Jeśli mecz z Koroną Kielce miał wlać w serca kibiców Legii Warszawa optymizm przed wyjazdem na rewanż ze Spartakiem Trnava, no to chyba się nie udało. Może gdyby ktoś zarzuciłby na nos różowe okulary Besnika Hasiego, to potrafiłby wychwalać mistrzów Polski pod niebiosa za powstanie z kolan i strzelenie dwóch goli w drugiej części gry, ale bądźmy poważni. Legia po prostu była przyzwoita na tle drużyny, która zapomniała po przerwie wyjść na boisko!
No i miała mnóstwo szczęścia, że w ogóle do tego meczu wróciła. Ile ze stu podobnych prób Krzysztofa Mączyńskiego mogłoby skończyć się golem? Dwie? Trzy? Cztery? No właśnie. Taka bramka w spotkaniu, w którym nie za bardzo zanosiło się na to, że Legia może wyrównać, to większy uśmiech losu niż główna nagroda w loterii po znalezieniu zwycięskiego losu na środku chodnika.
Mączyński na 1-1#KORLEGpic.twitter.com/MdVtEZndyO
— HB (@HB_hubi) 28 lipca 2018
W pierwszej połowie legioniści w ofensywie w zasadzie nie istnieli. No chyba, że mówimy o dwóch zrywach Carlitosa, który najpierw wpadł w pole karne z lewej strony, ale uderzył prosto do koszyczka Hamrola, a później atakując z drugiej flanki przymierzył pod poprzeczkę, ale znów musiał uznać wyższość bramkarza Korony. To żałośnie mało. Szczególnie rozczarował nas Konrad Michalak, który dostał pierwszą szansę po powrocie z Wisły Płock, ale gdzieś zniknął. I najprawdopodobniej znajdzie się dopiero wtedy, gdy Kosakiewicz będzie opróżniał kieszenie przed oddaniem rzeczy do prania. Jeśli chodzi o resztę, to przemilczymy, bo szkoda strzępić ryja.
Na domiar złego powrót do gry czwórką w obronie też nie do końca wypalił. Korona dysponując w ofensywie takimi szychami jak Górski, Gardawski i Janjić dochodziła do sytuacji strzeleckich, aż w końcu jedną zamieniła na gola. Kosakiewicz wrzucił do Jukicia, który wyrasta na lidera przodu kielczan, Mączyński krył powietrze, Żyro za późno doskoczył i Legia dostała łatwego gonga. Przypomnijmy, że coś takiego w rewanżu ze Spartakiem oznaczałoby zapewne koniec marzeń.
Jak już wspomnieliśmy, Korona w drugiej części gry nie istniała (tajemnicze zniknięcie, bo do przerwy wyglądało to porządnie), nowi zawodnicy też nie dali zbyt wiele jakości, a Legia przy sprawdzaniu obecności wyciągnęła łapę wysoko w górę. Do pięknej bramki Mączyńskiego udało się dorzucić trafienie głową Kante, który wykorzystał dobrą wrzutkę Hlouska i można było pilnować wyniku, co zresztą się udało. Przy czym mamy poważne wątpliwości, czy to bardziej zasługa odpowiedzialnej gry gości, czy beznadziejnej postawy ekipy Lettieriego.
Jedno jest pewne – Radoslav Latal, którego zespół wygrał dziś w lidze 1:0, zapewne obejrzy sobie powtórkę tego starcia z uśmiechem na twarzy.
[event_results 509487]
Fot. FotoPyK