Przejrzeliśmy dzisiejszą prasę i jesteśmy nieco skonsternowani, bo nie znaleźliśmy ani jednego ciekawego tekstu, który nadawałby się do zatytułowania najnowszego wydania naszego stałego, gazetowego cyklu. Co się dzieje w piłce? No niewiele. To znaczy za granicą oczywiście – Liga Mistrzów, remis Atletico z Chelsea, Moyes wyleciał z Manchesteru, ale to wszystko już wiadomo i nikt nie napisał na ten temat niczego odkrywczego. W Polsce? Niedzielan trenuje z Piastem, Starzyńskim interesują się kluby z zagranicy, ale niczego konkretnego nie wiadomo, a Mierzejewski ponoć podpadł Nawałce, kiedyś spóźniając się na trening. No nic, rzućcie po prostu okiem, co jest, a czego nie ma w wydaniach sześciu środowych gazet. Tym razem szybko pójdzie.
FAKT
Na pierwszy rzut oka, wartościowych materiałów w dzisiejszym Fakcie mamy raczej mniej niż więcej. Zaczyna się od opowiastki pod tytułem: „Kumple zazdroszczą Lewemu ferrari”. Z pewnością. Tekst jest generalnie o tym, że Lewandowski ma kilka drogich samochodów i przyznaje, że jest ich wielbicielem.
W malutkiej ramce na drugiej stronie kilka cytatów z Santiago Canizaresa.
Arjen Robben twierdzi, że Bayern nie jest faworytem ze względu na słabsze ostatnie mecze. Zgadza się pan z tym?
– W ogóle. Bayern jest aktualnym mistrzem Europy, przez co automatycznie pełni rolę faworyta. Oczywiście w meczu z Realem żadna drużyna nie może czuć się pewnym faworytem, ale w Hiszpanii nieco większe szanse na zwycięstwo daje się Bayernowi: 55 procent do 45. Mecz na pewno będzie bardzo wyrównany, ale Bayern nigdy nie może uciekać od roli faworyta.
Tym bardziej że Pep Guardiola nigdy nie przegrał na Santiago Bernabeu, zawsze potrafił doskonale przygotować mecze bez względu na to czy trenerem Realu był Juande Ramos, Pellegrini czy Mourinho. Będzie to miało jakieś znaczenie?
– Nie. To nie ma nic wspólnego. Sukces odniesiony w przeszłości nie gwarantuje sukcesu teraz. Zobaczymy jak będzie. Nie jest łatwo co roku wygrywać na Bernabeu.
Co będzie największym zagrożeniem dla Realu?
– Bayern ma szybkich, bardzo silnych piłkarzy, Guardiola dołożył jeszcze utrzymywanie się piłce, kontrolowanie gry. Jest to doskonała mieszanka. Bayern może stworzyć zagrożenie w każdej sytuacji: czy to po akcji indywidualnej, czy ze stałych fragmentów gry. Trzeba pamiętać, że jest to drużyna, która bez problemu wygrała Bundesligę, nie miała też większych trudności w Lidze Mistrzów. To zespół, który każdego roku się rozwija. Ciągle sprowadza nowych zawodników i w przyszłym sezonie, z Lewandowskim, będzie jeszcze groźniejszym i trudniejszym rywalem.
Do tego dochodzi zapowiedź dzisiejszego meczu Ligi Mistrzów.
Czy Mierzejewski podpadł Nawałce? To pytanie z jednej z ramek. Wtajemniczeni twierdzą, że już na pierwszym zgrupowaniu spóźnił się na jeden z treningów. Nawałka nie zamierza tego komentować, twierdzi, że nie ma wielkiego znaczenia, że piłkarz kiedyś postąpił, jak nie lubi, ale na Szkocję go nie powołał.
Na ostatniej stronie jeszcze poświąteczny powrót do podsumowań zespołów Ekstraklasy. Z pierwszego „dowiadujemy się”, że Pogoń rozegrała najlepszy sezon od lat, w związku z czym chce do Europy, a Marcin Sasal mówi, że powinno być dobrze, bo Portowcom lepiej gra się z silnymi zespołami. Marcin Brosz – to już podsumowanie występów Piasta – walczy tymczasem o przetrwanie. Kolejny materiał, którego (jeśli ktoś w miarę dobrze orientuje się w piłkarskich realiach w tym kraju) mogłoby nie być. Słaby numer Faktu.
RZECZPOSPOLITA
Rzeczpospolita rozkłada dziś na części pierwsze rozgrywki Ligi Mistrzów. O starciu tytanów, czyli dzisiejszym meczu Realu Madryt z Bayernem Monachium pisze Stefan Szczepłek.
Od kiedy Bawarczycy zapewnili sobie tytuł mistrza Niemiec, grają bez zapału i zaangażowania. W dodatku trener Pep Guardiola wystawia czasami zawodników, którzy rzadziej wychodzili na boisko. Efektem jest i słabsza gra, i porażki, niemające już większego znaczenia, poza prestiżowym i wizerunkowym. Bayernowi w tym sezonie pozostały dwa cele: obrona wywalczonych przed rokiem Pucharów Europy i Niemiec. Real jest w innej sytuacji. Puchar Króla już zdobył, ale nadal walczy o tytuł mistrza Hiszpanii (na cztery kolejki przed końcem rozgrywek ma sześć punktów straty do prowadzącego Atletico, ale jeden mecz zaległy) i o Puchar Europy, czyli sukces w Lidze Mistrzów. W przypadku Realu to wyzwanie szczególne. W gablotach na stadionie Santiago Bernabeu stoi dziewięć takich pucharów. Więcej niż w jakimkolwiek innym europejskim klubie. Tyle że ostatni raz Real wygrał Ligę Mistrzów dwanaście lat temu. W roku 2002 pokonał w finale Bayer Leverkusen 2:1. To wtedy Zinedine Zidane strzelił jedną z najpiękniejszych bramek w historii finałów, a 21-letni Iker Casillas wszedł na boisko w miejsce kontuzjowanego Cesara i bronił w kilku sytuacjach jak natchniony. Dziś, po najtrudniejszych miesiącach w karierze, Casillas znów stoi w bramce Realu, a Zidane jest asystentem Carlo Ancelottiego i szarą eminencją klubu. Bayern nie musi sięgać do wspomnień w odległą przeszłość. On tytułu broni, a prawie wszyscy zawodnicy obecni w kadrze dziś, przed rokiem na Wembley, po zwycięstwie nad Borussią, wznosili Puchar Mistrzów. Najważniejsza zmiana zaszła na ławce trenerskiej: Juppa Heynckesa zastąpił Guardiola. Czasami widać, że Bawarczycy grają tak, jakby chodzili do szkoły w Katalonii. W jakimś sensie ten mecz to coś w rodzaju Gran Derbi i Guardiola będzie się czuł w Madrycie jakby wciąż prowadził Barcelonę. Ale wątpliwe, by zdołał czymkolwiek zaskoczyć Carlo Ancelottiego. Na tym poziomie, w sytuacji kiedy wszyscy – i na boisku, i na ławkach – znają się jak łyse konie, to bardzo trudne.
Zaś Tomasz Wacławek koncentruje się na wczorajszym spotkaniu w tekście „Niech żyje obrona”. Mamy do czynienia z typową relacją „minuta po minucie”, więc zacytujemy jeszcze artykuł „Szkot Szkotowi nierówny” – rzecz jasna o Moyesie. Choć też nie wygląda nam na arcydzieło.
Spodziewano się, że szkocki menedżer będzie kontynuował w Manchesterze United dzieło swojego rodaka sir Aleksa Fergusona. Na Old Trafford Moyesa witano jak zbawcę. Dosłownie. Kibice na każdym meczu wywieszali flagę z jego podobizną i napisem „Wybraniec”. Ale miłość dosyć szybko minęła. Ten, który miał umacniać potęgę, odchodzi z opinią człowieka, który potrafi zepsuć dobrze działający mechanizm. Kibice mieli prawo oczekiwać, że Moyes jest właściwym człowiekiem na właściwym miejscu. W końcu na swojego następcę wybrał go sam Ferguson, odchodzący na emeryturę po 27 latach pracy. Sympatycy United nie przywykli do zmian trenerów, wydawało im się zapewne, że Moyes, przez 11 lat prowadzący Everton, to kolejny szkoleniowiec na wiele sezonów. Szkot przygody z Manchesterem nie zaczął źle. Jego zespół zdobył Tarczę Wspólnoty. Lecz były to miłe złego początki. United pod wodzą Moyesa miał najgorszy sezon od 1990 roku. 57 punktów i siódme miejsce w tabeli na cztery mecze przed końcem rozgrywek, po dwie porażki z Manchesterem City, Evertonem i Liverpoolem oraz pierwsza przegrana ze Swansea na własnym stadionie. To niektóre „rekordy” szkockiego menedżera. Manchester United może zapomnieć o Lidze Mistrzów, równie odległym celem wydaje się Liga Europy. David Moyes wciąż znajdował nowe usprawiedliwienia porażek. Zbyt słaby skład, zbyt mało czasu, za głośni kibice i zachmurzone niebo… Rodzina Glazerów, właściciele Manchesteru United, słuchała wymówek cierpliwie. Do czasu. Czarę goryczy przelała niedzielna porażka 0:2 z Evertonem. Decyzja o rozstaniu z trenerem zapadła.
Generalnie, sporo treści, ale takiej, obok której przechodzi się obojętnie.
GAZETA WYBORCZA
Nie będzie zdziwieniem, jeśli napiszemy, że to samo jest w Wyborczej. Kolejno: „Jak upadał Moyes”, „Chelsea przetrwała” i „Czarne bestie Bernabeu”. Wszystko to na jednej stronie.
Za 19,95 euro można kupić w Monachium czerwoną jak krew koszulkę z napisem „Czarna Bestia” i hasłem „Jedziemy do Lizbony”. Bawarczycy są świadomi, że jeśli jest klub na ziemi przed starciem, z którym kibice Realu zrywają się z krzykiem w środku nocy, jest nim właśnie Bayern. 1976, 1987, 2001, 2012 – to lista porażek „Królewskich” z Bawarczykami w półfinale Pucharu Europy. Uzupełnia ją kolejna, sprzed siedmiu lat, w pierwszej rundzie fazy pucharowej. W 2000 roku na Santiago Bernabeu, gdy w meczu grupowym Bayern wygrał z Realem 4:2, Oliver Kahn wzniósł cztery palce na oczach fanów Realu, wypowiadając słowa: – Jesteśmy waszym ogrem. Oczywiście nie zawsze było tak, że najbardziej utytułowany klub w historii dostawał lanie w rywalizacji z Bayernem. Zaledwie dwa miesiące po tym, jak charyzmatyczny bramkarz Bawarczyków próbował upokorzyć piłkarski Madryt, Real zrewanżował się Bayernowi, eliminując go w półfinale Ligi Mistrzów. A po kolejnych dwóch tygodniach pokonał w Paryżu Valencię, zdobywając Puchar Europy po raz ósmy. Dziewiąty wywalczył dwa lata później w erze galaktycznej z Figo i Zidane`em. Na dziesiąty wyczekuje jednak aż do dzisiaj. Mimo iż dwie wielkie marki sięgały w sumie po najważniejsze klubowe trofeum aż 14 razy, nigdy nie spotkały się w finale. W tym roku była na to szansa, ale losowanie po raz kolejny skrzyżowało ich drogi wcześniej. – Bardzo się cieszę. Atletico i Chelsea byłyby dla Bayernu trudniejszymi rywalami – wypalił Kahn. Prezes Karl-Heinz Rummenigge łagodzi buńczuczne słowa byłego bramkarza. – Jedziemy na Bernabeu z pokorą i szacunkiem dla rywala. Naszą misją jest zdobycie gola. Tak naprawdę jednak Real mierzy się dziś nie z jedną, ale dwoma Czarnymi Bestiami. Pep Guardiola stał się nią dla „Królewskich” jako trener Barcelony. Czy dziś dopisze kolejny rozdział cierpienia kibiców Realu?
Było o dzisiejszej LM, to co teraz? Moyes na dokładkę?
Mało prawdopodobne, by o dymisji zdecydował Ferguson, który przez lata zarzucał właścicielom klubów brak cierpliwości do szkoleniowców. Niemal na pewno kolejnego trenera sir Alex samodzielnie już nie wybierze. Do końca sezonu zespół poprowadzi Ryan Giggs, który ostatnio był grającym asystentem. Latem do Manchesteru ma przybyć uznany trener, który przebuduje starzejącą się drużynę i wróci do Champions League. MU nie stać na dłuższe wypadnięcie poza elitarne rozgrywki. Ani finansowo, ani sportowo. Przecież wypadnięcie z Ligi Mistrzów oznacza, że do kasy MU wpłynie 25 mln funtów mniej niż w obecnym sezonie. Poza tym kibice z Old Trafford przywykli, że piłkarze walczą o triumf w tych rozgrywkach, a nie o awans do nich. Media i bukmacherzy uważają, że największe szanse na pracę w Manchesterze ma Louis van Gaal. Władze klubu miały już nawet spotkać się z 63-letnim szkoleniowcem, który po mundialu odejdzie z reprezentacji Holandii. Były trener Ajaxu, Barcelony i Bayernu już kilka miesięcy temu mówił, że chciałby pracować w Anglii. Inne nazwiska rzucane przez prasę pokazują jednak, że MU nie ma wielkiego wyboru. W sondażu na stronie „Guardiana” 46 procent internautów chce, by nowym szkoleniowcem został Jürgen Klopp. Ale trener Borussii kilka miesięcy temu przedłużył kontrakt do 2018 r., od dawna powtarza, że nie chce opuścić Dortmundu. Równie trudno wyobrazić sobie, że José Mourinho porzuci Chelsea, by przenieść się do Manchesteru, jeszcze trudniej – że na Old Trafford przybędzie trener Atletico Diego Simeone, który słabo mówi po angielsku.
Co gorsza, w wydaniu stołecznym wcale nie jest ciekawiej. Tylko jeden skromny tekścik o Legii.
Po kontuzjach z jesieni pozostało już tylko wspomnienie. Norweski trener Legii ma komfort – w drużynie zdrowi są wszyscy. No, prawie wszyscy, bo jedynym piłkarzem, który na pewno nie zagra w rozpoczynającym fazę mistrzowską meczu z Zawiszą, jest Guilherme. Brazylijski skrzydłowy ma problemy z kolanem. Po badaniu rezonansem magnetycznym okazało się, że piłkarz wypożyczony do końca roku z Olé Brasil ma uszkodzone więzadło poboczne przyśrodkowe. Na razie Guilherme przechodzi rehabilitację. Po kolejnych badaniach okaże się, czy w ogóle jeszcze w tym sezonie pojawi się na boisku. Przechodzić je będzie w tym tygodniu. Rszta legionistów jest zdrowa. Na wtorkowym treningu nie pojawił się Orlando Sá. Ale Portugalczyk do swoich drobnych urazów zdążył już na Łazienkowskiej wszystkich przyzwyczaić. Teraz w siłowni zbił sobie żebro i został w klubie, gdzie oglądali go lekarze. Nie ma jednak obaw, że na sobotni mecz nie będzie do dyspozycji trenera. Ale mało prawdopodobne jest, że Berg z Zawiszą postawi na Sá. Do składu wraca bowiem Miroslav Radović. Najskuteczniejszy strzelec Legii w tym sezonie (13 goli) z powodu kartek nie zagrał w ostatnim meczu rundy zasadniczej z Zagłębiem w Lubinie (3:0). Serb w Legii niedawno został napastnikiem. Ta pozycja mu odpowiada i sam zapewnia, że formy strzeleckiej przez święta nie stracił. Kolejnym napastnikiem, który w tym tygodniu wrócił do treningów, jest Władimir Dwaliszwili. Gruzin od początku kwietnia brał antybiotyki i leczył infekcję. Na razie nadrabia zaległości i ćwiczy indywidualnie, ale do zajęć z resztą zespołu może dołączyć jeszcze przed sobotnim spotkaniem.
Raport zdrowotny, jaki zwykle czyta się na stronach klubowych. Kolejna gazeta na minus.
SPORT
Siatkarska okładka Sportu.
Ale zaczynamy od artykułu „Figo pod obserwacją”. To rzecz jasna o Starzyńskim.
W Krakowie zawodnika Ruchu obserwować mieli skauci włoskiego Torino, gdzie kapitanem jest Kamil Glik, a także przedstawiciele niemieckich klubów: VFB Stuttgart i Wolfsburga. Oczywiście od zainteresowania do transferu daleka droga, lecz sam fakt powinien wpłynąć mobilizująco na samego Starzyńskiego. – Nie uważam, by Chorzów był dla mnie za ciasny, cały czas mogę się w tym klubie rozwijać. Szczególnie przy trenerze Kocianie – przyznał niedawno Starzyński (…) Zdaniem trenera Kociana, mógłby jeszcze pograć w Polsce, a dopiero potem myśleć o zagranicznym transferze.
Tekst na pół strony, ale w gruncie rzeczy absolutnie nic z niego nie wynika – ktoś tam Starzyńskiego obserwuje, na co on, że się zastanowi, jak pojawi się oferta. No, nie jest to materiał zwalający z nóg. Poniżej w ramce Sport zauważa, że Podbeskidzie to najstarsza drużyna Ekstraklasy. Nierzadko zdarza się bowiem, że w jednym czasie na boisku znajduje się po 8-9 zawodników powyżej 30. roku życia. Do tego można też dołożyć kilka doniesień z obozu Górnika Zabrze. Wygląda to następująco:
– Gancarczyk trenuje już z pierwszym zespołem
– podobnie Oleksandr Szeweluchin
– niewykluczone, że dziś zabieg przejdzie Mariusz Magiera.
Niedzielan na treningu Piasta Gliwice – donosi Sport, zamieszczając dosłownie dwuminutową rozmówkę.
Na co umówił się pan ze sztabem szkoleniowym?
– Na razie była mowa o jednym treningu. Ale może pojawię się również jutro? Zobaczymy. Przede wszystkim chciałem zobaczyć, jak wyglądam w normalnych zajęciach.
I jak wyszło?
– Było ok. Nie można powiedzieć, że przez te kilka miesięcy w chorzowskim „klubie kokosa” się zapuściłem. A i w piłkę grać nie zapomniałem. Gdyby nie te moje 35 lat, stwierdziłbym, że w przyszłość mogę patrzeć z optymizmem (śmiech).
Ostatnim tematem do zacytowania jest natomiast wywiad z prezesem Pogoni Jarosławem Mroczkiem. Zacytujemy bez ładu i składu, wyrywkowo kilka ciekawszych fragmentów. Zaczynając od Wdowczyka.
Decyzja o zatrudnieniu trenera była ryzykowna?
– Może tylko dlatego, że nie wiedzieliśmy, jak będzie przyjęty przez środowisko. Jak widać, obyło się bez większych problemów. To była jedna z lepszych decyzji Pogoni w ostatnich latach.
(…)
O jakim budżecie mówimy obecnie?
– Około 20 milionów, ale to zależy od miejsca w tabeli, a tu różnica może sięgnąć nawet 5 milionów. Co do wsparcia Grupy Azoty… To nie jest skok na kasę tej firmy. Są ważnym partnerem, ale my też, jako akcjonariusze, finansujemy klub. Często czytam w mediach, że wszystko finansuje GA. Ich środki są ograniczone, a większość kosztów – trenerów czy piłkarzy – jest ponoszona przez Pogoń.
(…)
A ambicje dotyczące klubu?
– Ł»eby Pogoń była wymieniana obok Legii czy Lecha jako topowy polski zespół, ale na to trzeba jeszcze poczekać wiele lat. Nawet jeśli zdobędziemy mistrzostwo Polski, nie będzie to miało charakteru trwałego. Nie do momentu, póki nie będzie nowego stadionu. W takich pariasowych warunkach nie będzie większej liczby sponsorów, prestiżu, szans rozwoju. Nie jestem zwolennikiem tezy, że wszystko można kupić, ale pieniądze są fundamentem. Podobnie jak nowy obiekt, ale tego administracja Szczecina nie rozumie.
SUPER EXPRESS
Szukaliśmy czegoś do zacytowania z Super Expressu, ale znaleźliśmy tylko nieduży tekścik o wylocie Moyesa z Manchesteru United – taki jak wszędzie – i drugi zapowiadający Ligę Mistrzów. Choć jest to zapowiedź nietypowa, bo skupiona na pozaboiskowych wyczynach dwóch piłkarzy.
Afera wybuchła w kwietniu 2010 roku, kiedy dziennik „L`Equipe” napisał, że Ribery i Benzema są oskarżeni o korzystanie z usług nieletniej dziewczyny na telefon. We Francji grożą za to 45 tysięcy euro kary i trzy lata więzienia. Ribery, dla którego noc z Dehar była prezentem na 26. urodziny, bronił się stwierdzeniem, że nie wiedział, iż Zahia była nieletnia, a Benzema w ogóle nie przyznawał się do korzystania z jej usług. Potem Karim przyjął taką samą linię obrony jak Ribery i w styczniu 2014 roku obaj zostali oczyszczeni z zarzutów, bo sąd uwierzył w ich tłumaczenia. Co do piłkarzy to niesmak pozostał, ale pochodząca z Algierii Zahia wyszła na aferze bardzo dobrze. Wprawdzie jej ojciec odmawia wszelkich kontaktów z nią, bo w kulturze islamu córka prostytutka to najgorsze, co mogło go spotkać, ale panna Dehar obecnie zajmuje się zupełnie czym innym. Z impetem weszła w świat mody, wypuszczając własną linię bielizny i perfumy, pracuje też z najlepszymi projektantami z Francji i Niemiec, z Karlem Lagerfeldem na czele. Z dawną profesją zerwała zupełnie, więc Benzema i Ribery nie mają już po co do niej dzwonić. Teraz mogą się skupić na walce o finał.
Są dziś w „SE” inne teksty, inne dyscypliny sportu, ale piłkarsko jest słabiutko.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Mamy nadzieję, że PS uratuje honor dzisiejszej prasy.
Zaczyna się standardowo. Atletico – Chelsea: była wojna, musiały być ofiary.
Czego można się spodziewać po meczu drużyn z najmocniejszą defensywą w Anglii i Hiszpanii? Wczoraj okazało się, że niestety bezbramkowego remisu. Cieszyć się mogą tylko goście. Jose Mourinho, gdy wygrywał Ligę Mistrzów, to dzięki skutecznej defensywie w półfinałach. Tak było w 2004 r., gdy FC Porto pokonało Deportivo w dwumeczu 1:0 i sześć lat później, gdy Portugalczyk prowadził Inter Mediolan. W rewanżu na Camp Nou postawił autokar w polu karnym, przegrał tylko 0:1, co dało awans mediolańczykom, bo pierwszy mecz wygrali 3:1. Tym razem Mourinho w roli menedżera Chelsea postawił więc na sprawdzoną taktykę. Co z tego, że Atletico przez dwie trzecie meczu utrzymywało się przy piłce, co z tego że miało przewagę we wszystkich kategoriach statystycznych, skoro nic nie strzeliło? Plan Mourinho mógł się jednak zawalić już po kwadransie. Wtedy to kontuzji doznał Petr ÄŒech (ma wybity bark, więc za tydzień raczej nie zagra). Słynny bramkarz niefortunnie interweniował, na dodatek zderzył się z Raulem Garcią. Leżał kilka minut na boisku, aż okazało się, że nie będzie mógł kontynuować gry. Tym samym wielki pojedynek z Thibautem Courtoisem trwał bardzo krótko. Bramkarz gospodarzy jest tylko wypożyczony z Chelsea i latem Mourinho będzie musiał podjąć decyzję, kto z nich zostanie golkiperem numer jeden. Wczoraj młody Belg nie miał wielu okazji pokazać się władzom Chelsea, bo ofensywni piłkarze tego zespołu rzadko mu zagrażali.
Na drugiej stronie nieco dłuższa wersja cytowanej z Faktu rozmówki z Canizaresem. Były bramkarz występuje tu w roli typowego eksperta, nie możemy liczyć na wiele smaczków z przeszłości.
Co będzie największym zagrożeniem dla Realu?
– Bayern ma szybkich, bardzo silnych piłkarzy, Guardiola dołożył jeszcze utrzymywanie się piłce, kontrolowanie gry. Jest to doskonała mieszanka. Bayern może stworzyć zagrożenie w każdej sytuacji: czy to po akcji indywidualnej, czy ze stałych fragmentów gry. Trzeba pamiętać, że jest to drużyna, która bez problemu wygrała Bundesligę, nie miała też większych trudności w Lidze Mistrzów. To zespół, który każdego roku się rozwija. Ciągle sprowadza nowych zawodników i w przyszłym sezonie, z Lewandowskim, będzie jeszcze groźniejszym i trudniejszym rywalem.
Jak ocenia pan Real Madryt?
– W tym sezonie miał bardzo dobre momenty, słabsze momenty, w wielu sytuacjach bardzo pozytywnie zaskoczył, w innych rozczarowywał, ale jest to wielka drużyna. I do meczu z Bayernem na pewno przystąpi ogromnie zmotywowana. Prawdopodobnie będzie mógł zagrać Cristiano Ronaldo, co jest fundamentalne. Jest Gareth Bale, który nabrał pewności siebie po golu w finale Pucharu Króla. Realowi brakuje tylko Jese, który jest znakomitym piłkarzem, takim typowym dwunastym zawodnikiem, który pojawia się na boisku, kiedy wszyscy są już zmęczeni i jedną akcją może stworzyć zagrożenie. Myślę, że jego brak może być odczuwalny. Reszta funkcjonuje bez zarzutu. Ancelotti wykonuje naprawdę świetną pracę.
Polskie tematy zaczyna artykuł o awansie do Bundesligi Sławomira Peszki. Choć nie tylko, bo przecież z FC Koeln związani są też Matuszczyk, Przybyłko i od lipca również Olkowski.
Powrót do Bundesligi fetowało całe miasto. – Impreza trwała długo, wróciłem do domu dopiero nad ranem – mówi Peszko, jeden z ojców awansu. – Najpierw bawiliśmy się z kibicami na boisku, potem świętowaliśmy w szatni, następnie w loży z rodzinami i sponsorami, a na koniec ruszyliśmy do knajpy na miasto. W szatni nie było litości dla nikogo, oblewaliśmy piwem trenera, dyrektora sportowego. Niemal cała Kolonia świętowała. To dla miasta i dla nas, piłkarzy, naprawdę duży sukces sportowy – dodaje reprezentant Polski. Kibice jego zespołu wdarli się na murawę tuż po gwizdku kończącym mecz z Bochum. – Mam lekką klaustrofobię, więc było to dziwne uczucie. Zdjęli ze mnie buty, getry, koszulkę, zostałem w samych spodenkach. Ale wszyscy się świetnie bawili. Wypalonych zostało trochę cygar, ale ja w tym nie uczestniczyłem. Zdecydowanie wolę piwo – zdradza Peszko (…) Awans do Bundesligi uruchomił dla Kolonii opcję pierwokupu skrzydłowego z włoskiej Parmy, która do 2016 jest właścicielką karty Polaka. Peszko nie ukrywa, że nie w smak są mu przenosiny do Włoch. – Chcę zostać w Köln. Na razie kończy się moje wypożyczenie, ale wiem, że jeszcze w kwietniu mają się rozpocząć rozmowy w mojej sprawie. Chciałbym podpisać nowy kontrakt w Niemczech, najlepiej na dwa lub trzy lata. Generalnie nie robię tajemnicy z tego, że wolałbym dalej grać w Kolonii – mówi Polak.
Co jeszcze? Jak wspominaliśmy na początku, Antoni Bugajski zdaje się sugerować, że Adrian Mierzejewski mógł zostać skreślony przez Adama Nawałkę (a przynajmniej napomniany brakiem powołania), bo kilka miesięcy temu spóźnił się na trening. Na wszelki wypadek nie będziemy tego dalej cytować.
Do Gdańska natomiast przylatują dziś nowi inwestorzy Lechii.
Prywatne samoloty przetransportują w środę na lotnisko w Rębiechowie właściciela ETL Gruppe, Franza Josefa Wernzego, innego udziałowca klubu Thomasa Von Heesena, a także prezydenta Benfiki Lizbona Luisa Filipe Vieirę, którym towarzyszyć będzie grupa współpracujących z nimi prawników. Razem z ludźmi z zarządu Lechii pojadą oni na spotkanie, które odbędzie się na terenie Grupy Lotos (…) Wcześniej prezes Grupy Lotos Paweł Olechnowicz i jego współpracownicy chcą poznać plany ludzi, którzy przejęli udziały w Lechii od jej poprzedniego właściciela Andrzeja Kuchara.

ANGLIA: Pocałunek śmierci Fergusona
Dziś w mediach zamiata Daily Star, umieszczając na okładce stwierdzenie Ryana Giggsa “Wiem, jak strzelać” i… dorzucając zdjęcie jednej z jego zdobyczy (nie, nie tej boiskowej). David Moyes przyznaje wprost, że jest mocno rozczarowany sposobem, w jaki się z nim pożegnano. Jedna z gazet pisze o pocałunku śmierci Sir Aleksa Fergusona – były menedżer MU podzielał zdanie, że sprawę należy rozwiązać w hotelowym zaciszu. Stołek po Moyesie przejmuje teraz Giggs, jest to rozwiązanie chwilowe, choć za jakiś czas może być już permanentne. Zanim jednak RG nabierze doświadczenia, do United trafić może van Gaal lub Ancelotti. Aha, dziś można przeczytać również o autobusie, jaki w Madrycie zaparkował Jose Mourinho.
HISZPANIA: Porozumienie z Messim coraz bliżej
O autobusie pisze dziś również AS, podkreślając, że Mourinho zrobił w Madrycie wszystko, by nie dać się zaskoczyć Atletico. Marca umieszcza na okładce zmartwionego Diego Costę i, faktycznie, jest się czym martwić. – Teraz mecz naszego życia rozegra się na naszym Santiago Bernabeu – przyznaje Jose Mourinho. Carlo Ancelotti, trener Realu, szykuje się natomiast do dzisiejszej, jak twierdzi gazeta, nocy mistrzów. – Półfinał to żaden sukces, ja widzę nas w Lizbonie – przyznaje Ancelotti. Druga część Hiszpanii pisze o bliskim porozumieniu w sprawie umowy między Barceloną a Messim, zaś Pep Guardiola wypowiada się na temat Leo, że nie widział i już nie zobaczy piłkarza na takim poziomie. Aha, dobra puenta Sportu o wczorajszym spotkaniu: ani piłki, ani goli.
WŁOCHY: Mur Mourinho i wyzwanie na Santiago
La Gazzetta dello Sport poświęca dziś okładkę wczorajszym wydarzeniom w Lidze Mistrzów, pisząc o murze Mourinho. Przeczytać też możemy o dzisiejszym wyzwaniu, czyli starcie Ancelottiego z Guardiolą. Poza tym, w najbliższy weekend do Mediolanu przyjedzie Rafa Benitez i dla niego, jako byłego trenera Interu, będzie to z pewnością wizyta wyjątkowa. Jego Napoli nie gra już o nic, trzecie miejsce ma właściwie pewne, ale może zdecydować o końcowym układzie tabeli.
Fot. FotoPyK
























