Znajomy może ściągnąć „Tarasia” do ligi francuskiej

redakcja

Autor:redakcja

29 kwietnia 2014, 09:58 • 20 min czytania

– Tarasiewicz jest znany we Francji, bo w pierwszej połowie lat 90. grał w Nancy, Lens i Besancon. Od tego czasu minęły co prawda dwie dekady, ale trener Zawiszy dobrze mówi po francusku i ma w tym kraju licznych znajomych. Jednym z nich jest dyrektor sportowy Valenciennes Loic Perrard, z którym w sezonie 1990/91 grał w Nancy. Teraz jego dawny kolega z boiska jest zainteresowany, by Tarasiewicz przejął drużynę. Na Francuzach robi wrażenie praca polskiego trenera w Zawiszy. Nie mając wielkich piłkarzy, nie mogąc liczyć na wsparcie fanów, wprowadził zespół do finału Pucharu Polski i do grupy mistrzowskiej ligi – tak o rzekomym zainteresowaniu Valenciennes polskim trenerem pisze dziś Fakt i Przegląd Sportowy. Zapraszamy na wtorkowy przegląd piłkarskiej prasy. Dziś nie tylko Liga Mistrzów.

Znajomy może ściągnąć „Tarasia” do ligi francuskiej
Reklama

FAKT

Zaczynamy standardowo od Faktu, który proponuje dziś cztery piłkarskie strony, próbując między innymi nagłośnić finał Pucharu Polski. „Wszyscy na Puchar”, na Stadion Narodowy – apeluje tabloid.

Reklama

W spotkaniu finałowym zmierzą się Zagłębie Lubin i Zawisza Bydgoszcz. Przedstawiciele związku prowadzą akcję „Wszyscy na Puchar”. – Ten mecz będzie miał oprawę jak finał Ligi Mistrzów. To jest wielkie święto dla zawodników obydwu klubów. Zapraszamy wszystkich kibiców – mówi prezes PZPN Zbigniew Boniek (58 l.). Bojkot spotkania zapowiedzieli fani… Zawiszy i Zagłębia. W Bydgoszczy grupy kibicowskie są skonfliktowane z właścicielem klubu Radosławem Osuchem (45 l.), a sympatycy zespołu z Lubina postanowili nie przyjeżdżać na mecz w akcie solidarności z rywalami. – Z tym nie możemy absolutnie nic zrobić. Nie chcemy, aby ktoś nas, czyli PZPN, angażował się w ten bunt. Staramy się być blisko kibiców, a nie bandytów. Ze swojej strony zrobimy wszystko, aby na meczu finałowym była znakomita atmosfera – tłumaczy Boniek. Szefowie związku zaprosili na finał przedstawicieli szkół, których reprezentanci brali udział w turnieju „Z podwórka na stadion”. Wejściówki zamówili również przedstawiciele miasta Bydgoszcz. Bilety w otwartej sprzedaży można zamawiać za pośrednictwem serwisu kupbilet.pl. Z naszych informacji wynika, że do tej pory sprzedano ok. 25 tysięcy kart wstępu. Ceny są bardzo atrakcyjne – w zależności od sektorów bilety kosztują 15 lub 20 zł.

فadne hasło, ładna grafika, ale tekst bezwartościowy.

Kubica zagrał w piłkę nożną – czytamy dalej. Okazuje się, że nasz czołowy kierowca rajdowy odwiedził Gdańsk i spełniając obowiązki wobec swojego głównego sponsora, pojawił się na treningu akademii Lechii. فukasz Teodorczyk z kolei wbił już o jednego gola więcej niż Robert Lewandowski w swoim najlepszym sezonie przed odejściem do Borussii Dortmund. Tych dwóch tekstów szerzej nie ma sensu cytować.

„Real nie przestraszy się Bayernu” to tytuł zapowiedzi Ligi Mistrzów z kolejnej strony. Stanowi ją jednak nie suchy tekst a rozmowa z Luisem Millą, byłym zawodnikiem Barcelony i Realu.

Po pierwszym meczu w Realu Madryt wszyscy byli zadowoleni, pomimo skromnego wyniku 1:0. Są powody do optymizmu przed rewanżem?
– To prawda, że wynik jest skromny, ale wrażenie, jakie zostawił po sobie Real było bardzo pozytywne, a poza tym na tym etapie sezonu Real prezentuje się znakomicie. Chociaż mecz w Monachium będzie ciężki, nie tylko ze względu na klasę rywala, ale też bardzo wrogą atmosferę.

Paul Breitner twierdzi, że Bayern jest lepszy i że Real nie ma szans, by go wyeliminować. Czy nie jest to arogancja i brak szacunku?
– Takimi wypowiedziami starają się podgrzać atmosferę, chcą, żeby kibice byli z drużyną od pierwszej do ostatniej minuty. Z jednej strony to logiczne, ale muszą istnieć też jakieś granice. Może to być też broń obusieczna, bo takie słowa jeszcze bardziej zmotywują piłkarzy Realu, którzy na pewno nie przestraszą się Bayernu.

Czy Bayern ma wystarczające argumenty, by odrobić straty?
– Cóżâ€¦ Ma utalentowanych piłkarzy i dobrą drużynę, ale moim zdaniem to za mało. Owszem, oba zespoły prezentują się znakomicie, wszak dotarły do półfinału Champions League, Bayern wygrał ligę. Jednak Real Madryt jest w lepszej formie, wygląda lepiej jako kolektyw, ma za sobą serię kilku bardzo dobrych meczów, wygrał finał Pucharu Króla, pokonując Barcelonę. Jest pewny siebie i ma wyjątkową motywację, by w końcu awansować do finału Ligi Mistrzów.

Nie jest to oszałamiający rozmówca. Niczego odkrywczego nie usłyszeliśmy.

Tarasiewicz ucieknie do Francji? To niepozorny tekst z ramki na dole strony. Trener Zawiszy może objąć francuskie Valenciennes. Jest znany we Francji, bo w latach 90. grał w Nancy, Lens i Besancon. Zna się również z obecnym dyrektorem sportowym Valenciennes. „Taraś” nie ukrywa, że byłby zainteresowany.

Ostatni z tekstów – ozdobiony przede wszystkim znakomitym zdjęciem, które wczoraj obiegało czołówki zagranicznych serwisów sportowych i kibicowskich, traktuje o nieszczęsnym ochroniarzu, który łatwopalnym gazem potraktował kibica z odpaloną racą. „Idiota omal nie spalił chuligana”. Uroczy tytuł.

RZECZPOSPOLITA

Z „Rz” proponujemy dwa materiały. Zapowiedziowy tekst „Duma i obsesja”, pod kątem Ligi Mistrzów.

Pościg się udał, tak jak w ostatni weekend, gdy Bayern przegrywał 1:2 z Werderem, a po przerwie wbił cztery gole. – Pierwszy raz, od kiedy pracuję w tym klubie, jestem rozczarowany moimi zawodnikami – powiedział Guardiola, zdając sobie sprawę, że to, co wystarczyło na Czerwone Diabły i rywali z krajowego podwórka, może nie wystarczyć na Real. Po porażce 0:1 w Madrycie hiszpańska prasa pisała, że Guardiola stracił dziewictwo, bo wcześniej z Barceloną na Santiago Bernabeu nigdy nie przegrał, a z Bayernem już pierwsza wizyta zakończyła się wpadką. A Franz Beckenbauer znów skrytykował niemiecką wersję tiki-taki. – Co z tego, że dominowaliśmy na boisku, skoro przeciwnicy wykorzystali jedną okazję i zwyciężyli. Powinniśmy się cieszyć, że przegraliśmy tak nisko – uważa honorowy prezes Bayernu, nazywany w Niemczech Cesarzem. – To może się skończyć jak w Barcelonie. Taka gra byłaby rozpaczliwa. Muszę porozmawiać z ludźmi w klubie i działać. Guardiola z postawy swoich piłkarzy w Madrycie był jednak dumny i wyznawanej filozofii zmieniać nie zamierza. – Taki jest mój pomysł na futbol, a nie gra ośmioma cofniętymi zawodnikami. W rewanżu musimy być jednak bardziej agresywni w ataku i uważać na zabójcze kontry Realu. Słyszałem, że oni świętują już awans. My widzimy to inaczej. Jestem optymistą. Nawet bardziej niż przed pierwszym spotkaniem. Optymistów nie brakuje też w jego zespole. Kapitan Philipp Lahm wierzy, że Bayern stać na zdobycie przynajmniej dwóch goli. Arjen Robben, który kilka lat temu był gwiazdą Królewskich…

A także felieton Mirosława Ł»ukowskiego, który w leadzie pisze: „Piłka nożna nigdy nie była moją ulubioną piłką, całym sercem kibicuję tylko reprezentacji Polski, Polonii Warszawa i każdemu, kto gra przeciwko Jose Mourinho”. Jest takim bufonem, że ponoć nawet jego kondolencje brzmią nieszczerze.

Portugalczyk jest tak aroganckim bufonem, że nawet jego kondolencje składane po śmierci Tito Vilanovy brzmią nieszczerze (nie tak dawno wkładał Hiszpanowi palec w oko). Zachowanie Mourinho przy linii autowej, gesty w stronę sędziów technicznych – to jest prawie zawsze prowokacja podszyta pogardą. Taki trener, jeśli wygrywa, staje się koszmarem, bo to jest triumf złoczyńcy czyniącego swoją powinność z przyjemnością i zimną krwią. Obrońcy Mourinho twierdzą, że ta arogancja ma zdjąć z piłkarzy napięcie, że taki trener to odgromnik koncentrujący złość rywali na sobie, ale ja w to nie wierzę. Ironiczny uśmieszek i lekceważenie okazywane tak ostentacyjnie nie mogą prowadzić do zbożnego celu. Znam historię Chelsea, szanuję tę drużynę (szczególnie Franka Lamparda), ale nie wyobrażam sobie, bym mógł pojutrze kibicować klubowi Romana Abramowicza i Mourinho w starciu z Atletico Madryt. Coraz mniej podziwu mam też dla trenerskich osiągnięć Portugalczyka, który krąży od jednego znakomitego klubu do drugiego, wydaje masę pieniędzy na zakup piłkarzy, a potem, by wygrać, zatruwa futbol tak jak w pierwszym meczu z Atletico w Madrycie (świetny artykuł Krzysztofa Stanowskiego na ten temat w weekendowym „Przeglądzie Sportowym”). Mnie jednak cała ta futbolowa alchemia interesuje mniej, moim zdaniem taki facet zatruwa coś znacznie ważniejszego niż jeden mecz. Przy nim piłka nożna staje się cyniczną grą. Kiedy Alex Ferguson kopał buty w szatni i jeden z nich zranił Davida Beckhama w twarz, była to karygodna, ale szczera złość. Kiedy Juergen Klopp biegł do sędziego i jak sam potem powiedział, „robił z siebie małpę”, wyglądało to źle, ale były to niewinne gesty w porównaniu z uśmieszkiem eleganta z Chelsea. Futbol usprawiedliwia takie emocje, szczególnie jeśli towarzyszą im przeprosiny, w których szczerość możemy uwierzyć.

Ostry hejt w kierunku Mourinho.

GAZETA WYBORCZA

Wyborcza też koncentruje się głównie na starciu Bayernu z Realem. I na przetrwaniu tiki-taki.

Zaczęło się od Barcelony, która w ćwierćfinale LM zdecydowanie dłużej była przy piłce (66 i 64 proc.), ale przegrała z Atlético Madryt. W rewanżu, choć musiała strzelić gola, by doprowadzić do dogrywki, uderzała na bramkę rzadziej od rywali. Jej pomysł na rozerwanie obrony ograniczał się do wrzutek w pole karne, po których piłka lądowała na głowach obrońców Atlético. Tydzień temu podobnie wyglądała gra Bayernu. Monachijczycy przegrali w Madrycie 0:1, choć mielipiłkę przez 64 proc. czasu gry. Wykonali też o 427 podań więcej od Realu, ale nie przekładało się to na zagrożenie pod bramką Ikera Casillasa. Tak naprawdę Hiszpan tylko raz musiał ratować zespół – w końcówce, po strzale Mario Götzego. Guardiola i Philipp Lahm narzekali, że Bayernowi zabrakło wykończenia akcji. Problem w tym, że przy drużynie dobrze zorganizowanej w defensywie, która potrafi szybko przechodzić z obrony do ataku, tiki-taka coraz częściej wygląda na taktykę jałową. Nie daje pewności w obronie, jest bezsilna w ataku. Franz Beckenbauer już w marcu kpił, że niedługo piłkarze Bayernu zaczną wymieniać podania nawet na linii bramkowej. – Staniemy się drużyną nie do oglądania, zupełnie jak Barcelona – mówiła legenda klubu z Bawarii. Beckenbauer narzeka, bo rok temu monachijczycy zdobyli mistrzostwo, puchar kraju oraz Puchar Europy, grając inaczej. W LM rzadziej byli przy piłce (średnio 54 proc. czasu), częściej faulowali i zdobyli aż osiem goli po rzutach rożnych i wolnych (w tym sezonie żadnego). – Wiem, że Niemcy wolą drużyny grające z kontry, takie jak Real czy Borussia. Ale Bayern zatrudnił mnie, wybrał moją wizję futbolu – broni się trener Bawarczyków. Po jego zmianach zespół łatwo obronił mistrzostwo, 17 maja zmierzy się z Borussią w finale Pucharu Niemiec. O klęsce nie ma mowy, na razie drużyna wciąż walczy na wszystkich frontach. Ale jeśli dziś w Monachium Bayern zagra przewidywalnie, bezproduktywnie pod bramką i nie zdoła odrobić strat, Guardiola przeżyje najboleśniejszą porażkę.

