Jeszcze niedawno, latem i wczesną jesienią, sami domagaliśmy się, by w końcu wyciągnął go jakiś klub z Ekstraklasy. Miał u nas Rafał Leszczyński pewne miejsce między słupkami w każdym możliwym zestawieniu najlepszych pierwszoligowców. Wystarczyło dograć ten sezon w Dolcanie, a od lata, już po wygaśnięciu kontraktu, zaprosić czołowe polskie kluby na licytację i w końcu pokazać się światu. Jakby tego było mało, 2 A do CV w przerwie zimowej wspaniałomyślnie wpisał mu selekcjoner Adam Nawałka, mimo że „Leszczu” nie bronił nawet w młodzieżówce, a jesienią spisywał się tak sobie. No, ale to wszystko okazało się być ledwie ciszą przed burzą…
Od samego początku rundy wiosennej rzetelnie pracował na to, aby najdokładniej jego umiejętności określał pseudonim. Z gościa, który dzięki temu, że dawniej w Olimpii Warszawa oraz Raszynie czasami z powodzeniem grywał w polu, więc nikogo nie dziwiło, że nogami wśród golkiperów posługuje się najlepiej w stawce, został pośmiewiskiem. Zimą, w sparingu z Legią – klubem, któremu kibicuje i z którym łączyły go media – spektakularnie zawalił gola. Zaczął się kiwać, po czym za krótko wykopał piłkę. Fart Leszczyńskiego polegał jednak na tym, że decyzją nowego szkoleniowca Legii Henninga Berga, nagrywania meczu zakazano. Czyli wpadkę bramkarza Dolcanu widzieli wyłącznie ci, co tamtego mroźnego popołudnia pofatygowali się pod balon na bocznym boisku mistrzów Polski. W tym właśnie my.
Coraz częściej obserwatorzy zaczęli patrzeć na Leszczyńskiego krytycznie. Każdy bramkarz wpuści głupią bramkę, ale przyzwoity nie częściej niż raz na kwartał. A on kombinował na potęgę, w wyniku czego z dwóch największych atutów – gry nogami i gry na przedpolu – uczynił przekleństwo nie tylko swoje, bo kolegów z drużyny również. Zaczął uskuteczniać jakieś dziwne dryblingi, raz po raz przyjmował dziwne, komiczne wręcz loby, złapał głupią czerwoną kartkę, a żeby było śmieszniej, celną główką pokonał go najniższy pierwszoligowiec, Marcin Garuch z Miedzi (154 cm wzrostu). Entuzjazm Legii osłabł i dziś o wiele wyżej stoją akcje innego pierwszoligowca, rok starszego Łukasza Budziłka z GKS Katowice, natomiast dopięte niedawno przejście Dariusza Treli z Piasta Gliwice do Lechii Gdańsk praktycznie zamyka mu przenosiny nad morze.
Kto wie, czy niedoszła (?) letnia transferowa okazja wkrótce nie obudzi się z ręką w nocniku. Gdyby przejrzeć kadry ligowców, niewiele będzie wakatów w bramce. Zwłaszcza że otwarcie mówi się o powrocie z Wysp Bartosza Białkowskiego, a przecież wolny będzie jeszcze solidny ligowiec Wojciech Skaba…
Dolcan do lidera z Bełchatowa traci siedem punktów. My z kolei naliczyliśmy Leszczyńskiemu 12 goli, przy których miał udział. W jednych niewielki – mógł może niekiedy zachować się poprawniej, ale przynajmniej kilka zawalił w pojedynkę. Z czystym sumieniem można zatem stwierdzić: bez Leszczyńskiego klubik z Ząbek wygodnie rozsiadłby się o ile nie na fotelu lidera, o tyle podium należałoby się im jak psu buda.
Cóż, najwidoczniej z podobnego założenia wyszedł wreszcie poirytowany trener Dolcanu Robert Podoliński. Od dwóch kolejek kadrowicz Nawałki siedzi pod strzechą, skąd ogląda wyczyny swoich kolegów – 2:0 z Sandecją i 6:0 z Okocimskim Brzesko. Jak widać, nawet w Dolcanie nie ma niezastąpionych. Za jednym zamachem trzeba też obalić największą zaletę Leszczyńskiego – fakt, że mało kto go w ogóle widział. Niech w świadomości kibiców nie funkcjonuje dłużej jako jeden z dwóch kadrowiczów, wyróżniających się na zapleczu Ekstraklasy. Obejrzyjcie poniższy materiał, wtedy sami przekonacie się, co mamy na myśli.
Rafał, bramkarskiego cwaniaka od zwyczajnego błazna dzieli bardzo cieniutka linia, a ty jakiś czas temu z przytupem ją przekroczyłeś. Czas wracać na drugą stronę albo po prostu pora zająć się czymś innym.