Dwa lata temu AS Trenczyn stał na drodze Legii Warszawa do Ligi Mistrzów i sprawił jej sporo problemów (0:1 u siebie, 0:0 na wyjeździe). Szymon Podstufka tuż przed tym dwumeczem wybrał się wtedy na Słowację, żeby przedstawić wam z bliska klub, który nazywa się słowackim FC Porto. Dziś jest to rywal Górnika Zabrze w II rundzie eliminacji Ligi Europy. Sprawdzamy, co się od tamtego czasu zmieniło, a co pozostało niezmienne.
Nie zmieniają się rzeczy najważniejsze. Nadal właścicielem klubu jest były zawodnik Ajaxu Tschen La Ling, który wyciągał go z drugiej ligi. Wciąż klub jest nastawiony na wyławianie nikomu nieznanych talentów z całego świata i sprzedawanie ich z dużym zyskiem. W Trenczynie pozostają też wierni swojej filozofii futbolu: przede wszystkim ładna gra, wynik może być przy okazji.
W temacie ładnej gry wróćmy do wspomnianego tekstu Szymona (jeżeli chcecie odświeżyć całość, odsyłamy TUTAJ).
(…) – Zobaczcie sobie jakikolwiek mecz Ajaksu. Jakiekolwiek spotkanie Barcelony. To kluby z tożsamością, której nie zatracą tylko dlatego, że dziś naprzeciw wychodzi mocniejszy niż zwykle rywal. Gdyby do Trenczyna przyszedł trener, który będzie próbował nastawić zespół defensywnie, następnego dnia już go tu nie będzie – tłumaczy Branislav Jasurek.
„To unikalne miejsce, najlepsze dla rozwoju młodego zawodnika, który marzy o dużej karierze. Tutaj przede wszystkim wymaga się od nas gry w piłkę.”
Matus Bero, wychowanek
Czy jest to mecz ligowy z przykładową Podberezovą, czy starcie z budowaną za wiele milionów Steauą w którym stawką są pieniądze będące równowartością sześciu rocznych budżetów Trenczyna, priorytet zawsze jest ten sam. Ładna dla oka gra, zróżnicowane sposoby ataku, pressing na całej długości i szerokości boiska.
– Czasami idziesz gdzieś na mecz i wiesz, że czeka cię słabe spotkanie. Znasz oba zespoły, wiesz że większość goli strzelają po stałych fragmentach i są nastawione tylko na wynik. Trenczyn jest inny, skauci uwielbiają jeździć na ich mecze, bo celem nadrzędnym jest ładna dla oka gra. Dopiero jej efektem ma być rezultat. Nigdy odwrotnie –charakteryzuje lidera słowackiej pierwszej ligi Tomasz Pasieczny, skaut Arsenalu na Polskę, Czechy i Słowację.
O tym, że na spotkania w 55-tysięcznym Trenczynie przybywa coraz więcej skautów, mówi nam także z nieskrywaną dumą Igor Schlesinger, pełniący w klubie funkcję menedżera do spraw marketingu. – Nasz klub coraz częściej odwiedzają w poszukiwaniu graczy przedstawiciele klubów belgijskich czy duńskich. Tamte rynki otwarły nam udane transfery Adiego, Simona, Lobotki czy Ramona. Ludzie stamtąd już widzą, że warto tutaj zaglądać, bo można wyłowić prawdziwe perełki. Każdy kolejny zawodnik, który sprawdzi się w zagranicznej lidze to dla nas doskonała reklama.
Z tym sprawdzaniem się w zagranicznych ligach ostatnio jest trochę gorzej. Okres prosperity zakończył się właśnie w sezonie 2016/17, gdy latem sprzedano Matusa Bero do Trabzonsporu, a zimą Samuela Kalu do KAA Gent. Kalu poszedł w ślady Mosesa Simona, który dwa lata wcześniej również zamienił Trenczyn na Gandawę, i szybko został czołową postacią belgijskiego klubu. Inna sprawa, że Simon w pewnym momencie zapowiadał się na prawdziwą petardę, która zaraz wybuchnie tak bardzo, że weźmie ją ktoś z topowej ligi. Mija już jednak trzy i pół roku odkąd Nigeryjczyk opuścił Słowację i wygląda na to, że może się w Gencie zasiedzieć.
W tamtym czasie wysłano również dwóch Nigeryjczyków do Zulte Waregem. Zupełnie sobie nie poradzili, jeden jest już w Izraelu. Z kolei pozyskany przez Gent napastnik Rangelo Janga nie podbił Jupiler Pro League i niedawno trafił do Astany. O innych odejściach z klubu nawet nie ma co wspominać. Dopiero w trwającym okienku do Vitesse powędrował młody skrzydłowy Hilary Gong, który w minionym sezonie słowackiej ekstraklasy strzelił 9 goli i zaliczył 11 asyst. On jest nadzieją, że klub z Trenczyna znów będzie miał jakieś transferowe “success story”.
Oczywiście w to miejsce przyszły kolejne potencjalne perełki. Większość zawodników AS to przedział 18-22 lata. Najstarsi są bramkarze, w których najwięcej wiosen na karku ma dopiero co sprowadzony z Ruchu Chorzów Libor Hrdlicka.
#goalkeeper #LiborHrdlička ✍signed with @astrencinhttps://t.co/UBIwkDGRpv
— AS Trenčín (@astrencin) 25 lipca 2018
Polskich akcentów znajdziemy więcej. Trenerem słowackiej ekipy jest Ricardo Moniz, którego pamiętamy z Lechii Gdańsk. Holender osiągał w Trójmieście dobre wyniki, ale niespodziewanie w czerwcu 2014 zrezygnował z pracy, motywując to “względami osobistymi”. Jak to często bywa w takich przypadkach, tymi względami nie były problemy rodzinne, a lepiej płatna posada. Niemal z dnia na dzień przejął on stery w TSV 1860 Monachium, lecz wytrzymał tam tylko trzy miesiące. Później prowadził Notts County, FC Eindhoven i Randers, a przed tym sezonem zaangażowano go w Trenczynie.
Wróćmy do samego klubu. W 2015 i 2016 roku zdobywano historyczne mistrzostwa kraju, ale – być może przypadkiem – wraz z bessą transferową nastąpiło pogorszenie wyników. Sezon 2016/17 to czwarte miejsce w fazie zasadniczej, a ostatni – dopiero piąte. Awans do eliminacji Ligi Europy wywalczono po play-offach. Nie zmieniła się natomiast filozofia grania: w poprzednich rozgrywkach AS strzelił aż 54 gole, zdecydowanie najwięcej w stawce.
W klubie pozostaje jeden główny problem, którym jest stadion. A właściwie jego brak. W reportażu Szymona Podstufki temu mogliście przeczytać:
Ogromnym problemem, który wkrótce ma doczekać się rozwiązania jest stadion, który nawet menedżer do spraw PR, Martin Galajda każe mi w rozmowie z nim nazywać jedynie „trybuną”. Bo faktycznie – z trzech stron boisko od terenów je otaczających dzieli zaledwie oklejony reklamami płot. Za około dwa-trzy lata ma w tym miejscu stać już stadion z prawdziwego zdarzenia, dzięki wsparciu pokrywającej 40% inwestycji słowackiej federacji oraz wstawiennictwu burmistrza Trenczyna, który jest bratem dyrektora generalnego Róberta Rybníčka. Jedenastotysięcznik stanie tutaj przede wszystkim po to, by Trenczyn nie musiał korzystać z gościnności Żyliny w europejskich pucharach, które co roku są jednym z celów.
Minęły dwa lata i… niewiele się ruszyło. Teoretycznie projekt miał być zrealizowany do 2019 roku, ale jest niemal pewne, że będą opóźnienia. Doszło do tego, że w marcu miejscowe stowarzyszenie obywatelskie wezwało władze klubu, by publicznie podsumowały obecny stan prac budowlanych i przygotowawczych oraz ogłosiły, kto będzie generalnym wykonawcą i na jakich warunkach. Najnowsze wieści pochodziły bowiem z grudnia. Klub w długim i dość lakonicznym oświadczeniu odpowiedział, że do tej pory z własnych środków zainwestował w projekt około miliona euro, co pokryło dotychczasowe potrzeby. Zdecydowano się na tę budowę, mimo mniejszościowego wsparcia ze strony miasta, regionu i państwa. Dodano, że trwają poszukiwania partnerów do inwestycji i raczej będą oni z zagranicy, bo możliwości na miejscu są mocno ograniczone. Niezagrożona jest dotacja ze słowackiego związku (2,4 mln), ale to za mało. Na koniec przyznano, że ograniczenie komunikacji było zabiegiem celowym, żeby uniknąć podawania sprzecznych i niedokładnych informacji. To wszystko działo się w marcu, mamy lipiec i ciągle niewiele wiadomo.
Wychodzi więc na to, że Górnik zmierzy się z przeciwnikiem, który nadal ma trwałe fundamenty i w spokoju funkcjonuje na co dzień, ale który w porównaniu do poprzednich lat znajduje się w fazie pewnego przesilenia. Można to wykorzystać i… przy okazji się uczyć, bo mamy wrażenie, że Trenczyn to trochę wyższy poziom wtajemniczenia w sposobie działania, do którego dążą teraz w Zabrzu – z tą różnicą, że przy Roosevelta stawiają głównie na Polaków. Ogólny schemat jednak jest ten sam.
Fot. newspix