W tygodniowym cyklu wtorek w piłkarskiej prasie zawsze zarezerwowany jest na relacje z ostatniego, poniedziałkowego meczu Ekstraklasy oraz zapowiedzi wjeżdżającej z impetem Ligi Mistrzów. Nie inaczej jest też dzisiaj. Do tego stopnia, że mieliśmy całkiem spory problem, by jakoś sensownie ten przegląd prasy zatytułować. Koniec końców uznaliśmy, że zawsze największym magnesem jest… kasa. Może więc parę słów o coraz większej kasie w Pogoni. – Zależy nam na podbiciu europejskich rynków zbytu, a do tego najlepsza droga wiedzie przez Ligę Europy – mówi Waldemar Duży, przedstawiciel Azotów w zarządzie Pogoni, której piłkarze mają dostać 1,2 mln zł za awans do grupy mistrzowskiej i 3 mln za puchary.
FAKT
Z dwiema stronami dzisiejszego wydania pójdzie nam bardzo szybko, bo mowa o zapowiedziach Ligi Mistrzow. Wojna domowa w Hiszpanii (Barcelona – Atletico) i niemiecki walec, który ma rozjechać United (Manchester Utd – Bayern). Obok tego ciekawostka – Lewandowski najczęściej faulowany w Bundeslidze.
Robert Lewandowski (26 l.) nie ma łatwego życia w Bundeslidze. W ostatnim meczu z VfB Stuttgart nasz napastnik został powalony przez Georga Niedermeiera (28 l.) w polu karnym, za co Borussia dostała jedenastkę, a piłkarz gospodarzy wyleciał z boiska. Był to już 80. faul na Polaku w tym sezonie niemieckiej ekstraklasy. Ł»aden inny piłkarz w Bundeslidze nie jest tak często zatrzymywany przez rywali. W zespole BVB nasz napastnik jest zdecydowanym liderem w tej niechlubnej klasyfikacji. Na drugim miejscu jest Marco Reus (25 l.), który był faulowany w tym sezonie 45 razy w 24 meczach. Skromnie pod tym względem wyglądają statystyki Łukasza Piszczka (29 l.) i Jakuba Błaszczykowskiego (29 l.). Lewy obrońca, który niemal połowę sezonu stracił na rehabilitację po operacji kolana, był faulowany 12 razy. Z kolei Kuba, który od inaugurującego rundę wiosenną meczu z Augsburgiem kuruje kolano, niezgodnie z przepisami powstrzymywany był 16 razy. Lewandowski nie tylko jest bardzo często faulowany, ale i sam w ten sposób odgrywa się rywalom. W Borussii to właśnie nasz napastnik ma najwięcej przewinień na koncie, sędziowie odgwizdywali jego faule już 60 razy w tym sezonie. Błaszczykowski faulował natomiast 9 razy.
Niewiele znacząca, choć ciekawa statystyka.
Na kolejnych stronach wracamy do tematów ligowych. Na początku rozmowa z Danim Quintaną.
Co wiedział pan o naszym kraju i tutejszym futbolu?
– Zupełnie nic. Wcześniej raz byłem w Krakowie, żeby odwiedzić kolegę na wymianie studenckiej, ale tak naprawdę nic nie wiedziałem o waszym kraju. Kiedy przyszła oferta z Jagiellonii, godzinami przesiadywałem w internecie, wchodziłem na stronę Jagiellonii i próbowałem cokolwiek zrozumieć. Doszedłem do wniosku, że na pewno jest tu bardziej profesjonalnie niż na trzecim poziomie rozgrywkowym w Hiszpanii.
Z pewnością nie uniknął pan wpadek w obcym kraju.
– Była jedna zabawna historia. Na początku kompletnie nie rozumiałem języka polskiego, ale czasem powtarzałem jakieś słówka. Pewnego razu powiedziałem do trenera Hajty „spier…j”, nie wiedząc co to znaczy. Trener się roześmiał i zaczął wołać do całej drużyny: „słyszeliście, co do mnie powiedział?”. Na szczęście luźno to przyjął.
W Białymstoku nie robi się dla pana za ciasno?
Są różne plotki na temat zainteresowania innych klubów. Ostatnio pisało się o Rayo Vallecano, wcześniej o Werderze Brema. Mocniejszy polski klub to też realny kierunek. Prawda jest taka, że w piłkę gra się dla pieniędzy. Inteligentni ludzie to rozumieją. Jagiellonia nie musiała wiele za mnie zapłacić, nie mam wysokiego kontraktu i wierzę, że jeśli na stole pojawi się dobra oferta, działacze pozwolą mi odejść.
Gdyby nie pomoc Jaby Kankawy, Oleg Husiew mógł umrzeć na boisku – o tym już wczoraj było wszędzie głośno, więc nie cytujemy. Co Fakt pisze o finiszu Zagłębia w meczu z Wisłą? Też nic ciekawego. Znacznie lepiej brzmi nagłówek „Portowcy walczą o wielką kasę”. Okazuje się, że jeśli Pogoń awansuje do ósemki, jej piłkarze dostaną do podziału 1,2 miliona złotych. Awans do pucharów został wyceniony na 3 mln.
Za awans do czołowej ósemki ekstraklasy piłkarze otrzymają do podziału 1,2 miliona złotych. Jednak to tylko niewielki ułamek tego, co zawodnicy Dariusza Wdowczyka mogą wywalczyć w tym sezonie. Apetyty w Pogoni na wyższe miejsce – i co za tym idzie – dodatkowe premie, są dużo większe. – Ósma lokata na pewno nie będzie nas zadowalać, ale obiecywać niczego nie będę – twierdzi Wdowczyk. – Zależy nam na podbiciu europejskich rynków zbytu, a do tego najlepsza droga wiedzie przez Ligę Europy – Waldemar Duży, przedstawiciel Azotów w zarządzie Pogoni, nie ukrywał w rozmowie z nami ambitnych planów. Za słowami poszły konkretne posunięcia. To dzięki pieniądzom Grupy Azoty do Pogoni w sierpniu trafił Marcin Robak. Chemiczny sponsor finansuje wypłaty Rafała Murawskiego i Patryka Małeckiego, którzy zarabiają po 50 tysięcy złotych. Azoty zimą sfinansowały też za 300 tysięcy złotych transfer Dominika Kuna ze Stomilu Olsztyn. 20-letni pomocnik już zaczyna się spłacać. W meczu z Koroną wszedł na boisko po przerwie…
RZECZPOSPOLITA
Rzeczpospolita musi standardowo zapowiedzieć Ligę Mistrzów.
Po ostatnim meczu Bundesligi z Hoffenheim (3:3), który zakończył serię 19. zwycięstw Bayernu z rzędu, trener otwarcie skrytykował swoich piłkarzy. – Z takim podejściem nie pokonamy United. Zagraliśmy fatalnie i to nie ma prawa się powtórzyć – stwierdził Guardiola, który wie, jak wygrywać z Czerwonymi Diabłami. Jako trener Barcelony zrobił to w finale 2009 i dwa lata później. Po losowaniu ćwierćfinałów angielskie gazety pisały o starciu Dawida z Goliatem. Manchester wyeliminował Olympiakos z dużymi problemami, dzięki trzem bramkom Robina van Persiego w rewanżu na Old Trafford. Holendra dziś na boisku jednak zabraknie, leczy kontuzję, cała nadzieja więc w Waynie Rooneyu, który trafia ostatnio regularnie. – Odzyskał głód futbolu – mówi Moyes, a Juan Mata (też nie zagra, bo jesienią reprezentował w LM Chelsea) dodaje: – Jeśli Wayne w każdym meczu będzie zdobywał po dwa gole, to możemy jeszcze sporo namieszać. A Czerwone Diabły mieszać muszą, by w przyszłym sezonie nie oglądać Ligi Mistrzów w telewizji. Na co najmniej czwarte miejsce w Premiership szans już właściwie nie mają (do Arsenalu tracą 10 punktów), przepustkę do rozgrywek może dać im tylko triumf w Europie. – Musimy sprawić, by nasz stadion znów stał się twierdzą – zapowiada Rooney, a Arjen Robben nie zwraca uwagi na chwilowe kłopoty United. – To uznana firma i zawsze groźny rywal. Musimy być czujni – nie ma wątpliwości Holender. Barcelona i Atletico to jedyna ćwierćfinałowa para z tego samego kraju. Te zespoły znają się doskonale, w tym sezonie mierzyły się ze sobą już trzy razy (zawsze był remis), ale w europejskich pucharach jeszcze się nie spotkały.
Oby bardziej godnym polecenia okazał się artykuł pod tytułem „Armia polskich rezerwowych”. – Nasza eksportowa szkoła bramkarzy to dziś szkółka, w której tylko nieliczni regularnie odpowiadają przy tablicy. Na resztę klubowi nauczyciele nawet nie patrzą – przekonuje jego autor.
talia lekcją życia powinna się okazać również dla Wojciecha Pawłowskiego. Były bramkarz gdańskiej Lechii ani razu nie powąchał włoskiej murawy w barwach Udinese, błyszczał za to w internecie. Najpierw posługując się podczas jednego z pierwszych wywiadów garażową wersją języka angielskiego, potem wyśmiewając i nazywając polską ligę beznadziejną. Odgrażał się, że do kraju kiedyś wróci, ale na pewno nie po to, żeby grać w piłkę. Można powiedzieć, że słowa dotrzymał, bo chociaż w Śląsku Wrocław jest od stycznia, nie zagrał jeszcze ani razu. Kto wie, czy największego zjazdu nie zaliczył jednak Grzegorz Sandomierski, jeden z największych talentów, jakie w ostatnich latach opuszczały ekstraklasę. Trzeci bramkarz reprezentacji na Euro stał się chyba największym globtroterem wśród naszych bramkarzy. Jeszcze w 2011 r. zamienił Jagiellonię na belgijski KRC Genk, ale nie zdołał się tam przebić. Potem były wypożyczenia do Białegostoku, angielskiego Blackburn, a teraz Dinama Zagrzeb, gdzie zagrał w tym sezonie tylko dziesięć meczów (we wszystkich rozgrywkach). Okres wypożyczenia w Chorwacji kończy mu się z końcem czerwca. – Dinamo odlicza dni do końca mojego wypożyczenia – mówił „Rz” Sandomierski. – Wiem, że klub podjął negocjacje z Genkiem odnośnie do mojego wykupienia, natomiast oferty nie satysfakcjonowały belgijskich działaczy. Dlatego został ściągnięty do klubu Antonio Jezina, który z miejsca wskoczył do bramki, choć to ja byłem przygotowywany, by być numerem 1. Dinamo sprowadziło po prostu zawodnika, na którym będzie mogło w przyszłości zarobić. Na mnie już im się to nie uda, bo jasno powiedziano mi, że w czerwcu wracam do Belgii. Zobaczymy, na jak długo. W Genku pozostało mi jeszcze dwa lata kontraktu, można powiedzieć, że podpisałem dożywocie. Oczywiście żartuję, mam 25 lat, jeszcze nawet nie skończone…
Masa oczywistości. Nie zachęcamy do przeczytania.
GAZETA WYBORCZA
Na pierwszy rzut oka w wydaniu ogólnopolskim GW najciekawiej prezentuje się tekst o ukraińskich kibicach i krymskich zespołach, które ciągle grają w lidze. Jak było w ubiegły weekend? Sprawdźmy.
W weekend w ukraińskiej Premier Lidze rozegrano trzecią wiosenną kolejkę. Doszło w niej do dwóch spotkań na szczycie: Metalist Charków przegrał u siebie z Szachtarem Donieck 2:4, a Dnipro Dniepropietrowsk pokonało Dynamo Kijów 2:0. Najwięcej mówi się i pisze o tym drugim spotkaniu. Z dwóch powodów: dramatycznego zderzenia bramkarza gospodarzy z Ołehem Husiewem, po którym ten drugi zadławił się językiem i stracił przytomność. Pomógł mu gruziński pomocnik Dnipra Dżaba Kankawa. – Uratował mu życie – uważają lekarze. Ciekawie było jednak przed i w trakcie spotkania. Ponaddwutysięczna grupa kibiców z Kijowa i Dniepropietrowska razem poszła z centrum miasta na stadion. Swój przemarsz zaczęli na placu Bohaterów Majdanu, gdzie śpiewając hymn ukraiński, uczcili pamięć Niebiańskiej Sotni. Tak nazywani są ci, którzy zginęli podczas euromajdanu. – Oprócz tego nasza akcja poświęcona jest jedności kraju – mówili dziennikarzom. Podczas przemarszu kibice skandowali m.in. „Bohaterowie nie umierają” i „Dniepr. Kijów. Ukraina”. Na stadionie było bardzo spokojnie, a z głośników puszczono „Odę do radości”, która jest hymnem Unii Europejskiej. Na Ukrainie jest ona uważana za symbol jedności kraju. Mecz podwyższonego ryzyka rozegrano też we Lwowie. Tamtejsze Karpaty podejmowały FK Sewastopol. Obawiano się problemów na trybunach, bowiem samozwańcze władze Krymu chcą przenieść drużynę z – jak piszą media – najbardziej rosyjskiego miasta na półwyspie do rosyjskiej ekstraklasy. Tymczasem Lwów jest przedstawiany przez krymskich Rosjan jako „matecznik banderowców i faszystów”. Dlatego lokalne władze zmobilizowały wielkie siły milicji – spodziewano się przyjazdu grupy kibiców z Sewastopola. Okazało się, że obawy były niepotrzebne, a spotkanie wysokiego ryzyka zmieniło się w mecz przyjaźni. Na trybunach, bo na boisku lepsze były Karpaty. Lwowscy kibice po kilkunastu minutach przenieśli się do sektora zajmowanego przez pięciu fanów z Krymu i wspólnie dopingowali oba zespoły – czytamy w Gazecie Wyborczej.
Głównym punktem wydania są jednak… zapowiedzi Ligi Mistrzów.
Wleczesz się daleko za liderami ligi angielskiej, nikt nie wierzy w kompetencje trenera, marzysz, by ten sezon jak stypa czym prędzej się skończył, a tu, w Champions League, los skazuje cię jeszcze na obrońcę trofeum. To wszystko przeżyła już Chelsea. Przeżyła aż do niezapomnianego, zwycięskiego finału. Wiosną 2012 r., gdy piłkarze, kierowani tymczasowo przez trenersko zielonego na najwyższym poziomie Roberto Di Matteo, człapali ku szóstej pozycji w Premier League – najniższej w erze Romana Abramowicza – zderzyli się w LM z Barceloną. Również, jak teraz Bayern, sunącą ku utrzymaniu panowania w najważniejszym europejskim turnieju. A jednak londyńczycy faworyta zatrzymali. Cierpieli – każda minuta dwumeczu miała temperaturę straceńczej walki o przetrwanie – jednak wykorzystali specyfikę rozgrywek pucharowych, która pozwala pojedynczymi zrywami ocalić sezon. A ich też niewiele dzieliło od odpadnięcia już w 1/8 finału – w dwumeczu z Napoli. Jak przed kilkoma chwilami Manchester, który odrabiał dwubramkową stratę z Pireusu. Analogie same pchają się przed oczy, ale są i różnice. Zasadnicze. Tamta Chelsea mogła pozostać sobą i zwyciężyć, ten Manchester musiałby wyjść z siebie (…) Ze słów Fergusona wynika, że głębokie manipulowanie sposobem gry jego byłych piłkarzy wymagałoby głębokiej ingerencji w ich mentalność, tymczasem David Moyes dotrzeć do głów nie zdołał. Ba, w przeciwieństwie do kochanego przez kibiców Chelsea Di Matteo – pięknie zasłużył się dla klubu jako zawodnik – traktują go jak intruza, nad jego głową w trakcie meczu lata samolot powiewający płachtą z żądaniem dymisji trenera.
Czy Manchester wyjdzie z siebie? Nad tym zastanawia się Rafał Stec.
W stolicy z kolei pisze się o Legii. – Legia cały czas jest ustawiona pod Miroslava Radovicia, który w ekstraklasie jeszcze sobie radzi. Ale w Europie wymagania są większe. Przeciwnik szybko wyczuje, że uzależniasz grę od jednego piłkarza, i łatwo go wyeliminuje – mówi ekspert NC+ Grzegorz Mielcarski.
– Drużyna Berga na razie szuka swojego stylu. Nie widzę zmian w grze mistrzów Polski – uważa Mielcarski. – Ale to też nie jest tak, że Norweg nie nadaje się do tej pracy. Każdy trener potrzebuje czasu. Po kilku meczach nie wiem, czy jest słabym czy dobrym szkoleniowcem – zaznacza były napastnik. Szefowie Legii nie wyobrażają sobie obecnych rozgrywek bez dziesiątego w historii klubu złotego medalu, ale to dopiero początek drogi. Główny cel to sukces w europejskich pucharach. Najlepiej w fazie grupowej Ligi Mistrzów. W sierpniu ubiegłego roku w decydującej rundzie eliminacji za silny okazał się mistrz Rumunii Steaua Bukareszt. Katastrofą zakończyły się występy w fazie grupowej Ligi Europejskiej. Według eksperta NC+ dopiero gra w Europie pokaże prawdziwe oblicze Legii Berga, trenera początkującego, o znikomym doświadczeniu międzynarodowym w tym fachu. Mielcarski w tej chwili jest bezlitosny: – Warszawianie zderzą się ze ścianą. Wydaje się, że ich mecze w Polsce są na niezłym poziomie, ale gdy przychodzą międzynarodowe rozgrywki, stają przed wysokim murem. Człowiek traci nadzieję, że może być lepiej, choć wierzę, że wyniki z obecnego sezonu nie będą się powtarzały. – Pytanie, czy Berg jest w stanie odcisnąć piętno na mentalności zespołu.
Nic ciekawego. Gdybanie, co stanie się po tym jak już Legia zdobędzie mistrzowski tytuł. Chociaż, przyznajemy, że lubimy Mielcarskiego jako eksperta. Wypowiada się barwnie i konkretnie.
SPORT
Sport dziś zarabia pieniądze jakąś dziwną okładką.
