– Nie tak dawno dużo mówiło się o możliwej zmianie trenera. Wśród kandydatów wymieniano Jerzego Engela i Wernera Liczkę. Teraz do tego grona dołączył Radosław Mroczkowski, były trener Widzewa, a w lipcu 2008 roku, kiedy w PZPN urzędował Zdzisław Kręcina, obecny dyrektor Piasta, jeden z asystentów selekcjonera reprezentacji Polski Leo Beenhakkera. Nie tylko coraz głośniej mówi się o zmianie szkoleniowca, ale także o nowym prezesie, którym ma zostać Adam Sarkowicz. Jako działacz związany jest z piastem od kilkunastu lat. W klubie odpowiada za szkolenie młodzieży, a właśnie postawienie na wychowanków jest celem nowej polityki transferowej forsowanej przez przedstawicieli miasta, czyli większościowego udziałowca klubu. Trener Mroczkowski pasowałby wiec do tej koncepcji – czytamy dziś w Sporcie i Przeglądzie Sportowym. Zapraszamy na świeży poniedziałkowy przegląd prasy piłkarskiej. Pierwszy od drugiego maja.
FAKT
Jako że w ostatnią sobotę gazety nie wychodziły, dzisiejsze wydania będą serwować nam jakieś prehistoryczne historie, nawet z piątku. „Igor Lewczuk: z emocji niczego nie pamiętam” to tekst jeszcze po finale Pucharu Polski. Dlaczego akurat on wykonywał decydującą jedenastkę? Pierwsza piątka była wyznaczona wcześniej. Potem szedł ten, kto był mniej blady. Trener wahał się, czy ja mam strzelać. Była mowa, że może doktor, że może masażysta. A poważnie, to ktoś musiał. Byłem przytomny….
Sobotni mecz Lechii z Legią Fakt nazywa PARODIÄ„ SĘDZIOWANIA. Złotek na celowniku.
Piłkarze Legii Warszawa wykonali kolejny krok w kierunku mistrzostwa Polski. Obrońca tytułu pokonał w Gdańsku Lechię 1:0. Mecz na PGE Arenie stał na bardzo niskim poziomie. W pierwszej połowie to gospodarze atakowali, ale brakowało im szczęścia. Inna sprawa, że zawodnikom Legii pomógł sędzia Mariusz Złotek, który powinien podyktować dla Lechii dwa rzuty karne. Po zmianie stron gra niewiele się zmieniła. Legioniści decydujący cios zadali po akcji, która zaczęła się od pozycji spalonej Bartosza Bereszyńskiego. Ostatecznie po dośrodkowaniu Tomasza Brzyskiego gola strzelił Ondrej Duda. Słowak był jednym z najsłabszych zawodników na boisku, ale w decydującym momencie zachował zimną krew.
Nie zabraknie tekstu o Lewandowskim, żegnanym w Dortmundzie po królewsku.
– Trudno znaleźć słowa, żeby opisać, co czułem – mówił po spotkaniu z Hoffenheim (3:2) nasz napastnik. Szefowie i kibice BVB pokazali klasę, bo zawodnika, który odchodzi do najgroźniejszego obecnie rywala, pożegnali uroczyście, sympatycznie i tak, jak należy. W sumie nie było to aż tak dziwne, bo przecież Lewandowski to jeden z najskuteczniejszych piłkarzy w historii Borussii. Jego gole dały klubowi kilkadziesiąt milionów euro, a kibicom niezapomniane chwile. – Dziękuję kibicom, że tak wspaniale pożegnali Roberta – mówił po meczu Jürgen Klopp (47 l.). Szkoleniowiec Borussii zmienił Lewandowskiego w doliczonym czasie gry, raz jeszcze dając kibicom okazję do owacji dla naszego zawodnika. Potem Klopp długo trzymał Lewandowskiego w objęciach i coś tłumaczył naszemu napastnikowi. – Nie zdradzę, co mi mówił trener. To nasza tajemnica – powiedział Lewandowski, który w barwach Borussii Dortmund rozegra jeszcze dwa mecze. Oba spotkania odbędą się w Berlinie, 10 maja z Herthą w ostatniej kolejce Bundesligi, a tydzień później w finale Pucharu Niemiec z Bayernem. – Moja historia w Borussii jeszcze się nie skończyła – zapowiedział Lewandowski, który oprócz triumfu w pucharze może jeszcze wywalczyć koronę króla strzelców.
Dalej nieistotne z punktu widzenia przeglądu prasy relacje z weekendowych meczów, m.in. ta o Brożku, który strzelił setkę. A na koniec Jerzy Dudek, który oświadcza „Mourinho krytykują zazdrośnicy”.
RZECZPOSPOLITA
W Rzeczpospolitej jest to, co zwykle i co po weekendzie być musi. Weekend na polskich boiskach podsumowuje Stefan Szczepłek. Jego tekst zatytułowany jest „Klęska kibolstwa”.
Sędzia tego meczu Mariusz Złotek ze Stalowej Woli (okręg podkarpacki, prezes Kazimierz Greń) nie jest artystą w swoim fachu. Szef Polskiego Kolegium Sędziów (PKS) Zbigniew Przesmycki, który sam wybiera arbitrów, też jest w kiepskiej formie. Jego faworyci coraz częściej zawodzą (nieznany na poziomie ekstraklasy Jarosław Przybył jako sędzia główny finału o Puchar Polski spisywał się beznadziejnie). Słychać głosy, że Przesmycki może podzielić los swoich poprzedników, którzy albo odchodzili sami, albo sugerowano im, aby to zrobili. Robota łatwa nie jest, bo wybór sędziego przez przewodniczącego PKS jest czymś w rodzaju poręczenia, a sędziowie mylili jak się jak futbol futbolem. Wydarzeniem weekendu było pierwsze po pięciu kolejnych porażkach zwycięstwo Wisły. Kiedyś musiało przyjść, ale teraz mało kto się go spodziewał. Po pierwsze: Wisła ma kolosalne problemy kadrowe, wynikające z braku pieniędzy na transfery. Po drugie: Pogoń gra jak na swoje możliwości bardzo dobrze i była do soboty jedyną drużyną, która w tym roku nie poniosła porażki. Po trzecie: jeśli już przegrać, to nie 0:5. W Wiśle wreszcie przebudził się Paweł Brożek. Nie strzelał od końca ubiegłego roku, ale jak już zaczął, to w swoim starym stylu. Wbił Pogoni od razu trzy bramki, ta trzecia była jego setną w rozgrywkach ligowych. W ten sposób Brożek został członkiem Klubu 100, w którym jest 29 najskuteczniejszych napastników w historii polskiej ligi. Na jego czele znajduje się Ernest Pol ze 186 bramkami. O ile trudno sobie wyobrazić, że Legia straci pierwsze miejsce, to wciąż nie wiadomo, co się wydarzy za jej plecami, a zwłaszcza w grupie spadkowej. Tam niespodzianką jest postawa Podbeskidzia. Skazywane na spadek od dawna i niebezpodstawnie, wraz z przyjściem trenera Leszka Ojrzyńskiego złapało oddech. I można być niemal pewnym, że pozostanie w ekstraklasie.
Klęska kibolstwa tyczy się rzecz jasna finału Pucharu Polski.
GAZETA WYBORCZA
Z nadziejami otwieramy Wyborczą, bardzo dobrą ostatnimi czasy w poniedziałki. I faktycznie – piłkarskich stron mamy aż sześć. Z polskich tematów – „Był sobie chłopiec”, to o Dawidzie Kownackim. Pod kątem problemów kontraktowych, o których pisaliśmy już przed kilkoma dniami.
Z perspektywy poznańskiego klubu zaczęły się wówczas, gdy do gry wszedł agent Marcin Kubacki. Przekonał do siebie piłkarza, od dłuższego czasu dążył do związania się z nastolatkiem umową, dzięki której reprezentowałby go w kontaktach z zagranicznymi klubami. W przypadku transferu zapewni mu to prowizję liczoną w setkach tysięcy euro. Zgodnie z przepisami FIFA agent nie może jednak związać się z niepełnoletnim piłkarzem bez zgody jego rodziców, więc Kubacki najpierw zbliżył się do juniora, a potem przekonał go, aby wpłynął na matkę, która dotychczas opowiadała się za ścieżką wybraną Kownackiemu przez klub. To droga Roberta Lewandowskiego, który przed transferem do Borussii Dortmund za 4,5 mln euro został królem strzelców ekstraklasy, doprowadził Lecha do 1/16 finału Pucharu UEFA oraz mistrzostwa kraju. Futbolowi agenci stosują wszelkie metody, aby związać ze sobą piłkarza. Jeden z menedżerów fundował zawodnikowi i jego dziewczynie zagraniczne wycieczki, inny dawał piłkarzowi w prezencie opony samochodowe. Kownackiego przekonywał bliski kolega z Lecha Łukasz Teodorczyk, którego również reprezentuje Kubacki. Efekt jest taki, że matka zawodnika podpisała z menedżerem umowę w imieniu 17-latka i jest skłonna zgodzić się na jego szybszy wyjazd za granicę. Kontrakt z agentem obowiązuje tylko do końca 2014 roku, więc czas na transfer i prowizje nadchodzi już teraz. Sam Kubacki nie chce zdradzić, jakie ma plany. – Podczas rozmów z Lechem w sprawie przedłużenia kontraktu nie będę zabierał publicznie głosu – mówi. Poznański klub miałby wszystkie karty w ręku, gdyby obowiązywał go długoletni kontrakt z utalentowanym graczem. Tymczasem umowa kończy się w czerwcu 2015 roku, więc w następne wakacje nastolatek może odejść z Lecha za niskie odszkodowanie, które zapewniają klubom za wyszkolenie (Kownacki trenuje w Lechu od ósmego roku życia) przepisy FIFA. Klub mógłby liczyć na 200 tys. euro
Kolejny z tekstów to: „Zawisza w pucharach, czyli sen wariata”. Nieźle się czyta, ale nie znajdziemy w tym artykule wielu nowości. O zasługach Osucha, o kontrakcie Tarasiewicza, standardowo.
Czy Osuch podoba się komuś, czy nie, nie można rozwikłać sekretu sukcesów Zawiszy bez jego właściciela. Kontrowersyjny i nieprzebierający w słowach były agent, uwikłany w kilka procesów – najgłośniejszy był ten, jaki wytoczył mu Leo Beenhakker – kupił w 2011 r. 95 proc. akcji klubu od miasta za 550 tys. zł. W umowie zobowiązał się, że w ciągu czterech lat awansuje do ekstraklasy. Uwinął się dwa razy szybciej. Nikt w Bydgoszczy nie marzył, że po trzech latach Zawisza, który nigdy nie zdobył trofeum, wygra PP. Liga Europejska? To już był sen wariata… – Nie mam takich pieniędzy jak Bogusław Cupiał i kiedyś w Polonii Józef Wojciechowski. I pewnie nigdy nie będę miał. Ale mam inne silne strony – mówi Osuch. Jakie? Kontakty wśród menedżerów, co pozwoliło mu sprowadzić do Bydgoszczy niedrogich, ale niezłych piłkarzy i trenerów. Drugim bohaterem Zawiszy jest Ryszard Tarasiewicz. Osuch zatrudnił go w kwietniu 2013 r. z bardzo trudnym zadaniem awansu do ekstraklasy. – Do tej pory sam nie miałem pojęcia, że stać mnie na tak dobrą grę. To zasługa trenera – wyznał prawy obrońca Igor Lewczuk. Niechciany w Jagiellonii i Ruchu trafił w ciągu kilku miesięcy do reprezentacji. W piątek wykorzystał decydującą o triumfie w PP jedenastkę. Razem z Michałem Masłowskim i Kamilem Drygasem należą do graczy, na których inni trenerzy się nie poznali. Masłowski trzy lata temu kopał piłkę w wioskach Dolnego Śląska. O grze w ekstraklasie nie marzył, studiując zaocznie we Wrocławiu marketing i zarządzanie. Musiał dorabiać, bo z piłki wyżyć się nie dało. Był ogrodnikiem, stróżem nocnym w hotelu i robotnikiem na budowie. – Każdy grosz się liczył i trzeba było łapać każde zajęcie – wspomina Masłowski. Znalazł go Osuch. Jeden rok w ekstraklasie wystarczył, żeby piłkarz stał się najbardziej gorącym towarem na rynku w Polsce. – Mam za niego ofertę na 3 mln euro z jednego ze wschodnich klubów – mówi Osuch. Gdyby nie kontuzja i operacja pachwiny, Masłowski mógłby zagrać w kadrze w meczu z Niemcami. Historia z wychowankiem Lecha Drygasem jest podobna. Mariusz Rumak nie chciał go w Poznaniu, więc został wypożyczony do I-ligowego Zawiszy, a latem za 500 tys. złotych Osuch go wykupił.
Dla GW pisze dziś też pisarz Wojciech Kuczok. Specificznie, o „lans macabre”.
Dziś nie ma meczów brzydkich, są co najwyżej źle opakowane; podobnie jest z piłkarzami. Widowisko piłkarskie ma dziś przecie głównie wymiar trendsetterski – dla lwiej części kibiców liczy się tyleż wynik i gra, co nowa koafiura skrzydłowego, zakapiorski tatuaż stopera tudzież artystyczny zarost libero. Pomijając kosmitę, w którym zbiegły się nieziemski talent, takaż wydolność i uroda modela, czyli Cristiano Ronaldo, większości proroków współczesnej piłki Bóg poskąpił urody. Messi wspomagany hormonem wzrostu i tak pozostał genialnym konusem, Di Maria biega na zapałczanych nibynóżkach, a nikomu nie przeszkadza to zachwycać się jego dryblingiem, Ribéry`emu twarz Kuby Rozpruwacza nie przeszkadza uwodzić grą milionów, a Carlos Tévez też nie ma powodów, by płakać do poduszki nad swoją kontrowersyjną facjatą. Gwiazdy nadchodzącego mundialu mogłyby zagrozić legendzie G., któremu do światowej kariery zabrakło bezwstydności. Nie miał też szczęścia doczekać czasów, w których hipsterska broda stała się modna. Oblicza futbolistów nie grzeszą dziś dostojeństwem. Jeśli nabierają szlachetności, to dopiero w wieku dojrzałym, a wtedy, jak wiadomo, piłkarze zazwyczaj są już na emeryturze. Jestem przeto wielkim fanem powszechnego rozrastania się bród – do niedawna jeno mój ulubieniec Andrea Pirlo uparcie lansował się filozoficznym zarostem – dziś trend zmierza ku festiwalowi bród, jakim może stać się brazylijski championat. Skoro nawet Karim Benzema zarósł, lada chwila zarosnąć może każdy. Zabraknie niestety na mundialu bohatera sezonu, na jakiego wyrasta Arda Turan, jeden z wojowników Diego Simone. Imponuje brodą najgęstszą i najdłuższą spośród uczestników finału Ligi Mistrzów, wiedzie kolegów z Atlético ku mistrzostwu Hiszpanii, ale kompani z reprezentacji Turcji sfuszerowali eliminacje i nad Bosforem mundial będzie się oglądać na zimno. Wszelako bramka, jaką Turan dobił Chelsea, dobijając własny strzał głową, jest moim golem miesiąca.
Z zagranicznych zacytujemy z kolei najobszerniejszy z tekstów, czyli materiał Dariusza Wołowskiego „Królestwo Pereza”. – Po spektakularnym zwycięstwie nad Bayernem słońce zaświeciło nad najbogatszym klubem świata. Przez 12 lat pokutował w czyśćcu za grzech pychy swojego prezesa – tak się zaczyna.
Pierwszy raz do stolicy Hiszpanii wybrałem się w kwietniu 2000 roku. Szefem Realu był jeszcze poprzednik Péreza Lorenzo Sanz. Real był wtedy klubem takim jak inne, mimo wielkiej przeszłości i gigantycznych sukcesów. Utytułowany, ale działający w starym stylu. Dziennikarze do Ciudad Deportiva wchodzili bez przeszkód, czekając razem z nielicznymi kibicami, którzy za niewielkie kwoty kupowali bilety na trening. Panowała atmosfera wręcz familijna, przedstawiciele mediów opisujący drużynę nie walczyli ze sobą na śmierć i życie. Poznałem wtedy pewnego starszego człowieka, który zarządzał pękiem kluczy do pomieszczeń w niezbyt zadbanym budynku centrum sportowego. Nazwałem go „moim hiszpańskim dziadkiem”. Dla dziennikarzy schronienia w starej Ciudad Deportiva wtedy nie było. Kiedy padało, padało nam na głowy. „Mój dziadek” był bardzo wzruszony, że przybysz z dalekiej Polski z taką determinacją chce opisywać jego ukochany klub. Pomagał mi przy wywiadach. Roberta Carlosa, który chciał się mnie pozbyć wykrętem, że nie ma gdzie usiąść, namówił, że warto się pomęczyć dla tego Polaco. Otworzył nam salę przeznaczoną dla masażystów i rozmawialiśmy pół godziny. Fernanda Morientesa wyciągnął spod prysznica po treningu, mówiąc mu, że Polaco ma zaraz samolot do kraju. Najciekawsza była jednak rozmowa z Ra lem Gonzálezem. Gwiazdor nigdzie się nie spieszył, odpowiadał na pytania z chęcią, na koniec wprowadził mnie w zdumienie, prosząc, żebym przysłał mu faksem wywiad wydrukowany w „Gazecie Wyborczej”. Okazało się, że zbiera rozmowy ze sobą w różnych dziwnych językach. To nie było wszystko, co Ra l zrobił wtedy dla mnie. W tamtym sezonie Realowi szło w lidze fatalnie. W ćwierćfinale LM zremisował 0:0 pierwszy mecz na Santiago Bernabéu z broniącym tytułu Manchesterem United. Zanosiło się na to, że Vicente del Bosque, który uśmiechał się do nas każdego dnia zarówno przed treningiem, jak i po nim, zakończy sezon bez trofeum. Tymczasem kilka dni po moim powrocie do Polski Ra l strzelił na Old Trafford dwa gole, Real wygrał 3:2 i awansował do półfinału. Tam pokonał Bayern, a w paryskim finale – Valencię. Gole strzelali ci, z którymi rozmawiałem, nawet Anglik Steve McManaman, więc moje wywiady stały się nagle znacznie więcej warte.
Jak co poniedziałek, kawał czytania. Choć bywało już nieco ciekawiej.
SPORT
Przełamanie Górnika tematem numer jeden dla Sportu.
Jan Kocian uważa, że 20-30 minut dobrej gry to było za mało, żeby zdobyć punkty. Karnego nie wykorzystał również Filip Starzyński. – Istotne, że po przestrzelonym karnym nie schował się, tylko brał ciężar gry na własne barki. To była dobra reakcja. My nie mamy pretensji i nikt nie będzie go obwiniał (…) Uważam jednak, że druga połowa w naszym wykonaniu była już przyzwoita, mieliśmy swoje sytuacje, lecz zabrakło bramki kontaktowej – mówił jeden z liderów Ruchu, Łukasz Surma.
Dalej mamy po kolei jedną relację za drugą.
– Przełamanie Pawła Brożka
– Legia bierze odwet na Lechii
– Widzew widzi już peleton
– Półrocze niemocy Piasta Gliwice.
Może kogoś zainteresuje, że Piast Gliwice znalazł prezesa „na lata”. Ma nim zostać Adam Sarkowicz, nie tylko rodowity gliwiczanin, ale także wiceprezes Stowarzyszenia GKS Piast. Sarkowicz to ponoć ekspert w dziedzinie szkolenia młodzieży, więc prawdopodobne, że klub mocniej obrałby ten kierunek.
Niestety, Sport jest dziś najnudniejszą gazetą świata. Same ligowe sprawozdania.
SUPER EXPRESS
Gdyby ktoś jeszcze nie wiedział, Lewczuk dał Zawiszy puchar.
Z kolei „Brożek walnął setkę”, a „Duda uratował słabą Legię”.
Przez 70 minut Lechia była dużo groźniejszym zespołem niż Legia, a goście ze stolicy nie potrafili nawet oddać ani jednego celnego strzału. Na dodatek pomógł im arbiter, nie dyktując na samym początku spotkania ewidentnego rzutu karnego dla gospodarzy. Trzy punkty pojechały jednak do Warszawy dzięki przepięknemu golowi 19-letniego Ondreja Dudy. – To chyba moja pierwsza bramka strzelona głową w karierze – dziwił się Słowak. (…) – Legia grała dramatycznie – nie owijał w bawełnę bramkarz Lechii Mateusz Bąk. – Nie wiem, jak mistrz Polski może tak grać, ale trzeba uszanować to, że w takiej formie potrafili mecz wygrać. Grali jak takie trupy. No ale my jesteśmy jeszcze gorsze trupy, skoro daliśmy im się ograć. A strzał Dudy był nie do obrony. W 72. minucie w pole karne dośrodkował Tomasz Brzyski, a Duda wyskoczył wysoko w trudnej sytuacji uderzył tak precyzyjnie, jak to tylko możliwe. Piłka odbiła się od słupka i wpadła do siatki. Co ciekawe, kilka sekund przed tą akcją na minimalnym spalonym był prawy obrońca Legii Bartosz Bereszyński. Jednak jeszcze raz arbitrzy się nie popisali, a gościom dopisało szczęście. – Sezon jest długi i nie zawsze jesteśmy w stanie grać na najwyższym poziomie. Ważne jednak, żeby w trudnych momentach dać z siebie wszystko i znaleźć sposób na wygranie meczu – podsumował słaby, ale zwycięski występ w Gdańsku trener gości Henning Berg.
Na koniec oczywiście Lewandowski pożegnał się z Dortmundem.
80 tysięcy ludzi głośną owacją na stojąco żegnało Roberta Lewandowskiego (26 l.), dziękując mu za 4 lata wspaniałej gry. Polski napastnik po raz ostatni zagrał w barwach BVB na stadionie w Dortmundzie. „Lewy”, który w lipcu zostanie piłkarzem Bayernu, opuszczał boisko wyraźnie wzruszony. Jeszcze przed meczem z Hoffenheim (3:2) Robert został poproszony na murawę. Wręczono mu bukiet kwiatów i pamiątkową tablicę ze zdjęciami obrazującymi jego najpiękniejsze momenty w Borussii. Polak ze wzruszeniem przyglądał się transparentom na trybunach, z napisami „Danke Robert” (Dziękujemy, Robert). Pożegnalnego gola strzelić mu się nie udało. Piękną bramkę zdobył za to Łukasz Piszczek. Tuż przed końcem meczu Juergen Klopp zdjął „Lewego” z boiska i Polaka żegnała burza braw, a kibice długo skandowali jego nazwisko. – Wciąż jeszcze przeżywam wielkie emocje. To były cztery piękne lata spędzone w Dortmundzie. Zdobyłem wiele bramek i grałem we wspaniałych meczach. Wiedziałem, że kibice będą mnie wspierać podczas meczu, ale nie wiedziałem, jak zareagują po zakończeniu spotkania. To, co się stało, było niesamowite – mówił „Lewy”.
Cztery najbardziej przewidywalne tematy zaliczone. Nie warto dziś sięgać po SE.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Pora przyjąć jeszcze jedną dawkę wieści o pięknie żegnanym Lewandowskim.
Choć najpierw dwie strony o wyczynie Wisły i Pawła Brożka. Obok standardowego tekstu, kilka fajnych ramek i statystyk. Komu Brożek najczęściej strzelał w Ekstraklasie? Co ciekawe, 11 razy Legii i aż 8 razy Lechowi. Do skompletowania stu bramek potrzebował 227 występów, co daje średnią 0,44 gola na mecz. Obok w ramce błyszczy z kolei Patryk Małecki. Krótka rozmówka koniecznie do zacytowania:
Czy serce zabiło trochę mocniej, gdy pojawił się pan na stadionie Wisły?
– Nie. Czułem się normalnie. Każdy widział, jak było. Sentymenty odłożyłem na bok, starałem się grać jak najlepiej, ale po prostu zawiodłem.
A żałuje pan, że rozstanie z Wisłą nastąpiło w takich okolicznościach?
– Nie wracam do tego. To już jest poza mną. To nie jest już mój stadion, to nie jest już mój klub. Wiadomo, Wisła przeżywa trudne chwile, ale myślę, że drużyna i kibice wyjdą na prostą. Mam nadzieję, że fani wrócą na stadion.
Nie lubi pan już Wisły?
– Kocham ten klub, ale nienawidzę ludzi, którzy nim rządzą i podejmują decyzje. Większości z nich nie powinno być w Wiśle. Sentyment jednak jest, bo tutaj zdobyłem trzy mistrzostwa Polski, z tego klubu trafiłem do reprezentacji, tutaj grałem w europejskich pucharach. To już jednak poza mną, trzeba żyć dalej i grać jak najlepiej.
Taki to nasz uroczy Patryczek.
„Legia męczy, ale wygrywa”. Trudno to ująć krócej.
Czym majowa Legia trenera Henninga Berga różniła się w meczu w Gdańsku od grudniowej, którą prowadził Jan Urban? Wyłącznie wynikiem, bo styl był tak samo ciężkostrawny. Wtedy warszawianie przegrali 0:2, w sobotę zdobyli trzy punkty dzięki golowi Ondreja Dudy. Była to bramka trochę przypadkowa. – Pierwszy raz w życiu w poważnej piłce trafiłem do siatki po strzale głową – przyznał Słowak. A poza tym chwilę przed akcją, po której padła bramka, arbiter nie zauważył pozycji spalonej Bartosza Bereszyńskiego. Strzał Dudy był trzecim i ostatnim celnym uderzeniem legionistów na PGE Arena. Mecz nie dostarczył emocji. Bardziej pasjonujące niż oglądanie wyczynów obu drużyn byłoby nawet samotne pieczenie ostatniej porcji karkówki na grillu i słuchanie jak skwierczy na ruszcie.
– Do strzelenia zwycięskiego gola wystarczyło pół sytuacji. Ale takimi meczami zdobywa się mistrzostwo Polski – mówił obrońca Bartosz Bereszyński. – Nie zawsze można grać na wysokim poziomie. W Gdańsku mieliśmy słabszy dzień, ale nawet w takich okolicznościach potrafiliśmy wygrać – dodał stoper Jakub Rzeźniczak, którego kilka ofiarnych interwencji uratowało drużynę z Łazienkowskiej. Tydzień temu Legia męczyła się z Zawiszą 70 minut, by strzelić gola. W Gdańsku niemoc trwała o sto sekund dłużej, ale zespół Berga wygrał po raz szósty z rzędu. Napisać jednak, że w Gdańsku sukces Legii rodził się w bólach, to niewiele powiedzieć. Bez pauzującego za żółte kartki Michała Ł»yry legioniści wyglądali w ofensywie jak bezzębny tygrys na polowaniu. Najskuteczniejszy piłkarz lidera ligi, Miroslav Radović, tylko snuł się po boisku i nie miał choćby jednej sytuacji, po której mógłby zdobyć 14. bramkę w sezonie.
Później reszta ligowych relacji:
– Górnik zaskoczył
– Łodzianie mają jaja
W Gliwicach szykuje się zmiana trenera. Wśród kandydatów wymieniano Jerzego Engela i Wernera Liczkę. Teraz do tego grona dołączył Radosław Mroczkowski, były trener Widzewa, a w lipcu, kiedy w PZPN urzędował Zdzisław Kręcina, jeden z asystentów selekcjonera Leo Beenhakkera.
PS pisze dziś również o Zawiszy Bydgoszcz, który zagra w Lidze Europy i to jedyna pewna informacja, bo wciąż nie wiadomo, kto będzie w nim występował i kto go poprowadzi.
Właściciel bydgoskiego klubu nie nazywa już Tarasiewicza, jak po awansie do ekstraklasy, polskim Kaszpirowskim. Zatrudnił go w Bydgoszczy przed rokiem, w sytuacji, gdy jego Zawisza miał bardzo małe szanse na awans do ekstraklasy. W kilka tygodni nowy trener dokonał niemal cudu. Tarasiewicz bardzo szybko znalazł wspólny język z piłkarzami, z Michała Masłowskiego i Igora Lewczuka robiąc reprezentantów Polski, Sebastiana Ziajkę przekonując, że bez problemu poradzi sobie na lewej obronie oraz przez całą jesień powtarzając, że czeka na zawieszonego na osiem miesięcy za korupcję Łukasza Nawotczyńskiego, gdyż jest najlepszym stoperem w Polsce. Godzinami siedział najpierw z Luisem Carlosem, a zimą z Kadu i Alvarinho, tłumacząc im schematy taktyczne. Pokazywał na treningach Piotrowi Petaszowi, Sebastianowi Dudce czy Lewczukowi, jak dośrodkowywać, jak wykonywać stałe fragmenty gry. Stał za nimi murem nawet wówczas, gdy na początku sezonu nie potrafili wygrać sześć spotkań z rzędu. Wtedy nerwy tracił prezes, sam później przyznając, że Lewczuka chciał wyrzucić z klubu. Tarasiewicz wytrzymał presję. Dziś zdaje sobie sprawę, że Puchar Polski to nie tylko prestiż, ale i odpowiedzialność. Mówi wprost: – Nie stać nas na grę w europejskich pucharach. Przy obecnej kadrze nie mamy szans – stwierdza trener i zapowiada, że potrzebuje pięciu wzmocnień. Ale czy po sezonie nie będzie za późno, by zacząć myśleć o transferach? – Wszystkie zespoły, które kilka miesięcy wcześniej poszukują wzmocnień, orientują się, jaki będą miały budżet na kolejny sezon. My takiej wiedzy nie posiadamy – stwierdza Tarasiewicz, który ma prawo być już zmęczony osiąganiem sukcesów przy bardzo niskim nakładzie finansowym. I faktem, że dokonując cudów, wciąż jest drugoplanowym aktorem. Bo bohater w obecnym Zawiszy może być tylko jeden…
Lekka szpileczka wbita. Dla przeciwwagi na koniec mamy jeszcze tekst o Kamilu Drygasie, któremu pozwolono odejść z Lecha, a w Bydgoszczy stał się jednym z kluczowych zawodników.
– Nie ma żadnej ukrytej prawdy w tym, że Kamila nie ma już w Lechu. Dziś pewnie w życiu bym się nie zgodził, by odszedł, zważywszy na to, w jakiej jesteśmy sytuacji i ilu mamy do dyspozycji środkowych pomocników. Latemu ubiegłego roku sytuacja była inna – tłumaczy teraz Rumak. W jego klasyfikacji obecny piłkarz Zawiszy zajmował piąte miejsce (…) Zawodnik miał nie pasować Rumakowi do koncepcji. – Szukamy dynamiki i szybkości. Kamil jest fajnym piłkarzem, ale ma troszeczkę ten profil… nawet nie chodzi o to, że inny. Ja po prostu cały czas w skautingu zabiegam o znalezienie zawodników szybkich, dynamicznych.

ANGLIA
Załamanie na Stamford Bridge. Mamy tutaj świetną fotkę, jak John Terry obejmuje i pociesza zapłakanego Ashley Cole’a, który prawdopodobnie rozegrał swój ostatni mecz w barwach Chelsea przed własną publicznością. W międzyczasie szaleje Jose Mourinho – dopiero co wypalił, że gra jego drużyny jest nudna, teraz swoich piłkarzy nazywa „leniwymi”. Wszystko to dlatego, że The Blues wyglądają ostatnio tak, jakby nie chcieli wygrać, co pokazał bezbramkowy remis u siebie z Norwich.
HISZPANIA
Coraz ciekawiej w Hiszpanii. AS pisze o szalonej lidze, a Marca – że coś nas tutaj jeszcze czeka. Atletico przegrało z Levante, Real zremisował z Valencią dosłownie rzutem na taśmę, więc nie trudno o emocje. Cristiano Ronaldo ląduje na okładce AS ze swoim kapitalnym strzałem (świetnie ujętym przez fotografa) wraz z adnotacją, że to jego 50. gol dla Królewskich w tym sezonie. To, co stało się z dwoma madryckimi drużynami, znajduje się również w katalońskiej prasie – Sport krzyczy, że cud wciąż jest możliwy i podaje konieczne do spełnienia warunki.
WŁOCHY
We włoskich mediach trwa wspólne świętowanie mistrzostwa kraju z Juventusem. Juventusem, który – to warte podkreślenia – zdobył właśnie trzeci mistrzostwo z rzędu. Jako że Roma przegrała z Catanią, to Conte sięgnął po tytuł bez wychodzenia na boisko. – Teraz czas na Ligę Mistrzów – zapewnia Buffon. Na ten sezon wciąż jednak celem jest przekroczenie bariery 100 punktów. Znów pozytywnie pisze się o Torino, które najpierw ograło Chievo, a potem uczciło pamięć ofiar katastrofy na wzgórzu Superga.























