Droga przez piekło zaczyna się dzisiaj

redakcja

Autor:redakcja

01 kwietnia 2014, 12:57 • 5 min czytania

Manchester bez Van Persiego, ale z optymistyczną historią Chelsea, która dwa lata temu też grała w kratkę i giganta pokonała. Bayern – spokojny, zregenerowany, w końcu jedno zadanie już odhaczył, teraz cały wysiłek może włożyć w kolejny podbój Europy. Do tego najdłuższy serial tego sezonu, zaplanowany na sześć odcinków mecz Barcelona – Atletico. W pierwszych trzech padł remis, teraz starcie nr 4, więc czas na poważne turbulencje i szybkie zwroty akcji. Przed nami piękny wieczór z Ligą Mistrzów. Napięta twarz Moyesa, kontrolujący sytuację Guardiola plus niesamowity Diego Costa (jeśli zagra). To tylko trzech aktorów. I niekoniecznie najważniejszych.
Nikogo nie zaskoczymy, gdy napiszemy, że najgorzej ma Manchester. Zespół, który w siedmiu ostatnich spotkaniach z Bayernem wygrał jedno i nic nie wskazuje na to, by miał to teraz zmienić. To „Red Devils” określa się dzisiaj utartym porównaniem Dawida z Goliatem, to nazwisko Moyesa znalazło się na samolocie krążącym nad Old Trafford w trakcie meczu z Aston Villą, a przedmeczowych tekstów, w których padły słowa czekanie na wyrok – widzieliśmy przynajmniej kilka. Fakty są brutalne: gdyby dziś Guardiola chciał wziąć do siebie kogoś z Manchesteru, byłby to tylko Rooney albo Van Persie. Ten drugi natchnął drużynę w meczu z Olympiakosem, dał w końcu krótką chwilę triumfu w tym naznaczonym klęską sezonie, ale obecnie już kontuzja i pytanie: jeśli nie RvP, to kto? No właśnie…

Droga przez piekło zaczyna się dzisiaj
Reklama

Manchester oddaje w tym sezonie dwa razy mniej strzałów niż Bayern. Wyraźnie odstaje w statystyce posiadania piłki. Robben i Ribery zaliczyli w sumie 300 dryblingów, a strzelane przez nich gole (kolejno: 9, 10) naturalnie idą w parze z asystami (10, 5). Niby oba zespoły to europejska elita, niby stoi za nimi wielka historia, ale dzisiaj trudno znaleźć między nimi wspólny mianownik. Bayern to ten, który wygrał ligę już w marcu i jako pierwszy w historii zmierza do drugiego z rzędu wygrania Ligi Mistrzów. Manchester miota się do tego stopnia, że w ciągu dwóch tygodni z City i Liverpool przegrał 0:3.

Guardiola mógł kontynuować myśl Heynckesa, ale wolał wymyślić ten zespół na nowo. Moyes nie dość, że w MU nie stworzył niczego nowego, to jeszcze nie potrafił zachować spuścizny po Fergusonie. Teraz mówi, że każdy na jego miejscu dobiłby do tej samej ściany, że drużyna, gdzie wciąż sporo zależy od czterdziestolatka Giggsa potrzebuje świeżości. Trochę ma w tym racji, ale zegar tyka, kalendarz wskazuje dziewiąty miesiąc, a drużyna dalej stoi w tym samym miejscu. Powiew przeszłości z Olympiakosem – brawa, ostatnie zwycięstwo z Villą – owacja na stojąca od dużej części kibiców. Moyes stara się zachować resztkę godności. Szyje jak może, ale sezon już przegrał. Bayern to ostatnia deska ratunku, wielki test, po którym ta drużyna znowu może zacząć wierzyć.

