„Jak się nie umie pić, to trzeba odpuścić całkiem”

redakcja

Autor:redakcja

28 lutego 2014, 10:15 • 20 min czytania

Dzisiaj piątek, a to oznacza, że w Przeglądzie Sportowym można znaleźć 16-stronicowy dodatek ligowy. Oznacza to też przy okazji, że PS jest dziś zdecydowanie najlepszą propozycją, jeśli chodzi o piłkarską lekturę w wydaniu papierowym. Zaraz obok Faktu, do którego „spadło” sporo materiałów, które można znaleźć dziś w obu tych tytułach. Jednym z nich jest tekst o Grzegorzu Kasprziku, w którym motywem przewodnim jest jego hulaszczy tryb życia. „Do klubu przyszedł nawet kiedyś anonim. Było w nim napisane, że „wieśniak Kasprzik przyjechał ze Śląska i baluje do 7 rano, zamiast docenić, co ma i cieszyć się, że nie musi pracować na kopalni”. Bramkarz Górnika nie jest zachwycony takim postrzeganiem sprawy.

„Jak się nie umie pić, to trzeba odpuścić całkiem”
Reklama

FAKT

Dzisiejsze sportowe strony Faktu tak ładne i kolorowe, że aż zachęcają do czytania. Zobaczmy jak jest z treścią. Na początek tabloid wyrządza „przysługę” Kasprzikowi, nadając tekstowi o nim tytuł: „Dziś już nie piję”. Pierwsze skojarzenie: jakbyśmy mieli do czynienia z wieloletnim alkoholikiem. Mimo wszystko, polecamy ten materiał, który znajdziecie, jak wspomnieliśmy, również w Przeglądzie Sportowym.

Reklama

Kasprzik to piłkarz po przejściach. Miał potencjał, by zrobić karierę, ale na własne życzenie zmarnował szansę. W wieku 20 lat na 16 miesięcy trafił do więzienia za pobicie. Później ciągnęła się za nim opinia balangowicza. – W pewnym momencie mojego pobytu w Lechu postanowiłem sobie, że jak tylko zaczyna się okres przygotowawczy, zupełnie odstawiam alkohol do końca sezonu. Piwa nawet nie tykam. Po prostu znam siebie. Dziś byłoby to jedno piwko, później dwa i tak dalej. Jak się nie umie pić, to trzeba odpuścić w ogóle – mówi. O jego imprezowym trybie życia najgłośniej było właśnie w Poznaniu. Do klubu przyszedł nawet kiedyś anonim. Było w nim napisane, że „wieśniak Kasprzik przyjechał ze Śląska i baluje do 7 rano, zamiast docenić, co ma i cieszyć się, że nie musi pracować na kopalni”. – Wcale nie imprezowałem więcej niż inni. Myślę, że w trakcie trzech lat gry w tym klubie może z pięć razy byłem na mieście. A opowiadano, że spałem po krzakach. Usłyszał to kiedyś mój menedżer. Jak mnie proponował do jakiegoś klubu, to usłyszał: „Ja znam poznańskie klimaty, on tam po krzakach spał”. Nie wiem, kto czerpie przyjemność z rozpowiadania takich historii. OK, święty nigdy nie byłem, mam dryg do imprezowania, ale bez przesady – zarzeka się.

Szczególnie podoba nam się fragment o tym, że ma dryg do imprezowania, ale na mieście przez trzy lata to było może z pięć razy. On tylko w domu, kulturalnie – do trzeciej w nocy i spać. Jak Janczyk.

Na stronie obok rozmowa z Jakubem Wawrzyniakiem, który chciał i poniekąd musiał odejść z Legii.

Był pan zawiedziony, że został odstawiony na boczny tor?
– Nie. Taka jest piłka. Czasem jeden mecz zmienia oblicze zawodnika. Ktoś inny dostaje szansę i ją wykorzystuje. Ja nie jestem typem człowieka, który zadowala się tym, że jest w drużynie. Nigdy nie radziłem sobie z siedzeniem na ławce, stąd też decyzja o odejściu. Trafiam do dobrej ligi, fajnej drużyny.

Legia bardzo zmieniła się przez ostatni rok. Na lepsze? Gorsze?
Są to zmiany na górze, ale piłkarza one nie dotyczą, jego obowiązki się nie zmieniają. Nie chcę tego oceniać. Nie dlatego, że mi nie wypada, bo to byli do niedawna moi przełożeni. Ja się na tym nie znam. Czas pokaże, w jakim kierunku pójdzie Legia. Działacze mają ambitne plany, ja im w nich kibicuję.

Trener dał panu do zrozumienia, że to Tomasz Brzyski będzie obrońcą numer jeden?
Trener od początku postawił na grupę zawodników, których widzi w składzie. I raczej się tego trzymał, bo jedynie na 1-2 pozycjach doszło do zmian. To też spowodowało zapalenie się u mnie czerwonej lampki: Wawrzyn, pakuj manatki, wyjeżdżamy stąd. Tym bardziej że trafiła się okazja. Tak to jest w życiu piłkarskim, że dostaje się sygnały od szkoleniowca, trzeba je właściwie odczytać. Bardzo dziękuję Legii, że mnie puściła, bo przecież miałem jeszcze ważny kontrakt. Henning Berg też wyraził zgodę, sam grał w piłkę, wie, jak ważne dla piłkarza są regularne występy.

Fakt przewiduje, że mecz z Piastem Gliwice może być spotkaniem o wszystko dla Mariusza Rumaka. Dość niespodziewanie głos w dyskusji zabrał również prezes głównego sponsora Lecha, firmy STS, posyłając w świat słowa: „Manchester jest trochę jak Lech. Niby zawodnicy nieźli, ale trener do d…”. Bardzo taktowne. Jest też krótki tekst o tym jak Stanislav Levy rzekomo nie pożegnał się z drużyną, bo formalności dotyczące rozwiązania kontraktu załatwiał w momencie, gdy zawodnicy akurat mieli trening.

To wszystko na dwóch stronach. Odwracamy kartkę. „Webb pytał czy Tusk mu wybaczy”. Michał Listkiewicz, tak jak lubi, wozi się po świecie i błyszczy salonach. Ostatnio miał okazję uciąć sobie pogawędkę z angielskim sędzią przy okazji meczu Schalke – Real, na który był delegatem. Cały czas pamięta nasz mecz z Austriakami w Wiedniu podczas EURO 2008, kiedy w doliczonym czasie podyktował karnego dla rywali i straciliśmy gola na 1:1. Webb pytał mnie, czy polski premier wciąż na niego pomstuje. Bo po tamtym meczu Donald Tusk mówił, że chętnie udusiłby Anglika. Mecz w Gelsenkirchen był okazją do spotkań – obserwatorem sędziów był Michel Vautrot. Na MŚ 1990 Francuz sędziował półfinał Włochy – Argentyna, a ja biegałem po linii. Przedłużył dogrywkę aż o osiem minut, bo zepsuł mu się zegarek. Do dziś się z tego śmiejemy…

Paweł Brożek jest poobijany i nie wiadomo czy wyjdzie dzisiaj na boisko w Gdańsku – twierdzi Fakt. My twierdzimy, że wyjdzie. No i na tym prawie koniec. Naprawdę, świetny numer Faktu. Dziś same pochwały.

RZECZPOSPOLITA

Kolejkę ligową zapowiada tym razem Stefan Szczepłek. Nudno i przewidywalnie. Nie byle jaki materiał skleił za to Olgierd Kwiatkowski. Chodzi o wywiad ze Zdzisławem Sosnowskim, 90-latkiem, najstarszym żyjącym mistrzem Polski w piłce nożnej, który tytuł zdobył z Polonią Warszawa. Poczytajcie, polecamy.

Gdyby dziś był pan młody, też chciałby być piłkarzem?
– Mnie się ten dzisiejszy futbol polski nie podoba. Oglądam przeważnie mecze angielskie, bo tam mam na co popatrzeć, jest jakiś poziom. Wspominam czasy, w których trenowałem prawdziwych mistrzów: Jacka Gmocha, Włodka Lubańskiego, Ryśka Szymczaka. Dziś takich ze świecą szukać.

Pan, jak widzę, mieszka bardzo skromnie, a dzisiaj piłkarzom nieźle się wiedzie.
– Oni mają za dobrze. U mnie zarabialiby po pięć tysięcy maksimum, a to przecież bardzo dobra pensja. My przecież dokładaliśmy do tego, żeby grać. Musieliśmy pracować. Kiedy byliśmy w Polonii, zrobili nas z Heniem Boruczem milicjantami, do tego wywiadowcami. Nie mieliśmy o tym zielonego pojęcia, ale musieliśmy udawać, że to robimy. To były czasy, kiedy Polonia na osiem miesięcy przeszła pod milicyjny protektorat.

Czym więc była dla pana piłka nożna, kiedy zaczął pan ją uprawiać 80 lat temu?
– Ogromną pasją. Ł»eby grać, musiałem pokonać wiele przeszkód. Ojciec sprzeciwiał się moim zainteresowaniom. Nie pozwalał grać. Gdy wracałem do domu, sprawdzał, czy mam czyste ręce i niezabrudzone buty. Raz nie zdążyłem się uporządkować. Dostałem straszne bańki.
Miałem ciotkę, która mieszkała na Powązkach. Obok była fabryczna drużyna Fort Bema. Na pierwszych zajęciach ustawili nas w rzędzie i wybierali do drużyny. Najpierw zostałem wyznaczony do napadu, bo szybki byłem. Potem trener stwierdził, że skoro jestem wysoki, nadaję się do bramki. Nie protestowałem, chciałem grać. Trafiłem na znakomitego szkoleniowca Mariana Schallera z Legii. Fort to był dobrze zorganizowany klub. Miałem się gdzie umyć po treningu, była woda i ręcznik. Ojciec nie wiedział, skąd wracam.

GAZETA WYBORCZA

Otwierając Wyborczą zjeżdżamy o poziom niżej. Chociaż pierwszy tekst dość ciekawy: jak wydarzenia na Ukrainie wpłynęły na sytuację Metalista Charków i gdzie podziewa się jego dobrodziej? Sprawdźmy.

W 2012 roku odkupił Metalist od charkowskiego oligarchy Ołeksandra Jarosławskiego za 400 mln dol. Wcześniej grunt przygotowały mu władze Charkowa, skutecznie zniechęcając Jarosławskiego, m.in. stwarzając problemy przy korzystaniu ze stadionu. Nowy właściciel zapowiadał walkę o mistrzostwo kraju z Szachtarem i Dynamem, sukcesy w Europie. Drużyna po raz pierwszy w historii zakończyła sezon na drugiej pozycji. Aż niedawno Miron Markiewicz, który prowadził Metalista od dziewięciu lat, powiedział: – Jesteśmy już tylko długiem. Według niego zawodnicy od trzech miesięcy nie dostają wypłat i na początku marca będą mogli rozwiązać kontrakty. Kilku ma oferty z innych zespołów, m.in. reprezentant Ukrainy Marko Dević – z Rubina Kazań. Markiewicz złożył rezygnację. Oficjalnie z powodu zniechęcenia kłopotami finansowymi. Dwa dni po pożegnaniu z drużyną pochodzący ze Lwowa i mający polskie korzenie szkoleniowiec pojechał do stolicy złożyć hołd ofiarom rewolucji. Kurczenko zaś zapadł się pod ziemię. Podobno poleciał na Białoruś, ale tamtejsze władze nie chciały go przyjąć. Jego majątek wyparował, zaś klub może nie dokończyć sezonu. Nie byłoby to zresztą nic nowego. W tym sezonie z rozgrywek wycofał się już Arsenał Kijów, bo jego właściciel wpadł w duże tarapaty. Charkowscy kibice poprosili o pomoc Jarosławskiego, który jednak kategorycznie odmówił. Eksperci uważają, że poważne problemy finansowe mogą dotknąć wkrótce nawet 70 proc. zespołów. Już zaczęło się zaciskanie pasa. Dynamo Kijów marzące o detronizacji Szachtara po raz pierwszy od dawna nie wydało milionów dolarów na transfery. Oszczędzają w Dniprze…

Mariusz Lewandowski miał wyczucie, by nie kontynuować kariery na Ukrainie.

Odrodzenie kapitana Legii? – to jeszcze na koniec, tekst o Vrdoljaku w Gazecie Stołecznej.

Wysoka forma 31-letniego Chorwata to największe zaskoczenie w zespole mistrza Polski w tym roku. Vrdoljak był jednym z architektów zwycięstw z Koroną i Górnikiem. Z kielczanami zapewnił wygraną po golu z rzutu karnego. W Zabrzu był liderem w środku pola, który rozbijał większość ataków przeciwnika. – Cieszy mnie powrót do formy, ale nie patrzę na osiągnięcia indywidualne. Przede wszystkim cieszę się, że Legia wygrywa. Przed meczem mówiłem z Koroną, że nie jesteśmy jeszcze w optymalnej formie, ale z każdym kolejnym spotkaniem będziemy robić postęp. Najważniejszy był udany początek – mówi Vrdoljak. Kapitan Legii jesienią był głównie krytykowany. Solidne występy przeplatał katastrofalnymi, w których popełniał rażące błędy. Przy tym w defensywie często był bierny, nazywano go „człapakiem”. – To piłkarz, który nie bazuje na technice, a na ciężkiej pracy – ocenia Vrdoljaka były piłkarz Legii, obecnie ekspert NC+ Maciej Murawski. – Jeśli jest odpowiednio przygotowany, potrafi biegać i walczyć, przechwytując przy tym wiele piłek. Jesień dla Legii była ekstremalna. Widać było, że brakuje mu świeżości. Za długo holował piłkę, a nowoczesny futbol wymaga szybszego operowania, choć miałem wrażenie, że Ivica starał się to robić. – Teraz warszawianie grają co tydzień. W dodatku Ivica jest podwójnie zmobilizowany za krytykę – zauważa Murawski.

SPORT

Piątkowa okładka Sportu:

Już na drugiej stronie mamy wywiad Michała Zichlarza z byłym reprezentantem Szkocji Alanem Rough. Zacytujemy, chociaż coś nam świta, że… dwa dni temu ten materiał był w Fakcie i Przeglądzie Sportowym.

Reprezentacja Szkocji, w której sam pan wystąpił w 53 meczach, pięć razy z rzędu grała w finałach mistrzostw świata, począwszy od 1974 aż do 1990 roku. Co się stało, że w ostatnich latach brakuje was na międzynarodowych imprezach? Gdzie jest problem?
– Były kłopoty z jakością kadry. Naszym młodym chłopakom ciężko się było przebić do klubowych drużyn, w których było wielu zagranicznych zawodników. Przez to cierpiała też nasza reprezentacja. Teraz to się zmienia. Mamy generację utalentowanych zawodników, którzy grają regularnie w dobrych angielskich klubach – czy to w Premier League, czy w Championship. Selekcjoner dysponuje kadrą 22 utalentowanych zawodników. Są nadzieje na lepsze wyniki.

Na których piłkarzy w reprezentacji Szkocji warto zwrócić uwagę?
– Na pewno Darren Fletcher, który od lat gra w Manchesterze United. Jest też jednak grupa młodych, wchodzących do zespołu graczy, jak choćby James Forrest z Celticu. Właśnie na tych młodych graczy warto zwrócić uwagę.

Trenerem narodowej kadry jest pana kolega w reprezentacji sprzed lat słynny Gordon Strachan. Jak pan go ocenia?
– To człowiek oddany z pasją temu, co robi. Jako menedżer może jeszcze nawet bardziej niż jako zawodnik. To też prawdziwy dżentelmen. Był kandydatem numer 1 do objęcia kadry. Teraz pokazuje, jak mocno kocha swój kraj. Ma stuprocentowe poparcie kibiców w naszym kraju. Wierzymy w niego.

Później jeszcze trochę Ligi Mistrzów i nudny Krzynówek – odpuszczamy. Dalej(jesteśmy w swoim żywiole!) zapowiedzi Ekstraklasy. Ruch Chorzów, na ten przykład, ma szansę wygrać piąty mecz z rzędu. Co więcej, 41 punktów niemal zapewniłoby muobecność w grupie mistrzowskiej Ekstraklasy. Na ligę, standardowym piątkowym wywiadem, zaprasza ekspert (kiedyś trener) Rafał Ulatowski.

Jedyną drużyną bez zdobytej bramki w tym roku pozostaje Górnik, który miał iść na mistrza.
– Trzeba zapytać panią prezydent Zabrza na jakiej podstawie obwieściła tak mocarstwowe plany. Na pewno postawa zabrzan jest jak na razie największą niespodzianką in minus. Zero punktów i stosunek bramek 0:6 – tego nikt się nie mógł spodziewać. To tylko pokazuje jak trudno przejąć zespół, z którym dobry wynik osiągnął poprzednik. W Zabrzu trener Ryszard Wieczorek czuje się pewnie po Adamie Nawałce trochę tak, jak David Moyes w Manchesterze po Aleksie Fergusonie.

Wieszczy pan niespodziankę przy فazienkowskiej?
– Nie sądzę, by mogło dojść do niespodzianki. Legia jest zdecydowanym faworytem. Nie mówilbym jednak o nowym stylu gry warszawskiej drużyny. Zespół Jana Urbana wygrywał w luidze tak samo, jak ten prowadzony przez Henninga Berga. Różnica jest taka, że tamta ekipa nie radziła sobie w Europie. Zmienił się szkoleniowiec, ale legioniści nie zaczęli nagle grać jak Barcelona – nie wymieniają tysiąca podań. Liczy się to, że wciąż okazują się lepsi od rywala.

Dalej krótkie wzmianki o tym, że:
– Stawarczyk wraca do składu Ruchu
– w bramce Górnika stanie najpewniej Kasprzik
– w Cracovii standardowy mętlik i bałagan.

SUPER EXPRESS

Lukas Podolski deklaruje: „Pomogę Polsce awansować na Euro!” Co za ulga. Sami możemy przecież nie dać rady. Na łamach dzisiejszego Super Expressu krótki wywiad z napastnikiem Arsenalu.

Chciałeś znów trafić na Polskę czy nie?
– Fajnie, że po raz kolejny zagram w takich meczach. Mierzyłem się z Polską w młodzieżówce i strzeliłem فukaszowi Fabiańskiemu bramkę. Grałem też przeciw Polsce w seniorach, i to trzy razy. Raz na mundialu 2006, potem na Euro 2008 i towarzysko w Gdańsku, trzy lata temu.

Najbardziej pamiętny był mecz na Euro 2008, kiedy Niemcy wygrali 2:0 po twoich golach. Wtedy nie okazywałeś radości po bramkach. A jeśli trafisz w najbliższych spotkaniach przeciw Polsce? Majowym towarzyskim albo tych eliminacyjnych?
– Nigdy nie będę się cieszył z goli strzelonych Polsce, bo w tym kraju się urodziłem i mam dla niego ogromny szacunek. Powiem natomiast co innego: zamierzam pomóc Polsce w awansie na Euro.

Ale w jaki sposób?!
– Może się zdarzyć, że Polsce do awansu będą potrzebne potknięcia rywali, Irlandii czy Szkocji. Wtedy postaram się pomóc, strzelając tym drużynom gole. Fajnie, gdyby w ten sposób udało mi się dołożyć cegiełkę do awansu Polski. Bo dla mnie idealny układ jest taki, że Niemcy wygrywają grupę, a Polska jest druga i do Francji jedziemy razem.

Dalej Patryk Tuszyński opowiada m.i. jak to w drużynie wołają na niego… Lewy.

Koledzy żartują, że wpływ na moją passę mają… szwy na twarzy – mówi Tuszyński. – Coś w tym jest. Uraz to efekt starcia z Hernanim z Pogoni. Wystarczyło, że mi je założono i od razu dwa razy pokonałem bramkarza ze Szczecina. Podczas zimowych przygotowań już w pierwszym sparingu rozciąłem skórę na kolanie i gdy zagrałem z opatrunkiem na nodze, to… od razu trafiłem do siatki. Z kolei w Sandecji strzeliłem dwa gole po tym, jak konieczne było założenie szwów na rozciętą skórę głowy. Dlatego ustaliłem z lekarzem Lechii, że obecny opatrunek zdejmę dopiero po starciu z Wisłą – wyjawia Tuszyński. Do Lechii trafił przed dwoma lata, ale furory nie zrobił. Dlatego wiosną 2013 roku został wypożyczony na rundę do Sandecji. – Czasami lepiej zrobić krok do tyłu, aby po chwili wykonać dwa do przodu – przekonuje. – Wyjazd do Nowego Sącza wyszedł mi na dobre. To właśnie tam dorobiłem się porównań do Roberta Lewandowskiego i przydomka Lewy. Trenerzy w ten sposób zaczęli się do mnie zwracać. Widocznie stylem gry i poruszania się przypominam reprezentanta Polski. Robert to napastnik ze światowego topu, więc mam się na kim wzorować. W Lechii także tak mnie nazywają – zaznacza Tuszyński, o którego zabiegały m.in. Korona, Ruch i Bełchatów.

Twardo stąpaj po ziemi, chłopaku, bo lewych u nas w piłce nie brakuje. Nie dołączaj do tej grupy.

PRZEGLĄD SPORTOWY

Na koniec PS. Po tym co było w Fakcie, zakładamy, że jest co poczytać.

Na początek dłuższa wersja rozmowy z Listkiewiczem.

Był pan delegatem UEFA na środowym meczu 1/8 finału Champions League Schalke – Real Madryt. To pierwsza wizyta w Gelsenkirchen od mundialu 2006 roku.
– Pierwsza i zdecydowanie przyjemniejsza. Otwarta w 2001 roku Veltins Arena wciąż jest funkcjonalna i nic nie straciła z nowoczesności. Nie naruszył jej ząb czasu. Gospodarze zapraszali, żebym został dzień dłużej i zobaczył, jak murawa wyjeżdża z obiektu i demontowanych jest kilkanaście tysięcy krzesełek. Operacja trwa kilka godzin, ale wróciłem do kraju. Byłem pod wielkim wrażeniem kibiców. Mimo, że w 90. minucie Schalke przegrywało 0:6, ze stadionu wyszło najwyżej sto osób. Emilio Butragueno, były fantastyczny napastnik Realu, obecnie jeden z dyrektorów w hiszpańskim klubie mówił, że chciałby takich na Santiago Bernabeu. Od razu dodał, że Realowi nie przytrafi się taka porażka u siebie. Kiedy w doliczonym czasie Huntelaar strzelił honorową bramkę, kibice wiwatowali jakby to był gol na 1:0, a nie 1:6. Spiker zapytał, ile goli ma Schalke. Krzyknęli, że jednego. A Real? Null, zażartowali. Zachowali również klasę oklaskując Cristiano Ronaldo – najpierw gwizdali i buczeli, ale potem docenili sportową jakość Portugalczyka.

Miał pan okazję zamienić par słów z Ronaldo?
– Nie, mam koszulkę Realu z autografami wszystkich zawodników. Po meczu schodziłem razem z prezesem Realu Florentino Perezem. Był otoczony świtą, ale kiedy zobaczył portugalskiego piłkarza, przepchnął się i wyściskał z nim. Wcześniej, podczas obiadu, była okazja do rozmów. Butragueno wspominał polski futbol i prosił pozdrowić prezesa PZPN Zbigniewa Bońka. Mówił, że w Hiszpanii prezesem federacji nie jest tak wybitny piłkarz. Z kolei prezes honorowy Schalke, pan Gerhard Rehberg bardzo miło wspominał polskich piłkarzy Schalke – Tomka Wałdocha i Tomka Hajtę. Ten pierwszy jest tam trenerem młodzieży, a kilka jego wielkich zdjęć w niebieskiej koszulce z opaską kapitana wciąż wisi na obiekcie. Ronaldo i spółka, wychodząc na boisko, musieli spojrzeć na Wałdocha, którego w Schalke wspominają jako eleganckiego, stonowanego zawodnika. Z kolei Hajtę ciepło wspominają kibice, był ich ulubieńcem. Zawsze charakterny, zadziorny, nie odstawiał nogi. W pewnym momencie zadzwoniłem do Tomka i podałem słuchawkę panu Rehbergowi. Pogadali kilka minut. Na mój koszt, ale to akurat były dobrze zainwestowane pieniądze.

Oj, „Listek” lubi błyszczeć. Gdzie to on nie był i z kim nie rozmawiał.

Bardzo, bardzo dużo czytania mamy dziś w dodatku ligowym. Rafal Ulatowski, który w Sporcie zapowiadał kolejkę Ekstraklasy, w PS opowiada o swoich trenerskich porażkach. A było ich przecież kilka. Ulatowski zaskakująco pokorny w tej rozmowie, aż nam się na moment zrobiło człowieka szkoda.

Gdzie dziś pan jest?
– Nie tracę wiary w siebie, choć nie ukrywam – porażka bardzo boli. Siedzi to we mnie. فatwo mówić o porażkach innych ludzi. Mówienie o swojej jest bolesne.

Bardziej bolała Lechia czy Miedź?
– Cracovia. Gdy zostałem wtedy zwolniony, mocno to przeżyłem. Pewnie dlatego, że pierwszy raz mi się nie powiodło. Uważasz się za Midasa, złotego chłopca, a dostajesz w ucho. Bolało.

Co zgubiło złotego chłopca?
-: Buta była we mnie. Myślałem tak: przede mną w Cracovii pracowali trenerzy Majewski, Płatek, Lenczyk. Przecież jestem mądrzejszy od nich wszystkich. Pójdę tam, dotknę wszystkiego, porozmawiam z Polczakiem, Matusiakiem, Ślusarskim, złapiemy team building i do przodu.

A zamiast team building była dekonstrukcja.
– Początkiem mojego końca był mecz na Legii, gdy straciliśmy bramkę w doliczonym czasie gry z rzutu wolnego pośredniego i przegraliśmy 1:2.

Do poczytania również rozmowa z Jakubem Wawrzyniakiem, który cytowaliśmy z Faktu oraz tekst o Grzegorzu Kasprziku, do którego wrócimy raz jeszcze, przytaczając inny fragment.

Niewielu jest piłkarzy w ekstraklasie, którym los tak pokręcił życiorysy. A może inaczej: niewielu jest takich, którzy sami się o to prosili. Dziś bramkarz Górnika ponownie otrzymał szansę gry w elicie i ponownie sam zdecyduje, czy ją wykorzystać. A dostał ją podaną jak na tacy. W pierwszym meczu rundy nie było go nawet w kadrze meczowej. Drugi zakończył już jako podstawowy bramkarz – w spotkaniu przeciwko Legii siedział na ławce, ale Pavels Steinbors doznał kontuzji i Kasprzik, przy stanie 0:1, musiał nieoczekiwanie wejść na boisko. Spotkanie potoczyło się dla niego tak samo, jak jego poprzedni występ w ekstraklasie 4,5 roku temu, jeszcze w barwach Lecha – puścił dwa gole, a rywalem też była Legia. Kasprzik wierzy, że to nie jest zupełny przypadek. – Niesamowite, ale mecze z Legią mają jakąś symbolikę. Mój brat Tomek debiutował w Piaście przeciwko temu zespołowi. Też wszedł na boisko przy stanie 0:1, bo czerwoną kartkę otrzymał Maciej Nalepa, i też stracił dwa gole, a jego zespół przegrał 0:3. Mało tego, na ławce gliwiczan siedział wówczas trener Ryszard Wieczorek – mówi. To ma być dla niego… dobry omen, jak również fakt, że Górnik jest nieparzystym klubem w jego karierze. – Analizowałem to ostatnio – Kasprzik wyciąga rękę, by na palcach pokazać kolejne drużyny, w których grał. – Pierwszy był Piast i grałem w nim dobrze. Drugim Lech, czyli niewypał. Trzecim Flota, gdzie się odbudowałem. Czwartym Termalica, czyli niepowodzenie. Wychodzi więc na to, że pobyt w klubach parzystych z różnych względów był dla mnie nieudany. Teraz jest klub piąty i na tym opieram swój optymizm, że znów powinno dobrze – dodaje piłkarz.

Dodatek ligowy bogaty w obszerne materiały na stronę. Kolejny: o upadku i odrodzeniu Stilicia.

Ł emir Stilić ma dopiero 26 lat, a już zdążył zostać największa gwiazdą ligi, potem zgodnie z zasadą spadania z wysokiego konia, największym niedojdą, po transferach na wschód największym rozczarowaniem, a teraz po powrocie do kraju, zaliczył największe odrodzenie. Można oczywiście argumentować, że reaktywacja Silicia, to jedynie efekt słabości polskiej Ekstraklasy. Przypadek Franciszka Smudy. Trener, który nie doszedł do poziomu przeciętności w Niemczech na swoim podwórku jest mistrzem. Ale też trzeba pamiętać, że upadek Stilicia zaczął się jeszcze w Polsce. Zanim zawodnik przeszedł do mało znaczącego ukraińskiego klubu ze Lwowa (a stamtąd na ławkę tureckiego przeciętniaka), już zaczął się staczać. Jego transfer na wschód był efektem obniżki formy, degradacją, nie awansem. Nawet jeśli poziom piłki na Ukrainie i w Turcji przewyższa znacznie ten u nas. – Gdyby w Lechu chcieli mnie puścić wcześniej, może byłbym teraz gdzieś na zachodzie – powiedział w jednym z wywiadów Stlić. Może tak, ale niekoniecznie. Regres tego piłkarza wynikał w znacznym stopniu z ograniczeń, które w silniejszych ligach szybko wychwytują. Jacek Zieliński, który prowadził klub po Smudzie, mówił swego czasu w rozmowie z nami: „Przeciwnicy szybko rozgryźli Semira. Bardzo często zdarza się, że atakują go ostro na początku spotkania i potem go już nie ma na boisku”. Inna sprawa jest taka, że właśnie Zieliński dał Bośniakowi znacznie więcej zadań defensywnych, których ten wcześniej nie musiał wykonywać. I ostatnia rzecz to szybkość. Patrząc dziś na nowoczesną piłkę, nie ma w niej miejsca piłkarzy, którzy biegają wolniej od sędziów liniowych. A Stilić, trzeba to przyznać, jest bliżej człapaka niż sprintera. Znacznie bliżej. Ale jednak potrafił długo maskować te niedostatki. – Semir jest szybki, ale w operowaniu piłką, pod wieloma względami przewyższa wszystkich w tej lidze – mówi Jacek Zieliński.

Najobszerniejszy artykuł traktuje z kolei o tajemnicach szatni. O czym rozmawia się w tym miejscu?

Przemysław Cecherz, trener Kolejarza Stróże, zwraca uwagę, że zawodnicy często rozmawiają o przeszłości. Opowiadają zasłyszane historie lub takie, których sami są bohaterami. Niekoniecznie pozytywnymi. – Duży dystans miał do siebie Krzysiek Gajtkowski – mówi Cecherz. – Pamiętam jego opowieść o zapisywaniu syna do przedszkola w Poznaniu. Wypełnić dokumenty pomagali mu działacze Lecha, którzy zapytali, ile przyszły przedszkolak ma la. Krzysiek z rozbrajającą szczerością odparł, że nie wie. Wykręcił do żony, żeby się dowiedzieć. Kiedy już ustalili wiek dziecka, w papierach natrafili na kolejną przeszkodę – imię żony. Krzysiek znów się zawiesił, a ratunkiem okazał się telefon, przez który zapytał: Sonia, ty się naprawdę nazywasz Sonia, czy ino tak na ciebie wołają? – Cecherz nie potrafi powstrzymać śmiechu.

Piątek to zdecydowanie najlepszy dzień, by zajrzeć do Przeglądu Sportowego.

ANGLIA: Koniec Anelki

Dzisiejsze okładki angielskich wydań sportowych wyraźnie pokazują jak mało znaczy na wyspach Liga Europy. Choć wczoraj rozegrano całą kolejkę kluczowych spotkań, tylko „Mirror Sport” daje odczuć, że mecze się odbyły. Tu poczytamy relację z meczu Tottenham – Dnipro, „Spurs” wykonali swoje zadanie. Najwięcej dzisiaj jednak znowu o Anelce, który został już oficjalnie ukarany przez FA za swój niewłaściwy gest. Hodgson z kolei na łamach „StarSport” wypowiada się o szansach Synów Albionu w Brazylii. Odkrywczych treści nie znajdziemy, trener grozi jednak palcem, że nie zawaha się odstawić gwiazdy od składu.

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

WفOCHY: Juve – Fiorentina w następnej rundzie LE

Włosi w przeciwieństwie do Angoli dużo miejsca poświęcają Lidze Europy, co nie może specjalnie dziwić, skoro nie ma ich już w LM. „La Gazetta dello Sport” już dziś ekscytuje się pucharową parą Juventus – Fiorentina i to nie zaskakuje, sami już ostrzymy sobie zęby na ten dwumecz. Kozłem ofiarnym odpadnięcia Lazio uczyniono Marchettiego, którego dwa błędy dały Bułgarom gole. W „Tuttosport” wywiad z Ramim („Seedorf to nauczyciel. Nesta jest moim idolem”) a także plotki o tym, jakoby Inter chciał zarzucić sieci na Etoo. Torino z kolei ponoć nie składa broni jeśli chodzi o podpisanie nowego kontraktu z Cercim.

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

HISZPANIA: Cele transferowe Barcy

„Marca” wciąż roztrząsa zwycięstwo Realu w Niemczech i jak zwykle wyróżnia się błyskotliwą okładką. Tamtejszym grafikom chętnie sami wręczylibyśmy jakiś okazjonalny medal. „Mundo Deportivo” dało na czołówce duży artykuł o Barcy, która ruszyła do Bundesligi na zakupy, poza Ter Stegenem chce też Hummelsa i Mullera. „Sport” z kolei pompuje balonik wokół Halilovicia, którego nazywa „chorwackim Messim”. Szczerze wątpimy, by te przewidywania się sprawdziły, to raczej dobry temat pod ogórkowy dzień w Katalonii. „As” przeprowadził wywiad z Courtoisem, czytamy w nim między innymi o szansach Belga na pozostanie w Madrycie, ale w barwach „Królewskich”.

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

PORTUGALIA: Zwycięstwa Porto i Benficy w Lidze Europy

„O Jogo” skupia się na meczu Porto z Eintrachtem, w którym błysnął Mangala, środkowy obrońca a wczoraj strzelec dwóch goli. Ostatecznie Portugalczycy dali sobie radę, ale nie bez problemów. Kryzys wciąż więc w pełni, bo dawniej takiego rywala „Smoki” zjadałyby na śniadanie. Z plotek transferowych warto wspomnieć o Gaitanie, którego rzekomo na celownik miałby wziąć Tottenham. „Record” wolał zainteresować się starciem Benfiki, która bez problemów rozbiła PAOK, również „A Bola” nie szczędzi komplementów, nazywając występy Markovicia i Gaitana magicznymi.

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Najnowsze

Anglia

Kolejne zwycięstwo Aston Villi! Błąd Casha nie przeszkodził [WIDEO]

Wojciech Piela
0
Kolejne zwycięstwo Aston Villi! Błąd Casha nie przeszkodził [WIDEO]
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama