Orest Lenczyk jako trener niewątpliwie zasługuje na szacunek. Tak przez pryzmat doświadczenia, wielu lat w zawodzie na krajowym topie, jak i wyników – z silnym wskazaniem na niedawno zdobyte mistrzostwo Polski. Jednak ostatnio odnosimy dziwne wrażenie, że ta pozytywna aura, jaka się wokół niego wytworzyła, niektórym trochę zakłóca obraz teraźniejszości i utrudnia nazwanie rzeczy po imieniu.
Przed tygodniem w rozmowie przedmeczowej w C+ usłyszeliśmy na przykład, że jeśli Zagłębie zdobędzie Puchar Polski, to Lenczyk zapisze sobie w CV kolejny znakomity sezon. Choć jak dla nas to najpierw wypadałoby, żeby w ogóle utrzymał się w Ekstraklasie, co na dziś wcale nie jest takie oczywiste. Wczoraj z kolei po raz pierwszy od X czasu zajrzeliśmy do „Piłki Nożnej”. A tam z pucharowej zapowiedzi dowiadujemy się, że „leciwy szkoleniowiec przejął zespół pod kreską i mimo odrobienia kilku punktów nie zdołał wyprowadzić drużyny z dołka”. No naprawdę, bądźmy precyzyjni.
Lenczyk przejął Zagłębie 27 września 2013 roku…
Zajmowało wówczas 12. miejsce w lidze, będąc 1 punkt nad strefą spadkową.
Po rundzie zasadniczej zajmowało 15. lokatę, znajdując się już 2 punkty pod kreską.
Obecnie jest przedostatnie, 3 punkty nad Widzewem, tracąc 2 do bezpiecznego miejsca.
Krótko mówiąc: Lenczyk, bez względu na to jak duży miałoby się do niego szacunek i jakie zdanie o nim jako o trenerze, nie przejął drużyny pod kreską, a zwłaszcza nie odrobił żadnych punktów, chyba że do Widzewa. Wręcz odwrotnie – dał się dość łatwo przeskoczyć Koronie i Podbeskidziu.
Zagłębie w okresie, w którym pracuje w nim Lenczyk, jest przedostatnią drużyną Ekstraklasy. Od bielszczan gorszą o 6 punktów. Nawet słabszą od krytykowanego Piasta. I co być może ciekawe w kontekście finału PP – poza własnym boiskiem nie wygrało w tym czasie ani jednego spotkania.
Fot. FotoPyK
