Nie wiemy, jakie plany na życie po karierze ma Dominik Furman, ale na jego miejscu poważnie rozważylibyśmy rozpoczęcie przygody z gwizdkiem. PZPN mocno ubolewa nad tym, że nawet mimo uproszczonej ścieżki byli gracze nie garną się do sędziowania, więc jeśli taki zawodnik zapuka do odpowiednich drzwi, przejście pomiędzy branżami powinno być bezbolesne. Co prawda na razie Furman jest na bakier z przepisami dyscypliny, którą uprawia, ale jesteśmy pewni, że materiał nadrobi błyskawicznie.
Dlaczego? Ano dlatego…
Chyba nie ma w tej lidze piłkarza, który równie chętnie by z sędziami rozmawiał. Serio – zdecydowanie łatwiej znaleźć zdjęcie Furmana, który wymachuje łapami ze skwaszoną miną i kłóci się z arbitrami, niż uśmiechniętego i cieszącego się z gola. Tak więc gdyby pomocnik Wisły z równą zaciekłością prosił sędziów o rady i wskazówki, być może kiedyś wylądowałby nawet w Lidze Mistrzów.
Na razie jednak pozostaje jednym z najbardziej irytujących ligowców. Tak generalnie ma tę przewagę nad konkurentami, że przynajmniej potrafi grać w piłkę na przyzwoitym poziomie, ale gdy i pod tym względem ma słabszy dzień, po prostu nie da się na tego wiecznie sfochowanego gościa patrzeć.
Najlepszym przykładem wczorajszy mecz z Koroną Kielce. Naprawdę anielską cierpliwością wykazywał się w stosunku do pomocnika Wisły sędzia Łukasz Szczech. Nie wiemy, co i w jakiej formie wykrzykiwał do niego “Furmi”, ale na jego miejscu zapewne wysłalibyśmy gościa tam, gdzie trafił Merebaszwili. To przecież nie kółko dyskusyjne, a Furman stale chce wejść sędziom na głowę, więc może przynajmniej by się czegoś nauczył.
A teraz “najlepsze” – niestety Furman nie zamknął się również po spotkaniu. W kierunku dziennikarzy zawodnik Wisły Płock rzucał między innymi takie złote myśli (za sportowefakty.pl): – Zaraz będzie, że Furman jest najgorszy, ale sędzia nie może gwizdać takich karnych. Dla mnie to jest niemożliwe. Pięć minut wcześniej, w przerwie, rozmawialiśmy z sędzią, który mówi, że nas rozumie, a potem wychodzimy i gwiżdże takiego karnego. Po meczu piłkarze Korony powiedzieli z ręką na sercu, że zostaliśmy oszukani – i to potwierdzają rywale. Ja nie wiem, wszyscy widzą, tylko nie sędziowie.
Takich, czyli jakich? Tak oczywistych? Jeśli już, to w całej tej historii z ręką Vareli można się przyczepić jedynie do tempa podjęcia decyzji przez Szczecha, bo sam werdykt był oczywisty. To była oczekiwana piłka z dalszej odległości, więc Urugwajczyk miał wszystko, by zachować się prawidłowo, a odwalił manianę i to właśnie do niego z mordą powinien podbić kolega z drużyny, zamiast później opowiadać kocopały. To niepojęte, że chłopak robi to całe życie, a nie potrafi prawidłowo ocenić tak prostej sytuacji i jeszcze się tym chwali. Rozwala nas również fragment, w którym Furman powołuje się na piłkarzy Korony. Widzimy tu dwie opcje – albo już nie mogli słuchać tego biadolenia i na odczepnego ktoś rzucił: “dobra, Furmi, masz rację”, albo również nie do końca ogarniają, co mogą na boisko robić, a czego powinni unikać.
Pewne jest natomiast to, że z Furmanem ktoś powinien odbyć poważną rozmowę. Wystarczy szybki rzut oka na statystyki. To nigdy nie był typ boiskowego brutala – zdarzało mu się przekraczać przepisy, ale na tle ligi niczym się tu nie wyróżniał, a nawet zaniżał średnią. Tymczasem w dwóch ostatnich sezonach wyłapywał kolejno dziewięć i dwanaście żółtych kartek, a to już ścisła ligowa czołówka i duże ryzyko osłabiania zespołu (w poprzednim sezonie wyleciał z boiska dwa razy).
Apelujemy! Dominiku, skup się na tym, co ci w miarę wychodzi, a wtedy – skoro tak cię to boli – nikomu nawet nie przyjdzie do głowy, że Furman jest najgorszy.
Fot. 400mm.pl, newspix.pl