W Katalonii z porażki Barcelony cieszą się tylko dwie grupy społeczne. Sprzedawcy taczek, w które fani niechybnie zaopatrzą się by wywieźć na nich Martino, a także handlujący białymi chusteczkami, które będą koniecznie do pożegnania się z Tatą na stadionie.
Jak często mecze są wygrywane albo przegrywane przez plany taktyczne trenerów, a jak często przez różnice między umiejętnościami? To zwykle nie do określenia, bo obie wartości naturalnie przenikają się, wpływają na siebie, a nawet: wynikają z siebie. Ale czasem widać, że plan był niezły, ale gracze okazali się „za krótcy”, natomiast czasem widać też, że – mówiąc wprost – trener przerżnął swoim piłkarzom mecz.
W poniedziałek oglądałem Ruch – Korona i tam Pacheta okazał się dwunastym zawodnikiem gospodarzy. Zaproponował bardzo ofensywne ustawienie, z dwoma napastnikami, trzema graczami środkowej formacji specjalizującymi się w grze do przodu, a potem patrzył. Patrzył i myślał jak tu wytłumaczyć swoją naiwność, wiarę, że Ruch da się w ten sposób zdominować. Gospodarze bez trudu przejęli środek pola, bo Korona miała tam deficyt zawodników, od początku do końca trzymali – wybaczcie – mecz za jaja. Nawet gdy Pacheta powrócił do normalniejszego ustawienia po kontuzji Trytki – było już za późno, by złapać rytm. W rezultacie chaos w poczynaniach Korony był widoczny już do końca.
Nie przypuszczałem wtedy, że jeszcze w tym samym tygodniu przyjdzie mi znowu zobaczyć, jak kolejny trener dokonuje harakiri na swoim zespole. A już na pewno nie spodziewałem się, że ujrzę to podczas starcia rodem z futbolowych szczytów. Ale co stało się na Vicente Calderon widzieliśmy wszyscy.
Messi. Przebiegł wczoraj ledwie o kilkaset metrów więcej niż Pinto. Miał ledwie 39. kontaktów z piłką przy swojej średniej 63. Był nieobecny, można się na niego wyzłośliwiać, jeździć dziś po nim jak nigdy – jest na to powszechne przyzwolenie. Ale warto też zwrócić uwagę na pomeczową wypowiedź Martino: „Nie chcieliśmy angażować go grę, miał walczyć 1vs1 na skrzydle”.
Uszczypnijcie mnie. Facet, masz jednego z najlepszych piłkarzy w historii futbolu do dyspozycji i ustawiasz taktykę tak, by NIE ANGAŁ»OWAĆ TEGO ZAWODNIKA W GRĘ?.
To może skomentować tylko Stachu Jones, znany ekspert piłkarski.
Prosta taktyka „Na Laudrupa” wydałaby się skuteczniejsza. W „Dream Teamie” Cruyffa gdy nie wiedziano jak grać, po prostu grano do Laudrupa, on już wiedział co zrobić. Jasne, Messi to nie jest najwybitniejszy na świecie kreator gry, ale też już wiele razy udowodnił, że gdy stawka jest najwyższa, gdy pojawia się mecz sezonu, on potrafi wziąć odpowiedzialność za zespół i mu pomóc. Tu natomiast został zdegradowany do drugoplanowej rólki.
Ale Messi to tylko jeden z domniemanych grzechów Taty. No bo kiedy Barca zmieniła się w hiszpańską wersję Glasgow Rangers, a może nawet Kilmarnock? Naprawdę chwilami zastanawialiśmy się, czy może czasem wczoraj na ławce trenerskiej nie siedzi Martino, ale trener rodem z polskiej okręgówki. Brakowało tylko okrzyków „laga!”, „wrzutka, wrzutka, wrzutka!”, „nie kombinuj, prosta piłka!”.
Pod względem potencjału piłkarskiego Barca dysponowała mocniejszą armią niż Atletico, grającego przecież bez Costy i Turana. Ale taka przewaga jest bez znaczenia, gdy grasz głupio. Każdego piłkarza da się zarżnąć złym ustawieniem, da się zarżnąć więc i cały zespół. Słusznie powiedział Simeone po meczu:
– Wielkie bitwy wygrywa nie ten, kto jest mocniejszy, ale ten, kto ma lepszy plan.
Martino w tym momencie może owszem, myśleć nad planem, ale planem ewakuacji. Był zagubiony, nie pierwszy i nie ostatni raz. Bardziej zagubiony był chyba tylko Iniesta, gdy Tata kazał mu zejść z boiska w 75. minucie. W wywiadach Andres przyznawał, że nie rozumiał do końca tej decyzji (jesteśmy tu z tobą Andrse), był zaskoczony, co tylko subtelnie pokazuje: Martino nie ma też szatni.
Symbolem wczorajszego meczu niech będzie Neymar, który jest on uosobieniem wszystkiego, co było nie tak z Barceloną. Czy ten gracz miał większe umiejętności, czy był „mocniejszy” od rywali? Tak. Ale co z tego, skoro Brazylijczyk notorycznie ma głupi meczowy plan na siebie, czytaj: głupi styl gry.
***
Od rana media beatyfikują Simeone. Słusznie. Ale i tak, moim zdaniem, beatyfikują go za mało.
Odnieść sukces to jedno, ale Diego uczynił więcej. On może zmienić profil jaki posiada Atletico. Jeśli wszystko pójdzie po myśli Argentyńczyka, „Rojiblancos” przestaną być tylko jedną z silniejszych ekip La Liga, która akurat zanotowała rewelacyjny sezon. Tak, realne jest, by Atletico na stałe weszło do panteonu europejskiej piłki, a w kraju utworzyło z Barcą i Realem hiszpańską wielką trójkę. Jeśli ten plan by się powiódł (a może się powieść), to Simeone niemalże samodzielnie wykonałby pracę, którą w City wykonało miliard euro. Tam tyle pieniędzy od szejków było potrzebne, by zmienić kulturę „The Citizens”, by wznieść klub na szczyty, by obawiał się ich każdy w Europie. W Madrycie wystarczyła – upraszczam, ale też i nie za bardzo – osoba Simeone. Ilu choćby otarło się o takie osiągnięcie?
Dziś walcząc o mistrza i triumf w CL „Rojiblancos” walczą też o życie. Na każdego gracza z pierwszej jedenastki znajdzie się tuzin bogatych kupców. W Madrycie nie mogą zaproponować Coście takiego kontraktu, jaki dostanie w Chelsea.
A przynajmniej jeszcze nie mogą.
Być może jeśli zdobędą dublet i rzucą w tym sezonie na kolana cały kontynent, to wtedy ta paka się nie rozpadnie. Nie będzie sensu odchodzić z drużyny, która wygrała wszystko, prawda? Nie trzeba też mówić jak zaczęliby łasić się sponsorzy, a także iż błyskawicznie rosłaby baza kibicowska na całym świecie, która też jest konieczna do stworzenia futbolowego giganta.
Oczywiście, to wszystko może się nie spełnić, nawet w przypadku zwycięstwa. Atletico i tak może okazać się „za krótkie”, taki jest futbol, taki jest biznes, kto da więcej bierze Costę, bierze Simeone. Ale sam fakt, że możemy na poważnie dyskutować o takich perspektywach pokazuje ogrom pracy Argentyńczyka.
Dlatego na finiszu będę im kibicował na obu frontach. Nie chcę tylko wspominać tej drużyny, jaką była fajną sezonową rewelacją. Chcę ją oglądać z tym samym trzonem za rok, dwa, trzy, chcę by Simeone budował dalej na Vicente Calderon, a nie został podkupiony przez – przykładowo – United.
Europejska i hiszpańska piłka będzie z mocnym, charakternym Atletico ala Diego zwyczajnie ciekawsza. A to jest mi, wam, wszystkim nie ceniącym specjalnie nudy w futbolu, na rękę.
LESZEK MILEWSKI