Człowiek ze szkła z kolejnym urazem. Fatalny bilans Jakuba Koseckiego

redakcja

Autor:redakcja

24 kwietnia 2014, 17:01 • 2 min czytania

Każdy mój dzień składa się z jakichś takich gówien, no każdy – mógłby powiedzieć Jakub Kosecki do swojego odbicia w lustrze. Legionista na wczorajszym treningu nabawił się następnej kontuzji, tym razem silnego stłuczenia mięśnia lewej łydki. Jeżeli kogoś jeszcze dziwią kolejne absencje skrzydłowego Legii – czas stawić czoło liczbom. Odkąd Kosecki wrócił do Legii i stał się pełnoprawnym członkiem pierwszej drużyny, zaliczył aż siedemnaście kontuzji. Rozumiecie? Siedemnaście kontuzji w niecałe dwa lata. Oczywiście nasze wyliczenia opieramy na komunikatach prasowych – urazów mogło być więcej, ale nie wszystkie były podawane do wiadomości publicznej.
Siłą rzeczy kontuzje Koseckiego nie mogły eliminować go z gry na dłuższy czas, bo nie można mieć siedemnastu kilkumiesięcznych rehabilitacji w przeciągu dwóch lat. Z wyjątkiem niedawnych problemów z mięśniami brzucha – przez które Kosa pauzował przez cztery miesiące – nie były to urazy zbyt poważne. Zazwyczaj wykluczały go z treningów na kilka-kilkanaście dni, co może tragedią nie było, ale upierdliwością na pewno. Jakim sposobem Kosecki mógł myśleć o złapaniu rytmu czy formy, skoro praktycznie co miesiąc przytrafiały mu się przymusowe pauzy?

Człowiek ze szkła z kolejnym urazem. Fatalny bilans Jakuba Koseckiego
Reklama

Kosa już na pierwszym obozie przygotowawczym po powrocie z Lechii naciągnął sobie mięsień dwugłowy. W całej rundzie jesiennej sezonu 2012/13 – zdecydowanie najlepszej w jego dotychczasowej karierze – zaliczył pięć urazów. Potem było już tylko gorzej i trudno się dziwić, że nie potrafił zrobić kolejnego kroku do przodu. Warto zauważyć, że jeżeli Koseckiemu udało się zaliczyć dwa pełne miesiące bez kontuzji, jego forma od razu jego zwyżkowała. Od powrotu do Legii taka sytuacja miała miejsce zaledwie dwa razy – przed runda jesienną 2012/13 oraz przed rozgrywanym rok później dwumeczem ze Steauą Bukareszt. W obydwu przypadkach Kosecki był najlepszym piłkarzem swojej drużyny.

Reklama

Jan Urban lubił nazywać Koseckiego kurczakiem pchającym się w imadło. Trudno się z tym nie zgodzić, zwłaszcza kiedy ma się przed oczami rejestr jego kontuzji. Pełno tam zbić, krwiaków i innych urazów mechanicznych. Kosa czasem dostanie kopniaka w żebra (Pareiko), czasem z kimś się zderzy i dozna wstrząśnienia mózgu (ostatni mecz z Lechem w Poznaniu), innym razem zaliczy brutalne wejście w nogi. Sam lubi podkreślać, że jest twardy i częste kontuzje go nie złamią. Jeżeli jednak nie zastanowi się nad swoim stylem gry, niedługo może nie być czego zbierać. Prawie 40 procent z ostatnich dwóch lat to dla Koseckiego czas spędzany w gabinetach lekarskich i na rehabilitacji. Tendencja jest niepokojąca, a przymusowe pauzy coraz dłuższe. Aż strach pomyśleć, co będzie dalej.

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Anglia

Antyrekord Wolverhampton. „Chcemy być zapamiętani jako tchórze?”

Braian Wilma
0
Antyrekord Wolverhampton. „Chcemy być zapamiętani jako tchórze?”
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama