Z pola ziemniaków do ćwierćfinału Ligi Mistrzów? Zawiłe losy Jurija فodygina

redakcja

Autor:redakcja

25 lutego 2014, 10:33 • 10 min czytania

Choć imię i nazwisko ma jak najbardziej rosyjskobrzmiące, to w samej Rosji do niedawna był postacią niemal anonimową. Słupki rozpoznawalności wystrzeliły w górę dopiero, gdy tylko na stałe zadomowił się w bramce Zenita Sankt Petersburg. Dziś Jurij فodygin to nie tylko imponujący umiejętnościami golkiper najlepszej rosyjskiej drużyny, ale też pewniak do wyjazdu ze „Sborną” na mundial w Brazylii. Choć w piłkę na poważnie gra stosunkowo w niedługo, to obok jego sportowego życiorysu nie da się przejść obojętnie. Jest w nim wszystko – zwątpienie, porażki, rozterki, również reprezentacyjne, i sukces, w stronę którego zmierza coraz pewniejszymi krokami. We wtorkowy wieczór postara się postawić kolejny i przy okazji zatrzymać Reusa, Lewandowskiego, Aubameyanga i spółkę. Zadanie z pozoru niełatwe, ale właśnie takie lubi najbardziej.
Chociaż Rosja od wielu lat słynie z produkcji naprawdę dobrych bramkarzy, to akurat فodygina za swój kolejny produkt doskonałej jakości uznać nie może. Golkiper Zenita fizycznie, mentalnie i bramkarsko dorastał bowiem w Grecji, gdzie jego rodzice wyemigrowali w 2000 roku. Jurij miał wtedy 10 lat, więc tak zdecydowana zmiana otoczenia była dla niego sporym szokiem. Ale jako dziecko nie miał nic do gadania, musiał sobie jakoś poradzić.

Z pola ziemniaków do ćwierćfinału Ligi Mistrzów? Zawiłe losy Jurija فodygina
Reklama

Rodzinna emigracja miała dwa uzasadnienia. Po pierwsze – matka فodygina wywodzi się z tzw. pontyjskich Greków, którzy w latach 20 XX wiek, na skutek wrogiej polityki Mustafy Ataturka, masowo emigrowali na tereny dzisiejszej Gruzji. Po drugie – rodzice Jurija liczyli, że w Grecji ich życie nabierze lepszej jakości. Spakowali więc majdan i z Włodzimierza, gdzie na świat przyszli ich synowie, wyprawili się w stronę Aten.

Na miejscu okazało się jednak, że Grecja to kraj naprawdę trudnych spraw. Poziom życia wcale nie był lepszy, niż Rosji, za to praca okazała się dużo bardziej wymagająca. Matka فodygina harowała od zmierzchu do świtu na polu ziemniaków, bo w małej wiosce, w której się osiedlili, było to właściwie jedyne potencjalne miejsce zatrudnienia. Niestety, pieniędzy i tak stale brakowało, więc Jurij, w którym z czasem zaczęło kiełkować poczucie odpowiedzialności, zakasał rękawy i sam wziął się do roboty przy ziemniakach. Miał raptem 14 lat, a zamiast spędzać czas z kumplami, zasuwał w 40 stopniowym upale, byle tylko wspomóc rodziców. O futbolu myślał jednak w każdej wolnej chwili.

Reklama

Piłkarskiego bakcyla złapał w czasie mistrzostw świata w Korei i Japonii, oglądając mecze reprezentacji…Kamerunu. W pamięci zapadł mu szczególnie Carlos Kameni. Interwencje czarnoskórego bramkarza spodobały mu się do tego stopnia, że postanowił pójść w jego ślady. Z lamusa wyciągnął więc stare rękawiczki z jednym palcem, które nie wiedząc po co przywiózł ze sobą z Rosji i nie zważając na upalne, greckie lato, praktycznie się z nimi nie rozstawał.

W międzyczasie rozpoczął też treningi lekkoatletyczne. Nie żeby jakoś szczególnie lubił biegać, po prostu w jego wiosce nie było klubu piłkarskiego, a wuefista przekonał go, że ma wszystko, by startować z powodzeniem na 1500 metrów. Od czasu do czasu jeździł na różnego rodzaju zawody, na których przez brak greckiego obywatelstwa, musiał występować pod zmienionym nazwiskiem. I choć proceder ten podobał mu się najwyżej średnio, to z biegania nie rezygnował. Jak się później okazało – całkiem słusznie. Któregoś dnia sekcja lekkoatletyczna, do której należał, trenowała w sąsiedniej miejscowości, gdzie panowały trochę bardziej cywilizowane warunki. W trakcie pokonywania kolejnych okrążeń, na płycie boiska pojawiła się drużyna piłkarska, rozpoczynająca swoje zajęcia. Od tego momentu فodygin znacznie bardziej koncentrował się na obserwacji biegających za piłką rówieśników, niż na liczeniu przebiegniętych kółek. W głowie miał już tylko jedno. Zaraz po skończonym treningu pogadał z kim trzeba i wystarał się o zaproszenie na kolejne zajęcia. Lekkoatletyczna właśnie dobiegła końca.

Chociaż na jego bramkarskie doświadczenie składały się wyłącznie podwórkowe mecze i uważna obserwacja Kameniego, na pierwszym treningu jasno zadeklarował, że gra wyłącznie na bramce. Miejscowemu trenerowi było to na rękę, bo do stania między słupkami zbyt wielu chętnych nie miał. Dlatego po treningu wziął swojego nowego podopiecznego do najbliższego sklepu sportowego i pozwolił, by wybrał sobie profesjonalne bramkarskie rękawice. Jedyny warunek – cena nie mogła przekroczyć 80 euro. فodygin, który wychowywał się w domu, gdzie raczej się nie przelewało, pierwszy raz poczuł, że marzenia jednak się spełniają.

Jeszcze bardziej przyjazny i uczynny okazał się klubowy prezes. Znając nieciekawą sytuację Jurija starał się pomagać mu, jak tylko mógł. Po treningach często odwoził go do domu, od czasu do czasu oferował też, by zamiast do pracy przyszedł na trening, a on zapłaci mu dokładnie tyle, ile miałby zarobić kopiąc i segregując ziemniaki. Chyba nie do końca zdawał sobie sprawę, że ma u siebie talent czystej wody, ale na pewno sprawił, że życie فodygina stało się odrobinę łatwiejsze i zdecydowanie przyjemniejsze. Klub stał się nie tylko jego drugim domem, ale też azylem oddzielającym go od szaroburej rzeczywistości.

Los sprawił jednak, że w 2005 roku rodzice młodego bramkarza obrali powrotny kurs na Rosję. Jurij i jego brat nie chcieli wracać, ale na decyzję nie mieli żadnego wpływu. Włodzimierz przez kilka lat ich nieobecności specjalnie się nie zmienił. Perspektywy były równie wąskie, jak wcześniej. Jurij musiał też zrezygnować z piłki, bo w szkole zażyczono sobie, aby jak najszybciej nadrobił zaległości względem pozostałych uczniów z jego nowej klasy. Przez kilka ładnych miesięcy popołudnia spędzał z nosem w książkach. Do czasu aż jego rodzice postanowili jeszcze raz poszukać szczęścia na emigracji, co oznaczało powrót do Grecji. A co za tym idzie – powrót Jurija do futbolu.

W starej drużynie przyjęto go z otwartymi ramionami. Głodny gry فodygin spisywał się na tyle dobrze, że doczekał się powołania do reprezentacji okręgu. To jednak był dopiero początek, bo występując na licznych turniejach w całym kraju, wpadł w oko skautom Skody Xanthi. Ci za wszelką cenę chcieli go mieć u siebie, ale wraz z gotowym do podpisania kontraktem, pojawił się stosunkowo poważny problem. – Największą przeszkodą było przekonanie mojej mamy mnie, 16- latka, tam puściła. Byłem przecież niepełnoletni i sam nie mogłem niczego podpisać. Mama cała była w łzach…jest bardzo przywiązana do mnie i mojego brata. Ale ostatecznie zgodziła się. Podziękowałem jej za to i obiecałem przysyłać pieniądze i pomagać rodzinie, jak tylko zacznę zarabiać. Tłumaczyłem jej też: „Zrozum, futbol to moje życie” – opowiadał w rozmowie dla portalu championat.com tuż po transferze do Zenita.

Chociaż w Xanthi spędził فodygin kilka ładnych lat, to podstawowym bramkarzem był tylko w sezonie 2012/13. Imponującą i skuteczną postawą zapracował na transfer do znacznie silniejszego klubu. W ofertach mógł przebierać do woli, bo w Grecji chcieli go wszędzie. Ateny, Pireus, Saloniki, wystarczyło tylko wskazać palcem. Ale Łodygin obrał inny kurs. Postawił na ofertę Zenita Sankt Petersburg, chociaż zdawał sobie sprawę, że tam o miejsce w pierwszym składzie będzie najtrudniej. Rywalizacji z uznanym Wiaczesławem Małafiejewem jednak się nie obawiał. Dodatkowo przedłużające się problemy zdrowotne doświadczonego golkipera, były dla فodygina czymś w rodzaju handicapu. Do bramki wszedł więc już w pierwszym meczu sezonu, którego stawką był superpuchar Rosji. I choć Zenit zebrał brutalny oklep, przegrywając z CSKA Moskwa 3:0, to Łodygin był bezwzględnie najlepszym zawodnikiem swojej drużyny.

Wysoką formę utrzymał przez całą jesień, czym zapracował sobie na miano odkrycia rundy. Podsumowujące pierwszą część sezonu media co rusz umieszczały go w jedenastce najlepszych graczy, podkreślając przy okazji, że kosztował śmieszne jak na rosyjskie warunki 800 tys. euro. Jego transfer pozostawał zresztą w cieniu powrotów Arszawina i Tymoszczuka, po których z pewnością spodziewano się dużo więcej, niż po zółtodziobie z Grecji. Jednak rzeczywistość szybko zrewidowała oczekiwania kibiców i pokazała, kto gra dobrze w piłkę, a kto tylko praktykuje boiskowy pląs.

فodygin przez całą jesień był wiodącą postacią swojego zespołu. Do spółki z Danny’m, Hulkiem i Romanem Szyrokowem w trochę dalszej perspektywie, tworzył mechanizm, który miał też swoje przestoje, ale generalnie funkcjonował całkiem sprawnie. Biorąc jednak pod uwagę zarobki wymienionych zawodników, فodygin zdecydowanie wysuwa się na czoło stawki. Rocznie zarabia pewnie tyle, co Hulk – nie przymierzając – w jeden miesiąc, lecz za bardzo nie zawraca sobie tym głowy. Sam zresztą mówi, że obecnie jest na etapie, w którym musi pracować na swoje nazwisko. I że czas, w którym nazwisko będzie pracować na niego dopiero nadejdzie.

Bez wątpienia kluczowym elementem tego procesu jest gra w reprezentacji, która dla فodygina wiązała się ze sporym dylematem. Kiedy występował w Grecji bliżej było mu do reprezentowania ojczyzny matki. Z kolei po przenosinach nad Newę, zaczął skłaniać się raczej w stronę „Sbornej”. Obecnie ma koncie trzy występy w greckiej młodzieżówce, jeden mecz u Fabio Capello i dwa zgrupowania u Fernando Santosa, w tym jedno przerwane ze względu na testy medyczne w Zenicie. Sytuacja bez precedensu, ale na tę chwilę szala wyraźnie przechyla się w stronę Rosji. Z jednej strony to w pełni zrozumiałe, w końcu płynie w nim sporo rosyjskiej krwi i sam czuje się mocno związany z tym krajem. Ale z drugiej spory niesmak budzą jego wcześniejsze wypowiedzi, w których przekonywał, że gra dla Grecji to dla niego nie tylko priorytet, ale i największy honor. Tanim populizmem wieje od tego na kilometr.

Awersję budzi też niepisany punkt w umowie z Zenitem, który de facto okazał się kluczowy przy wyborze reprezentacji. Władze klubu z Petersburga zażyczyły sobie, by Łodygin raz na zawsze zrezygnował z występów dla Grecji pod groźbą odstąpienia od umowy. Powód? W Premier Lidze obowiązuje limit obcokrajowców, w jednej chwili na boisku może ich przebywać maksimum siedmiu. Co więcej, jeśli zawodnik poza rosyjskim paszportem posiada drugi i reprezentuje dany kraj na arenie międzynarodowej, to także jest traktowany jak obcokrajowiec. Kluby usilnie stawiają na rosyjskich bramkarzy, gdyż pozwala to upchnąć na w polu jednego cudzoziemca więcej. Podobnym tokiem rozumowania kierowali się włodarze Zenita i dlatego było im na rękę, by ich nowego bramkarza traktowano wyłącznie jako Rosjanina. Górę wzięła więc chłodna kalkulacja. I chyba właśnie dlatego w Grecji فodygin nie cieszy się szczególnym uznaniem.

Abstrahując od tego, że pod Akropolem odsądzono go od czci i wiary, فodygin zawsze będzie zawdzięczał Grecji bardzo wiele. W końcu to właśnie ten kraj ukształtował go pod kątem bramkarskim i zafundował najtwardszą szkołę życia, która miała niebagatelny wpływ na jego charakter i dzisiejszy sposób pojmowania świata. Tuż po tym, jak stał się pierwszym w historii Skody Xanthi bramkarzem, który trafił z klubowej akademii do seniorskiego zespołu, wysłano go na wypożyczenie do trzecioligowego Eordiakosu. Rzeczy, które miały tam miejsce, to prawdziwa jazda bez trzymanki. Dość powiedzieć, że klub wypłacił mu raptem dwie pensje po 1000 euro za miesiąc. Potem pieniądze się skończyły. فodygina z dnia na dzień wywalono z hotelu, bo klub ot tak przestał płacić także właścicielowi. Na szczęście miejsce pod dachem zaoferował mu kolega z zespołu, u którego stołowała się większa część drużyny. Na wiele stać ich nie było, więc podstawowy składnik diety stanowił makaron, i to też w mocno ograniczonej ilości. Ale z gry w klubie nikt nie zrezygnował.

W przeciwieństwie do kolegów فodygin nie mógł liczyć na wsparcie najbliższych. Jego rodzina i tak ledwo wiązała koniec z końcem, a on sam miał w głowię obietnicę pomocy, złożoną matce. Niewiele wnosiły też telefony do działaczy Skody. Jedyna rada, jaką usłyszał brzmiała: „idź i pogadaj z nimi”. Efekt za każdym razem był identyczny – obietnica wypłacenia wszystkich zaległości, która najczęściej kończyła się…drużynowym wypadem do najbliższego fast-foodu. Wszystko to ku uciesze prezesa, który dorabiał na boku jako grabarz. Zdaniem piłkarzy był w tym całkiem dobry, skoro potrafił zakopać własny klub.

Na tamte wydarzenia, ale też na wiele wcześniejszych, فodygin patrzy dziś z uśmiechem, ciesząc się, że nie dał się złamać. Zawziętości i silnego charakteru można mu tylko zazdrościć. Podobnie jak niepodważalnych umiejętności i talentu, który może zaprowadzić go naprawdę wysoko. Andriej Czerwiczenko, były prezes Spartaka Moskwa, twierdzi nawet, że już teraz jest na poziomie Igora Akinfiejewa, a w najbliższej przyszłości z pewnością go zdystansuje. Znamienne, bo Akinfiejew to jeden z idoli فodygina. Co ciekawe, swego czasu, drużyna CSKA wybrała się na obóz do Grecji i często trenowała na stadionie Skody Xanthi. فodygin niemal zamieszkał wtedy na trybunach, by podpatrywać bramkarza obecnego mistrz Rosji. Czy przypuszczał, że za kilka lat na podobne zgrupowania będą jeździć wspólnie? Pewnie nie, ale w głębi ducha na pewno o tym marzył i stawiał to sobie za cel. W jego przypadku to nic nadzwyczajnego. Po prostu tak już ma, że bez względu na okoliczności, zawsze pcha się na samą górę.

KAROL BOCHENEK

Najnowsze

Anglia

Błąd Casha doprowadził do gola dla Manchesteru United [WIDEO]

Wojciech Piela
0
Błąd Casha doprowadził do gola dla Manchesteru United [WIDEO]
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama