Reklama

Gino Lettieri – jedyny maluczki wśród potęg

Michał Kołkowski

Autor:Michał Kołkowski

30 lipca 2018, 22:28 • 4 min czytania 26 komentarzy

Korona Kielce to nie jest europejska potęga futbolowa. Nie jest to również polska potęga futbolowa. Można ją od biedy uznać za hegemona w województwie świętokrzyskim. Faktycznie – mały skrawek naszej planety, na dodatek niezbyt obfity w piłkarskie talenty. Ale, na litość boską, nie każdą porażkę można w ten sposób usprawiedliwić. Nie każdy żałosny występ można uzasadniać tym, że Korona to mały, biedny, osaczony przez super-potęgi klubik. Przede wszystkim dlatego, że nie jest to prawda.

Gino Lettieri – jedyny maluczki wśród potęg

Tymczasem Gino Lettieri właśnie taką wybrał metodę, żeby wyjaśniać coraz marniejszą postawę swojej ekipy. Jego podopieczni wygrali ledwie cztery z ostatnich dwudziestu ligowych meczów.

Korona zagrała w minionej kolejce 45 całkiem przyzwoitych minut i kolejnych 45 na poziomie urągającym wszelkim ekstraklasowym standardom, które nie są przecież przesadnie wyśrubowane. Szkoleniowiec kielczan tłumaczył tę zdumiewającą degrengoladę złą reakcją zespołu na niespodziewany strzał życia w wykonaniu Krzysztofa Mączyńskiego.

Nawet jesteśmy w stanie kupić to wytłumaczenie. Taki niezapowiedziany gong może zupełnie wytrącić drużynę z równowagi. Legia dysponuje mocniejszym składem od Korony, zatem, nawet będąc w kiepskiej dyspozycji, zdołała wykorzystać momentum i siłą inercji sięgnąć po trzy punkty. Choć tak naprawdę trudno o gościach z Warszawy powiedzieć, że ten astronomiczny gol Mąki ich jakoś niesamowicie nabuzował. Dalej grali nędzną piłkę, tylko Korona zjechała do tak marnego poziomu, że nawet fatalnie dysponowana Legia musiała z sytuacji skorzystać.

Tymczasem Lettieri postanowił jeszcze w swoim stylu ponarzekać: – Nie każdy zespół może mieć piłkarzy z Barcelony lub Realu. Próbujemy wyciągnąć z tego zespołu to, co najlepsze i dzisiaj wyglądało to całkiem nieźle.

Reklama

Nie gadaj, Sherlocku! Wszyscy mieszkańcy Układu Słonecznego wiedzą, że Korona nie dysponuje kadrą na miarę Realu Madryt. Na szczęście nikt od niej nie wymaga poziomu prezentowanego przez Królewskich w Lidze Mistrzów. Chodzi tylko o to, żeby nie grać tak gównianej piłki jak w drugiej połowie starcia z Legią. To naprawdę nie są oczekiwania sięgające piłkarskich Himalajów. To nie są nawet Rysy. Ewentualnie skromna, kaszubska Wieżyca.

Zwłaszcza że Korona nie stanęła w szranki przecież z żadną europejską potęgą, tylko z warszawską Legią, której poziom dopiero co okrutnie zweryfikował Spartak Trnawa. Remis z mistrzami Polski byłby całkiem niezłym rezultatem i na pewno znajdował się w zasięgu kielczan, którym przecież w poprzednim sezonie udało się przeciwko Wojskowym na swoim obiekcie zatriumfować.

Jednak coś się w drugiej połowie, że zarzucimy klasykiem, popsuło i podopiecznych Lettierego nie było na boisku słychać. Drużyna spuściła z tonu, wypuściła z rąk pewne prowadzenie i trener powinien sobie odpowiedzieć na pytanie, dlaczego tak się stało. Brak jakości u poszczególnych piłkarzy to wytłumaczenie po części prawdziwe, ale w tych okolicznościach – przede wszystkim populistyczne.

Dużo cieńszym od Korony ekipom zdarzało się ogrywać Legię, nawet przy Łazienkowskiej. Domniemany brak jakości u Kosakiewicza, Gardawskiego, Jukicia czy Górskiego nie przeszkadzał podopiecznym Lettierego wyjść w starciu z Wojskowymi na prowadzenie w pierwszej połowie i kontrolować przebiegu meczu. To jak to z tą jakością właściwie jest – pojawia się i znika? Nie wystarcza jej na całe spotkanie, za mało mieści się w kieleckim baku?

To są stare numery włoskiego szkoleniowca. Chyba nie ma drugiego trenera na świecie, który z podobną regularnością wylewałby kubły szamba na głowy swoich zawodników. Niemal każdą porażkę Korony jej trener puentuje tymi samymi spostrzeżeniami:

  • drużyna nie zrealizowała mojego planu taktycznego
  • mam do dyspozycji skład cienki jak sznurek do snopowiązałki
  • jesteśmy tylko małą, biedną Koroną, nie spodziewajcie się po nas nic więcej

Nawet jeżeli w każdym z tych argumentów, które Lettieri powtarza jak mantrę, tkwi ziarno prawdy, to przecież nie do tego sprowadza się chyba rola trenera, żeby urządzać sobie na konferencjach prasowych nieustające festiwale marudzenia. Przypomina to trochę postawę Jose Mourinho, wiecznie ostatnimi laty ględzącego i regularnie obrażonego na cały świat. Zwłaszcza na własnych zawodników.

Reklama

Nie ma jednak przypadku w tym, że im bardziej Portugalczyk z Manchesteru United staje się zgorzkniałym malkontentem, tym gorsze wyniki notuje jako menedżer.

Rolą trenera nie zawsze jest dostać wyśnionych, idealnych zawodników i ulepić z nich dream team. Nawet w klubach zasilanych petro-wsparciem finansowym tak to się nie układa. Natomiast w takim zespole jak Korona szkoleniowiec musi niekiedy strugać piłkarzy z banana, zrobić baletnicę z kuternogi. Taka robota, nie zawsze przyjemna. Ale jak coś się uda osiągnąć, to z pewnością cholernie satysfakcjonująca.

Nieustanne użalanie się nad swoją sytuacją za wiele nie pomoże. Tym bardziej, że w polskiej ekstraklasie naprawdę dysproporcje między “potęgami” a “słabeuszami” nie są aż tak rażące, jak próbuje to rozrysować Lettieri, gdy akurat potrzebne mu jest alibi po kolejnym fatalnym występie jego podopiecznych.

fot. FotoPyk

Najnowsze

Komentarze

26 komentarzy

Loading...