Na początek ciekawostka w mocno nieciekawej relacji z meczu Zagłębie – Wisła. Lenczyk i Smuda łącznie mają na koncie 1017 meczów Ekstraklasy w roli trenerów. Lenczyk – 578, zaś Smuda – 439. Między sobą mieli do tej pory okazję grać 17 razy, po raz pierwszy w maju 1994 roku. Po tej fajnej wyliczance przechodzimy jednak do śląskich tematów, między innymi do rozmowy z prezesem Ruchu Chorzów.
– Uregulowaliśmy wszystkie nasze zobowiązania licencyjne wraz z odsetkami. Pozostała nam tylko końcowa papierologia. Wszystkie dokumenty zostały skompletowane, pozostało do złożenia jeszcze kilka podpisów. Jesteśmy na ostatniej prostej. Wedle mojej wiedzy, sytuacja jest opanowana (…) Końska kuracja zaaplikowana nam przez komisję licencyjną zmobilizowała nas do ostrych cięć i naprawdę wielkiej redukcji kosztów. Naturalnie nie jest tak, że klub już całkowicie „wyzdrowiał”. Jego stan się okresowo poprawił. Wyleczyliśmy się całkowicie z drogich zawodników. Będziemy nadal głównie stawiać na Polaków, na chłopaków z naszego regionu. To sprawdzona droga, chcemy nią pójść.
Pan prezes zapomniał chyba tylko, że uregulowanie wszelkich zaległości w praktyce nie oznacza wypłacenia wszystkim zawodnikom pieniędzy, tylko podpisania z częścią z nich porozumień.
Co dalej?
– Dariusz Łatka ma najwięcej fauli w całej lidze – 81.
– w Cracovii niepokoją się o stan zdrowia Bernhardta.
– Piast nie może pozbierać się po laniu w Gdańsku.
To co zaczęliśmy wyprawiać po kartce, jest nie do zaakceptowania. Było jeszcze mnóstwo czasu, mogliśmy spokojnie rozgrywać piłkę, a sytuacje przyszłyby same. Zabrakło nam jednak cierpliwości, konsekwencji. Wymienialiśmy trzy, cztery podania i już traciliśmy piłkę – mówi Wojciech Kędziora.
Jest też rozmówka z Grzegorzem Kasprzikiem o meczu z Jagą, ale nudna. Hm, krótko dziś o tym, co w katowickim Sporcie, ale naprawdę nie ma sensu powielać informacji, które już wszyscy gdzieś czytali.
SUPER EXPRESS
W Superaku trwa śledztwo w sprawie sędziego Gila. Przeprosił piłkarzy Lecha za uznanie bramki Radovicia, czy tego nie zrobił? Dzisiaj wypowiada się w tej sprawie Hubert Wołąkiewicz.
To prawda, że sędzia cię przeprosił?
– Prawdą jest, że rozmawiałem po meczu z panem Gilem. Po ostatnim gwizdku dziękowaliśmy sobie za mecz i powiedział: „Popełniłem błąd”. Nie wyjaśnił, o którą sytuację chodziło, ale można się oczywiście domyślać, że o faul w sytuacji bramkowej. Przynajmniej ja odniosłem takie wrażenie.
Czyli przeprosin nie było?
– Nie, Mateusz trochę się zagalopował. Nie padło słowo „przepraszam”. Czytałem w poniedziałek relacje z tego meczu i aż oczom nie wierzyłem. Z małej sprawy zrobiła się wielka burza. A ja wcale nie chcę tego roztrząsać. Przegraliśmy mecz i to nasza wina. Mieliśmy mnóstwo sytuacji, powinniśmy choć jedną wykorzystać. Wtedy byśmy nie przegrali.
W jaki sposób przekazałeś kolegom w szatni słowa Gila?
– Wszedłem po meczu i powiedziałem, że głowa do góry, że jeszcze kilka ważnych meczów przed nami. No i przekazałem, że sędzia przyznał, iż popełnił błąd. Nie używałem słowa przepraszam, bo byłoby to nieprawdą.
Czyli już wiadomo, że namieszała szatnia Lecha. Wielka afera o nic.
Michał Listkiewicz w swoim felietonie zajmuje się dziś twitterową tematyką.
Dla wielu bardzo podniecające są wyznania osób publicznych na Twitterze. Ministrowie, prezesi, posłowie, celebryci prześcigają się w pleceniu bzdur. Dorośli faceci, a zachowują się jak chłopcy w piaskownicy. Ludzie sportu też ulegli modzie na infantylizm i pouczają się nawzajem, a nawet poprawiają sobie wzajemnie błędy ortograficzne. Twitterowe dyskusje to zazwyczaj pitolenie o Szopenie, jak mówiono w mojej szkole. Lepiej przeczytać dobrą książkę. Zaliczyłem ostatnio całego Wiesława Myśliwskiego, pisarz to genialny. Takiego jak nn języka bywalcy Internetu nigdy nie użyją, im wystarcza 100 słów, z tego połowa wulgarnych. Odtrutką na bełkot forumowiczów może też być słuchanie barda Andrzeja Garczarka. Schowany na Mazurach Garbatych tworzy słowno-muzyczne cudeńka. Ot, choćby takie: „bo ważne, bardzo ważne jest, gdy niefart przyjdzie, by nie mnożyć bez potrzeby strat i dzielić z byle kim”. Krótko i niezbyt konkretnie.
Na koniec mecz Barcelony z Atletico zapowiada… Roman Kosecki. Wspominkowo. Były reprezentant Polski był piłkarzem Atletico w latach 1993-1995 i Barcelonie dał się mocno we znaki. – Zagraliśmy z nimi niesamowity mecz – mówi na łamach „Super Expressu”. – To była wielka Barcelona, ze Stoiczkowem, Laudrupem, Romario. Do przerwy po hat tricku tego ostatniego przegrywaliśmy 0:3. Po przerwie strzeliłem jednak dwa gole, zaliczyłem asystę i ostatecznie zwyciężyliśmy 4:3 – wspomina Kosecki.
– Jest lepsze przynajmniej w trzech miejscach – analizuje. – Po ciężkiej kontuzji Valdesa w bramce Dumy Katalonii musi stać Pinto, którego Thibaut Courtois bije na głowę. W Madrycie jest Diego Costa, wspaniały napastnik, a snajpera o takiej charakterystyce w Barcelonie nie ma. – W końcu Atletico ma charyzmatycznego trenera, Diego Simeone – mówi dalej Roman Kosecki, który miał niegdyś okazję do wspólnych występów z Argentyńczykiem. – On zawsze walczy za siebie i swój zespół, jest niesamowicie skupiony na tym, co robi. Już jako piłkarz potrafił świetnie motywować – wspomina.
Lepszy numer niż wczoraj, ale wciąż daleko do najlepszych czasów.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Zajrzyjmy na koniec, co dzieje się w Przeglądzie.
Maciej Kaliszuk ostrzega młodych piłkarzy: wysoka kwota transferu, nie oznacza zrobienia kariery.
Kosztowali krocie, ale i tak nie zrobili kariery. Tyle że dla polskich klubów kilka milionów euro to wielka kwota, dla tych z Zachodu, ale i ze Wschodu to często drobne sumy. Nie mają więc problemów z tym, by trzymać zdolnego Polaka na ławce lub nawet na trybunach. Tak było z Dawidem Janczykiem, tak cały czas dzieje się z Rafałem Wolskim, Dominikiem Furmanem i – mimo upływu lat – z Łukaszem Fabiańskim. Nawet Robert Lewandowski miał problemy w pierwszym sezonie w Borussii Dortmund. Furory nie zrobił także Rafał Murawski. To wszystko musi być przestrogą dla Pawła Dawidowicza. Chłopak ma wielką szansę na karierę, ale bardzo ciężko będzie mu ją wykorzystać. Może pójść śladami Arkadiusza Milika, który był o krok od znalezienia się na naszej liście, bo odszedł z Górnik Zabrze za 2,6 mln euro do Bayeru Leverkusen. W nowym klubie się nie przebił i wylądował na wypożyczeniu w Augsburgu, gdzie także raczej jest rezerwowym. On tak jak Dawidowicz poszedł do silnego zagranicznego klubu ze średniaka naszej ligi, nie miał okazji wcześniej do rozgrywania meczów z poważnymi zagranicznymi rywalami. Pozostali zawodnicy zwykle odchodzili za duże pieniądze z najmocniejszych polskich klubów. To i tak nie zawsze im pomagało. Było im o tyle trudniej, że wyjeżdżali często zagranicę, gdy nie mając doświadczenia. Wolski jadąc do Fiorentiny miał na koncie tylko 25 meczów w ekstraklasie. Milik raptem o 13 więcej. Furman zaliczył jedynie 46 występów.
Jak na temat z drugiej strony, tekst dosyć oczywisty. Ratują go ramki, cytaty, komentarze. W jednej z tych ramek mamy informacje o zaliczonych testach medycznych Pawła Dawidowicza.
Benfica, która wstępnie porozumiała się z gdańskim klubem co do warunków transferu, chciała zbadać zawodnika. Wszystko poszło zgodnie z planem. – Testy medyczne rozpoczęły się o 9 rano i trwały niemal cały dzień. Wyglądały trochę inaczej niż w Polsce – zdradził Dawidowicz. Po ich zakończeniu Polak zwiedził Estadio da Luz, klubowe muzeum i spotkał się z prezydentem Benfiki Luisem Filipe Vieirą. – Porozmawialiśmy chwilę, wypiliśmy kawę. Vieira zrobił bardzo dobre wrażenie – powiedział Dawidowicz. We wcześniejszych planach było także spotkanie z trenerem lidera portugalskiej ekstraklasy Jorge Jesusem. Ostatecznie do niego nie doszło, bo piłkarze, pewnie zmierzający po mistrzowski tytuł, mieli w poniedziałek dzień wolny.
Przeglądając Fakt wspomnieliśmy o wielkiej kasie dla Pogonii. Może więc zacytujmy szerzej.
– Zależy nam na podbiciu europejskich rynków zbytu, a do tego najlepsza droga wiedzie przez Ligę Europy – Waldemar Duży, przedstawiciel Azotów w zarządzie Pogoni, nie ukrywał w rozmowie z nami ambitnych planów. Za słowami poszły konkretne posunięcia. To dzięki pieniądzom Grupy Azoty do Pogoni w sierpniu trafił Marcin Robak. Chemiczny sponsor finansuje wypłaty Rafała Murawskiego i Patryka Małeckiego, którzy zarabiają po 50 tysięcy złotych. Azoty zimą sfinansowały też za 300 tysięcy złotych transfer Dominika Kuna ze Stomilu Olsztyn. 20-letni pomocnik już zaczyna się spłacać. W meczu z Koroną wszedł na boisko po przerwie, poderwał Portowców do walki i pokazał duże możliwości. Nieoficjalnie w klubie mówi się, że latem sponsor szykuje kolejne znaczące transfery. Azoty stać bowiem na wielkie zakupy. Prezes Paweł Jarczewski jest pasjonatem sportu. Na budowę siatkarskiego zespołu Chemika Police, który jest na najlepszej drodze do zdobycia tytułu mistrza Polski, wydał już ponoć 13 milionów złotych. Sponsor i działacze Pogoni nie żałują piłkarzom pieniędzy na dodatkowe premie. W przypadku zdobycia mistrzostwa Polski zespół dostanie do podziału aż 4 miliony złotych. Wyprzedzić Legię w tym sezonie to raczej zadanie ponad możliwości Portowców. Jednak awans do europejskich pucharów, zwłaszcza biorąc pod uwagę podział dorobku punktowego po zasadniczej fazie rozgrywek, jest całkiem realny. Taki sukces wyceniony został na 3 mln zł. Pod wrażeniem dobrej gry Portowców są także władze miasta. Ostatnio prezydent Szczecina podpisał z klubem umowę sponsoringową, która opiewa na 4 mln złotych.
Poza tym:
– Kontuzja Gostomskiego wcale nie tak groźna jak sądzono
– Obcokrajowcy nadal uczą się Legii
– Wolański skutecznie wygryzł z bramki Mielcarza.
Nie ma już dziś wiele do polecenia. Relacja z meczu Wisły, Zwięzłe, mieszczące się na połowie strony, zapowiedzi starć w Lidze Mistrzów. To może jeszcze raz Dani Quintana. Tylko inny fragment.
Wiemy, że ma pan też inny pomysł na życie niż granie w piłkę.
– Tak, studiuję fizjoterapię. To znaczy studiowałem w Hiszpanii, tutaj nie mam możliwości. Zostały mi jeszcze dwa lata do końca szkoły, bo zawsze priorytetem dla mnie była piłka. Nie wyobrażam sobie sytuacji, że profesjonalista mówi: Nie przyjdę na trening, bo mam zajęcia.
W Hiszpanii jest ogromny kryzys, który przenosi się też na piłkę nożną. Myślał pan kiedyś o tym, że trzeba sobie odpuścić futbol i pójść do normalnej pracy?
– Przeszło mi to przez myśl. Kiedy przyszedłem do Gimnasticu Tarragona dostałem jeden z niższych kontraktów w drużynie, taki z którego można się utrzymać, ale nie da się odłożyć na przyszłość. Umówiliśmy się z klubem, że spróbujemy przez rok i jeśli nie wyjdzie, to przejdę do zespołu z niższej ligi, gdzieś bliżej domu i skupię się na studiowaniu. Nawet wspominałem o tym rodzicom.
Z Hajtą chyba macie dobry kontakt, tak można wywnioskować z obserwacji Twittera.
– To bardzo pozytywny człowiek, dowcipny. Napisał mi ostatnio na Twitterze dos kontaktos Dani (chodzi o grę na dwa kontakty z piłką – przyp. MB), na co ja mu odpisałem piętnaście!. Na zajęciach u niego zawsze było wesoło, nie znałem języka, ale przed każdym treningiem wyznaczał mi jakieś słowo, które muszę powtarzać. Więc biegałem pokrzykując koncentracja!, czy dynamicznie!, wszyscy się ze mnie nabijali. Zresztą do dzisiaj w szatni to trochę jest taka walka: ja kontra reszta świata. Jestem żartownisiem i ciągle robię kolegom kawały, a potem wszyscy robią kawały mnie. Chyba końcowy bilans jest ujemny, więcej żartów robią mi, niż ja im. Trzeba to zmienić!
Wywiad nie jest długi, ale całkiem przyjemny.
Zaś na koniec zagadka: co miał na myśli Franek Smuda mówiąc w Lubinie o „souvenirach”?
To był mecz – suwenir. Dużo przeżyłem już jako trener, ale takiego spotkania chyba jeszcze nigdy nie widziałem. Strasznie szkoda tego wyniku, bo my mimo problemów kadrowych naprawdę graliśmy dzisiaj w piłkę. To my dominowaliśmy. Mieliśmy wszystkie piłkarskie atuty w ręku, a mimo to nie mamy nawet jednego punktu. Popełnialiśmy za dużo indywidualnych błędów i to kosztowało nas porażkę. Trudno ułożyć skład na mecz, jeśli ma się takie sytuacje, jak ta z Gordanem Bunozą, który dzisiaj musiał wystąpić z temperaturą. Jeszcze raz podkreślę: nasza gra naprawdę wyglądała nieźle, ale jeśli popełnia się takie błędy… Możesz trenować, ćwiczyć różne warianty taktyczne, ale dzisiaj na boisku działy się rzeczy, na które jako trener nie miałem wpływu. Nawet pierwszy gol był po naszym błędzie. Uważam, że Miśkiewicz był źle ustawiony.

ANGLIA: United nie ma się czego obawiać?
Oryginalną zabawą w Photoshopie popisał się Mirror Sport, który z Ryana Giggsa zrobił… wampira. Bo dziś Walijczyk bryluje w angielskiej prasie. Wszystko przez jego wypowiedzi przed starciem, jak jeszcze twierdzi wielu, dwóch gigantów. Walijczyk przekonuje, że Manchester United wcale nie stoi na straconej pozycji, że takiej marki nie należy skreślać, że to przecież United. – Nie mamy się czego obawiać przed meczem z Bayernem – mówi Giggs, a to że z jego ust padają w ogóle takie słowa, pokazuje właśnie, jaką dziś pozycję ma MU. The Sun przeprowadził wśród kibiców ankietę, z której wynika, że 62 proc. ludzi twierdzi, iż Moyes nie ma pomysłu na przyszłość.
HISZPANIA: Odwaga Atletico
Dwaj giganci w walce o mistrzostwo Hiszpanii krzyżują bronie również w Champions League. Diego Simeone przyznaje, że dzisiejszy mecz dla Atletico będzie bardzo ciężki. Tym bardziej, że – o tym pisze choćby AS – bardzo niepewny jest występ Diego Costy. Jeśli dziś dojdzie do potyczki Brazylijczyka z hiszpańskim paszportem i Messiego, to głównie na nich skupiona będzie uwaga. Tata Martino, trener Barcy, podkreśla, że od Atletico przede wszystkim można oczekiwać odwagi.
WŁOCHY: Perfekcja Beniteza
Arcydzieło Napoli – oto echa niedzielnego zwycięstwa Napoli z Juventusem (2:0). Rafa Benitez, trener wygranych, przekonuje, że przynajmniej 45 minut w wykonaniu jego piłkarzy było perfekcyjne. Tylko kogo to dziś interesuje, skoro w kwestii mistrzostwa jest już dawno pozamiatane? Dziś Juventus przygotowuje się natomiast do wejścia na wyższy poziom: bycie najlepszym w Serie A nikogo nie zadowala. Na podbój Europy mają zostać przeznaczone znacznie większe środki, około 100 milionów euro.
PORTUGALIA: Dawidowicz pod wrażeniem Vieiry
Dawidowicz podpisze na pięć lat – tego możemy dowiedzieć się z portugalskiej prasy, znów od Recordu. Polak przyznaje na łamach gazety, że był pod wrażeniem tego, co usłyszał od Vieiry. Chodzi oczywiście o Luisa Filipe Vieirę, prezydenta Benfiki Lizbona. Na okładce A Boli króluje dziś natomiast duet Lima-Rodrigo, przyszli koledzy Dawidowicza, którzy w tym sezonie zdobyli łącznie 31 goli. Portugalczycy określają ich mianem podwójnego bogactwa.

