W wydaniu stołecznym z kolei: trudne życie Kucharczyka, któremu chyba czas się pakować.

23-letniemu skrzydłowemu już zimą zasugerowano, że jeśli chce regularnie grać, to powinien poszukać sobie nowego klubu. Pojawiła się nawet oferta z Wisły, ale legionista do Krakowa odchodzić nie chciał. Swojemu menedżerowi Cezaremu Kucharskiemu powiedział, że chce zostać i walczyć. Na razie tę walkę jednak przegrywa. Henning Berg zaledwie w trzech spotkaniach wpuszczał go na boisko. Za każdym razem z ławki rezerwowych – na 16 minut z Koroną, 25 ze Śląskiem i 20 z Wisłą. W roli dżokera Kucharczyk nie sprawdził się ani razu. W szlagierowym pojedynku z Lechem zabrakło dla niego nawet miejsca na ławce, gdzie Berg wolał posadzić zachwalanego przez siebie Helio Pinto. Dlaczego? Bo na boisku trener nie znajduje dla niego miejsca. Na lewym skrzydle Kucharczyk nie ma czego szukać. Gra tam Henrik Ojamaa, który, mimo słabszej gry, jest faworytem Berga. A na prawym dobrze spisuje się Michał Ł»yro, którego Norweg przesunął z lewej strony. Szansą dla Kucharczyka może być jednak najbliższy mecz z Lechią. Za żółte kartki pauzuje Ł»yro, a inni piłkarze, którzy mogliby zagrać na prawym skrzydle, są kontuzjowani. Jakub Kosecki ma problemy z łydką, Guilherme – z kolanem, a Raphael Augusto – z kostką. Tylko czy jeden świetny występ przekona trenera?

SPORT

Górnik ożył – donosi katowicki dziennik.

Najpierw mamy relację z meczu w Szczecinie. Kilka ciepłych słów o występie Robaka i Steinborsa, najjaśniejszych punktów tego spotkania. Występ zabrzan wlewa nadzieje w serca kibiców tego klubu, bo mimo kolejnej straty punktów, wreszcie były symptomy dobrej gry – z czym w zupełności się zgadzamy.

Z większych tekstów mamy m.in. „Siedem grzechów Moyesa”. Choć sporo w nim uproszczeń.

1. Urlop… na początek.
Kiedy na koniec ubiegłego sezonu ogłoszono, że następcą Sir Alexa będzie właśnie David Moyes, tenże… wyjechał na urlop. Potem cierpliwie doczekał do 1 lipca i dopiero tego dnia podjął pracę.

2. ZeRoo dyplomacji.
Na dzień dobry Moyes zablokował odejście Rooneya do Chelsea. Ale w jaki sposób: publicznie ogłosił, że Roo idealnie nadaje się do roli… rezerwowego, czyli zmiennika Robina van Persie! Te słowa były upokarzające. Dlatego tak twardo negocjował później nowy kontrakt, doprowadzając go na pułap niewiarygodnej tygodniówki w wysokości 300 tysięcy funtów.

3. Biznes po szkocku (?)
Moyes chciał mieć u siebie podopiecznego z Evertonu, Marouane Fellainiego. I mógł – za stosunkowo niewielkie pieniądze, korzystając z klauzuli kontraktowej Belga (transfer przed konkretną datą). Wyczekał jednak do momentu upływu owego terminu… i zaproponował dużo niższą kwotę. Everton nie tylko wyśmiał tę ofertę, ale i odmówił zgody na przeprowadzkę Leightona Bainesa.

Pośród tematów ligowych wypowiedź Dariusza Dudka – reforma rozgrywek Ekstraklasy to katastrofa.

Dla kibiców to świetna sprawa, bo daje dużo emocji, ale nasz punkt widzenia jest inny. Dlatego jeszcze zanim została wprowadzona, byłem zdania, że to katastrofa. Proszę chociażby zwrócić uwagę na walkę o koronę króla strzelców – Marcin Robak i Łukasz Teodorczyk grają z trudniejszymi rywalami niż Marco Paixao. Moim zdaniem to niesprawiedliwe. Ale nie to jest w tym najgorsze. Mam na myśli zabieranie punktów. To największy minus reformy… Co zaproponowałbym w zamian? Powiększenie całej ligi albo chociażby grupy spadkowej do trzech zespołów. Czwarty od końca mógłby natomiast walczyć w barażach z pierwszoligowcem.

Odpuszczamy sobie zapowiedź LM i mało interesujące rozważania czy Ruchowi brakuje paliwa.

SUPER EXPRESS

Super Express trochę inaczej podchodzi do tematu walki o koronę króla strzelców i szacuje którzy z napastników bramki zdobywają drogo, a którzy tanio. W tym rankingu lideruje Marco Paixao.

„Super Express” przyjrzał się zarobkom pięciu najlepszych strzelców polskich klubów. Dzięki temu, że dotarliśmy do dokładnych zapisów w ich kontraktach, mogliśmy sprawdzić, ile w tym momencie kosztuje każde ich trafienie. Pod lupę wzięliśmy Marcina Robaka, فukasza Teodorczyka, Marco Paixao, Miroslava Radovicia i Daniego Quintanę. Najbardziej „ekonomicznym” strzelcem jest Paixao, który w Śląsku zarabia 40 tysięcy złotych netto miesięcznie, czyli 480 tys. rocznie. Jeśli podzieli się to przez liczbę goli w tym momencie, to wychodzi, iż za jedno trafienie Śląsk płaci około 21 tysięcy. Niewykluczone, że w przyszłym sezonie tak okazyjnie już nie będzie. Przedstawiciele piłkarza domagają się ponaddwukrotnej podwyżki dla Marco lub zgody na transfer latem za rozsądne pieniądze. Drugi na liście jest Dani Quintana z Jagiellonii. Hiszpan w tym sezonie trafił trzynaście razy. Zarabia 25 tysięcy złotych miesięcznie, czyli 300 tys. rocznie. Każdy jego gol kosztuje 23 tys. złotych. Trzecie miejsce przypadło فukaszowi Teodorczykowi. Przechodząc z Polonii do Lecha zagwarantował sobie 50 tys. zł netto miesięcznie, czyli 600 tysięcy rocznie. W lidze i pucharach „Teo” trafił do siatki 23 razy, co oznacza, że jego gol kosztuje 26 tysięcy.

I na tym się właściwie piłkarska propozycja „Superaka” kończy. Na ostatniej stronie zostaje nam tylko – dokładnie jak w Fakcie – ochroniarz, który gazem podpalił kibica w czasie meczu Śląsk – Zagłębie. – Na szczęście wszystko trwało kilka sekund i do nieszczęścia nie doszło. Nie ulega wątpliwości, że kibic złamał prawo, bo zamaskowany, ze środkiem pirotechnicznym w dłoni stanął na ogrodzeniu. Interwencja ochroniarza była słuszna, tyle że popełnił poważny błąd, używając gazu zamiast gaśnicy. Mamy zapewnienie szefów firmy Impel, że zostaną wyciągnięte konsekwencje – mówi rzecznik Śląska.

Dobre. Interwencja była słuszna, tyle że pomylił gaśnicę z gazem!

PRZEGLĄD SPORTOWY

PS zostawiliśmy jak zwykle na koniec.

„Bawarskie piekło i przesądy”. To tytuł zapowiedzi dzisiejszego hitu w Champions League.

Bawarczycy, którzy przegrali w zeszłym tygodniu w Madrycie 0:1, zadziwiająco spokojnie podchodzą do rewanżu. Niektórzy bardziej niż nad meczem z Realem, zastanawiali się nawet nad finałowym rywalem. A przecież muszą najpierw pokonać zespół, który grę z kontrataku opanował do perfekcji. Na korzyść Realu przemawia również… arbiter rewanżu – Pedro Proenca. Portugalczyk prowadził do tej pory trzy mecze Bawarczyków, których piłkarze z Monachium zbyt miło wspominać nie będą. Przegrali z Bordeaux 0:2, przegrali z Interem Mediolan 2:3, a przede wszystkim przegrali w rzutach karnych z Chelsea w finale Champions League dwa lata temu i to na Allianz Arena. Za Królewskimi przemawia również niesamowita seria trenera Carlo Ancelottiego, który jeszcze nigdy nie przegrał z Bayernem Monachium. Z kolei Niemcy są przekleństwem dla Realu Madryt, regularnie pokonując Hiszpanów. – To jest mecz, który powinien się odbyć dopiero w finale. Obie drużyny na to zasługują – powiedział były reprezentant Niemiec Stefan Effenberg. Dla którejś z tych drużyn dzisiaj wieczorem skończy się jednak sen o historycznym wyczynie. Bayern może zostać pierwszym zespołem w historii, który nie tylko obroni tytuł w Lidze Mistrzów, ale przy okazji i w krajowych rozgrywkach. Z kolei Real może zdobyć dziesiąty Puchar Europy, a przy okazji zwiększyć szansę na wywalczenie w tym sezonie potrójnej korony, nawet jeśli jego sytuacja z Primera Division nie jest w walce o tytuł idealna. – Real zobaczy we wtorek, co to znaczy grać w piekle – zapowiedział już holenderski skrzydłowy Arjen Robben. O pomoc kibiców apelowali niemal wszyscy piłkarze Bayernu. Bo widzowie na Allianz Arena nie należą do najgłośniejszych i najbardziej oddanych. – Potrzebujemy pomocy fanów i mediów. Jeśli odpadniemy, to możecie nas zniszczyć. Ale na razie piszcie o nas pozytywnie…

Na boku strony rozmówka z Luisem Millą. Nie będziemy do niej wracać, bo to ten sam materiał, który cytowaliśmy już w Fakcie. Na łamach Przeglądu wcale nie jest to propozycja obszerniejsza.

Z Zawiszy do Francji? Jeszcze raz o Ryszardzie Tarasiewiczu. Teraz ze szczegółami.

Tarasiewicz jest znany we Francji, bo w pierwszej połowie lat 90. grał w Nancy, Lens i Besancon. Od tego czasu minęły co prawda dwie dekady, ale trener Zawiszy dobrze mówi po francusku i ma w tym kraju licznych znajomych. Jednym z nich jest dyrektor sportowy Valenciennes Loic Perrard, z którym w sezonie 1990/91 grał w Nancy. Teraz jego dawny kolega z boiska jest zainteresowany, by Tarasiewicz przejął drużynę. Na Francuzach robi wrażenie praca polskiego trenera w Zawiszy. Nie mając wielkich piłkarzy, nie mogąc liczyć na wsparcie fanów, wprowadził zespół do finału Pucharu Polski i do grupy mistrzowskiej ligi. Przejście do Valenciennes wiązałoby się jednak zapewne z grą o klasę niżej niż w Polsce. Valenciennes w tym sezonie występuje w Ligue 1, ale niemal na pewno straciło już szansę na utrzymanie. W tej chwili zajmuje przedostatnie miejsce w tabeli. Na trzy kolejki przed końcem do bezpiecznej 17. pozycji traci dziewięć punktów i ma gorszą różnicę bramek niż plasujące się na tym miejscu Evian. Degradacja oznacza, że z klubem pożegna się obecnie prowadzący zespół Ariel Jacobs. Jego następcą może zostać właśnie polski trener. To tym bardziej prawdopodobne, że Tarasiewicz ma tego samego agenta, co Jacobs – Davida Martinache, który ma w tym klubie dobre kontakty, nie tylko dlatego, że umieścił tam już jednego trenera. Współpracuje także w kwestiach niektórych zawodników.

Dalej mamy króciutką rozmówkę z Maciejem Rybusem, który deklaruje, że kosztuje mniej niż 5 mln euro. Oprócz tego znów opowiada o minusach, jakie wiążą się z grą w Tereku Grozny.

13 maja, w nieoficjalnym terminie, Polska gra z Niemcami w Hamburgu. Dostanie pan zwolnienie od trenera Raszida Rachimowa?
– Zależy, czy będziemy pewni utrzymania. Na trzy kolejki przed końcem sezonu jesteśmy na 11. miejscu, od 13. Krylii mamy trzy punkty więcej. Teraz czekają nas mecze z zespołami, które raczej spadną. Anży Machaczkałę może uratować tylko cud, gdyby nie ostatni remis z Rostowem, już byliby w II lidze. Ale mecz z nimi jest prestiżowy, to derby Kaukazu, więc będzie gorąco. Anży to nie taka słaba drużyna, jak wskazuje tabela. 10 maja, gramy z przedostatnią Wołgą. Ta drużyna odstaje od reszty, wiosną chyba tylko raz nie przegrała. Na swoim stadionie powinniśmy sobie poradzić. Jeśli przed ostatnią kolejką będziemy na bezpiecznym miejscu, spytam o zwolnienie. W ostatniej kolejce, 15 maja, gramy z Rubinem Kazań. Niemożliwe, żebym w pięć dni wystąpił w trzech meczach w trzech odległych od siebie miejscach. Ale na razie walczymy o utrzymanie.

Pana menedżer, Mariusz Piekarski, mówi, że latem może pan zmienić klub.
– Chciałbym trafić do lepszej drużyny, ale na Terek nie mogę narzekać. Jeśli zostanę, dramatu nie będzie. W przyszłym sezonie możemy walczyć o puchary. Przedłużyłem kontrakt o rok, do czerwca 2016 roku i mam wpisaną kwotę odstępnego. Jak na rosyjskie warunki jest rozsądna. Mniej niż pięć milionów euro.

Przyzwyczaił się pan już do Rosji?
– Nie jest łatwo. Niedawno byłem poza domem przez 25 dni. Nocowaliśmy w Moskwie, Permie, Kazaniu, Samarze, przekładali mecz. Ciągle podróże, lotniska. Czułem się jak na obozie wędrownym. W poniedziałek chciałem na dwa dni przyjechać do Polski, więc ruszyłem samochodem z Groznego do Mineralnych Wód, żeby złapać samolot do Moskwy. Ale się opóźnił i nie miałem szans zdążyć na samolot z Moskwy do Warszawy. Więc wróciłem autem do Kisłowodzka.

PS twierdzi również – o zgrozo, że Polacy z Niemcami mogą stoczyć wkrótce pojedynek o Matthiasa Ostrzolka, choć sam zainteresowany na razie zwleka z deklaracją. Twierdzi, że z podjęciem ostatecznej decyzji poczeka do końca sezonu, bo to „ważne postanowienie, dla którego kraju chce się grać”. Ostrzolek zdaniem PS może sobie robić nadzieje na powołanie do choćby szerokiej niemieckiej kadry, bo rozgrywa świetny sezon. – Ma szansę na powołanie do kadry Loewa i jeśli w niej wystąpi, to już nie będziemy się o niego starać – deklaruje Maciej Chorążyk, który jest w stałym kontakcie z zawodnikiem.

Losy Marka Saganowskiego przypominają z kolei, że trzeba walczyć o marzenia. Po wczorajszej nawałnicy, dziś w Przeglądzie Sportowym kolejna rozmowa z napastnikiem Legii. I kilka mądrych zdań.

Zwariował pan kiedyś tak, jak po golu strzelonym Zawiszy?
– Nie, nigdy. Po tej bramce nie wiedziałem, co mam zrobić. Początkowo myślałem, że znowu nie wejdę na boisko. Zostało 6 minut, gdy trener jednak mnie zawołał. Od razu skoczyło mi ciśnienie. Potem wejście, piękne powitanie na stadionie. Takie dreszcze ostatni raz odczuwałem chyba na mistrzostwach Europy, przed spotkaniem Polska – Austria. Ten sobotni wieczór był pięknym momentem, bo nie ulega wątpliwości, że długo czekałem na powrót.

Kolejny. Teraz było ciężej wrócić, niż choćby przed rokiem, po problemach z sercem?
– Tak. Tamte kłopoty odbierałem inaczej. Jakoś się z tym pogodziłem. Teraz miałem problem z kolanem, czyli z najgorszą możliwą kontuzją dla piłkarza. Zerwane były wszystkie więzadła, z krzyżowymi włącznie. Czekała mnie długa rehabilitacja, która na początku szła topornie. Były momenty zawahania. Jednak na szczęście tak samo szybko jak się pojawiały, to i uciekały. Ale myślałem: czy dam radę jeszcze postawić nogę na boisku? Pamiętam, jak opuszczałem murawę w Białymstoku. Szedłem i zastanawiałem się: kto wie, może to moje ostatnie kroki na ekstraklasowych boiskach? Zacząłem to sobie uświadamiać, ale okazało się, że nie. Przy pomocy dobrych ludzi i wsparcia najbliższych, żony i dwóch synów, którzy przez ten cały czas mocno mnie dopingowali. Potem przyszedł moment zmiany w spotkaniu z Zawiszą, te reakcje, te emocje, kiedy nie miałem pojęcia, jak postąpić. Nie zdawałem sobie sprawy, nie przypuszczałem, że ten mój powrót wypadnie tak efektownie. Nie przypominam sobie mojego meczu, w którym wszedłbym na chwilę i zdobył bramkę. Wszystkim serdecznie dziękuję.

Na koniec warto wspomnieć o informacji z malutkiej ramki pt. „Stokowiec za Warzychę!”.

Władze klubu nie są zadowolone z pracy Roberta Warzychy. Nowym trenerem ma zostać Piotr Stokowiec! Były piłkarz reprezentacji Polski objął drużynę w marcu po Ryszardzie Wieczorku. Nie odmienił jednak wcale zespołu I Górnik nadal gra fatalnie w tym roku. Władze miasta i klubu nie są zadowolone z jego pracy. Do tego dochodzą kłopoty nowego szkoleniowca z licencją. Warzycha nie ma uprawnień do prowadzenia zespołów w Europie. Dlatego w Zabrzu ma być zatrudniony kolejny trener! Ma być nim Piotr Stokowiec, ostatnio pracujący w Jagiellonii. – Czy Górnik kontaktował się ze mną? Miałem zapytania od kilku klubów. Póki co nie ma jednak jeszcze konkretów. Nic więcej nie mogę powiedzieć – mówi „PS” Stokowiec. W Zabrzu biorą pod uwagę dwie opcje. Zatrudnienie Stokowca jeszcze w tym sezonie lub na początku nowego.

To byłoby naprawdę niezłe szaleństwo.

ANGLIA: 70 mln funtów za Suareza?!

„Europe here we come”. Czyli Arsenal bez większych problemów rozprawia się z Newcastle, a Wenger po raz 17. realizuje cel pod tytułem: Liga Mistrzów. Imponująca statystyka, naprawdę. W obronie taktyki Chelsea dość niespodziewanie staje dziś Andre Schuerrle, który sugeruje Rodgersowi, menedżerowi Liverpoolu, że ten jest zazdrosny o sukcesy The Blues. Zabaleta z City informuje dookoła, że Liverpool już się pożegnał z nadziejami na mistrzostwo, na co Rodgers – że wcale nie… Jest dziś w angielskiej prasie spora różnorodność w tematach, włącznie z tym, że Real szykuje 70 milionów funtów za Luisa Suareza.

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

HISZPANIA: Adiós Tito

“Rozpalą ogień”. To o piłkarzach Realu, którzy już zapowiedzieli – a właściwie zapowiedział ich trener – że w Monachium od pierwszej minuty będą atakowali. Z kolei AS miażdży system okładką, robiąc z Casillasa i Cristiano Ronaldo strażaków. Oryginalny pomysł, to trzeba przyznać. Druga część Hiszpanii – ale tylko jeśli chodzi o prasę, bo naprawdę robi to cały kraj i nie tylko – żegna Tito Vilanovę. Ciężko coś w tym temacie dodać… Adiós.

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

WفOCHY: Koronacja Juventusu już za moment

Trzy kolejki, osiem punktów. Czy to możliwe, żeby Juventus taką przewagę nad Romą nagle zgubił? Bardzo wątpliwe, bardzo. Dlatego dziś włoska prasa powoli wita nowego mistrza kraju, choć na oficjalne gratulacje przyjdzie jeszcze czas. Jest trochę słów przed dzisiejszą Ligą Mistrzów, do tego wszyscy jedzą banany. – Torino to dla mnie wielki klub – twierdzi z kolei Immobile, który już dziś nie może narzekać na brak ofert. Rafa Benitez, trener Napoli, apeluje zaś do swoich piłkarzy, żeby w tym sezonie zgarnęli przynajmniej Coppa Italia.

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Najnowsze

Ekstraklasa

Zieliński studzi głowy. W Kielcach nie jest ani tak źle, ani tak dobrze, jak myślą

Jakub Białek
2
Zieliński studzi głowy. W Kielcach nie jest ani tak źle, ani tak dobrze, jak myślą
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama