Zdjęcie jakie zabieram ze sobą z Walencji nie wywołuje we mnie ani grama zaskoczenia. Jakbym od tygodnia dostrzegał na nim te same postacie, gesty, tło. Sceneria na Mestalla była podniosła, ale scenariusz rażąco podobny do tego, który widziałem w Pampelunie, Valladolid, na Anoecie, Calderon i w Grenadzie. Nawet, jeżeli do jego realizacji potrzebny był 60-metrowy sprint poboczem boiska i pech w ostatniej minucie tego, który był nadzieją na podtrzymanie… nadziei. Nie oszukujmy się – ani wczorajszy triumf Realu nie przypudruje ewentualnej klapy w lidze, a zwłaszcza Europie, ani porażka Barcy nie oznacza, że śmierć w tym sezonie będzie jeszcze bardziej krwawa. Ona po prostu była odłożona w czasie. Akt zgonu podpisano 16.04.2014. La Vida y la Muerte.
Puchar Jego Wysokości Króla Hiszpanii zakończył się dla Realu małym weselem w Walencji, w oczekiwaniu na Weselisko w Lizbonie. Piłkarze Ancelottiego wreszcie strzepnęli z siebie reputację Wielkiej drużyny w starciu z maluczkimi i malutkiej – w starciu z Wielkimi. Wygrali kluczowy mecz sezonu, z przeciwnikiem z etykietą, pucharową stawką i bez… największej gwiazdy w składzie. Real zdobył pierwsze w tym sezonie trofeum prostymi środkami – jednostronicowym planem i surowym szkicem taktycznym. Taktyka do bólu skuteczna, ale tylko pod warunkiem doskonałego wykonania. Zdyscyplinowana, momentami ofiarna obrona, przechwyt i argentyńsko-walijska “rura” do przodu. Real był w środę na Mestalla jak sprężyna – dociskany długimi momentami przez Barcę i gwałtownie odciskany – dynamiczną, szaleńczą szarżą, prosto w dziurawą obronę rywala z Pinto w bramce. Puryści futbolu, czczący posiadanie, a obrażeni na kontratakowanie powiedzą – estetyki w tym za grosz. Ale za to ile etyki. Zasad, dyscypliny i poświęcenia. Ile wiary w to, że “chcieć i wiedzieć jak = wygrać “.
Madridista wczoraj pijany po zwycięstwie, dziś musi błyskawicznie wytrzeźwieć. Wrócić do domu z Cibeles. Nie ma sensu sączyć sangrii nad trumną wroga, który sam się do tej trumny położył. Madridista zapatrzony w proroka z lat 2010-2013 wie doskonale, że rywal był załamany, zmęczony (bardziej mentalnie niż fizycznie), że był najsłabszy od wielu lat. Ł»e wystarczyło go delikatnie musnąć, a osunie się z krawędzi w otchłań. Real nie skończył wczoraj wielkiego, niepowtarzalnego cyklu Barcelony w Europie. On skończył się wraz z odejściem Guardioli. Jeżeli rzeczywiście coś dobiega końca – to dominacja Barcy na krajowym podwórku. Mam jednak wrażenie, że to nie Real, ale Atletico Simeone dołożyło ostatnią cegłę na fundamentach wylanych przez Mourinho.
Rywal silny, wypoczęty i najlepszy od lat czeka na Real w środę na Bernabeu. Na Bayern plan z Mestalla nie wystarczy. Jest za biedny, zbyt przewidywalny. Ł»eby wyhamować cykl Bawarczyków i Guardiolę, i być może rozpocząć swój własny potrzebny będzie coś ekstra. Potrzebny będzie zdrowy Cristiano i coś, czego Ancelotti boi się jak diabeł święconej wody. Coś, dzięki czemu Atletico jest dziś w stanie wygrać z każdym. Potrzebne będą cojones.
Barca Gerardo Martino przypominał wczoraj “Ferrari Fernando Alonso – eleganckie, zasłużone, prestiżowe i atrakcyjne, ale wolniejsze niż najgorszy koń w filmach z Johnem Wayne’em” (metafora zapożyczona z bloga Rubena Urii). Barca w przeciwieństwie do Realu planu na zwycięstwo w swoich fetyszowych rozgrywkach (26 triumfów w Pucharze Króla) nie miała żadnego. Trudno nim przecież nazwać tępe dośrodkowania w pole karne Alvesa i strzały głową Alby. Barca była na Mestalla Bezzębna, Bezbronna, jej gra przez większość czasu była Bezsensowna. Z golem po strzale głową z rzutu rożnego kontuzjowanego stopera i najlepszą sytuacją po jedynej efektownej akcji w 90. minucie.
Barca po raz kolejny oblała egzamin nie z gry piłką, ale bez niej. Egzamin z pressingu, odbioru, wychodzenia na pozycję, rozszerzania gry. W tym sezonie Katalończycy aż w 14 meczach tracili pierwsi gola. Wygrali jedynie 5 z nich. W każdym z tych przegranych bądź zremisowanych spotkań w Barcy zabrakło lidera. Zabrakło zespołu. Na Mestalla do właśnie indywidualności do ostatniej minuty podtrzymywały nadzieje cules na dogrywkę. Z wyjątkiem Messiego. On swój, osobliwy sezon zakończył już dawno. Jeżeli w ogóle go rozpoczął. Błysnął geniuszem na Bernabeu, pobił kilka rekordów ze słabeuszami, przespacerował 5 meczów z Atletico. Enigmatyczny, zaspany, nieobecny Messi wyjeżdża na mundial. W głowie rozgrywa go już od roku.
W Katalonii ogłoszono oficjalny pogrzeb. Tak jakby nikt nie dostrzegał śmiertelnej choroby postępującej od 2-3 lat. Instytucja pozbawiona rozsądnych menedżerów i jeszcze bardziej rozsądnych decyzji utknęła w martwym punkcie. Klub z mocno zaakcentowaną filozofią, z ideą gry ofensywnej, kreacji, innowacji, wpłynął na mieliznę. Kurczowo trzyma się projektu, który przestał się rozwijać, ewoluować. Piłkarsko Futbol Club Barcelona stoi w miejscu, wizerunkowo stacza się na dno. Nie zrozumcie mnie źle, Broń Boże, powstrzymajcie od herezji o zmianie filozofii, o spaleniu na stosie lat tradycji/historii sukcesu i wygonieniu z La Masii najzdolniejszej młodzieży w Europie. To jest szablon, z którego trzeba brać przykład, dokładać nowe, odważne elementy (dryblingi Neymara to za mało). W tym wystawnie udekorowanym pałacu w spadku po Guardioli, ktoś zapomniał otworzyć okien, nie wpuścił świeżego powietrza. Ktoś się już nawet udusiłâ€¦
W Can Barca potrzebna jest refleksja – długa i trudna. Na wyciągnięcie wniosków nie wystarczą Wielki Czwartek i Wielki Piątek. Czas na debatę, autokrytykę, żal za grzechy – rzetelnej polityki transferowej (jakiejkolwiek polityki), pomysłu na rzeczywistość bez Puyola w szatni i Valdesa w bramce, wreszcie – nakreślenie jasnej przyszłości Xaviego oraz Cesca. Z ułaskawieniem FIFA w ręku, dwoma miesiącami zadumy i wyborami nowych liderów w garniturach jest szansa, że nie zostaną powtórzone błędy z ostatnich 24 miesięcy. Być może zostanie nawet wybrany trener z silną ręką, motywator pełen werwy i odważnych decyzji. Być może nie będzie to żółtodziób w europejskiej piłce i katalońskich realiach.
W Madrycie weselna biel. Oczekiwania i oczekiwanie. Nadzieja na lepsze jutro. W Barcelonie żałobna czerń. Smutek i grzebanie w pięknej przeszłości. Wtedy, kiedy nieważne było wygrywanie królewskiego Pucharu Pocieszenia dla ratowania sezonu. Wtedy liczyło się przede wszystkim jak (w jakim stylu), a nie co, w zamian za coś.
RAFAŁ LEBIEDZIŁƒSKI
z Hiszpanii
Twitter: @rafa_lebiedz24