Widzew zwycięża właśnie szósty w tym sezonie mecz, a w pięciu z nich do siatki trafia Eduards Visnakovs. Wciąż aktualna jest więc teza – jeden wyjątek z Wisłą tego nie zmienia – że łodzianie bez Łotysza nie wygrywają. Problem jednak w tym, że opieranie całej siły ofensywnej na tak chimerycznym zawodniku przypomina stąpanie po cienkiej linie. Visnakovs dziś i przed tygodniem trafił, ale sytuacji miał w tych dwóch meczach tyle, że w klasyfikacji strzelców mógłby być tuż za Marcinem Robakiem.
W Łodzi ten temat powraca co chwila. Powraca, bo chociaż znów piłka po strzałach „Wiśni” ląduje w bramce, to i tak marnuje kolejne okazje. A większość z nich to te stuprocentowe: tak jak dziś, kiedy znalazł się na 2. metrze przed pustą bramką. I co? Pudło. Trener Skowronek zerwał się z ławki, tak jak niedawno zerwał się w Szczecinie. Dawne koszmary powróciły…
Visnakovs ma na swoim koncie jedenaście goli. Zanim jednogłośnie krzykniecie „i brawo, to super rezultat”, pomyślcie ile mógłby ich mieć. Nie będziemy złośliwi, nie będziemy też przesadzali, więc zapytamy tylko: jaki byłby wynik Łotysza, gdyby z Cracovią, Koroną i Pogonią był tak skuteczny, jak jesienią? Więcej miałby goli on, więcej punktów pewnie miałby też Widzew.
Skowronek z Visnakovsem ma problem od samego początku. Po pierwsze, musiał sprawić, żeby drużyna nie była zależna od niego i tylko od niego, bo doskonale widzieli to rywale, a i to było duże obciążenie psychiczne dla niedoświadczonego chłopaka. Po drugie, trzeba było zmienić sposób konstruowania akcji, bo to nabieganie na bliższy słupek szybko stało się głównym motywem – dziś inaczej atakuje i drużyna, i sam napastnik. Po trzecie, głowa. Pisaliśmy już kiedyś, że „Wiśnia” to typ piłkarza, który przejmuje się każdym niepowodzeniem i jedna nieudana próba zwiększa prawdopodobieństwo kolejnej. Dlatego trenerzy mocno nad nim pracują: rozmawiają, podnoszą na duchu, organizują treningi strzeleckie z naciskiem na jego udział.
Czy to pomogło? Patrząc na same fakty, tak – Visnakovs niedawno nie mógł trafić przez ponad czternaście godzin, a teraz trafił w drugim kolejnym meczu. Tylko, że… to za mało. Koledzy z drugiej linii „czują” go już na tyle dobrze, że dochodzi w meczu do coraz większej liczby sytuacji. Dziś też miał ich kilka i kilka zmarnował. – Nie załamało mnie to. Wiedziałem, że jeszcze strzelę. Dobrze, że chociaż ta jedna wpadła – mówił po meczu. Widać było po nim ulgę, że Widzew wygrał, bo przy jakimkolwiek innym wyniku mówiłoby się o jego sytuacjach. O tych zmarnowanych.
Dlatego w Łodzi, opierając atak i wykończenie sytuacji na jednym piłkarzu, muszą bardzo uważać. W kluczowych momentach piłka meczowa dla Visnakovsa to może okazać się za mało. On może takich piłek potrzebować trzech.
PT
Fot.FotoPyk