W trakcie Euro 2016 przez miesiąc jeździli busem po Francji, by pokazać, jak wyglądają mistrzostwa z perspektywy kibica. Do Rosji mieli w ogóle nie przejeżdżać, ale po spontanicznej decyzji przemierzyli łącznie pewnie kilkanaście tysięcy kilometrów, by znów poczuć atmosferę wielkiego turnieju. Głównie autostopem, bez choćby jednego biletu na mecz w rękach.
Podobnym spontanem był ten wywiad, który nagrywaliśmy o czwartej nad ranem na przystanku autobusowym w Kazaniu i koło pierwszej w parku w centrum Wołgogradu. Za pierwszym razem przeszkadzali nam kolumbijscy kibice, którzy chcieli napić się z nami wódki i pośpiewać o El Tigre Falcao, za drugim policjanci, którzy co chwilę przypominali, że w tym miejscu spożywać alkoholu nie można. Mimo wszystko udało się to jakoś poskładać. Poznajcie Michała Łęckiego i Pawła Pomina z “Poważnej Telewizji” (KLIK), którzy opowiadają o Rosji z perspektywy pozytywnych świrów, czyli swojej.
W trakcie Euro 2016 jeździliście po Francji busem i nagrywaliście filmy, które lądowały w “Poważnej Telewizji”, czyli na waszym kanale. Dlaczego nie pociągnęliście tego w tej formie również w Rosji?
Paweł: Pomysł z Francją narodził się dość spontanicznie. Wiedzieliśmy, że jedziemy i chcemy coś z tym zrobić, ale nie bardzo wiedzieliśmy co. Michał był wcześniej na swojej oczyszczającej wycieczce na Korsyce i wrócił z pomysłem, że będzie miał w lokalnej gazecie rubrykę, w której opisze to, co widział na mistrzostwach.
Michał: Żeby nie było tak, że byłem, zobaczyłem i tyle. Zawsze chcemy robić coś więcej.
Paweł: I wyszło tak, że stanęło na vlogach.
Michał: Chcieliśmy pokazać klimat Euro od strony kibica. Że to nie tylko ten słynny Janusz, ale też ludzie, którzy jadą się tam bawić i żyć wszystkim, co dzieje się dookoła. Wiesz, jak Mariusz Max Kolonko – mieliśmy pokazać, jak jest! Powielanie roboty prawdziwych dziennikarzy było bez sensu, bo tego jest tyle, że bylibyśmy tylko jednymi z wielu. Myśleliśmy, że fajnie to wtedy wyszło i dokładnie rok temu postanowiliśmy ruszyć z misją „Rosja”. Poszliśmy z tym między innymi do PZPN-u i opowiedzieliśmy Łukaszowi Wiśniowskiemu, bo chcieliśmy to zrobić bardziej profesjonalnie, on poczuł klimat, chciał pomóc i… w zasadzie to tyle. Proza życia. Ja prowadzę własną działalność, Paweł też ma swoje zobowiązania i uznaliśmy, że jednak nie damy rady pojechać.
A jednak tu jesteście. Michał, kiedy podjąłeś decyzję o wyjeździe?
Michał: Pamiętam ten poniedziałek, w trakcie którego Adam Nawałka ogłaszał powołania. Cały dzień chodziłem strasznie wnerwiony. Zazwyczaj jestem pozytywnie nastawiony do życia i staram się nie przenosić moich problemów na innych, ale tym razem się nie dało. Agata, moja dziewczyna, nie mogła ze mną wytrzymać. No byłem tak wkurzony, jakbym to ja miał dostać to powołanie, a nie przyszło. W końcu usłyszałem od niej: „no co jest?! Jedź, przecież to twój żywioł”. Nie miałem przekonania. Ale po trudnym poniedziałku przyszedł niewiele łatwiejszy wtorek, potem środa i gdzieś koło 23:00 zacząłem sprawdzać, ile potrzeba czasu na wyrobienie wizy do Rosji.
Byłeś już pewny, że jednak jedziesz?
Michał: Napisałem do znajomych i okazało się, że wystarczy Fan ID. Problem w tym, że nie miałem żadnego biletu. Ale poczytałem i wyszło, że nie trzeba mieć wejściówki na swoje dane i udało się to ogarnąć. Napisałem jeszcze do kumpla, który jechał kiedyś na stopa do Korei Południowej przez Rosję. I to nie tylko taką, którą my poznaliśmy na mundialu. Wypytałem o wszystko. W pewnym momencie mówię do niego: „jeszcze chwila i pojedziesz ze mną!”. A on kompletnie się nie interesuje piłką. Kompletnie! I co? I ostatecznie był ze mną w Moskwie. Paweł niestety robił duży koncert w Poznaniu, więc był wyłączony. Mógł dojechać dopiero po nim, czyli na ostani mecz.
No dobra, powiedziałeś o takiej technicznej stronie, ale co cię tak naprawdę popchnęło w kierunku samochodów obcych ludzi, by przejechać kawał Europy bez żadnej gwarancji biletu.
Michał: Wszystkim się wydaje, że tu chodzi o reprezentację Polski, za którą się podąża i tak dalej. Powiem ci szczerze, że mnie to aż tak bardzo nie rusza. Jestem z Poznania, ostatnio był u nas mecz Polski z Chile. Oczywiście obejrzałem to sobie w telewizji, ale żeby się jakoś spinać na bilet, to niekoniecznie. Za to mistrzostwa – czy to świata, czy Europy – mają w sobie coś takiego, że po prostu chcesz tam jechać. Chcesz być w tym konkretnym miejscu, w którym wszystko się dzieje, w którym cała ta atmosfera się kumuluje. A potem – w naszym przypadku – ulatuje.
Sam nie jeżdżę na stopa i miałbym pewne obawy. Myślę, że wielu ludzi może powiedzieć to samo. Jak się przemóc?
Michał: Sam mam po prostu wielkie zaufanie do ludzi, nawet już abstrahując od stopa.
A spotkało cię kiedyś w stopie coś złego?
Michał: Nigdy. Powiem więcej – organizujemy wyścigi stopem, które ruszają z Poznania. Na razie odbyło się sześć edycji, m.in. do Wenecji, Amsterdamu czy Budapesztu.
Paweł: W ostatniej brało udział ponad tysiąc osób, a ogółem przewinęło się sześć tysięcy. I nigdy nie stało się nic złego. Moim zdaniem prawdopodobieństwo, że będzie inaczej, jest mniej więcej takie same co w przypadku, w którym wychodzisz z domu i na łeb spada ci cegła.
Siedzisz w domu w Poznaniu, pakujesz plecak, piszesz na kartonie „Moskwa” i co dalej?
Michał: I myślę sobie, że jakoś to będzie. Czyli wiesz – hasło Polaków na tych mistrzostwach, mogliby mieć to wypisane na autokarze! Po czym mam problem, by w niedzielę rano dojechać do Warszawy. Stoję przy tej autostradzie i nic. Trochę szok, bo w Polsce zawsze łatwo złapać podwózkę. Ale jakoś się udało. Trzy stopy w Polsce, jeden na Białorusi i dojechaliśmy do Moskwy.
Czyli w miarę bezboleśnie.
Michał: No nie do końca, ale po kolei. Zaczęło się słabo, bo hotel odwołał rezerwację. Jakbyś zobaczył fora, to był to bardzo częsty „przypadek” – na tydzień lub kilka dni przed druga strona się wycofuje, by ugrać wyższą cenę. My straciliśmy nocleg trzy dni przed przyjazdem. Ale ja byłem tak podjarany, że nawet przez sekundę nie potrafiłem się przejąć. Uznałem, że taka kolejność rzeczy, w końcu to Rosja. Jak ktoś się pytał, czy szukamy nowego, to bez napinki. Gdyby był tani lub przynajmniej w podobnej cenie do tego odwołanego, to bym wziął, ale nie było. I co się dzieje? Opowiadamy tę historię facetowi, który wiózł nas do Moskwy.
I okazało się, że jest hotelarzem!
Michał: Lepiej! Mówi tak:
– Wiecie co, mam cztery mieszkania w Moskwie. Dwa są wynajęte, ale dwa wolne. Możecie pomieszkać w jednym.
Jeszcze na początku zabrzmiało to tak, że mamy mieszkać z nim, czyli w sumie też miło, ale w głowie zapaliła się lampka, że my będziemy wracać co rano po imprezie, a on nie będzie miał życia. Ale potem się wyjaśniło, że możemy w jego pustym mieszkaniu robić, co chcemy i mieszkać, ile chcemy. Mamy mu tylko dać znać, jak będziemy wyjeżdżać! Konstantin od 22 lat ma polską żonę, jego synowie są już bardziej Polakami, ale sam jest Rosjaninem z krwi i kości, choć z dużym dystansem do swojego kraju. Nie mógł zrozumieć, dlaczego chcieliśmy tu przyjechać. Gdy mu powiedziałem, że byłem na Ukrainie w trakcie Euro i bardzo mi się podobało, to ciągle drwił. Przejeżdżaliśmy później obok opuszczonej elektrowni z wybitymi oknami i mówi do mnie:
– I co, to ci się podoba, to chcesz zobaczyć?
A ja przez zęby odpowiadam, że tak. To właśnie lubię we Wschodzie, że tu nie wszystko jest tak poukładane jak w Europie. Czyli tak generalnie w drodze do Moskwy spotkały nas trzy szczęścia.
Jakie dokładnie?
Michał: Po pierwsze – stopy, które złapaliśmy bez większego problemu. Jeśli chodzi o tego Rosjanina, to my nawet nie wyciągnęliśmy ręki. Zobaczył z daleka, że idzie dwóch chłopaków poboczem, zatrzymał się i zaczął trąbić, żebyśmy wsiadali. Drugie szczęście – dał nam to mieszkanie. Trzecie – nie mieliśmy biletów na żaden mecz Polaków, a cztery godziny przed spotkaniem z Senegalem ktoś się odezwał, że doktor Tabiszewski z Legii napisał na Twitterze, że ma dwa do oddania i kolega nam je załatwił. Po Francji myślałem, że bez problemu dostaniemy bilety pod stadionem, ale tu zrozumiałem, że nie byłoby szans. Może dwa-trzy razy drożej, czyli nie byłoby nas stać.
Paweł: Takie niecodziennie spotkania to generalnie sól wyjazdów. Kiedyś na parkingu pod Marsylią podszedł do nas gość i… zaprosił na swój jacht. Okazało się, że jest francuskim Polakiem. Podbił do nas, popatrzył i zapytał: „nie chcecie przypadkiem wziąć prysznica?”.
Michał: A to było miejsce, po którym kompletnie nie spodziewaliśmy się niczego dobrego. Noc wcześniej – śpimy w busie i słyszymy, że ktoś się kręci. Nie wiem, jakim cudem ktoś się ocknął, bo zwykle spaliśmy jak zabici. Wylecieliśmy z tego busa i patrzymy, że koleś ma już otwarty bagażnik i wyciąga z niego… łom.
Paweł: Gdybyśmy się obudzili chwilę później, to nie mielibyśmy szyby i kto wie czego jeszcze. I on do nas wtedy: „your ID, your ID”. Że niby jest z antyterrorystów.
Michał: A my do niego, żeby spierdalał. We Francji mundurowi zawsze byli minimum we trójkę, w tym jeden z karabinem pod pachą, gotowy do wystrzału.
Paweł: Przypomina mi się, jak powoli kończyły nam się czyste rzeczy i musieliśmy zrobić pranie. Nie mogliśmy znaleźć pralni, więc uznaliśmy, że w drodze kimniemy się nad rzeką i przy okazji zrobimy tam pranie jak starzy harcerze. Rozwiesiliśmy te ubrania na takim szlabanie przy autostradzie i podjeżdża właśnie taki patrol. I weź się im tłumacz, że to “Poważna Telewizja”, jeździmy po Francji i tak dalej, gdy oni ni w ząb po angielsku. Najlepsze jest to, że parkujemy busa w Marsylii i naprzeciwko oczywiście pralnia.
Jakbyście mieli porównać Euro we Francji do mundialu w Rosji, to co by wam wyszło?
Michał: Francja była totalnie przerażona zamachami. Bezpieczeństwo – “ponad wszystko”. Byleby tylko ludzie nie zbierali się w jednym miejscu. Jak trzeba było, bo zobowiązali się przed UEFĄ, to okej, ale w każdym innym przypadku – rozpędzamy tłum. Byliśmy w strefie kibica w St. Etienne, była otworzona na jeden mecz, po czym nagle o 19:00 – “zamykamy”. Choć przecież zaraz było następne spotkanie. I tak wszędzie.
Paweł: Siedzieliśmy z lapkiem pod strefą kibica i oglądaliśmy mecz na streamie, czyli absurd. Naprawdę mieli tam fioła na punkcie terroryzmu. Na bramkach wyglądało to tak – ja przechodziłem normalnie, a Michał, który wygląda jak jakiś Arab, za każdym razem na trzepanie!
Michał: Jeśli chodzi o samo porównanie, to wszędzie masz zarówno dobre rzeczy, jak i złe. We Francji było kiepsko z atmosferą mistrzostw, ale byliśmy na wyjeździe, robiliśmy coś nowego i byliśmy nakręceni. No i kadra zaprezentowała się całkowicie inaczej, a to wszystko nakręcało. W momencie, w którym odpadła, trochę się pozmieniało. Myśleliśmy, że obroni się sama atmosfera mistrzostw, którą żyliśmy, ale gdyby nie to, że mieliśmy wszystko zaplanowane, iż zostaniemy do końca, to byśmy wracali. A tutaj mógłbym zostać do końca i chyba tym najmocniej się różni Rosja od Francji.
Pewnie szczególnie mógłbyś zostać w Moskwie.
Michał: Zaznaczę, że mogę mówić o niej tylko w kontekście mundialu. A propos organizacji – na ulicy prowadzącej do Kremla, gdzie codziennie odbywała się impreza, było tyle osób sprzątających, że jakbyś wyrzucił peta, to po trzech sekundach byłby posprzątany. I to jest maks! Tam bawili się wszyscy. Meksykanie rozkręcili turbo imprezę, totalny ogień był też przy Marokańczykach i Tunezyjczykach. Warto też mówić o Peruwiańczykach. Ostatni raz na mundialu zagrali przeciwko Polsce w 1982 roku i gdy teraz wrócili na mundial, żył tym cały kraj. Przyjechał pełny przekrój społeczeństwa i nieważne, czy mieli bilety na mecze, czy nie. Byli bardzo widoczni, pięknie się bawili – kibice z Ameryki Południowej to po prostu mają. Pechowo przegrali te mistrzostwa, ale święto narodowe uczcili godnie.
To najlepsi kibice, których tu spotkałeś?
Michał: Tak myślałem, po czym w Kazaniu spotkałem Kolumbijczyków.
I straciłeś na ich rzecz koszulkę reprezentacji, czego byłem świadkiem.
Michał: Oni mają taką manię, że koniecznie chcą się wymieniać. Mam wrażenie, że przywożą po 32 koszulki swojej kadry, a wracają z kompletem uczestników. Jak się wymieniają, to te trykoty często mają jeszcze metki. Przez cały wieczór dostałem pewnie z dwadzieścia próśb, jeśli nie więcej. W końcu podchodzi taka bardzo wygadana Kolumbijka. Mówię jej, że nie, bo jadę na kolejny mecz, a poza tym – po co mi ta koszulka, na co dzień w takich nie chodzę, więc bez sensu. No ale byliśmy w czwórkę, była godzina 2 albo 3 w nocy, nie mieliśmy alkoholu, a ona go miała. Drugi z powodów był taki, że koszulkę miała na sobie i zastanawialiśmy się, co ma pod nią. No i te dwa powody były na tyle przekonujące, że poświęciłem się dla dobra ogółu! I rzeczywiście poczęstowała nas jakąś fioletową ambrozją prosto od Staszka, która zalatywała pastą do zębów. Zawiodła tylko w drugim aspekcie, bo miała podkoszulek!
Do Kazania też oczywiście dotarłeś stopem.
Michał: Najpierw trzeba było się wydostać z Moskwy, a ona jest ogromna. Jedziesz na ostatnią stację metra, tam łapiesz autobus, żeby wylądować na wylocie z miasta. I idziesz czteropasmówką, a dalej jest korek i dookoła ciągle blokowiska, widzisz, że samochody skręcają, czyli nikt cię nie weźmie gdzieś dalej. No i kolejna marszrutka i dopiero 55 kilometrów od centrum można o czym pomyśleć. Ale była już 18.30, niedługo robiło się ciemno, czyli perspektywy średnie. W końcu jednak zatrzymało się dwóch Rosjan, którzy jechali z Sankt Petersburga do Czelabińska. Według Google to 35 godzin. Nie ma tu wielkiej historii, no może poza tym, że łatwo mnie wyśmiać. Był tylko jeden kierowca, więc robiliśmy częste przystanki na spanie. Raz budzą mnie nad ranem i mówią, że idziemy się wykąpać nad wodę. Nie popatrzyłem na mapę, nie miałem pojęcia, gdzie jestem. Łapię się za głowę i mówię: „Jezu, ale wielkie jezioro!”. A oni – to nie jest jezioro, to Wołga! Abstrakcja. To jest Rosja, tu wszystko jest wielkie! Oni też mieli wielką frajdę z tego, że mogli mnie wziąć. Wrzucili później post na Instagrama, poprosiłem koleżankę, żeby mi przetłumaczyła i okazało się, że byli bardzo podnieceni, że pomogli Polakowi.
Zwykli Rosjanie generalnie są niesamowici.
Michał: Gdy podchodzą do ludzi z Polski czy z innych stron świata, często widać wręcz euforię. Nie mam w głowie ani jednego momentu, w którym mógłbym powiedzieć, że coś było nie tak. No, może poza noclegami. Możemy sobie zdawać sprawę ze wszystkich złych rzeczy, które dzieją się dookoła – polityki, wojny, korupcji i tak dalej – ale to jest bardzo ogólne, poza zwykłymi ludźmi. I każdy, z kim rozmawiam, mówi, że jest zachwycony, bo spotykają go tylko dobre rzeczy. Tego się nie da zrobić propagandą. Nie da się pozytywnie nastawić wszystkich Rosjan, by zachowywali się fajnie, a to właśnie widzimy. To jest coś, co mnie zauroczyło.
Punkt wspólny miedzy Francją a Rosją jest taki, że tutaj też widzimy bzika na punkcie bezpieczeństwa.
Paweł: Ale tutaj wygląda on trochę inaczej, mniej przeszkadza w zabawie. I jest bardziej przaśnie. Jak wjeżdżaliśmy do Wołgogradu, to były bramki policyjne. No i zatrzymali naszego busa – najpierw sprawdzali paszporty, potem Fan ID i nagle policjant mówi do kierowcy, że ma złe prawo jazdy. Powinien mieć kategorię D.
– Ale przecież na to wystarczy B.
Policja nie wie, o co chodzi. Dopiero kierowca musiał im wytłumaczyć, że „D” oznacza tutaj „diesel”.
Michał: Kiedyś zatrzymali nas na Ukrainie. Z tyły w bagażniku mieliśmy dwie dwulitrowe butelki piwa. Gdy zobaczyli, od razu do kierowcy.
– Piłeś!
– Nie.
– Piłeś!
– To sprawdźcie mnie alkomatem.
– No dobra – chuchnij!
I tak to tutaj wygląda. Do Wołgogradu przyjechałem pociągiem. Cały czas przychodziła do nas policja i konduktorzy, żeby przypomnieć, że tu nie można pić. Na jednej stacji pośredniej powiedzieli do chłopaka, że zostaje, bo ich nie posłuchał. O drugiej czy trzeciej w nocy nieśmiało do naszych drzwi zapukała konduktorka.
– A piwa to wy macie? Można do was?
Tak jak wcześniej nas ciągle pilnowała, tak jak kierownik nie widział, to sama chętnie się przysiadła. Opowiedziała, że gość jest służbistą, wyrzucił z warsu o północy Polaków, którzy świetnie się bawili. To jest właśnie Rosja, absurd za absurdem.
A tu w Wołgogradzie skąd wzięliście alkohol? Jest przecież zakaz sprzedaży w tym miejscu.
Michał: Przychodzimy i widzimy, że ludzie na ławkach sobie chleją wódę. Powiedzieli nam, że tam w narożniku można kupić. „Ale jak to, przecież to strefa kibica?”. Wchodzimy do tego sklepu, a tam dwie czujki w drzwiach. Jak przechodziła policja, to tylko szybki sygnał do sklepu, że wóda pod stół. Jak braliśmy 20 browarów, to babki były zesrane, że to będzie za długo trwało. A policja kręciła się tam cały czas. System działa, ale da się go obejść.
A ty, Paweł, jak tu wylądowałeś?
Paweł: Byłem wyłączony do niedzieli, czyli meczu z Kolumbią. Chciałem jechać stopem, ale uznałem, że to jedno spotkanie i gdybym miał na nie nie zdążyć, to się tylko wkurzę. Poszukałem innych opcji, jedna podwózka wywaliła się w ostatniej chwili. Znalazłem grupę, która wybierała się tu busami, zabrałem się z nimi. Mieliśmy jechać 24 godziny, jechaliśmy 35, ale na mecz zdążyliśmy.
Michał: Opowiedz o Ronaldo.
Paweł: Busiki były trzy. Jedziemy i gdzieś na Białorusi jeden nagle staje, a my za nim. I nagle bus się zatrzymuje na środku drogi przed nami. Stanęliśmy za nim. Okazało się, że w samochodzie spotkał się „team ultrasi” i „team Janusze”. Jeden z tych drugich całą drogę, oczywiście zrobiony, nawijał o Ronaldo i o tym, jaki jest super. Reszta nie chciała tego słuchać i powiedziała mu o tym. A on dalej swoje, że nie szanują gwiazdy i tak dalej. No i jeden z „teamu ultras” tak się wkurzył, że wypłacił Januszowi ostrzeżenie, przy czym on ciągle był przekonany, że dostał za to, że ludzie nienawidzą Portugalczyka! W ogóle trzeba powiedzieć, że tamci kibice mają ostrą zajawkę. Mówili, że od razu po meczu muszą koniecznie wracać, bo w sobotę jest spotkanie w Przemyślu. Grają Czuwaj Przemyśl i Zagłębie Sosnowiec, więc nie mogą opuścić.
Michał: A najlepsze jest to, że opowiadasz tę historię pod stadionem w Wołgogradzie i podbija do nas jakiś randomowy koleś i mówi: „tak, tak, oni mają teraz stulecie klubu, to wielkie wydarzenie, moja żona jest stamtąd!”. Dlatego piłka jest zajebista.
Dostało się wam trochę za to, że udostępniliście filmik, na którym Arek Milik pokazał jednemu z kibiców środkowy palec.
Michał: Przyjechałem do Kazania w piątek, wszystko przebiegło pomyślnie, miasto piękne. W sobotę było już trochę inaczej, przyjechało wielu kibiców i po Senegalu nie było wielkiej wiary w narodzie. A tu jeszcze wyszedłem wieczorem na miasto i słyszałem już tylko o jednym – Arek Milik pokazał nam „fucka”. Kilkanaście osób, jeśli nie więcej, i jedna po drugiej powtarza, że przyjechała tu dla reprezentacji Polski i czuje się bardzo źle, bo poszła pod hotel, żeby przywitać kadrę, a zobaczyła środkowy palec. Żeby była jasność – mnie tam nie było. Przyjąłem to do siebie i tyle. Nie znam Milika i jest mi bardzo daleko do tego, żeby oceniać piłkarzy jako osoby tylko po plotkach. Jednak tu pół Kazania mówiło tylko o jednym. Sam zresztą byłeś świadkiem takich sytuacji.
Tak, podszedł do nas 50-letni facet i bardzo prosił, żeby to udostępnić, bo tak nie należy traktować kibiców.
Michał: Trzeba jasno podkreślić, że wszyscy mają świadomość, iż ktoś Milikowi powiedział coś złego i został sprowokowany. Jednak mimo wszystko – czy to tłumaczy jego reakcję? W tamtym momencie Milik był jedną z najważniejszych osób publicznych w tym kraju i powinien wytrzymać ciśnienie. Później dostałem film, który jednak nie jest stuprocentowym dowodem. Takie też pewnie gdzieś są, bo wiele osób to kręciło z bliska i może jeszcze wypłyną, ale w połączeniu z relacją tylu rozgoryczonych ludzi, postanowiłem o tym napisać.
Wyniki kadry przeszkadzały wam w tym, żeby się tu dobrze bawić?
Paweł: Jak dzwoniłem do Michała po Kolumbii, to było ciężko.
Michał: Po meczu wyłączyłem telefon. Pomyślałem, że mam to wszystko gdzieś, bo zostaliśmy tu dwukrotnie zmiażdżeni, więc jadę do chaty albo do Moskwy, byleby jeszcze raz czegoś takiego nie przeżyć. Ale dałem sobie chwilę na ochłonięcie, wiedziałem, że Paweł dojeżdża i jednak przyjechałem do Wołgogradu. Tu nic nie ma, a ja uwielbiam takie miejsca. Tutaj starałem się oddzielić wszystko to, co działo się na boisku od reszty. I wyszło mi to zajebiście na zdrowie.
Paweł: To słynny profesjonalizm Michała.
Michał: Ale łatwo nie było. Jestem z Poznania, więc miałem w ostatnich kilku latach parę szans, by przyzwyczaić się do porażek, jednak mimo wszystko trudno było przejść obojętnie obok tego, co się stało. To nie jest zbieranina na orlika i drużyna stworzona sama dla siebie, oni reprezentowali nasz kraj. Mój 11-letni brat i jego koledzy marzą tylko o tym. Dlatego nie może być tak, że nasze ostatnie 10 minut na mundialu wygląda tak, jak wyglądało. Z Senegalem byliśmy żałośni, Kolumbia nas zmiażdżyła, ale to było gorsze. Totalne upokorzenie. Siedziałem na stadionie i nie obchodziło mnie to, że wygrywamy, byłem tylko wkurwiony. Widziałem, że cały świat się z nas śmieje, bo byłem wcześniej w strefie kibica na meczu Francji z Danią. Tamte drużyny przynajmniej miały awans, a i tak były wyszydzane.
Paweł: Ale po wszystkim jest koniec meczu, idziemy na Kurhan Mamaja, spotykamy was i znajomych, Rosjanie fajnie na nas reagują, a Japończycy się cieszą. Jesteśmy 2,5 tysiąca kilometrów od domu na świetnym wyjeździe, więc życie tym wkurzeniem byłoby bez sensu.
Michał: Teraz jedziemy jeszcze na dwa dni do Moskwy, żeby się tym wszystkim nacieszyć. Na dobicie!
Głównie w Wołgogradzie rozmawiał MATEUSZ ROKUSZEWSKI
PS W drodze powrotnej do Poznania chłopacy prowadzili auto rosyjskiego oligarchy Władimira Potanina, gościa z setki najbogatszych ludzi na świecie. Na stopa zabrał ich jego kierowca, który dostarczał szefowi samochód do Monako. W Łodzi miał odbić na Pragę, ale stwierdził, że chętnie się trochę prześpi i wylądował u Michała w Poznaniu.