Weszło retro: Wspomnienie o Obrońcy Imperium

redakcja

Autor:redakcja

30 kwietnia 2014, 19:38 • 6 min czytania

12 kwietnia 1941 roku, wschodni Londyn, szpital w dzielnicy Barking. Wyjątkowo ciężka noc, Niemcy prowadzą ciągłe bombardowania. Jedna z młodych kobiet rodzi właśnie chłopca, towarzyszą jej odgłosy wybuchających bomb w dzielnicy tuż obok. Dziecko jest zdrowe, a całą noc spędza na szpitalnym łożu, zasłaniane ciałem ojca w obawie, że w szpital zaraz trafi jeden z pocisków. Pierwsze dni życia małego chłopca to ciągła niepewność oraz strach rodziców przed bombardowaniem, wciąż słychać naloty Luftwaffe. Angielscy dziennikarze lubią koloryzować tę opowieść sugerując, że konieczność obrony przed wrogiem od urodzenia określiła życie tego chłopca, który ponad dwie dekady później wyrósł na najlepszego stopera na świecie. Chłopiec miał na imię Robert, ale świat poznał go lepiej jako Booby’ego Moore’a.
Mały Moore uczęszczał do technikum Tom Hood, gdzie był bardzo popularny zarówno wśród rówieśników, jak i grona nauczycielskiego. Nauczyciele określali go mianem “perfekcyjnego”, studenta doskonałego zarówno w szkolnych ławach, jak i na murawie podczas szkolnej ligi. Bobby mógł zostać kim chciał, postawił jednak na futbol. W wieku 13 lat skaperowali go skauci West Hamu, choć początki były bardzo trudne. Koledzy przewyższali go poziomem sportowym, jednak ambicją i wolą osiągnięcia sukcesu młody Robert bił ich na głowę. Inteligencja tego chłopca przekładała się na tę czysto piłkarską. Już od juniorskich lat myślał szybciej od innych, do tego był aż do bólu profesjonalny. Znany był z niesamowicie ciężkich treningów.

Weszło retro: Wspomnienie o Obrońcy Imperium
Reklama

Tom Finney, niedawno zmarła legenda angielskiej piłki, w taki oto sposób opisywał Moore’a: „Grał spokojnie, zawsze z piłką przy nodze, wydawało się, że ma wiele czasu (…) To bardzo pożądana cecha, wprowadzał spokój w grze. Miał ten blask zarezerwowany dla gwiazd, świetnie czytał grę (…) Nigdy nie tracił zimnej krwi, bardzo twardy skurczybyk.” Moore jest prawdziwą legendą West Hamu – klubu, w którym spędził najlepsze lata kariery, gdzie ustabilizował swoją pozycję gracza numer jeden na Wyspach. Moore był kimś takim dla Anglików jak “Cesarz” Beckenbauer dla Niemców, najlepszym obrońcą w drużynie i liderem poza boiskiem. Blond włosy, zawsze uśmiechnięty, na murawie był jednak bestią. Świetnie konstruował akcje zaczepne, ale jego domeną była defensywa, destrukcja. Jeśli “Kaisera” znamy jako pierwszego “Libero” z gracją galopującego do przodu, tak Moore’a zapamiętamy jako niestrudzonego stopera czyszczącego wszystko z tyłu, wyłączającego z gry najlepszych napastników rywali.

Image and video hosting by TinyPic

Reklama

Pele określił go kiedyś mianem najlepszego obrońcy, przeciwko jakiemu kiedykolwiek grał: „Bronił jak władca. Coś Wam powiem. Kiedy grałem przeciwko obrońcom, zwodziłem ich wzrokiem w jedną stronę, a biegłem w drugą. Oni kopali mnie później ze złości po kostkach. Ale nie Bobby. On był skupiony na piłce, ignorował moje zwody i ruchy, a kiedy był gotów, odbierał mi piłkę. Zawsze twardo, zawsze fair, ale nigdy brutalnie. Był synonimem klasy. To był boiskowy dżentelmen i niesamowity piłkarz, jedyny w swoim rodzaju.” Czytając o życiu Moore’a ma się wrażenie, że był jednym z tych symbolów czasów wielkości angielskiego futbolu, za którymi Anglicy tak bardzo tęsknią. Być może przyczyniła się do tego jego przedwczesna śmierć, do której jeszcze wrócimy.

Sir Alf Ramsey, trener zwycięskiej angielskiej drużyny z roku 1966, wspominał Moore’a ze szczerym uczuciem: „Mój kapitan, mój przywódca, moja prawa ręka. On był duszą i rytmem bicia serca tego genialnego zespołu. Zimny, trzeźwo kalkulujący na murawie piłkarz, któremu mógłbym powierzyć życie. Był największym profesjonalistą, z jakim pracowałem. Bez niego Anglia nigdy nie zdobyłaby mistrzostwa świata.” Słowa to doprawdy ważne zważywszy na fakt, kto tę złotą drużynę tworzył i z kim sir Alfowi Ramseyowi było dane w karierze pracować. To same legendy: Gordon Banks, Nobby Stiles, Bobby Charlton, Jackie Charlton, Geoff Hurst czy Martin Peters. To oni tworzyli trzon zwycięskiej ekipy z 1966 roku, ale to właśnie Bobby Moore był najważniejszym graczem Ramseya, a także ulubionym piłkarzem wszystkich Anglików.

Image and video hosting by TinyPic

Nikt nie znał go jednak tak dobrze, jak właśnie jego partner z West Hamu oraz reprezentacji Anglii Martin Peters. Ten strzelec jednej z bramek w finale mundialu z 1966 roku przeciwko Niemcom, wygranego przez Anglików 4:2 z wyraźnym smutkiem wspomina w jednym z w wywiadów telewizyjnych: „Nie mogę uwierzyć, że to już 20 lat mija od jego śmierci. Nie da się powiedzieć niczego złego o Bobbym… Wciąż mam w pamięci, jak wchodzi po schodach stadionu Wembley w kierunku loży królowej, by odebrać z jej rąk puchar mistrzów świata. Wspinając się po schodkach, poprawił jeszcze włosy i otarł twarz, nie mógł przecież prezentować się źle w towarzystwie monarchini. Podniósł puchar, a 80 tysięcy ludzi skandowało i biło brawo… A on się tylko uśmiechał, cały czas uśmiechałâ€¦”

Ocierając łzy, Martin Peters dodał: „On był naturalnym liderem. Nie był typem krzykacza. Gdy coś chciał powiedzieć, to po prostu wstawał i to robił. Ludzie szanowali go, nigdy się bowiem nie wywyższał, a mógł przecieżâ€¦ Dokonał tak wiele, ale pozostał sobą. Lubił towarzystwo, kochał ludzi.” Bobby Moore został uhonorowany Orderem Brytyjskiego Imperium (OBE) i bardzo często mówi się o nim sir Bobby Moore. Ma to jednak bardziej przełożenie na jego estymę i miejsce zajmowane w sercach ludzi, gdyż de facto order OBE nie uprawnia jego właściciela do używania przedrostka “sir” lub “dame” przed nazwiskiem. Tylko dwa najwyższe odznaczenia (Grand Cross lub Commander) dają taki przywilej.

Dla Anglików Moore pozostał na zawsze jednak sir Bobbym. Podobnie myśli Martin Peters, wrzucając kamyczek do ogródka królowej: „Nie chcę kwestionować jej decyzji – gdzież bym śmiał! – jednak po tym, co Bobby zrobił dla świata piłki, dla całej Anglii, powinien był otrzymać tytuł szlachecki. Myślę, że bardzo by mu się to podobało.” Bobby Moore zmarł 24 lutego 1993 roku w Londynie w wieku zaledwie 51 lat, przegrywając walkę z rakiem. Martin Peters i cała piłkarska Anglia zjawili się wtedy na pogrzebie legendy: „To było trudne, potworne dla nas wszystkich, zwłaszcza pogrzeb. Dochodziły do nas pogłoski, że miał problemy, ale pracował wtedy w radiu, widywałem go często. Nie skarżył się, zawsze żył z uśmiechem na ustach. Wiadomość o jego śmierci dotarła do mnie, gdy prowadziłem auto i słuchałem właśnie radia. Rozpłakałem się…”

Bobby Moore rozegrał 544 mecze w barwach West Hamu, później reprezentował jeszcze przez trzy sezony Fulham, ale to właśnie “Młotów” jest ikoną oraz symbolem. W kadrze Anglii rozegrał aż 108 meczów, będąc jej wieloletnim kapitanem. To nie liczby są jednak wizytówką Moore’a, a szacunek, jakim nadal się cieszy i to mimo już ponad 20 lat od jego śmierci. Najlepiej niech przemówią jednak słowa wyryte na jego pomniku, który dumnie stoi przed stadionem Wembley: “Nieskalany piłkarz, imperialny obrońca, nieśmiertelny bohater roku 1966… skarb narodu, dżentelmen wszech czasów”. W ciekawy sposób Moore’a opisuje za to jeden z jego przyjaciół: „Tak, wszyscy wspominają go jako ikonę sportu, boga murawy i słusznie, bo nim był… Ale znając samego Bobby’ego wolałby zapewne, żeby wspominać go przede wszystkim jako równego i fajnego kolesia oraz kompana, którym rzeczywiście był. Cholera jasna, ale nam go wszystkim brakuje…”.

KUBA MACHOWINA

Najnowsze

Ekstraklasa

Zieliński studzi głowy. W Kielcach nie jest ani tak źle, ani tak dobrze, jak myślą

Jakub Białek
2
Zieliński studzi głowy. W Kielcach nie jest ani tak źle, ani tak dobrze, jak myślą
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama