Stary lis oddaje pole młodemu – Simeone swoją Ligę Mistrzów już wygrał

redakcja

Autor:redakcja

02 maja 2014, 13:20 • 4 min czytania

Symboliczny obrazek: Atletico strzela trzecią bramkę, Simeone szaleje przy linii bocznej niczym Mourinho parę dni wcześniej na Anfield. Analogii jest jeszcze więcej – dekadę temu młody, buńczuczny trener wygrywał Puchar UEFA (teraz LE) i Ligę Mistrzów wraz ze swoim Porto, a legenda „The Special One” dopiero się rodziła. Teraz mamy zupełnie odwrotną sytuację – stary lis Mourinho oddaje pole młodszemu, a „Cholo” Simeone podąża dokładnie tą samą ścieżką co jego portugalski odpowiednik. Diego wygrał LE, teraz staje przed wielką szansą wygrania LM. Przed sezonem śmiało można było obstawiać, że wysoko zajdzie Real, ale udział Atletico w finale to jedna z największych niespodzianek obok zeszłorocznej Borussii czy pamiętnego finału Porto – Monaco. Nie wiemy oczywiście, czy „Los Colchoneros” zdobędą Puchar Europy, ale śmiało możemy stwierdzić, że swoje wygrał na pewno Simeone, który stał się właśnie jednym z bardziej łakomych kąsków na trenerskiej giełdzie.
Oczywiście nie nastąpiło żadne przekazanie pałeczki, Mourinho może wygrać i następnych dziesięć potyczek z Simeone, ale stało się za to coś innego, bardzo ważnego. Atletico pokazało nową jakość, niesamowitą charyzmę i niezłomnego ducha. Simeone i jego gracze wprowadzili nieco fermentu. Oglądając popisy „Cholo” i jego chłopaków ma się wrażenie, że to nie jest zwykła drużyna piłkarska, a raczej latynoski gang. Jeden z angielskich dziennikarzy napisał: „Ich pasja jest ogromna (…) Przypominają raczej bandę nabuzowanych opryszków, a nie finalistę LM”. I rzeczywiście, coś w tym jest. Patrząc na charyzmatycznego Simeone nie przypomina on typowego trenera, a raczej latynoskiego macho z filmów Tarantino i Rodrigueza. Tak też gra jego Atletico – nie wiemy czy są najlepsi, ale na pewno bardziej chcą, są głodni sukcesów. Tak jak sam Simeone, który docenia swoich żołnierzy jak nikt inny. Po wygranym meczu na Stamford Bridge mówił: „Dziękuje matkom moich piłkarzy za to, że dały moim chłopcom tak wielkie cojones”. Dla takiego gościa aż chce się grać.

Stary lis oddaje pole młodemu – Simeone swoją Ligę Mistrzów już wygrał
Reklama

Na czele gangu stoi Diego Costa, czyli postać równie charyzmatyczna co „Cholo”. Dla jednych napastnik światowej klasy, dla innych zwykły brutal i boiskowy cham. Nie jest jednak przypadkiem, że to akurat on jest gwiazdą numer jeden z tym zespole. Pasuje do charakteru Simeone – waleczny, dzielny, wybiegany. Ten sam zdeterminowany wzrok co jego trener – ci dwaj Diego dobrali się idealnie. Sam Simeone nie ma jednak wątpliwości, co stoi za kapitalną grą jego piłkarzy: „Nasz awans to zasługa kolektywu.” Szkoleniowiec Atletico szanuje jednak rywali, doceniając różnorodność stylów przeciwników: „Szanuję różne drogi dochodzenia do sukcesu (…) Piłka nożna nieustannie się rozwija, zmieniają się trendy, ale nadal najważniejszy jest zespół. Nie liczy się styl, liczą się wyniki. Jeśli wszyscy graliby tak samo, zanudzilibyśmy się na śmierć. Liczą się wyniki”.

Za sukcesem „Los Colchoneros” stoi przede wszystkim spójność, wola walki, dyscyplina. Ale i zwykła piłkarska jakość, szybkość, zdolność zaskakiwania. Przed rewanżem w Londynie pokazywano tabelę z przybliżoną wartością obu drużyn i najdroższymi graczami. Co ciekawe, piłkarze Atletico wyrobili sobie markę pod wodzą Simeone, jeszcze niedawno nikt tak wysoko nie cenił Diego Costy i spółki. Media określają jego styl pracy przy linii bocznej podczas meczu jako „Martina O’Neilla z włączonym turbo”. Jego gesty nie są jednak oznaką „tonięcia jak u Davida Moyesa”, a raczej przemyślaną formą mobilizacji. Simeone daje swojemu zespołowi pewność, dodatkowo jest otwarty na nowe pomysły, a właśnie tego zabrakło zarówno Guardioli, jak i Mourinho. Każdy z nich zbytnio uwierzył we własną filozofię gry, a „The Special One” poszedł nawet krok dalej. Tak bardzo uwielbiał opowiadać o zabijaniu meczu, aż w końcu ten futbol zarżnął. Trenera starał się bronić Eden Hazard, którego słowa przekręcono w telewizji, a w oryginale brzmiały one: „Chelsea nie jest stworzona do prowadzenia gry, ale do kontratakowania, trochę jak Real przeciwko Bayernowi”.

Reklama

Pepa i Mou czeka lato pełne przemyśleń, za to Diego Simeone ma szansę wygrać zarówno La Ligę, jak i Ligę Mistrzów. Tak jak mistrzostwo Hiszpanii jest już na wyciągnięcie ręki, tak finał LM to po prostu fantastyczna przygoda. Jak zauważają eksperci, Simeone już nic musi, on i tak osiągnął więcej niż od niego oczekiwano. Angielskich dziennikarzy zdziwiło za to co innego – szacunek trenera „Los Colchoneros” do angielskiego futbolu. Przypomnijmy, iż to właśnie Simeone był tym Argentyńczykiem, który „wyrzucił” z boiska za czerwoną kartkę Davida Beckhama podczas mundialu w roku 1998 i po całym incydencie nie był zbyt popularny na Wyspach (podobnie zresztą jak „Becks”). „Cholo” wspomina tamten mecz: „Cóż za walka (…) Ince, Shearer… Nigdy nie dali za wygraną. Kocham taki styl gry…”. Co więksi marzyciele odebrali to jako jasny sygnał, gdzie Simeone chciałby pracować w przyszłości, ale to jedynie czcze gadanie. Sam Diego nie wybiega daleko w przyszłość, nie myśli o finale LM, wojna toczy się w końcu na wielu frontach: „Na razie skupiamy się wyłącznie na najbliższym meczu z Levante”.

KUBA MACHOWINA

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama