– Tak jest, mistrzu, ja też ugryzłbym tego skurwiela! – krzyknął do Tysona ktoś z tłumu, który już od kilku godzin kłębił się pod jego posiadłością. Ci ludzie akurat nie potępiali go, że odgryzł kawałek ucha Evanderowi Holyfieldowi. Dla nich był w pewnym sensie bohaterem, chociaż on sam zamknięty w swojej willi doskonale wiedział, że tym razem wykroczył nawet poza swoją skalę. Od 28 czerwca 1997 r. nie był już tylko najmłodszym mistrzem świata wagi ciężkiej i gościem z kryminalną przeszłością. Od tamtego dnia był też autorem jednego z największych skandali w historii boksu.
***
W „Przypadku” Krzysztofa Kieślowskiego życie głównego bohatera pokazane zostało w trzech wariantach, ale za każdym razem rozstrzygało się na dworcu kolejowym. Wcielający się w niego Bogusław Linda wsiadając do wagonu spotkał tam partyjniaka i sam dołączył do komunistów, bijąc się z SOK-istą trafił do opozycji, a spóźniając się na pociąg, wpadł na dawną znajomą, został jej mężem i zrobił karierę na uczelni. Słynny film pokazywał, jak gigantyczną rolę w życiu odgrywa zwykły przypadek. Gdzieś się spóźnimy, o czymś zapomnimy, poznamy niewłaściwą osobę.
Mike Tyson zawsze był gwarancją kłopotów, ale gdyby nie poznał na imprezie 18-letniej Desiree Washington, uczestniczki konkursu Miss Black America, też wszystko mogłoby potoczyć się inaczej. Nie zaprosiłby jej do hotelu, nie wskoczyłby z nią do łóżka, nie wyrzuciłby jej z pokoju, ona nie oskarżyłaby go o gwałt, a on nie zostałby skazany na sześć lat więzienia. I pewnie doszłaby do skutku jego planowana na 1991 r. hitowa walka z Evanderem Holyfieldem. Tyson do dziś uważa, że wtedy, mając 25 lat – chociaż był świeżo po sensacyjnej utracie pasów na rzecz Jamesa Douglasa – znokautowałby „Holy’ego”. I pewnie nie musiałby posuwać się do odgryzania mu kawałka ucha. Gdyby.
Na pierwsze spotkanie z nim w ringu musiał jednak czekać aż do 1996 r. Tyson wyszedł już z więzienia po trzech latach za dobre sprawowanie, odzyskał pasy i w końcu dostał wymarzonego Holyfielda. Mike miał już wtedy 30 lat, Evander 34. Wiadomo było, że to będą fajerwerki, ale nikt nie spodziewał się, że będzie to początek rywalizacji, o której w boksie będzie mówiło się już chyba zawsze.
Do ich pierwszego starcia doszło 9 listopada 1996 r. w MGM Grand w Las Vegas. Stawką był pas WBA, w którym paradował Tyson. Holyfield chciał wrócić na szczyt, chociaż bukmacherzy nie dawali mu jednak szans (1:25). Ale ringowa rzeczywistość okazała się zupełnie inna, bo Tyson był słabszy, momentami już słaniał się na nogach, aż w jedenastej rundzie przegrał przez techniczny nokaut tracąc tym samym tytuł. Jego stanowisko do dziś pozostaje jednak takie, że Holyfield walczył nieczysto, notorycznie faulując uderzeniami głową, które doprowadziły do pęknięcia łuku brwiowego. Pojawiły się też zarzuty, że był na sterydach. Wszystko to odbierano jednak jako wymówki przegranego Tysona, który zebrał po prostu łomot. Holyfield przekonywał, że walczył czysto.
Rewanż zaczęto negocjować praktycznie od razu. Ten pierwotnie miał odbyć się 3 maja 1997 r., ale z powodu kontuzji „Żelaznego Mike’a”, starcie przesunięto właśnie na 28 czerwca. Areną ponownie było Vegas. Tyson chciał roznieść Holyfielda i odzyskać mistrzowski pas. Był tak zdeterminowany, że podjął nawet decyzję o zmianie trenera.
***
Zanim jednak doszło do rewanżu, wybuchła draka wokół składu sędziowskiego. Obozy obu pięściarzy składały protesty i wnioskowały o wykluczenie tych arbitrów, którzy mogli być stronniczy. Takim oto sposobem został skreślony Mitch Halpern, który oczywiście ku niezadowoleniu Tysona przerwał pierwszy pojedynek. Sędzią został więc Mills Lane. Co było w sumie dziwne, bo jak się okazało po walce, był on znajomym Holyfielda, co oczywiście regularnie podkreślał później Tyson.
Tak czy inaczej, miało to być show. Sama walka była rekordowa m.in. pod względem gaży, bo 35 mln dolarów miało trafić do kieszeni Holyfielda, a 30 do „Bestii”. Na tej walce chciał być każdy. Janusz Pindera, który komentował pojedynek dla polskiej telewizji i siedział tuż przy samym ringu, miał tam na wyciągnięcie ręki nie tylko bohaterów wieczoru, ale też największe gwiazdy show biznesu. – Spotkałem tam Madonnę. Miałem stanowisko komentatorskie przy narożniku „Real Deala”. Ona była zdenerwowana, nie mogła usiedzieć na miejscu. Obok niej stał Magic Johnson. To było w Las Vegas, a trzeba wiedzieć, że na walki Tysona zjeżdżało się pół Hollywoodu – opowiadał dziennikarz w rozmowie z Weszło.
Tyson wyszedł na ring przy kawałku Tupaca Shakura. Raper został zastrzelony przez nieznanych sprawców we wrześniu 1996 r. tuż po tym, jak gościł na walce „Żelaznego Mike’a” z Brucem Seldonem. Bokser mocno przeżył śmierć muzyka, bo byli przyjaciółmi. Nigdy nie mógł się pogodzić, że Tupac nie był należycie pilnowany. Jak mówił pięściarz, wychodząc do ringu przy jego dźwiękach, czuł się odprężony.
Tyson na początku walki czuł się bardzo dobrze. Był aktywny, robił uniki, ale nie szarżował. W drugiej rundzie doznał jednak rozcięcia łuku brwiowego, które – to jego wersja – zostało spowodowane przez uderzenie głową Holyfielda. Jak twierdził, tak właśnie wyglądała taktyka ówczesnego mistrza świata: czekać na cios i kontrując zahaczać głową. Mike Tyson od razu zasygnalizował rzekomy faul sędziemu, ale arbiter uznał, że to było przypadkowe uderzenie. To właśnie wtedy, w przerwie między drugą a trzecią odsłoną walki, głowa „Bestii” się zagotowała.
– Na początku trzeciej rundy byłem już wściekły. Nakręciłem się tak bardzo, że opuściłem narożnik bez ochraniacza szczęki, ale Richie zawołał mnie z powrotem – wspominał po latach Tyson. – Wszyscy czuli, że szala zwycięstwa się przechyla. I wtedy Holyfield znowu uderzył mnie głową. Czułem się, jakbym zaraz miał zemdleć, ale złość i adrenalina dodawały mi sił. Chciałem zabić Holyfielda. Wszyscy widzieli, że jawnie zadawał ciosy głową. Byłem wściekłym, niezdyscyplinowanym żołnierzem, który stracił nad sobą panowanie. I wtedy ugryzłem go w ucho. Ludzie myślą, że aby to zrobić, wyplułem najpierw ochraniacz, ale to nieprawda. Byłem tak wściekły, że nawet nie pamiętam, co się później działo. Na nagraniu z walki widać, jak pokazuję na kawałek ucha, który musiałem wcześniej wypluć. Jakbym chciał powiedzieć: „Tak, to twoje”. Po walce znaleziono ten fragment i lekarze próbowali przyszyć go Holyfieldowi, ale się to nie udało.
Do „spałaszowania” prawego ucha rywala doszło dokładnie 40 sekund przed końcem rundy. Holyfield, który stracił kawałek małżowiny usznej, chociaż był wielgachnym chłopem, skakał z bólu jak jakaś mała dziewczynka. Komiczny widok. Chwilę później Tyson popchnął go jeszcze uderzając w plecy, ale wtedy walka została przerwana. Zaczęło się zamieszanie, nad którym próbował jakoś zapanować Mills Lane. Sędzia ukarał więc Tysona odjęciem dwóch punktów. A co zrobił sam winowajca? Na nagraniu z walki można zauważyć, że… oblizał się. Amerykańscy komentatorzy atak Tysona nazwali obrzydliwym.
Sam Holyfield opowiadał później, że kiedy poczuł ból przeszywający prawą stronę jego głowy i kątem oka zobaczył, jak Tyson wypluwa „coś” na ziemię, był wprost zszokowany.
Po krótkiej przerwie walkę wznowiono, obaj pięściarze rzucili się na siebie i Mike ponownie zaatakował Holyfielda. Z tą różnicą, że tym razem wziął na ząb lewe ucho. Ugryzł znowu (na szczęście już mniej dotkliwie), ale sędzia nie przerwał pojedynku. Dyskwalifikację ogłosił dopiero po gongu i proteście obozu Holyfielda. Wtedy zaczęła się burda w ringu. Ekipy obu zawodników rzuciły się na siebie, a żeby rozgonić towarzystwo, wparowało tam nawet kilkunastu policjantów. W pewnym momencie pięści latały z każdej strony i w stronę każdego. Ścisk między linami był niesamowity, ale Tyson i tak próbował przedrzeć się przez ten kordon i dopaść Holyfielda w odwecie za to, że ten poskarżył się sędziemu. Wiele lat później w swojej książce Tyson przyznał, że powinien zostać wtedy potraktowany paralizatorem, taki był nakręcony.
– Przerwałem walkę na skutek drugiego ugryzienia. Za pierwszy faul odjąłem dwa punkty. Doktor powiedział, że (Holyfield) może kontynuować walkę, dlatego kontynuowaliśmy. Powiedziałem też (Tysonowi), „jeszcze raz to zrobisz i nie ma cię” – mówił na gorąco w wywiadzie telewizyjnym sędzia Lane. Podczas rozmowy z dziennikarzem sprawiał jednak wrażenie, jakby sam nie wierzył w to, co się chwilę wcześniej wydarzyło.
Holyfield i Tyson opuszczali ring w asyście ochroniarzy, a w kierunku drugiego z nich leciały z trybun butelki i inne rzeczy, które tylko kibice mieli akurat pod ręką. Kiedy wszedł do szatni, długo nie ściągał rękawic i uderzał o ścianę. Gdy nieco ochłonął i wyszedł do dziennikarzy, opowiadał im o uderzeniach głową, na które nie reagował sędzia. Pytany o ugryzienie odpowiedział, że po prostu nie mógł już wytrzymać stylu walki przeciwnika.
A co robił w swojej szatni Evander Holyfield, zanim przewieziono go do szpitala? Tak mówił o tym w 2003 r. w rozmowie z „The Guardian” pięściarz, który jak wiadomo jest gorliwym chrześcijaninem: – Ludzie z mojego obozu byli wściekli, krzyczeli. Powiedziałem im „Hej, to tylko mnie ugryziono, nie was”. Potem kazałem im połączyć ręce. Modliliśmy się, żebyśmy mieli siłę, aby przebaczyć.
Jakby temperatura w MGM Grand nie była wystarczająco wysoka, niedługo później omal nie doszło do tragedii w tamtejszym kasynie. Zaczęło się od tego, że ktoś wyciągnął broń, ludzie zaczęli bić się między sobą, było wielu rannych.
***
Ta afera wykraczała daleko poza sport. Wystarczy wspomnieć, że zachowanie Tysona potępił nawet prezydent Bill Clinton. W talk show gwiazdy amerykańskiej telewizji żartowały, że Tyson powinien nosić tytuł Sportowca Wszech Uszu, a sama walka odbyć się nie w systemie pay-per-view, tylko pay-per-żuj.
Sam sprawca zaszył się w swojej willi próbując przeczekać najgorsze. Wiedział, że tym razem przesadził. Pod jego posiadłością tłoczyli się kibice. Większość obrzucała go stekiem wyzwisk, ale byli też tacy, którzy stanęli po jego stronie twierdząc, że gdyby tylko mogli, zrobiliby Holyfieldowi to samo. Kiedy wyszedł z dziury, dał się przekonać swojej świcie, że powinien wygłosić oświadczenie. Te kilka zdań, które przeczytał w obecności dziennikarzy, ledwo przeszło mu przez gardło. Wyjaśnił jednak swoje zachowanie, powiedział że stracił nad sobą panowanie na skutek fauli, a na koniec przeprosił rywala.
Później do roboty musieli wziąć się adwokaci Tysona. Ludzie w pozwie zbiorowym domagali się zwrotu pieniędzy za bilety (najtańsze wejściówki kosztowały kilka tysięcy dolców), było też kilka roszczeń od osób, które ucierpiały w czasie zamieszek w MGM Grand.
Jedyną chyba osobą, która w całym tym zamieszaniu zacierała rączki, był Don King. Słynny promotor nawet nie ukrywał tego w rozmowie z magazynem „Sports Illustrated”. – To było niesamowite wydarzenie. Boks stał się bardziej interesujący, mówiono o nim więcej w wiadomościach, niż gdyby doszło do zwykłego nokautu. To ugryzienie w ucho wzbudziło ogromne zainteresowanie mediów. Dzięki tej wrzawie boks długo utrzymywał się w blasku reflektorów.
Te reflektory były skierowane przede wszystkim na Tysona, bo jego kariera zawisła na włosku. Wiedział, że najprawdopodobniej zostanie zdyskwalifikowany i tak też się stało. Komisja sportowa stanu Nevada zawiesiła go na rok i nałożyła karę w wysokości 3 mln dolarów. Kiedy panowie w garniturach to ustalali, Tyson kupował akurat w Nowym Jorku nowe Ferrari.
***
Relacje między Tysonem a Holyfieldem były jak jazda kolejką górską, ponieważ w czasach kariery amatorskiej – o czym nie każdy pamięta – byli dobrymi znajomymi. Nawet sam Mike nie ukrywał, że zwyczajnie lubił Evandera. Zdarzyło im się chociażby startować razem w zawodach, gdzie sobie kibicowali. Ale kiedy przeszli na zawodowstwo, a więc weszli do świata grubej forsy, między nimi wiele się zmieniło.
Przez kilka lat po walkach w MGM Grand pozostawali w konflikcie, ale ten z biegiem czasu zanikał. Obaj stawali się już powoli starszymi panami, obaj zostali bankrutami, obaj mieli już dość wojenek. Tyson przeprosił już wprawdzie Holyfielda w swoim oświadczeniu w 1997 r., ale każdy wiedział, że to za cholerę nie było szczere. Jego przeprosiny zupełnie inaczej zabrzmiały jednak w 2009 r., kiedy w swoim talk show przepytywała go Oprah Winfrey. To wtedy miały miejsce symboliczne przeprosiny, po których do studia wszedł Holyfield i obaj podali sobie ręce.
Z czasem dawni rywale zaczęli podchodzić do afery z Las Vegas z coraz większym dystansem. Holyfield żartował na przykład, że zawsze kiedy widzi w lustrze swoje uszy, nie ma niemiłych wspomnień. Po prostu przypomina sobie, że zarobił 35 milionów w dziewięć minut. Z kolei w 2013 r. panowie wzięli udział w reklamie sieci sklepów Foot Locker. W reklamówce Tyson puka do drzwi domu Holyfielda, aby po 16 latach zwrócić mu kawałek ucha:
– Przepraszam, Evander. To twoje ucho.
– Moje ucho…
– Trzymałem je w formaldehydzie – kończy „Bestia”, po czym dawni rywale wpadają sobie w ramiona.
Ale co ciekawe, kiedy w 2014 r. Tyson opowiedział swoją historię na potrzeby biografii napisanej piórem Larry’ego Slomana, nie mógł sobie odmówić przypomnienia pewnego epizodu z kariery „Holy’ego”. Chodzi o walkę, którą stoczył w wieku 18 lat w półfinale zawodów Georgia Golden Gloves. Jego przeciwnikiem był wtedy Jakey Winters. Holyfield przegrywał tamten pojedynek, leżał nawet na deskach. Kiedy był bezradny, w jednej z rund wypluł ochraniacz na zęby i ugryzł rywala w ramię. Też stracił przez to punkty i w konsekwencji też przegrał pojedynek. On więc również ma w swoim portfolio atak zębami.
– Evander też zna to uczucie – mówi Mike.
RAFAŁ BIEŃKOWSKI