Za nami kolejna runda zmagań na pierwszoligowych frontach. Pamiętacie jeszcze poprzedni sezon? My po zeszłorocznym wyścigu kulawych ze ślepymi, tym razem jesteśmy lekko podbudowani. W końcu na zapleczu Ekstraklasy pojawiły się dwie drużyny, co do których mamy przekonanie, że zasługują na awans: Arka Gdynia i GKS Bełchatów. Oczywiście w tej lidze pewne jest tylko to, że będzie wesoło, ale coś zaczyna się już tam klarować. Już wyjaśniamy, co mamy na myśli.
Mecz kolejki
Fajny, naprawdę fajny był mecz pomiędzy Arką Gdynią a GKS-em Bełchatów. Frekwencja ponad 6 tysięcy, obie drużyny zamieszane w walkę o awans, obie starające się grać w piłkę i mające w swoich szeregach piłkarzy, których z przyjemnością zweryfikowalibyśmy na poziomie Ekstraklasy. Po stronie gospodarzy: Szwoch, Cichocki, Juraszek, Rzuchowski, Wojowski, Szromnik. U gości: bracia Mak, Baranowski, Szymański, Wroński. Mocna reprezentacja względnie młodych Polaków. Prócz tego na boisku pojawiły się doświadczone ligowe wygi, dzięki którym Arka i GKS stanowią całkiem ciekawe mieszanki doświadczenia z młodością. Właśnie tak powinno się być budować drużyny w I lidze.
Co do samego meczu – chyba każdy kto oglądał to spotkanie przyzna, że remis wydaje się być rezultatem sprawiedliwym. Arka starała się prezentować coś w podobie ataku pozycyjnego, GKS wyprowadzał za to bardzo groźne kontry. Obejrzeliśmy zdecydowanie więcej składnych akcji niż w wielu meczach Ekstraklasy. Strzelanie rozpoczął już w 5. minucie Mateusz Mak, który wykorzystał podanie brata. Wyrównał strzałem zza linii pola karnego Paweł Wojowski.
Obiema rękami podpisujemy się pod stwierdzeniem uczestników spotkania – jedna osoba poziomem zdecydowanie odstawała od reszty. Niestety był to sędzia Piotr Lasyk. Najbardziej w oczy rzuciło się nam oczywiście to, że nie odgwizdał on przynajmniej dwóch ewidentnych jedenastek, lecz w mniej ważnych sytuacjach również prezentował sporą nieporadność. Marnym pocieszeniem jest to, że mylił się w obie strony, przez co nie wypaczył końcowego rozstrzygnięcia. Na koniec zacytowalibyśmy mu Cecherza, ale nie śledzimy na tyle jego ścieżki kariery, by stwierdzić, że takie sędziowanie jest u niego normą. Może po prostu miał gorszy dzień.
Z remisu w Gdyni cieszyć mógł się Górnika Łęczna, który dziś podejmował na własnym stadionie słabiutką drużynę z Rybnika. Wystarczyło wygrać, by utrzymać bezpieczną przewagę nad Arką i skrócić dystans do Bełchatowa. Podopieczni Szatałowa postanowili jednak wystartować w konkursie na frajerów sezonu. Są w gronie faworytów. Przegrać u siebie z przedostatnią drużyną ligi, do tego grającą od 60. minuty w osłabieniu? Drużyny Jurija Szatałowa na wiosnę tak po prostu mają. Tak było rok temu w Bydgoszczy, tak jest dziś w Łęcznej. Również dzięki temu do walki o awans powrócił Dolcan Ząbki.
Wydarzenie kolejki
O rozstrzygnięciach na szczycie już napisaliśmy, lecz kilka słów musimy poświęcić jeszcze ekipie, która na własne życzenie z walki o awans się prawdopodobnie właśnie wypisała. Powiało w Katowicach lekkim optymizmem po wygranej w zeszłym tygodniu, a także środowym remisie na wyjeździe z Dolcanem, lecz dziś nastąpił powrót do smutnej, patologicznej w gruncie rzeczy rzeczywistości. Tak, właśnie tak odbieramy zarzuty o brak zaangażowania wobec piłkarzy, którzy do tej pory byli dla nas gwarantem przyzwoitego poziomu. Nie nam oczywiście rozsądzać, czy kibice mają ku temu solidne podstawy, ale – jak wszyscy widzą – sytuacja jest nie do pozazdroszczenia. Remis na własnym boisku z Kolejarzem Stróże to kolejna już wpadka. Bezradność Kazimierza Moskala, którą można było dostrzec na konferencji prasowej również jest wymowna. To chyba definitywny koniec GieKSy w obecnym kształcie.
Piłkarz kolejki
Mateusz Szwoch z Arki. Już w zeszłym sezonie miewał przebłyski, lecz był strasznie chimeryczny. W tym (a zasadzie od początku rundy rewanżowej) – lider pełną gębą. Wszelkie porównania do Michała Masłowskiego z zeszłego sezonu jak najbardziej na miejscu. Wskazywanie piłkarzy z I ligi, którzy powinni wyróżniać się w Ekstraklasie zawsze obarczone jest sporym ryzykiem wpadki (pamiętacie pewnie Trochima, Tadrowskiego, Błąda i jeszcze kilka nazwisk), ale w tym wypadku mamy przekonanie graniczące z pewnością. Piłka mu nie przeszkadza, ma luz i pomysł na grę, ostatnio zdecydowanie poprawił się również w defensywie. Ekstraklasa.
Gamoń kolejki
Może nie kolejki, ale kilku ostatnich na pewno. Chodzi o Rafała „Odkrycie Roku” Leszczyńskiego. Młody bramkarz po serii błędów stracił miejsce w bramce Dolcanu, a w jego miejsce wskoczył 29-letni Maciej Humerski i w czterech meczach nie puścił żadnej bramki. Pewna redakcja powinna spalić się ze wstydu. Selekcjoner może zasłonić się pewnie wiekiem zawodnika, chęcią dania szansy, zasygnalizowaniem pierwszoligowcom, że na nich też spogląda, ale z dzisiejszej perspektywy powołanie dla Leszczyńskiego wygląda dość komicznie. Jak ostatnio policzyliśmy, miał on udział aż przy 12 z 30 straconych przez drużynę z Ząbek w tym sezonie bramek. Tytuł „gamonia” według nas jest jak najbardziej zasłużony.
Absurd kolejki
Kabaret z Brzeska. Na początku mierziło nas, że Przytuła jest kolejnym cwaniakiem, który obchodzi przepisy i podejmuje pracę bez odpowiedniej licencji. Wystarczyło by trener-paprotka (Orłowski) podłożył papiery i po sprawie. Pomyśleliśmy jednak: niech będzie, może zetknięcie z rzeczywistością trochę sprowadzi na ziemię pana eksperta. Gdy zobaczyliśmy weekendową rozpiskę NC+ z podziałem funkcji, myśleliśmy, że ktoś po prostu się pomylił. Nic z tych rzeczy. Drużyna z Brzeska gra o życie, a Przytuła rozprawia o taktyce Mourinho! Pamiętacie 15-minutowy monolog z Łomży? Padło tam zdanie, w którym Przytuła powiedział, że nie chce być i prawdopodobnie nigdy nie będzie trenerem. Pełna zgoda. Po takich akcjach – nigdy nie będziesz. Przynajmniej nie poważnym.
fot.M.Puszczewicz
