– Problem się zaczął, gdy latem 2012 roku PZPN uznał, że mamy tak dobrego trenera, iż nam go zabierze. Wiosną przedłużyłem kontrakt z Waldemarem Fornalikiem, dla mnie był on gwarancją, że uda nam się powtórzyć wyczyn sportowy i finansowy. Wiedząc to, wykonaliśmy kilka ruchów, do których by nie doszło, gdybym miał świadomość, że w przededniu startu w Lidze Europy ktoś nam powoła trenera do Warszawy – narzeka prezes Ruchu Dariusz Smagorowicz, tłumacząc się na łamach Przeglądu Sportowego z trudnej sytuacji finansowej, w jaką popadli „Niebiescy”. Zapraszamy na piątkowy, bardzo obszerny przegląd prasy. Kilka materiałów naprawdę warto zacytować.
FAKT
Fakt zwykle w piątki dość bogaty w treść dzięki przedrukom z dodatku ligowego Przeglądu Sportowego. Dziś też wygląda to całkiem nieźle. Na start dostajemy rozmowę z Łukaszem Piszczkiem.
Mecz z Realem w Dortmundzie był najlepszy w wykonaniu Borussii w tym sezonie?
– Jeśli gra się z Realem Madryt i wygrywa 2:0, to na pewno był to jeden z naszych lepszych występów. Wiadomo, że w tym roku nie rozpieszczamy kibiców jakąś naszą wspaniałą grą, ale z drugiej strony zajmujemy drugie miejsce w tabeli Bundesligi, jesteśmy w finale Pucharu Niemiec, doszliśmy do ćwierćfinału Ligi Mistrzów. Może nie do końca powinniśmy być zadowoleni, ale jak by to wszystko zsumować i popatrzeć z boku to wydaje mi się, że jesteśmy w dobrym miejscu.
Dortmund można już nazywać piekłem „Królewskich”? 4:1 rok temu, 2:0 teraz. W dodatku kibice ponieśli Was jak na skrzydłach i omal nie sprawiliście jednak sensacji…
– Bez przesady. Real to wielki klub. A co do zachowania kibiców? Bardzo nam pomogli. To było naprawdę niesamowite przeżycie. Doping przez cały mecz bardzo nam pomagał. Po meczu odpadliśmy, ale oklaskom nie było końca. Widać, że ten klub żyje z kibicami i dzięki kibicom. To na pewno jest powód do dumy dla każdego piłkarza, że ma za sobą takich fanów.
Z kolei mecz w Madrycie nie był najlepszy w pana wykonaniu. Jednak Borussia w dwumeczu zapłaciła za to, że przegrała na Santiago Bernabeu aż 3:0…
– Teraz możemy gdybać, że jeśli stracilibyśmy jedną bramkę mniej lub strzelili jedną więcej, to bylibyśmy w zupełnie innym miejscu. Ale tak się nie stało i nie ma to teraz większego znaczenia. Piłka już taka jest. Przegrywasz mecz 3:0 u mocnego rywala, a jak się okazuje szansa na odrobienie tych strat wciąż jest. W rewanżu ze wszystkich sił staraliśmy się wrócić do gry o awans do półfinału. Było blisko, napędziliśmy Realowi stracha. Teraz jest rozczarowanie, ale kiedyś spojrzymy na ten mecz i każdy z nas będzie w jakiś sposób ze swojego występu zadowolony.
Sama treść pozostawia już sporo do życzenia, bo gołym okiem widać, że jest to rozmowa typowo pomeczowa, nie taka kiedy dwie osoby siadają na spokojnie przy kawie i poruszają wiele wątków.
Materiał pt. „Madryt rządzi w Europie” zdobi wprawdzie efektowne zdjęcie, wizualnie dobrze się sprzedaje na ponad połowie strony, ale treść przewidywalna – wielkie Atletico, niesamowity Simeone. A do tego Real, więc w sumie w półfinale Ligi Mistrzów zagrają dwa kluby z tego miasta. Tyle, koniec. Sprawdźmy lepiej dlaczego Anna Lewandowska jest jak… Shakira? Bo tak donosi dzisiaj Fakt.
– Czasami mam wrażenie, że żyjemy z Robertem w jakiejś bajce – mówi żona najlepszego polskiego napastnika Anna Lewandowska. Ukochana zawodnika Borussii Dortmund cieszy się, że wkrótce będzie mogła przeprowadzić się do Monachium, gdzie od nowego sezonu będzie występował nasz piłkarz. – Nie mogę uwierzyć w to wszystko, co wydarzyło się w naszym życiu. Myślę, że to jakiś sen, że zaraz się obudzę. Jest naprawdę wspaniale, bardzo to wszystko doceniamy. Cieszę się, że mimo tych zmian pozostaliśmy sobą – komentuje Lewandowska dodając, że mimo sporych możliwości ona i jej mąż nie trwonią pieniędzy. – Myślę, że mamy z Robertem podobne podejście do kwestii finansowych, nie jesteśmy rozrzutni. To także kwestia wychowania. Nie pochodzę z bogatego domu. Kiedy tata od nas odszedł, było naprawdę ciężko. Wtedy nauczyłam się, że nic nie jest dane raz na zawsze i że nic nie jest na pewno. Pieniądze dzisiaj są, jutro mogą się skończyć, dlatego nie są w naszym życiu najważniejsze. Nauczyłam się też nie wstydzić tego, że zarabiamy pieniądze. Oboje ciężko pracowaliśmy i pracujemy na nasz sukces, dlatego lubimy korzystać z tego, co mamy. Potrafimy się także tym dzielić. W Polsce ludziom pieniędzy się zazdrości, w Niemczech z kolei podziwia się tych, którym się powiodło. Zupełnie inne podejście – uważa ukochana reprezentanta Polski. Po zakończeniu trwającego sezonu Lewandowskich czeka przeprowadzka z Dortmundu do Monachium. Zawodnik szuka aktualnie nowego domu, niedawno oglądał z żoną miejsca, w których mogliby zamieszkać.
„Pieniądze dzisiaj są, jutro mogą się skończyć”. W przypadku Lewego… Chyba nie tak prędko.
Na kolejnej stronie wywiad z odstawionym na bocznicę Danielem Łukasikiem.
28 kwietnia skończy pan 23 lata. To dobry moment na pierwszy piłkarski rachunek sumienia?
Stwierdzenie „najpierw umiejętności dają granie, później granie daje umiejętności” dotyczy mnie. Młody piłkarz, który wchodzi do seniorskiej piłki musi mieć umiejętności, żeby zaistnieć. Z czasem, dzięki regularnym występom, staje się lepszym piłkarzem. Pierwszy etap mam za sobą. – Jeśli obronimy tytuł, to w wieku 23 lat będę dwukrotnym mistrzem Polski i trzykrotnym zdobywcą Pucharu. Zagrałem pięć razy w reprezentacji. W tamtym sezonie przyczyniłem się do zdobycia tytułu, wystąpiłem w 33 meczach. Wcześniej byłem anonimowy – kibice nie odróżniali mnie od Furmana. W tym sezonie gram mniej.
Nie za szybko wszystko się potoczyło? W lutym ubiegłego roku dostał pan powołanie do kadry na mecz z Irlandią w Dublinie.
– Marek Saganowski powiedział: „droga od zera do bohatera” i z powrotem jest krótka. Mój przypadek to potwierdza. Przyczyniłem się do dubletu Legii, zagrałem w kadrze, a teraz jestem na bocznicy. Liczę, że niedługo się to zmieni i wrócę do kadry. W lutym 2012 roku kupiłem bilet na mecz z Portugalią na Narodowym i obejrzałem go spod dachu. Nawet dobrze nie rozróżniałem piłkarzy, było tak daleko. 13 miesięcy później grałem na tym stadionie z Ukrainą w eliminacjach MŚ.
Jak ten czas leci. Młody, zdolny, a tu już 23 lata. De facto ukształtowany piłkarz.
A na koniec jeszcze ciekawostka – Szczęsny zamienił rękawice bramkarskie na pędzel.
Zawodnik Arsenalu wziął udział w akcji odnawiania budynku dla młodych bezdomnych w londyńskiej dzielnicy Soho. Piłkarze, pracownicy i kibice Arsenalu od lat pomagają działającej tu organizacji. Od 2010 roku zebrano ponad pół miliona funtów na modernizację ośrodka pomagającego ludziom z poważnymi problemami życiowymi. Szczęsny pomagał malować zewnętrzne ściany budynku. Oczywiście na charakterystyczny dla jego zespołu kolor czerwony. – To wspaniałe mieć udział w czymś specjalnym. Nie tylko w zbieraniu pieniędzy, ale rzeczywiście pomaganiu poprzez tworzenie tutaj miejsca, gdzie bezdomni młodzi ludzie mogą przychodzić i szukać pomocy, pomysłów na lepszą przyszłość – czytamy w niezłym dziś Fakcie.
RZECZPOSPOLITA
W Rzeczpospolitej jeden piłkarski materiał, za to całkiem poważny. Wywiad z Henningiem Bergiem. O tym, dlaczego lubi, gdy jego zawodnicy się kłócą, trudnej końcówce sezonu i drodze do Ligi Mistrzów.
Słyszał pan, że jeśli Legia zostanie mistrzem, to nie dlatego, że jest mocna, ale dlatego, że rywale są słabi?
– Jestem zszokowany tą opinią. Jeśli wygrywamy, to inni są słabi, jeśli przegrywamy, to też dlatego, że jesteśmy słabi. Absurdalne, prawda? Ile razy Legia w ostatnich dziesięciu latach była mistrzem Polski? Dwa. A przecież co roku wszyscy oczekują od tego klubu mistrzostwa. Nie sądzę też, byśmy zdobyli dziesięć tytułów w najbliższych dziesięciu latach, więc cieszmy się pozycją, na której jesteśmy.
Trudno się cieszyć, kiedy co roku na ziemię sprowadzają nas europejskie puchary.
– Wiele osób myśli, że polska liga jest naprawdę zła. Niewielu mówi, co zrobić, żeby ją poprawić. Najprościej na świecie jest narzekać. Nie twierdzę, że to polskie – to normalne, w Norwegii jest tak samo. Dla mnie ekstraklasa ma jednak wiele pozytywów, daje ludziom rozrywkę, zawodnicy są dobrze przygotowani fizycznie, ale zgadzam się, że tak duży kraj zasługuje na dużo silniejsze rozgrywki. Wizerunek ekstraklasy w Europie nie jest dobry, ale trzeba mierzyć siły na zamiary. Przed meczem z Lechem dziennikarze pytali mnie, czy polskie El Classico będzie podobne do tego hiszpańskiego. Odpowiedziałem, iż mam nadzieję, że tak – jeśli chodzi o emocje czy gole. Ale nie, jeśli chodzi o poziom piłkarzy i trenerów. Real ma Garretha Bale`a, Cristiano Ronaldo, a na ławce Carla Ancelottiego, Barcelona to Leo Messi czy Andres Iniesta. Na tym poziomie nie będziemy grać nigdy, co nie znaczy, że nie możemy mieć silnej ligi. Zmniejszymy przepaść, jeśli będziemy szkolić piłkarzy i trenerów. Przy takiej populacji reprezentacja Polski może grać na każdym mundialu, a polskie kluby w Lidze Mistrzów.
Polskie kluby nie są w stanie odrzucić oferty za 2 miliony euro. Może brakuje przede wszystkim pieniędzy?
– To jest problem. Kluby nie są stabilne finansowo, niektóre ledwo wiążą koniec z końcem i czekają na każdy dochód. Legia chce zdominować rozgrywki w kraju, stać się jeszcze większą marką. Jest duży stadion, są wpływy z biletów, doczekamy się sytuacji, kiedy nie sprzedamy piłkarza za 2 miliony, ale będziemy potrafili zatrzymać go na dłużej, dać mu szansę gry w Lidze Mistrzów i później sprzedać go za 8 milionów.
Takie to typowe: przyjeżdża do nas trener z zagranicy i jak tylko może przekonuje, że wszystko da się zrobić, że wiele możemy, że mamy potencjał, że Polacy potrafią. Tylko nikt jeszcze tego nie udowodnił.
GAZETA WYBORCZA
Wyborcza dziś znacznie skromniejsza niż Rzeczpospolita. Tylko jeden tekst o Barcelonie.
Aby sobie uzmysłowić, co się stało w środę, wystarczy powiedzieć, że budżet Barcelony jest o 400 mln euro większy od Atlético. – Nie zawsze wygrywają lepsi, wygrywają ci, którzy więcej walczą – mówił trener Diego Simeone. Sposób, w jaki wpłynął na drużynę, można uznać za cudowny. Futbolowych rozbitków przemienił w grupę komandosów do zadań specjalnych. Takich jak powstrzymywanie Messiego. W pięciu meczach tego sezonu między Atlético i Barceloną czterokrotny laureat Złotej Piłki nie zdobył bramki. Klub z Madrytu awansował do półfinału Pucharu Europy po 40 latach. Obok Iniesty i Messiego dwóch innych piłkarzy można uważać za symbolicznych dla środowego meczu. Latem za grosze (maksimum 5 mln euro) Barcelona oddała Atlético Davida Villę, uznając go za napastnika „zgranego”. Sama sprowadziła Neymara, wielką medialną gwiazdę z Brazylii, kosztem 57 mln euro. Transfer lidera reprezentacji Canarinhos okazał się potem znacznie droższy, zawiła transakcja trafiła do sądu najwyższego w Madrycie i urzędu skarbowego, a prezes Sandro Rosell podał się do dymisji. Jego następca Josep Maria Bartomeu przyznał, że Brazylijczyk kosztował 86,2 mln. Ledwo afera przycichła, a wybuchła kolejna – za nieprawidłowości przy podpisywaniu umów z nieletnimi zawodnikami szkolonymi w barcelońskiej La Masii FIFA ukarała klub rocznym zakazem transferów. Stało się to akurat wtedy, gdy Atlético udowodniło, jak bardzo drużyna z Katalonii potrzebuje przebudowy. Gdyby porównać „gasnącą” gwiazdę Villi i „wschodzącą” Neymara na podstawie środowego meczu, ten pierwszy wyglądał na piłkarza znacznie bardziej zmotywowanego. To pokazuje różnicę w mentalności między sytą Barceloną i głodnym sukcesu Atlético. Przy Simeone nawet 32-letni napastnik, który zdobył już wszystko (mistrz świata, dwukrotny mistrz Europy, zwycięzca Ligi Mistrzów), odzyskuje przygasły entuzjazm. W Barcelonie przeciwnie – Neymar wkomponował się w apatię, którą coraz częściej emanuje drużyna…
Nawet w wydaniu stołecznym nie ma niczego o Legii.
SPORT
Tematy futbolowe na okładce Sportu niezauważalne.
Ale na początek wchodzi zapowiedź Ekstraklasy. „Z reformą czy bez – tylko na połowie stadionów w sobotę będzie grać się o coś. W Zabrzu, Wrocławiu, Kielcach i Białymstoku. To tam rozstrzygną się losy grupy mistrzowskiej i grupy spadkowej” – pisze Sport, co jest najwyżej półprawdą, bo są przecież jeszcze mecze, które zdecydują o nieco drobniejszych szczegółach – na przykład układzie czołowej czwórki tabeli, a więc i o tym, które drużyny zagrają więcej meczów u siebie, a mniej na wyjeździe.
Pojedynek kolejki to według Sportu: Łukasz Garguła vs Maciej Iwański.
Na ligę zaprasza zaś Bobo Kaczmarek. Bez owijania w bawełnę.
Cała ta sytuacja ze szkoleniową roszadą w Białymstoku lekko trąci kabaretem. Trener, który dopiero co odpadł z Pucharu Polski, walczy właśnie o finał tych rozgrywek. Znów pracuje z 5-7 zawodnikami, których prowadził wcześniej. Być może będzie umiał z tego właściwie skorzystać.
Ile było prawdziwej Jagi w Poznaniu? Pojawiły się pogłoski, że białostoczanie wiedzieli już przed meczem o szykowanej zmianie trenera. W efekcie zostali rozbici 1:6.
– I to jest właśnie to fałszywe zawodowstwo w polskiej piłce. Powinni mieć świadomość, że grają przede wszystkim dla siebie i walczą o zasadność swoich przyszłych kontraktów. Nie każdy to rozumie. Jaki był poziom zaangażowania wcześniej? Nie wiem. W rodzimych realiach prawdziwe jest przekonanie, że jak drużyna chce zwolnić trenera, to prędzej czy później go zwolni. Bo jak ktoś mądrze zauważył – zawsze łatwiej wymienić jednego człowieka niż cały zespół. Tymczasem w dobrze funkcjonującym domu publicznym nie zmienia się burdelmamy, tylko panie, które świadczą tam swoje usługi. Nie chcę robić z piłkarza dziwki, ale w naszym futbolu wszystko działa dokładnie na odwrót.
Na zmianę trenera zanosi się również w Cracovii.
– Czy Stawowy zgoli wąsy, czy ostrzyże się na łyso, to nie ma wielkiego znaczenia. I tak powiedział już, że odchodzi. Słyszę czasem, że Cracovia zasłużyła na pierwszą ósemkę. Uważam, że za zasługi to się leży na Powązkach. Cała sztuka w tym, żeby udowodnić swoją klasę w decydującym momencie.
Nie patyczkuje się Bobo, bardzo ładnie.
Dalej mamy nieciekawą rozmówkę z Robertem Warzychą o bieżących problemach Górnika i komplet ligowych zapowiedzi. Polecamy ewentualnie tekst z cyklu „Z lamusa”. Tym razem strona tekstu o meczu Górnika Zabrze z AS Romą z 15 kwietnia 1970 roku. Interesująca propozycja.
Ulice wymarły, na stadionie było 100 tysięcy ludzi, chętnych na bilety ponad 200 tysięcy. – Noc przed meczem spędziliśmy w hotelu na Stadionie Śląskim. Już wtedy podjeżdżały autokary z Polski. Z Mazur, z Pomorza i praktycznie wylatywali z nich mocno zmęczeni kibice. Spali w nich i mieli dzień, by wytrzeźwieć – śmieje się Henryk Latocha, wtedy boczny obrońca Górnika. „Tako Roma momy w doma” – takich transparentów było na stadionie dziesiątki. – Uciekliśmy ze szkoły, spotkaliśmy się na rynku w Katowicach i poszliśmy na mecz. Po bramce Lubańskiego rzuciliśmy jednego z kolegów chyba siedem rzędów niżej… Z radości. Nic się nie stało. Tak było ciasno, że go złapali – śmieje się jeden z redakcyjnych kolegów.
SUPER EXPRESS
W Super Expressie, jak na tabloid, dziś cała masa sportu, choć większość dotyczy innych dyscyplin niż piłka. Zaczynamy od tekstu o Dawidzie Kownackim. „Rośnie nam drugi Lewy” – donosi dzisiejsze wydanie.
– Obserwuję go od 10 lat – mówi nam Reiss. – Od zawsze się wyróżniał. Na turniejach bywał jednocześnie królem strzelców, najlepszym piłkarzem iÂ… najlepszym bramkarzem, bo i między słupkami lubił stanąć. Ma fantastycznie sprawny organizm – przekonuje Reiss. Po raz pierwszy o Kownackim zrobiło się głośno w listopadzie 2011 r., kiedy w dwóch towarzyskich meczach kadry U-15 strzelił Niemcom pięć goli. – W debiucie zaliczył hattricka i wygraliśmy 5:3. W rewanżu było 2:2, a autorem obu bramek był Dawid – opowiada nam ówczesny trener U-15 Mirosław Dawidowski. 17-latek przebojem wdarł się do drużyny Lecha i bije kolejne rekordy. Niedawno stał się najmłodszym strzelcem w historii „Kolejorza” w Ekstraklasie (16 lat i 344 dni). A w meczu z Jagiellonią zdobył bramkę po 60 sek. od wejścia, przy pierwszym kontakcie z piłką. – Nie przypominam sobie, żebym zdobył bramkę dla Lecha tak szybko – mówi Reiss, a wtóruje mu Mirosław Okoński. – Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek trafił za pierwszym dotknięciem. Kownacki bardzo mi się podoba, bo zachowuje spokój i nie jest „singlem”, potrafi podać koledze. Potencjał widzę w nim ogromny, to może być nawet nie drugi Lewandowski, a piłkarz jeszcze lepszy od niego – przewiduje „Oko”.
Nie jest to powalający materiał, pełen nowych informacji, ale do przeczytania. Podobnie będzie pewnie z kolejnym. Sam tytuł sugeruje, czego się spodziewać. Lewandowski i Mandzukić pobiją się o koronę.
– Brakuje mi tego tytułu króla strzelców i bardzo chciałbym go zdobyć – mówi „Super Expressowi” Lewandowski. – To jedyne trofeum, którego jeszcze w Niemczech nie wywalczyłem, dlatego tak mi na nim zależy. Sprawa jest cały czas otwarta. Tak naprawdę wszystko zależy ode mnie. Borussia wciąż walczy o wicemistrzostwo Niemiec. Dlatego sobotni mecz będzie dla niej arcyważny. Lewandowski zapowiada walkę o jak najlepszy wynik, ale również komplementuje rywali, którzy już za kilka miesięcy będą jego kolegami z drużyny. Jak pisze dobrze poinformowany „Bild”, Lewandowski znalazł już dom w Monachium, w Herzogparj, w dzielnicy Bogenhausen. – W tamtym sezonie Bayern wygrał wszystko, co pokazuje, jak wielką jest drużyną. W tym roku może być podobnie. Przecież mistrzostwo Niemiec zapewnił sobie rekordowo wcześnie. To bardzo mocna drużyna – nie ma wątpliwości Lewandowski.
Przyjazd Lewandowskiego na Allianz Arena budzi w Niemczech wielkie emocje. Tamtejsze media przypominają, że doprowadził BVB do dwóch mistrzostw Niemiec i finału LM. Nazywają go maszyną do strzelania goli (w 179 meczach strzelił 99 goli) i największą osobowością Bundesligi. W wywiadzie dla niemieckiej prasy Roberta i Mario Mandzukicia porównał były gwiazdor Bayernu Giovane Elber.
No i faktycznie, to raczej słabiutkie.
PRZEGLĄD SPORTOWY
PS żyje dzisiejszym losowaniem grup półfinałowych Ligi Mistrzów.
Ale na początek Dortmund w kilku odsłonach. Wywiad z Łukaszem Piszczkiem pt. „Głowa chce, nogi nie niosą”, którego fragment cytowaliśmy już w Fakcie. Tak więc jeszcze tylko na szybko jakiś inny:
Mecz z Realem bardzo szybko mógł się rozstrzygnąć po podyktowaniu rzutu karnego. Pan zagrywał ręką, chociaż powtórki pokazały, że jedenastka była dość dyskusyjna.
– Nie wiem, co musiałbym zrobić z ręką, żeby uciec przed tym zagraniem. Na pewno nie kierowałem jej w kierunku piłki. To było dość mocne dośrodkowanie, ręka została nabita i odskoczyła, dlatego arbiter miał podstawy, żeby wskazać na jedenasty metr.
Dortmund można już nazywać piekłem „Królewskich”? 4:1 rok temu, 2:0 teraz. W dodatku kibice ponieśli Was jak na skrzydłach i omal nie sprawiliście jednak sensacji…
– Bez przesady. Real to wielki klub. A co do zachowania kibiców? Bardzo nam pomogli. To było naprawdę niesamowite przeżycie. Doping przez cały mecz bardzo nam pomagał. Po meczu odpadliśmy, ale oklaskom nie było końca. Widać, że ten klub żyje z kibicami i dzięki kibicom. To na pewno jest powód do dumy dla każdego piłkarza, że ma za sobą takich fanów.
Przeciętna rozmowa, dobrze sprzedana na łamach. Do tego dochodzi nieduży artykuł o Arturze Płatku. Twierdzi, że miał ofertę z Jagiellonii Białystok, ale nie chciał zerwać kontraktu z Borussią, dla której pracuje jako skaut. Obiecał Jurgenowi Kloppowi, że do czerwca będzie wykonywał swoją pracę. – Oglądam mecze raz lepsze, raz gorsze. Notuję, a swoją wiedzą dzielę się ze sztabem trenerskim Borussii i ludźmi odpowiedzialnymi w klubie za kwestie transferowe. Niedawno byłem we Włoszech, Hiszpanii, Francji, teraz właśnie złapał mnie pan, gdy jestem w Anglii – dodaje. Poszukiwanie kandydatów do gry w Borussii prowadzi również w Polsce. Ale pytany o konkrety, uśmiecha się tylko. – W tym sezonie byłem na meczu Legii z Lechem. Cóż, żadnego nazwiska w notesie nie zapisałem – mówi rozczarowany.
Na hiszpański finał Ligi Mistrzów liczy Jerzy Dudek.
Jest pan zaskoczony czwórką półfinalistów?
– Tylko tym, że Atletico wyeliminowało Barcelonę. Zwycięstwa lidera La Ligi z kimkolwiek w Europie nie powinny być zaskoczeniem, ale niespodzianką jest to, że w hiszpańskiej lidze prowadzi zespół Diego Simeone. Atletico awansowało zasłużenie. Najbardziej męczyła się Chelsea, gdyby grał Ibrahimović, to Paryż by awansował. Ale wielki mentor Jose Mourinho zaraził piłkarzy mentalnością zwycięzcy i awans zapewnił jej rezerwowy Ba pięć minut przed końcem. To były najlepsze i najbardziej emocjonujące ćwierćfinały LM od lat. Pełne zwrotów akcji i goli. Nie było kalkulacji i nastawienia, by przede wszystkim nie stracić gola.
Jak podzielony jest Madryt?
– Realowi kibicuje ponad 70 procent mieszkańców stolicy, ale wielu fanów ma w innych miastach. Poza kilkoma kibicami Ruchu, którzy bywają na Vicente Calderon, Atletico to klub lokalny. Chorzowianie mają z nimi zgodę, na meczach widziałem flagę Ruchu, a w pierwszym sezonie w Realu, na meczu z Atletico widziałem transparent reklamujący… Wielkie Derby Śląska z Górnikiem. Kibice Atletico wywodzą się z mniej zamożnych, robotniczych dzielnic, wielu z nich to Latynosi. Real to bardziej zamożna elita, która na mecze zakłada koszulę, krawat i marynarkę. To ma wpływ na jakość kibicowania. Atmosfera na Atletico jest żywiołowa, głośna i gorąca, przypomina niektóre stadiony angielskie.
Dudek, wiadomo, żadnej Ameryki nie odkryje, więc lepiej skupić się na dodatku ligowym, w którym tekstów mamy dostatek. Rozmowę z Danielem Łukasikiem cytowaliśmy, więc zajmijmy się pozostałymi. Chociażby wywiadem z Dariuszem Smagorowiczem, prezesem Ruchu pt. Prosiłem Niedzielana o napiwek:
– Pozyskaliśmy tylko tych zawodników, na których nas stać. Zeszliśmy z kosztów, nasza lista płac za luty i marzec była już dwukrotnie niższa niż przed rokiem. Dziś koszty podstawowe netto wynoszą 400 tysięcy złotych, a czasem przekraczały już 800 tysięcy.
Nie mogliście do tych wniosków dojść sami, trzeba było Komisji Licencyjnej?
– Nakaz z góry czasem działa jak otrzeźwienie. Po wicemistrzostwie trochę się zagubiliśmy, sam zatraciłem poczucie rzeczywistości. We wcześniejszych sezonach staraliśmy się dysponować pieniędzmi, jakie mieliśmy w klubie. Problem się zaczął, gdy latem 2012 roku PZPN uznał, że mamy tak dobrego trenera, iż nam go zabierze. Wiosną przedłużyłem kontrakt z Waldemarem Fornalikiem, dla mnie był on gwarancją, że uda nam się powtórzyć wyczyn sportowy i finansowy. Wiedząc to, wykonaliśmy kilka ruchów, do których by nie doszło, gdybym miał świadomość, że w przededniu startu w Lidze Europy ktoś nam powoła trenera do Warszawy. Z taką wiedzą inaczej bym postępował: sprzedałbym Arka Piecha, Maćka Jankowskiego. Podjąłem jednak ryzyko, jechaliśmy z górki i ktoś nam włożył kij w szprychy.
Ł»ałuje pan, że jesienią nie dogadał się z Andrzejem Niedzielanem?
– Nie było takiej możliwości. Bardzo się cieszę, że rozwiązał już swój kontrakt. Rozmawiałem z nim kilka tygodni temu. Proponowałem: Panie Andrzeju, wypłacimy panu wynagrodzenie za styczeń, luty, marzec, kwiecień, pan udzieli nam rabatu, tak jak kelnerowi w restauracji daje się napiwek. Odpuści pan nam jeden miesiąc, a my zapłacimy panu do maja”. Odpowiedział: bardzo mi przykro panie Darku, ale wypełnię swój kontrakt.
Ciekawe rzeczy opowiada Smagorowicz. Właściwie to klub zadłużył się… przez PZPN i Fornalika.
Dalej mamy jeszcze tekst z wypowiedziami Jose Rojo Martina, który przekonuje, że kiedy zagraniczny klub zatrudnia trenera z Hiszpanii, oczekuje, że zespół będzie grał jak Barca, a to niemożliwe. W Kielcach pojawia się jednak znacznie ciekawszy wątek. Specjalna komisja powołana przez prezydenta miasta Wojciecha Lubawskiego zbada, kto zdefraudował w klubie 200 tysięcy złotych. O co chodzi?
Sprawa jest bardzo poważna. Wszystko wskazuje na to, że niebawem trafi na prokuratorskie biurko. Lubawski ani członkowie rady nadzorczej kieleckiego klubu na razie nie chcą komentować zamieszania ani wyciągać wniosków. Nieoficjalnie padają mocne stwierdzenia. Mówi się o defraudacji blisko 200 tysięcy złotych. Miałby jej dokonać były prezes, Tomasz Chojnowski, który ponoć podpisywał niekorzystne umowy z niektórymi menedżerami. Niczego nie chce komentować nowy prezes klubu Marek Paprocki. Bardziej rozmowni są sami zawodnicy. – Nie obchodzi nas to, co dzieje się za biurkami, w pokojach administracji. Naszym miejscem pracy jest murawa. A na boisko, nikt z komisji nam nie wchodzi i nie przeszkadza – tłumaczy Golański. Dla kapitana drużyny liczą się sprawy sportowe. – Doskonale wiemy, jak ważny dla obu zespołów jest sobotni mecz. Cracovia, wygrywając w Kielcach, ma jeszcze szansę załapania się do górnej ósemki tabeli. Dla nas każdy zdobyty punkt może mieć kapitalne znaczenie na zakończenie rozgrywek. Zapowiada się pasjonujące widowisko – dodaje.
Karol Linetty zostanie w Lechu Poznań jeszcze przynajmniej przez rok.
Niemal każdy tydzień przynosi informacje, jakie kluby mają na celowniku Karola Linettego. Tylko w ostatnich dniach pojawiały się nazwy Fulham, Derby County, Stoke, Panathinaikosu Ateny i – to najświeższe wieści – Atletico Madryt. – Faktycznie, dostaliśmy sygnał z Hiszpanii, że ten klub wziął pod lupę Karola – potwierdza Tomasz Magdziarz z agencji menedżerskiej Fabryka Futbolu, która reprezentuje utalentowanego poznańskiego pomocnika. – Pojawiających się w Poznaniu przedstawicieli ekip z topowych europejskich lig mógłbym wymieniać bardzo długo. Nie robimy jednak tego, żeby Karol miał czystą głowę i mógł dalej spokojnie się rozwijać – tłumaczy (…) Na razie nie ma jednak tematu zagranicznego wyjazdu. – Moglibyśmy spokojnie znaleźć mu nowy klub już w najbliższym letnim okienku transferowym. Uznaliśmy jednak, że Karol przynajmniej przez najbliższy rok powinien jeszcze zostać w Lechu, który też nie ma ciśnienia, żeby go sprzedawać – przyznaje Magdziarz. Kolejorz rzeczywiście nie ma zamiaru pozbywać się 19-latka.
Ciekawie potraktowany został również powrót Probierza do Jagi. 11 scen z jego życia. To na koniec.
Polityczna klęska
Jesienią 2005 roku kandydował do Sejmu z listy Partii Demokratycznej. Start okazał się nieudany, zdobył 236 głosów. – Poproszono mnie, żebym pomógł Antoniemu Piechniczkowi i wystartował z listy PD. Kandydowałem z regionu bytomskiego. Ktoś w partii, przygotowując moje ulotki, wyrządził mi niedźwiedzią przysługę. Umieścił na nich moje zdjęcie w koszulce Górnika Zabrze. Nie mogłem ich rozdawać w Bytomiu – rozkłada ręce Probierz.
Ekspert w piżamie
W 2008 roku pojechał do Austrii na mistrzostwa Europy jako ekspert Polsatu Sport. Stacja telewizyjna zebrała silną ekipę, m.in. Zbigniewa Bońka, Tomasza Hajtę i Wojciecha Kowalczyka. Wieczorami wszyscy zbierali się na kolacji. Probierz o godzinie 23 wstawał od stołu. Schodził jeszcze na chwilę, już w piżamie i ze szczoteczką do zębów, żeby powiedzieć dobranoc, co mocno bawiło Hajtę. Probierz wracał do pokoju i przygotowywał się do meczu, który analizował następnego dnia. Na dole do późnych godzin trwały pogadanki przy winie lub whisky.
Bardzo dobry numer Przeglądu Sportowego. Piątek, jak zwykle, najlepszy.

ANGLIA: Chelsea kombinuje w sprawie Curtois
Losowanie półfinałów Ligi Mistrzów, czyli… Chelsea może stanąć do walki o 5 milionów funtów. Tyle mieliby zgarnąć londyńczycy, jeśli Atletico chciałoby występu wypożyczonego Thibaut Curtois przeciwko nim. Pojawił się jednak jeszcze jeden pomysł: Anglicy wyrażą zgodę na występ Belga, o ile ten podpisze z klubem nową umowę. Znacznie większe pieniądze wchodzą w grę w Manchesterze United, gdzie 200 milionów funtów ma mieć do wydania tego lata David Moyes. Piłkarze o tym wiedzą. – Ł»aden z nas nie może czuć się pewnie i bezpiecznie – przyznaje Fletcher. Aha, trwa też przepychanka pomiędzy trenerami, którzy walczą o Champions League. Wenger skrytykował ostatnio system wypożyczeń, na którym bardzo korzysta Everton. Roberto Martinez odpowiada: – Takie zarzuty są śmieszne.
HISZPANIA: Finał bez Ronaldo
Wczoraj AS, dziś również Marca – Cristiano Ronaldo wypada z gry na 15 dni, co oznacza, że ominie go finałowy meczu Pucharu Króla z Barceloną. Natomiast madrycki AS porusza temat związany z Barcą, czyli dobra szpila nie jest zła: “Kryzys Messiego”. Skąd taki wniosek? Ano z ciekawej statystyki, że Argentyńczyk przez półtorej godziny meczu z Atletico przebiegł… 6,853 km. Barcelona już zapowiada, że po odpadnięciu z Ligi Mistrzów postara się zgarnąć inne trofea.
WŁOCHY: Voila!
Voila! – uderza dzisiejszy Tuttosport, a wystarczy szybkie spojrzenie na okładki włoskiej prasy sportowej, by wiedzieć, co wydarzyło się w czwartek. Temat główny to oczywiście Juventus, jedyny przedstawiciel Serie A na Europę, który zagra w półfinale Ligi Europy. Bramę do kolejnej rundy otwiera ten sam człowiek, co ostatnim razem – Andrea Pirlo. Co poza tym? Jest kilka informacji: Shaarawy powraca do treningów, a Inter za pośrednictwem Jose Mourinho zamierza wyciągnąć z Chelsea Fernando Torresa.



















