
GAZETA WYBORCZA
Dziś mamy tylko jeden tekst – o emocjach w lidze hiszpańskiej. Gdyby ktoś jakimś cudem nie był jeszcze w tym temacie zorientowany, to polecamy zajrzeć. Coś nam się jednak wydaje, że każdy to wszystko już wie…
W Katalonii remis został odebrany jak ostateczna klęska w kampanii o obronę tytułu mistrza Hiszpanii. Trener Gerardo Martino posypał głowę popiołem. Argentyńczyk pożegnał się z kibicami, przeprosił ich, że nie wykonał zadania, i ogłosił, iż nie zasługuje na drugą szansę. A więc rozstaje się z klubem, choć zgodnie z umową powinien pracować jeszcze rok. Ledwie przebrzmiały nuty marszu żałobnego w Katalonii, a już następnego dnia lider Primera Division opromieniony zwycięstwem na Stamford Bridge z Chelsea i awansem do finału Ligi Mistrzów grał z Levante. Atlético walczy o pierwsze mistrzostwo od 1996 roku, a także o przełamanie dekady hegemonii Realu i Barcelony w Primera Division. Tymczasem jego rywal jest na 10. miejscu w tabeli i nic mu nie grozi. Ani nie może spaść z ligi, ani zakwalifikować się do europejskich pucharów. (…) Po sensacyjnej porażce Atlético znalazło się pod ścianą. Aby zdobyć tytuł, musiało wygrać dwa ostatnie mecze, w tym wyjazdowy na Camp Nou z Barceloną. Tak przynajmniej wtedy się wydawało. – Nic lepszego niż ta porażka nie mogło nas spotkać – powiedział wściekły Diego Simeone, jakby chciał dać do zrozumienia, że jego piłkarze potrzebowali zimnego prysznicu. – Czekają nas pasjonujące trzy tygodnie zakończone finałem Champions League w Lizbonie 24 maja – dodał. Simeone nie mógł przypuszczać wtedy, że pomocną dłoń wyciągnie do niego drugi z finalistów Ligi Mistrzów – Real Madryt.
Ciekawy temat poruszony w wydaniu stołecznym – legijna młodzież ma problemy.
Błyszczeli w Akademii, u Jana Urbana grali i strzelali gole w ekstraklasie, ale zimą na Łazienkowskiej miejsca w drużynie nie widział dla nich Henning Berg. – Przeprowadzka do Gdańska to dla mnie krok w tył – powiedział niedawno Aleksander Jagiełło. Łączy ich wiele – 19-letni Jagiełło, 22-letni Mateusz Cichocki i 21-letni Patryk Mikita to warszawiacy. Zimą wszyscy ze stolicy jednak wyjechali – Jagiełło do Gdańska, Cichocki do Gdyni, a Mikita do Łodzi. Na zesłaniu wiedzie im się raczej słabo – Jagiełło w Lechii nie gra wcale, Mikita w Widzewie gra mało, a Cichocki kolejny sezon spędza w pierwszej lidze, która szczytem jego ambicji nie jest. (…) Ale nie tylko Jagiełło zimą nie przekonał Berga. Kolejnym warszawiakiem, który nie radzi sobie na wypożyczeniu, jest Mikita. Legia zimą postanowiła wysłać go do Widzewa. W przeciwieństwie do Jagiełły i Cichockiego dla Mikity to pierwsze wypożyczenie w karierze. W Łodzi miał pomóc utrzymać drużynę w ekstraklasie, ale tego nie robi. Miejsca w składzie sobie nie wywalczył. Od pierwszej do ostatniej minuty zagrał tylko w trzech spotkaniach. I choć na boisko wychodzi częściej niż Jagiełło (341 minut), to plotkuje się, że wychodzić musi. Zobowiązuje do tego umowa między klubami, która została skonstruowana tak, że gdyby nie rozegrał w Łodzi 50 proc. średniego czasu gry, to z prawie darmowego wypożyczenia zrobiłby się z tego kosztowny transfer. Ani Widzew, ani Legia tego potwierdzić jednak nie chcą. A sam Mikita oficjalnie rozmawiać z mediami nie może. Tzn. może, ale tylko za pośrednictwem biura prasowego Widzewa. – W umowach staramy się robić zapisy, aby motywować kluby, by stawiały na naszych zawodników. Zależy nam na tym, aby Patryk grał w meczach na najwyższym poziomie, ale w jego przypadku nie ma takiej klauzuli – zapewnia Mazurek.
SPORT
Zdaniem Sportu, tak miało być. Jak rozumiemy, chodzi o wygraną Lecha w Bydgoszczy.
Relacje ligowe oczywiście pomijamy. Mały przegląd tematów z naszego podwórka:
– konkurencja chciałaby u siebie Ojrzyńskiego
– Piast myśli o zmianie trenera, ale wolałby zmienić go po sezonie
– Smuda stracił cierpliwość do Piotra Brożka i w obronie ustawia Dudkę
– Kokoszka opuści Śląsk, co wiemy już z Faktu
– Stawowy zapowiada wstrząs w szatni po ostatnich porażkach
„Gdzie doleci Gwaze?”. Oto sylwetka piłkarza Górnika połączona z próbą przewidywania jego przyszłości.
– Oczywiście przesadą jest robienie z niego „gwiazdeczki” polskiej ligi, ale… Gdybym miał do wyboru Jeża i Gwaze – po tym, co pokazali tej wiosny – to też postawiłbym na tego drugiego – mówi Marek Majka, były pomocnik Górnika. Rzecz w tym, że Górnik promuje dziś piłkarza, któremu z końcem czerwca kończy się wypożyczenie, a w umowie z Piotrówką – konkretnie z Ireneuszem Struchaczem – nie ma wpisanej żadnej kwoty ewentualnego transferu. Nikt nie przypuszczał w lutym, że po dwóch miesiącach Gwaze będzie graczem pierwszej jedenastki.
No właśnie , i po to zawiera się odpowiednie umowy, żeby przy korzystnym obrocie spraw z nich skorzystać. Tak jak Widzew za nieduże pieniądze z Jagiellonii wyciągnął Pawłowskiego i momentalnie oddał do Malagi. A w dalszej części tekstu czytamy, że Strychacz początkowo za Gwaze zawołał… 400 tysięcy euro.
Kamil Kosowski ocenia minioną kolejkę, ale niewiele tutaj ciekawego… Fragment.
Zawisza, jako zdobywca Pucharu Polski i Ruch lub Górnik w europejskich pucharach z trzeciego miejsca… To czarny scenariusz dla polskiej piłki?
– Obawiam się, że już po rundzie wstępnej może być dla nas „po zabawie” w Europie i to nie dotyczy tylko trzech wymienionych drużyn. Poziom ligi stale się obniża, jesteśmy coraz słabsi. Trafiają się jednak piłkarskie „perełki”, jednak jako całość wygląda to źle.
Czyli? Legia, Lech i…
– Wisła oraz Pogoń. Chciałbym zobaczyć, jak poradzą sobie na międzynarodowych arenach Marcin Robak, Takafumi Akahoshi, Takuya Murayama. Pogoń gra w tym sezonie ciekawą piłkę i ma na ławce charyzmatycznego szkoleniowca, czego nie zmienia klęska w Krakowie. Wisła w końcu zagrała skutecznie, a Pogoń zaskakująco fatalnie rozegrała to spotkanie pod względem taktycznym. Aż dziw, że Dariusz Wdowczyk na to pozwolił.
W Sporcie znajdziemy jeszcze tekst o Widzewie i Visnakovsie, ale znacznie ciekawszy był ten o Łotyszu opublikowany na Weszło.
SUPER EXPRESS
W SE mamy wywiad z Jerzym Dudkiem (który to już?!), w którym motywem przewodnim na pewno nie jest piłka. Wyciągnęliśmy jednak drobny fragment.
Andrea Pirlo w swojej biografii nazwał cię osłem. Jak się do tego odniesiesz?
– Pirlo mnie obraził, by wzbudzić kontrowersje, bo to się dobrze sprzedaje. Gdyby napisał coś sympatycznego, nie byłoby teraz tej rozmowy.
Czyli nigdy nie było konfliktu na linii Dudek – Pirlo?
– Do tej pory nie było, ale jak go spotkam, to będzie.
Główny tekst traktuje natomiast… o zegarkach trenerów.
Najdroższym zegarkiem może się pochwalić trener Korony Kielce Jose Rocho Martin „Pacheta” (46 l.), który posiada Rolexa wartego 16 tysięcy złotych. – To prezent od działaczy Espanyolu Barcelona za awans do Pucharu UEFA w 1996 roku – zdradził nam Hiszpan. Cennego Rolexa posiada również Tadeusz Pawłowski (61 l.) ze Śląska Wrocław, ale… go nie nosi. – Na co dzień używam modelu Jacques Lemans. Jego cena nie rzuca na kolana, w przeliczeniu na złotówki to około 600 zł, ale ma dla mnie wartość sentymentalną. Otrzymałem go z Austriackiego Związku Piłki Nożnej jako podziękowanie za pracę z grupami młodzieżowymi. Noszę go, bo przynosi mi szczęście – zdradza nam Pawłowski.
I taka wyliczanka dotyczy jeszcze kilku nazwisk. Sami widzicie, że nic specjalnego… Obok jeszcze materiał z Bydgoszczy.
Radosław Osuch (45 l.) wygrał kolejne starcie w Bydgoszczy. Wczoraj prezydent miasta Rafał Bruski (52 l.) wypowiedział Stowarzyszeniu Piłkarskiemu Zawisza – z którym właściciel klubu jest skonfliktowany – umowę dotyczącą szkolenia dzieci na klubowych obiektach. Zostanie na nich tylko Osuch i akademia Zawiszy, oferując młodzieży do tej pory trenującej pod egidą SP przejście pod swoje skrzydła. Zdaniem Osucha dalsze wspólne funkcjonowanie na tych samych obiektach wspomnianych podmiotów nie było możliwe, bo on i jego trenerzy czuli się zastraszani. Jak twierdzi, w poprzednim tygodniu doszło do znieważenia słownego drugiego szkoleniowca Zawiszy Aleksieja Tiereszczenki. Sprawcami mieli być między innymi członkowie SP Zawisza.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Tutaj, tak jak w Fakcie, mamy rozmowę z Robertem Lewandowskim – chyba nieco dłuższą. Cytujemy inny fragment.
Ostatni mecz w Dortmundzie to dla pana wielkie przeżycie, ale jeśli chodzi o wyścig po koronę króla strzelców Bundesligi, nic się nie zmienia. Zarówno pan jak i Mario Mandżukić się zacięliście. Co się stało?
– Wiadomo, że zawsze chcę strzelić gola, ale są rzeczy ważniejsze i piękniejsze. Takie, które zostaną w mojej głowie do końca życia. Usłyszałem wiele pięknych słów pod swoim adresem. Trochę przerosło mnie to wszystko, co działo się wokół mojej osoby. Na tyle, że na chwilę zapomniałem o koronie króla strzelców. Mam jeszcze jeden mecz w lidze w barwach Borussii i zrobię wszystko, aby wyjść na prowadzenie w klasyfikacji strzelców. A jeśli to się nie stanie? Trudno, mój świat się z tego powodu nie zawali.
A gdyby miał pan wybierać? Korona czy Puchar Niemiec?
– Nie ma porównania. Wiadomo, że zwycięstwo w Berlinie jest znacznie ważniejsze. Chciałbym wszystko, co tu przeżyłem, pięknie zakończyć. To byłoby idealne dopełnienie czterech lat spędzonych w Dortmundzie. Mam wiele fajnych wspomnień ze Stadionu Olimpijskiego, na którym odbędzie się finał. Mam nadzieję, że na koniec dojdą kolejne. Korona nie ma aż takiego znaczenia jak dobro drużyny.
Mamy dwie relacje ligowe, parę słów o płaczącym Liverpoolu, analizę taktyczną Marcina Sasala i teksty, które mieliśmy już w Fakcie, tylko w skróconej wersji: Kokoszka odejdzie, a Berg nie odmienił Legii.
Spójrzmy natomiast na tekst o Miroslavie Radoviciu, który jednak dla Polski nie zagra. Cóż za zaskoczenie…
Sprawdziliśmy, co w takiej sytuacji mówią przepisy. I wyszło na to, że nie ma możliwości, aby Serb z polskim paszportem założył biało-czerwoną koszulkę. Mógłby się o to ubiegać, bo jest w Polsce nieprzerwanie od 8 lat (wytyczne mówią o pięciu), jednak kluczowy w tej sprawie jest statut FIFA, a dokładnie punkt 8. w rozdziale III, który mówi o warunkach zmiany federacji piłkarskiej, którą się reprezentuje. Nas interesuje podpunkt 1a, w którym czytamy, jakie warunki musi spełniać piłkarz jak Radović, czyli mający za sobą występy w młodzieżowej reprezentacji Serbii i Czarnogóry (6 meczów/1 bramka). Według przepisów, zawodnik może dokonać zmiany, o ile nie grał w oficjalnym meczu reprezentacji A i w czasie, kiedy rozgrywał swoje pierwsze spotkanie międzynarodowe już posiadał obywatelstwo federacji, dla której chce teraz grać. Pisząc najprościej, chodzi o to, że Radović mógłby ubiegać się o możliwość występów w barwach reprezentacji Polski tylko w przypadku, jeśli miałby nasze obywatelstwo 10 lat temu, kiedy miały miejsce wspomniane mecze w kadrze młodzieżowej Serbii i Czarnogóry.
Swoją drogą to naprawdę ciekawe, że tyle o tym Radoviciu mówiono i dyskutowano, by po naprawdę długim czasie tę dyskusję przerwać: nawet jak on chce i my chcemy, to nie da rady.
Zerknijmy jeszcze na tekst o zmianie w składzie Wisły.
Po przegranym 0:3 meczu z Lechem w Poznaniu trener Franciszek Smuda stracił cierpliwość do Piotra Brożka, który zawalił kolejnego gola w tym sezonie i posadził go na ławce rezerwowych. Przeciwko Pogoni na lewej obronie ustawiony został Dariusz Dudka. Spisał się dobrze, więc musi przyzwyczaić się do gry na tej pozycji. Przynajmniej do końca sezonu. – Też mi się tak wydaje – przyznaje Dudka. – Rozmawiałem z trenerem i powiedział mi, że chce, żeby w tyłach była stabilizacja – dodaje. Uniwersalność – to największa zaleta 31-piłkarza, który może grać na każdej pozycji w obronie, a także w drugiej linii. Każdy szkoleniowiec chce mieć w kadrze choćby jednego takiego zawodnika. Dudka zawsze podkreślał, że najlepiej czuje się jako defensywny pomocnik. Irytowało go przerzucanie z pozycji na pozycję. – Nie chcę być zapchajdziurą – powtarzał w wielu wywiadach, ale właśnie dzięki wszechstronności mógł liczyć na miejsce w podstawowym składzie Wisły, a potem Auxerre.
Jeśli chodzi o materiały przygotowane przez dziennikarzy to by było na tyle. Mówiąc wprost: szału nie ma… Sytuację mogą uratować jeszcze wtorkowi felietoniści: Iwanow, Dziekanowski i Hajto. Tego ostatniego cytowaliśmy już w Fakcie (bardzo średni), spójrzmy więc na „Dziekana” – tytuł: „Osuch działa jak Siara z Kilera”.
Zobaczmy na zachowanie właściciela Zawiszy Bydgoszcz podczas Pucharu Polski. Ten facet chciał zwrócić na siebie uwagę wszystkich. Pierwszy do odbioru pucharu, w loży VIP przed, w trakcie i po meczu był wszędzie tam, gdzie coś się działo, gdzie mógł zostać zauważony. Jeśli chodzi o ruchliwość, wychodzenie na pozycje, piłkarze powinni brać z niego przykład. Przypomina mi trochę Siarę z filmu Kiler, który wszystko organizował przez telefon używając hasła Siara i wszystko jasne. Współczuję Ryśkowi Tarasiewiczowi, bo cokolwiek nie osiągnąłby z Zawiszą, zawsze będzie w cieniu właściciela klubu. Nie dziwię się, że chce uciekać z Bydgoszczy choćby do drugiej ligi francuskiej. (…)Gdyby wszyscy mieli podejście do futbolu takie, jak wykazuje Portugalczyk, może nie byłoby lepiej, lecz na pewno zabawniej, sympatyczniej. Ale kapitan musi zarażać entuzjazmem, walczyć o dobro zespołu na boisku i poza nim. Nie sądzę, by Marco Paixao, nawet w parze z bratem Flavio, mógł stworzyć atmosferę w szatni Śląska. Przecież on nie potrafi mówić po polsku. Nie wiem dokładnie, jakie były powody pozbawienia opaski Sebastiana Mili. Wydawało mi się, że on jest pozytywnie zakręcony na punkcie klubu i miasta. Teraz odnoszę wrażenie, że trener Tadeusz Pawłowski zabił w nim entuzjazm, nawet do gry.
Dziekanowski w formie. I stwierdzamy to nie po raz pierwszy.

ANGLIA: Łzy Suareza
Dziś wszyscy w Anglii piszą o tym samym, trudno jednak żeby było inaczej, skoro wczoraj rezerwowy Gayle z Crystal Palace przechytrzył za jednym zamachem Suareza, Rodgersa, a wszystkim fanom Liverpoolu zadał bolesny cios pod żebro. Pół miasta Beatlesów pewnie dziś wstaje do głowy z wielkim bólem głowy od zapijania wczorajszych smutków. Prasa angielska z jednej strony próbuje popisać się efektownymi nagłówkami (acz dziś nieco mniej w nich kreatywności, „Sun Sport” tylko ze sztampowym „Broken”), ale w artykułach o meczu niewiele ciekawego. Zwyczajne relacje. Nic, czego byście nie przeczytali już pięć razy od wczoraj w sieci. Z innych informacji Tottenham bierze na celownik Martineza, który miałby zastąpić Sherwooda, a Giggs ma wstawić do składu… siebie w ostatnim meczu sezonu.
HISZPANIA: Ruchy kadrowe w Barcy
W Katalońskiej prasie najwięcej dziś o Luisie Enrique, który miałby przejąć panowanie na Camp Nou conajmniej na rok. To nie ma być plotka, a bardzo zaawansowana sprawa,co mają potwierdzać fotki „Sportu”, na których widzimy Enrique w towarzystwie Narcisa Julii i Alberta Valentiego. Podobne zdjęcia publikuje „As”, w Hiszpanii ciężko jak widać wykonać ruchy kadrowe w pełnej tajemnicy. „Mundo Deportivo” miało ponoć dotrzeć nawet konkretnie do informacji na temat planowanych letnich transferów, W Barcelonie podobno miałby pojawić się Keylor Navas, natomiast w kwestii Cuadrado „Blaugrana” ma poważnego rywala w postaci Juve. Hitem miałoby być natomiast… Przejście Courtoisa na Camp Nou, ten ponoć jest nawet fanem Barcy.
WŁOCHY: Scudetto Juve w cieniu agresji na stadionach
W Italii dziś przede wszytkim dyskusja na temat zajść z finału Pucharu Włoch. Władze Napoli przekonują, że nie będą negocjować z ultrasami, w tym zdecydowanym przekonaniu wspiera ich „La Gazetta dello Sport”. Koszty zajść mają pokryć natomiast kluby, to już opinia premiera Włoch. Giovanii Malago z kolei atakuje całe Calcio, które w jego opinii zrobiło o wiele za mało by wyplenić agresę ze stadionów. Tylko „Tuttosport” na okładce daje nam radość graczy Juventusu, którzy wczoraj mogli cieszyć się z mistrzostwa na swoim stadionie. Sielankę zakłóca wypowiedź Conte: – Może odejdę.


















