Po 45 minutach wiele wskazywało na to, że oto dziś nadszedł historyczny dzień dla Widzewa. Ł»e łodzianie przerwą w końcu haniebną passę 27 – DWUDZIESTU SIEDMIU – meczów bez wyjazdowego zwycięstwa, że na obcym terenie wygrają po raz pierwszy… od 20 października 2012 roku. Brzmiało to tak niewiarygodnie i zaskakująco, że w szoku byli chyba sami goście. Schodząc do szatni na przerwę przy prowadzeniu 2:0, w szatni już zostali i tak jak oni zdominowali jedną połowę, na to samo pozwolili rywalom w drugiej.
42. minuta. Widzew prowadzi w Kielcach różnicą dwóch goli i ma doskonałą szansę na trzecią: Cetnarski znajduje się w sytuacji sam na sam, odgrywa jeszcze do Rybickiego, ale piłkę przejmuje Golański. Wystarczyło w tym przypadku albo podać naprawdę dokładnie, albo uderzać samemu. Ten strzał – nie mamy wątpliwości – dałby łodzianom trzy punkty, ale Cetnarski się przestraszył…
To był naprawdę żywy mecz. Widzew wyglądał od samego początku jakby walczył o życie, bo faktycznie, walczy. Korona zaś budziła się długo, przez równe trzy kwadranse, ale jak już się obudziła, totalnie zdominowała wydarzenia na boisku. Początkowo świetnie przewrotką uderzał Sylwestrzak, potem do sytuacji dochodził Visnakovs i wywalczył rzut karny (wywalczył naprawdę, bo mijać bramkarza nawet nie zamierzał), aż ukłuł sam po komicznej akcji: Kaczmarek zagrywa do Cetnarskiego, ten się przewraca, piłkę przejmuje Łotysz i, gdy kilka metrów zanim przewraca się Kaczmarek, trafia do siatki. No i tuż przed przerwą swoją okazję ma Cetnarski.
W Kielcach przestraszył się nie tylko kapitan Widzewa, ale cały Widzew, z trenerem Skowronkiem włącznie. Przestraszył się, że może stracić te trzy punkty, które wszyscy dopisali już sobie w przerwie. Jak się często kończy takie podejście, można się domyśleć… Od początku drugiej połowy łodzianie więc wjeżdżali tyłkami do własnej bramki i gdyby tylko mogli, to najchętniej wszyscy stanęliby na linii. Jak przed przerwą tragiczne błędy w defensywie popełniali gospodarze, tak zaczęli popełniać je goście – fatalnie mylił się Nowak, Mroziński, to samo z Wasilukiem. A Korona nakręcała się coraz bardziej: jedna akcja za drugą, dwa skutecznie wyprowadzone ciosy i o krok było od trzeciego. Dużo dawali boczni obrońcy, zwłaszcza Golański, dobrze wyglądał też Sobolewski z Korzymem. Gdyby ten mecz trwał jeszcze z kwadrans, Widzew padłby – zasłużenie, to istotne – na kolana. Jedyne zagrożenie gości po przerwie, choć zagrożeniem nazwać tego nie można, to były rzuty wolne Marka Wasiluka. Gdyby ten facet z piłki stojącej uderzał głową, efekt byłby taki sam. Visnakovs był już z przodu nie tyle osamotniony, co po prostu osierocony.
Korona dopisuje sobie kolejny punkt w batalii o jak najszybsze utrzymanie, natomiast Widzew jest w naprawdę bardzo złej sytuacji. Grzegorz Waranecki, łódzki biznesmen, napisał dziś na Facebooku, że „pewne Ptaki powinny odejść, bo się nie nadają”. Bo za to, co dziś stało się z drużyną w przerwie i drugiej połowie, odpowiedzialny jest m.in. trener.

Fot.FotoPyK