Cóż, nie był to pokaz wielkiej piłki z obu stron, chociaż jedni i drudzy kilka razy pokazali fajne kombinacje w ofensywie. Ostatecznie zadecydował piorunujący początek meczu. Lech Poznań już po kwadransie prowadził 2:0 z ormiańskim Gandzasarem Kapan, a trybuny eksplodowały od gromkich okrzyków radości. Mogło się wydawać, że szykuje się pogrom, ale nic bardziej mylnego. Lechitów ewidentnie ten wynik (jak wiadomo skądinąd – śmiertelnie niebezpieczny) usatysfakcjonował. I nieco koślawy zespół przyjezdnych zaczął poważnie zagrażać bramce strzeżonej przez Buricia.
Minimalizm poznaniaków był momentami nieznośny.
Bo goście pokracznie grali przede wszystkim w obronie, natomiast z przodu mieli kilku niezłych zawodników. Z lewej strony świrował niezwykle dynamiczny Junior. Haitańczyk, który swoimi predyspozycjami szybkościowymi do złudzenia przypominał znanego z polskich boisk Donalda Guerriera. Jeżeli chodzi o boiskowy rozsądek – też obaj zawodnicy mają ze sobą sporo wspólnego. Z drugiej strony boiska szalał z kolei reprezentant Zambii, Musonda. Też nieustająco groźny.
Ivan Djurdjević zastosował ustawienie z wahadłami i widać było, że Lech jest niesamowicie podatny na oskrzydlające ataki przeciwników. Na dodatek nie funkcjonował zupełnie środek pola, to tylko dodatkowo napędzało przeciwników. Ormianie wielkiej piłki nie zagrali, ale kilka razy Burić musiał interweniować. Na gola honorowego goście zdecydowanie zasłużyli. Statystyki strzałów – zdecydowanie na ich korzyść.
Mogą sobie pluć w brodę, że tak fatalnie weszli w mecz.
W tym meczu koniec końców strzelał tylko jeden człowiek – Christian Gytkjaer. Najpierw efektowny wolej, później pewnie wykonana jedenastka, którą wywalczył Makuszewski. Ten ostatni miał kilka złych decyzji, ale generalnie był najlepszym aktorem całego widowiska. Bezlitośnie wykorzystywał, momentami naprawdę kuriozalne, luki w szeregach obronnych rywali. Było z niego mnóstwo pożytku i bez wątpienia zasłużył na miano bohatera meczu, obok duńskiego napastnika. Gytkjaer swoje zrobił, bo strzelił dwie bramki, a poza tym umiejętnie utrzymywał się przy piłce i w ogóle był wartościowym elementem ofensywnej układanki.
Gdyby nie ten duet, to naprawdę wynik mógłby pójść w drugą stronę, bo reszta zawodników Kolejorza jak na ten moment prezentuje jeszcze formę mocno wakacyjną. Najsłabiej to wyglądało, jeżeli chodzi o Darko Jevticia. Chyba najgorszego dzisiaj na boisku, jeżeli chodzi o zawodników w niebieskich koszulkach. Nic mu nie wychodziło.
Zgromadzonym na trybunach kibicom dziennikarzom pokazał się nowy nabytek – Tiba. Trudno go ocenić. W końcówce goście mocno się otworzyli, walcząc o kontaktową bramkę i w środkowej strefie było naprawdę mnóstwo przestrzeni. Portugalczyk nieźle się poczuł w takich okolicznościach przyrody i fajnie napędzał kontrataki, choć bez bramkowego efektu. Grał też Tomasz Cywka. I, jak to on – ani swoim występem nie zachwycił, ani przesadnie nie zniesmaczył.
Na końcówkę wszedł też Paweł Tomczyk, wychowanek poznańskiej akademii.
Ujmijmy to tak, żeby się nad chłopakiem nie znęcać – są pewne niuanse techniczne do podszlifowania.
No i cóż, taki to był właśnie mecz – sporo nieporadności u Lecha, sporo pomyłek w obronie, a jednocześnie kilka naprawdę niezłych momentów w ofensywie. Wykorzystali swoje szanse na początku i dowieźli wynik, który w zasadzie gwarantuje im awans.
Biorąc pod uwagę, że mamy dopiero 12 lipca – tak naprawdę tylko to ma istotne znaczenie.
fot. 400mm.pl