Nie był to mundial wielu pięknych akcji i goli. Przeciwnie, częściej zdarzało się, że bramki padały po stałych fragmentach gry, zdarzały się też trafienia samobójcze, a zazwyczaj ten, kto pierwszy wpakował piłkę do siatki, triumfował też po końcowym gwizdku. Gdybyśmy mieli odnieść styl turnieju w Rosji do piłki klubowej, napisalibyśmy że był to mundial w stylu Atletico Diego Simeone. Wygrywały zespoły, które potrafiły w pierwszej kolejności zabezpieczyć dostęp do własnej bramki oraz ukłuć w najmniej oczekiwanym momencie, na przykład po zagraniu ze stojące piłki.
Nie tylko filozofia Cholo święciła swój triumf na mundialu, ale także jego byli i przede wszystkim obecni zawodnicy zaprezentowali się bardzo dobrze. Gdybyśmy mieli ułożyć najlepszą linię defensywną turnieju – w której rozliczalibyśmy obrońców przede wszystkim z bronienia, a nie z fajerwerków pod przeciwną bramką w stylu Yerrego Miny – to chyba nikt nie miałby specjalnych pretensji, gdybyśmy zdecydowali się na wariant: Hernadez, Godin, Gimenez, Vrsaljsko. Cztery defensywne skały z Atletico.
Lucas Hernandez był jedynym człowiekiem w linii defensywnej Francji, który w Rosji nie strzelił gola. Nie znaczy to jednak, że nie miał swojego udziału przy golach. W meczu z Argentyną to on zapoczątkował dwie akcje, które zakończyły się trafieniami Pavarda (asysta) i Mbappe (kluczowe podanie). To także on zaliczył wczoraj efektowny rajd i wyłożył piłkę na uderzenie 19-letniemu Francuzowi, który sieknął na 4:1. Przede wszystkim jednak Lucas realizował swoje zadania w defensywie. Był o wiele pewniejszy, niż grający po drugiej stronie boiska Pavard, a na jego skrzydle rywale stwarzali zdecydowanie mniej zagrożenia. Być może nazwanie Hernandeza najlepszym lewym obrońcą turnieju bardziej wynika ze słabości konkurentów na tej pozycji, ale też nie ma co umniejszać świeżo upieczonemu mistrzowi świata, który był bardzo mocnym punktem złotej Francji.
Z kolei para Godin-Gimenez stanowiła o sile oraz stylu gry całego Urugwaju. Po meczu z Portugalią Muslera nazwał swoich obrońców bestiami i przede wszystkim musiał mieć na myśli tę dwójkę z Atletico. Mecz z aktualnymi mistrzami Europy był chyba najbardziej imponujący, chociaż akurat w nim Godin nie ustrzegł się poważniejszego błędu. Ważniejsze jednak było wszystko inne, bo – poza golem Pepe – Portugalia była zupełnie bezradna, a Cristiano Ronaldo kompletnie bezzębny. Ponadto o sile urugwajskiej defensywy świadczyła też cała faza grupowa, w której ta zagrała na zero z tyłu. Rzecz jasna największe brawa należały się tam za zatrzymanie niedocenianej Rosji, która każdemu innemu przeciwnikowi potrafiła strzelić gole, ale nie im. Urugwaj wyleciał z turnieju po meczu z późniejszymi mistrzami świata, tracąc bramkę po stałym fragmencie gry oraz po błędzie Muslery. Ogólnie jednak imponował przede wszystkim skuteczną defensywą, w której obok Godina i Gimeneza wielką pewność łapali także ci mniej renomowani obrońcy pokroju Caceresa czy Laxalta (który na co dzień nie jest nawet nominalnym obrońcą).
Nie mniej udany turniej zaliczył Sime Vrsaljko, czyli ten niezmordowany chłop z prawej obrony Chorwacji, który z powodu kontuzji miał opuścić półfinał z Anglią, a w zamian zagrał w nim przez 120 minut, wieńcząc występ kapitalną asystą przy wyrównującym trafieniu Perisicia. W taktyce Zlatko Dalicia defensor Atletico pełnił bardzo ważną rolę, bo był odpowiedzialny za oskrzydlanie akcji, co stanowiło o sile Chorwatów na całym turnieju. Innymi słowy, Vrsaljko musiał ganiać od linii do linii, nie zważając na trzy dogrywki czy drobne kontuzje. Z boiska zszedł tylko raz, kiedy nogi po prostu odmówiły mu posłuszeństwa w dogrywce ćwierćfinału z Rosją.
Co więcej, ciepłe słowa można też napisać o Felipe Luizie, który zastępował Marcelo w dwóch najlepszych meczach Brazylii na turnieju – z Serbią i Meksykiem. Więcej niż przyzwoicie wypadli też byli piłkarze Atleti, którzy w swoim czasie zbierali szlify pod skrzydłami Simeone – jak Miranda (ależ walczył z Lukaku!) czy brązowy medalista turnieju, Toby Alderweireld. No i nie zapominajmy o najlepszym bramkarzu mistrzostw, który wywodzi się z tej samej rodziny, czyli o Thibaut Courtois.
Ale też na właśnie zakończonym mundialu błyszczeli nie tylko defensywni gracze ze szkółki Simeone. Nie można przecież zapominać o Griezmannie, który poprowadził Francję do złota, zostając MVP finału oraz trzecim najlepszym piłkarzem mistrzostw. Swoje też w fazie grupowej zrobił Diego Costa, który ciągnął na plecach Hiszpanię w dwóch pierwszych spotkaniach, strzelając trzy gole. No i kapitalny turniej rozegrał inny były podopieczny Simeone, czyli Mario Mandzukić.
Z jednej strony trudno się dziwić, że na mundialu o takiej specyfice błyszczeli obecni i byli piłkarze Siemone. To był też przyjazny turniej dla zawodników charakternych, czego najlepszym przykładem była reprezentacja Chorwacji. A wiadomo przecież, ze w Atletico grają niemal wyłącznie tacy piłkarze. I właściwie napisalibyśmy, że jednym z wygranych całych mistrzostw jest właśnie argentyński szkoleniowiec, który dostanie w nowym sezonie piłkarzy zbudowanych kapitalnymi występaim na imprezie najwyższej rangi. Problem jednak w tym, że po takim turnieju w wykonaniu piłkarzy Atleti więcej radości niż Simeone może mieć klubowy księgowy. Brutalnie wysokich ofert za zawodników z Madrytu tego lata nie powinno bowiem brakować.
Fot. FotoPyK