Reklama

Czy wierzy teraz? Raczej nie, jak patrzymy na brzydko starzejącego się Ferdinanda albo na bezpłciowego Carricka. Na Fellainiego, którego na jednym z internetowych obrazków Moyes próbuje postraszyć „suszarką”, ale działa to tylko na jego rozczochrane afro, które na przestrzeni ostatnich miesięcy bardziej rzuca się w oczy niż sama gra Belga. Fellaini to oczywiście nie jest zły piłkarz, powoli zaczyna się rozkręcać, ale stara prawda mówi: jak się kupuje z Evertonu, to będzie się grać jak Everton.

A potem naprzeciw staje Bayern. Bez Thiago Alcantary, ale z wypoczętymi Neuerem, Lahmem, Alabą, Muellerem, Robbenem i Mandżukiciem. Jeśli ktoś na Old Trafford ma odegrać pierwszoplanowe role, to właśnie oni. Droga Moyesa przez piekło zaczyna się dzisiaj.

***

Dużo trudniej odgadnąć reżyserów, którzy za sznurki pociągną w drugim wtorkowym ćwierćfinale. Skoro gra Barca, to wiadomo, że siłą rzeczy muszą być to Messi, Iniesta albo Xavi. Kiedy naprzeciw staje Atletico, to aż prosi się, by napisać o Diego Coscie (zszedł wczoraj z treningu z lekkim urazem). Trudno jednak powiedzieć, kto z tej grupy wyjdzie przed szereg, skoro trzy ostatnie mecze między Barceloną a Atletico to remisy, w dodatku takie, że zobaczyliśmy w nich dwie bramki.

Simeone mówi: zapomnijmy o tym, co było. Czeka nas mecz z najlepszą wersją Barcy. Tata Martino dodaje: gramy u siebie, więc nie straćmy gola. W styczniu, kiedy po raz ostatni spotkali się w La Liga, mówiono o partii szachów. Nikt nikomu nie chciał zrobić krzywdy i tak też pewnie będzie dzisiaj. Atletico to kolektyw, agresja w środku pola. Barca – podobnie jak w El Clasico – liczyć będzie na błysk Messiego i brak odchyłów Pinto, który nagle znalazł się na świeczniku, bo do końca sezonu zastępować będzie w bramce kontuzjowanego Valdesa.

Piłkarze Martino wyraźnie złapali drugi oddech. W ciągu ostatnich trzech tygodni ograli Manchester City, wrzucili siódemkę Osasunie, zwyciężyli w El Clasico i pokonali w derbach Espanyol. Mecze ligowe jak z Celtą Vigo (3:0) łykali z rozpędu, więc przed Atletico niektórzy ostrzą apetyty, że może jednak nie szachy, może otwarta gra i próba zrobienia przewagi już teraz, gdy akcja toczyć się będzie na Camp Nou.

Katalończycy mają świadomość, jak trudny może być rewanż. Atletico nadal jest liderem La Liga. Dawno nie było drużyny, która z takim rozmachem wepchnęłaby się między gigantów i po swojemu zaczynała rozdawać karty. Po swojemu, czyli neutralizując cudze walory, wyciskając rywala jak koszulę, by w końcu za pomocą Costy, Villy albo Raula Garcii wetknąć mu mocną szpilę. Mówiono: to się prędzej czy później skończy. Trąbiono: to już, gdy nie tak dawno zdarzyły się Atletico trzy porażki z rzędu. Ale teraz alarm już dawno odwołany. Znowu słychać, że to druga Borussia z tamtego sezonu, że Cholo Simeone ma silnik, który jest w stanie zajechać każdego. Przed meczem z Barcą straszna cisza w ich obozie, ale to pozory. Rebelianci z Madrytu coraz mocniej naciskają na drzwi z napisem „Liga Mistrzów”. Mielibyśmy szaloną piłkarską wiosnę, gdyby wyważyli je już w meczu z Barcą.

Najnowsze

Niemcy

Potulski rośnie w siłę, ale Mainz bez zwycięstwa w polskim meczu

Wojciech Piela
0
Potulski rośnie w siłę, ale Mainz bez zwycięstwa w polskim meczu
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama