Mam pomysł na uzdrowienie polskiej ligi. Każdy faul na młodzieżowcu powinien kończyć się czerwoną kartką. Strzały oddawane przez młodzieżowców powinny być bronione tylko lewą ręką. Przede wszystkim jednak kapitanem powinien być zawodnik maksymalnie czternastoletni, żeby szybko uczył się odpowiedzialności.
Taki wstęp tekstu popełniłem w październiku, gdy pierwszy raz nagłośniono pomysł o konieczności gry młodzieżowcem w Ekstraklasie. Muszę się przyznać: myślałem, że mimo zaiwanionej z festynu w Skotnikach karuzeli absurdu jaką jest polska piłka, ta oświecona inaczej idea przekracza stężenie nonsensu w sposób wyraźny i wyląduje tam, gdzie powinna: na śmietniku historii.
Jednak jestem człowiekiem małej wiary.
I krótkiej pamięci. Na chwilę zupełnie zapomniałem, że przez ostatnie kilkanaście lat liga była reformowana wyobracana wielokrotnie na wszystkie możliwe sposoby, nie graliśmy tylko wspak z mistrzostwem przyznawanym szesnastej drużynie w tabeli, a według plotek byliśmy o krok od wprowadzenia playoffów, dwutaktu i goli za trzy.
Jeśli gdziekolwiek zerwą wreszcie z przestarzałym XIX-wiecznym systemem rozgrywek, to właśnie w Polsce.
Polska liga jest w łańcuchu pokarmowym żywicielem zachodnich średniaków, zainteresowanych u nas kupnem zdolnego narybku. W dodatku dopiero co Górnik pokazał jak można młodymi Polakami osiągnąć sukces, podobna jest poniekąd historia Wisły Płock. Dlatego obserwujemy w Ekstraklasie okienko transferowe bezprecedensowego zainteresowania polskimi pierwszoligowcami i talentami z niższych lig. Niezwykle interesujące są też ruchy w drugą stronę, bo do Serie A wyjeżdżają już nie królowie strzelców, ligowe orły, tylko choćby solidny Marcjanik, obiecujący Reca.
Zauważmy: tak zwana gwiazda ligi, Guilherme, poszedł z Legii do spadającego Benevento, a 24-letni rokujący stoper Arki do Empoli, które do Serie A wchodzi. Tendencja jest jasna – skauci patrzą na Polaków. Tak jakby mówili: panowie, jeśli ci obcokrajowcy z Ekstraklasy byliby naprawdę mocni, to trafiliby do naszej ligi bezpośrednio ze swoich rodzimych rozgrywek.
Zapewniam też, że każdy, absolutnie każdy dostrzegł, że Lech na sprzedaży wychowanków zarobił pieniądze godne Ligi Mistrzów. Kto może, od dawna kombinuje jak nadrobić ze szkoleniem. W polskich warunkach to sposób – dla jednych – na przetrwanie, dla innych na zrealizowanie ambitnych celów, a jeszcze innych żyła złota.
Nigdy w historii Ekstraklasy nie było tak jasne, że warto stawiać na młodych. Wpisuje się to w szerszą tendencję baby footballu, gdzie byle dzieciak, który potrafi trzy razy prosto kopnąć piłkę, jest wart więcej niż gotowy do gry na wysokim poziomie 26-latek. Młodzi nigdy nie mieli lepiej. Dawniej po wejściu do szatni gołowąs zastanawiał się czy nie wyrzucą go za drzwi. W ŁKS-ie jak ktokolwiek z młodych zaczął łapać się do składu, Dariusz Podolski polował na jego nogi podczas treningów, żeby młody sobie nie myślał.
I właśnie teraz, gdy jest tyle NATURALNYCH motywacji, musimy stosować przymus?
Musimy sztucznie pompować dzieciaki, tak jakby dostawali szansę tylko po przepiciu kapitana bimbrem i łaskawej zgodzie starszyzny?
Może jakikolwiek, wciąż dyskusyjny, ale śladowy sens miałoby to ze dwadzieścia lat temu. Ale teraz to klasyczny przykład uszczęśliwiania na siłę.
Potencjalnie wielce szkodliwego, zaburzającego istniejące, działające i – podkreślam – naturalne tendencje.
Oczywiście, że chcę jak najwięcej młodych Polaków w ligowych jedenastkach, oczywiście, że śmieszy mnie ściąganie trzeciorzędnych piłkarskich komiwojażerów zza granicy. Oczywiście, że szef rady nadzorczej Ekstraklasy, Karol Klimczak, trafiał w sedno mówiąc „PS”: –Jesteśmy ligą, przed którą nie ma innego sposobu wspinania się w rankingach jak poprzez szkolenie i promowanie młodzieży. To jedyna droga, bo u nas nie ma oligarchów czy petrodolarów. (…) Postawmy na szkolenie i tu szukajmy wielkiej szansy i przewagi konkurencyjnej.
Ale nie uważam, by zmuszanie do gry młodymi tworzyło zdrowe środowisko rozwoju, szczególnie w najwyższej klasie rozgrywkowej kraju. Cieplarniane warunki też mogą zniszczyć talent, tak samo jak brak szans, kontuzja, zbyt wielka konkurencja. To psucie charakteru. Jeszcze większe pole do sodówki. I tak mają się świetnie, naprawdę trzeba dosładzać? To już może być przegięcie wajchy w takim stopniu, że wykolei pociąg.
W Chinach, gdzie są twarde limity obcokrajowców, horrendalne kwoty sięgające nawet kilkunastu milionów dolarów płaci się za byle jakich Chińczyków. Ktoś, kto w najlepszym wypadku nie zawadza, może dyktować warunki, opłacany jest jak król i kosztuje krocie. Taki rynkowy balon grozi właśnie Polsce w odniesieniu do młodzieżowców. Przypomnijmy, że ekstraklasowy klub ma w roli petenta zgłaszać się do dziecka – znowu zwiększamy ryzyko, że młody odleci w kosmos.
A potem nagle PESEL przestanie być sprzymierzeńcem i co? I jego wartość leci na łeb na szyję.
Wielkim absurdem jest to, że reforma ma pomóc przekraczać próg dzielący piłkę juniorską od seniorskiej. W praktyce po prostu tworzy nowy próg między 21 a 22 rokiem życia – w jednej chwili z rozchwytywanej panny na wydaniu gracz może stać się piątym kołem u wozu, a jego zarobki spadają na łeb na szyję.
Jak ma się poczuć szatnia, która wie, że jeden z dzieciaków gra tylko dlatego, że taki jest przymus? Jak ma się poczuć, gdy on zarabia dwa razy więcej niż weteran, a tylko dlatego, że nie przeszkadza? Myślicie, że go zaakceptują, będą szczerze poklepywać po plecach? Może tu i tam tak. Ale gdzie indziej będzie to wylęgarnią smrodu i wzajemnych pretensji.
Nawet zastanawiam się jakie będą odczucia zainteresowanego, który będzie doskonale wiedział, że na pewno by dzisiaj trener mu nie zaufał, gdyby nie twarde prawo. Moim zdaniem dla piłkarza to też zasadnicza różnica, gdy wie, że dostał uczciwą szansę, a nie jego występ jest wymuszony przepisem. Taki zawodnik ma się na boisku uczyć? Czy to naprawdę takie rewelacyjne – dostać miejsce w składzie w prezencie, bo trzeba?
Ale młodzi będą dostawali więcej minut, okrzepną! Może niektórzy tak. Ale z drugiej strony, dopiero co dzisiaj trener Probierz w wywiadzie Michała Treli przyznał, że pierwszoligowcy co i rusz wydzwaniają do klubów Ekstraklasy z prośbą o wypożyczenie młodego. Ekstraklasa chętnie daje gracza, a ten się ogrywa, wracając potem do ligi jak Gumny czy Jóźwiak. Teraz klubowi nie będzie się opłacało wypożyczyć dzieciaka, bo nie wiadomo co zdarzy się w sezonie. Ten jeden wychuchany, nie zaniżający poziomu grajek dozna kontuzji i co? I zacznie się żonglerka, potrzebni będą następni.
Ale jeśli wyróżniający się młody kontuzji nie dostanie, to młodzi z miejsc 3-4-5 stracą czas w rezerwach, będąc tylko polisą ubezpieczeniową.
Mógłbym mówić jeszcze, że zacznie się śmieszna żonglerka, bo młodzieżowiec praktycznie będzie nie do wyjęcia podczas meczu. Dwóch zdolnych lewych obrońców U21 w Polsce nie było od czasów Mieszka I. Jeśli ktoś, przykładowo, ma młodzieżowca właśnie tu, to w przypadku zmiany trzeba wprowadzić nie tylko nowego juniora, ale też przebudować cały system, połatać skład, bo twoją dwójką, najbardziej zdolną U21, jest prawoskrzydłowy. Zaczyna się chora żonglerka, w której trener musi przede wszystkim maskować niedostatek jakości swojego juniora.
Ale w sumie, mam to gdzieś. Mam w dupie czy poziom gry spadnie czy nie. Nie mam złudzeń, za mojego życia poziom ligi w Ekstraklasie mniej więcej taki sam, choćby jutro wprowadzić przykaz gry jednym psem rasy fokserier.
Ale moim zdaniem zaproponowana reforma w żaden sposób nie pomaga w wychowaniu młodych piłkarzy. To pchanie na chama, tworzące tylko pole do rozlicznych patologii.
***
Udało mi się sobie zdobyć kształt Ekstraklasy po reformach 2030 roku. Łapcie skrót meczu.
Leszek Milewski
Napisz autorowi, że sam jest patologią
Fot. FotoPyK