Nie wiem jak wy – my spodziewaliśmy się nieco większych fajerwerków po Brazylii na tym mundialu. Może nie całych salw ogni bengalskich, lecz na pewno czegoś bardziej efektownego niż zimne ognie. No ale dobrze, mistrzostwa świata to nie koncert życzeń. Dla Canarinhos najważniejsze są wyniki i jeśli dzięki taka gra zaprowadzi ich aż do finału, nikt nie będzie miał prawa narzekać.
Bardziej niż efektowność, pragmatyzm wydaje się być slowem-kluczem do zrozumienia tej ekipy. Tite zawsze dbał o odpowiednią hierarchię względem stylu oraz rezultatów, gdzie ten pierwszy ma przychodzić dopiero na bazie skuteczności. A na nią akurat dzisiaj Selecao nie mogła narzekać. Być może to jest po prostu tak, że ta ekipa będzie rozkręcała się z meczu na mecz? Dziś też dopiero po czasie zawodnicy Titego złapali typowy dla siebie luz, próbując w drugiej połowie zagrań piętą w polu karnym rywala oraz sprytnych przerzutów piłki nad głowami kryjących ich obrońców.
Nawet Neymar wydawał się być lepszy na tyle Serbów niż podczas poprzednich meczów. Ale znów – nie jakoś wybitnie widowiskowy, tylko użyteczny dla drużyny. 9/14 wygranych dryblingów, aż 119 kontaktów z piłką, 4 kluczowe podania oraz asysta. Nawet jeśli gola nie strzelił, nie ma się nad nim co znęcać, wymagane minimum wykonał. 8 strat? Chyba można uznać je za wkalkulowane ryzyko względem jego stylu gry. Ciekawe natomiast, czy w najbliższej przyszłości frustracja nie narośnie w nim na tyle, by eksplodował? Zwłaszcza, że przegrał dwa pojedynki ze Stojkoviciem. Nie były to „setki”, lecz na tyle klarowne sytuacje, iż na pewno czuje niedosyt.
Wychowanek Santosu ma jednak ogromne szczęście, że nie gra już w drużynie z Jo, Evertona Ribeiro czy innych Tardellich, a na przykład z Coutinho. Naprawdę nie rozumiemy krytyki, jaką wystosował wobec niego chociażby Zico – że niby Phil znika na długie okresy. To paradoks, bo akurat on wydaje się być tym, który ciągnie zespół. Dzisiaj również był kluczowy, ponieważ po Neyu stanowił największe zagrożenie dla defensywy rywala. Nie sieknął co prawda typowego dla siebie rogalika, choć za ciasteczko posłane do Paulinho w 36. minucie mógłby otrzymać jakąś cukierniczą nagrodę. A jako że w tym samym czasie zaspał Kostić, były pomocnik ŁKS-u zawodnik Barcelony wpadł w pole karne i z łatwością pokonał Stojkovicia.
Serbowie nieco poważniej postawili się Canarinhos dopiero w drugiej połowie, co mimo wszystko nieco nas zdziwiło. Jasne, w porównaniu indywidualnym nie mają podjazdu do Brazylijczyków, aczkolwiek kwartet Tadić, Milinković-Savić, Ljajić oraz Kostić zdaje się mieć nieco większy potencjał, niż wskazywałyby na to statystyki. Łącznie uzbierali aż 135 minut bez celnego strzału na bramkę rywala – kryminał. I dzisiaj także wszystko było fajnie w ich wykonaniu praktycznie do momentu, w którym trzeba było komuś wystawić piłkę na strzał, lub właśnie samemu pokusić się o uderzenie.
Próba Mitrovicia z 60. minut najlepiej oddaje impotencję podopiecznych Mladen Krstajicia w tym spotkaniu. Alisson zrobił mu prezent źle obliczając trajektorię płaskiego dośrodkowania z prawej strony, wybił piłkę wprost na nogi napastnika, a ten, mając przed sobą leżącego golkipera, załadował prosto we wracającego Mirandę. Jeśli taka akcja jest praktycznie najgroźniejszą dla danej drużyny, no to wybaczcie panowie Serbowie – z czym do ludzi?
Mniej więcej 8 minut później Selecao postawiła stempel jakości, przypieczętowując tym samym swoją wygraną. Władcą przestworzy okazał się Thiago Silva, który – co jest wręcz nieco idiotyczne – znalazł się w doskonałej pozycji do strzału przy krótkim słupku, choć w pobliżu znajdowało się aż pięciu przeciwników. Okej, jeden co prawda wylądował na glebie, lecz i tak wykiwanie pozostałych należy pochwalić. Tym bardziej, że za moment Stojković musiał wyjąć piłkę z siatki, jednak on w tej sytuacji nie miał zbyt wiele do powiedzenia.
Nie był to zatem jakiś wybitny mecz, chociaż nudnym też byśmy go nie nazwali. Ot, taki do odhaczenia w gazetce do wpisywania wyników, który będzie można zapamiętać głównie dzięki podaniu Coutinho i nic więcej. Naprawdę poważne granie i schody – a raczej szczeble drabinki – zaczną się dopiero od 1/8, gdzie los skojarzył Canarinhos z Meksykanami. Ale to już historia na inną opowieść.
Brazylia 2:0 Serbia
Paulinho 36′
Thiago Silva 68′
Fot. NewsPix.pl