Kiedy Śląsk Wrocław zatrudniał aktualnego trenera, to sam się tego wstydził. Do tego stopnia, że działacze rozdawali dziennikarzom kartki ze sfałszowanym (hmm, to chyba właściwe słowo) CV sympatycznego czeskiego szkoleniowca. Sam Stanislav Levy też opowiadał dyrdymały o tym, jak dla HSV – w którym nigdy nie pracował – odkrył takich piłkarzy jak Kompany czy Van Buyten. Wiadomo było, że ta kompromitacja w zakresie zarządzania musi się też skończyć kompromitacją sportową. Nikt tylko nie przewidywał, że aż tak wielką i aż tak szybko.
Jeśli chcecie odświeżyć pamięć i sprawdzić, jak podkręcano życiorys Czecha, to wystarczy kliknąć TUTAJ. Nie chwaląc się, pięknie wtedy wszystko zweryfikowaliśmy.
3 września 2012 roku Stanislav Levy przejął drużynę MISTRZA POLSKI i od tamtej pory poprowadził ją w 50 spotkaniach ligowych, z których wygrał zaledwie 16. Bilans 16 zwycięstw, 17 remisów i 17 porażek dla drużyny, która przed przyjściem Czecha była w tabeli albo pierwsza, albo druga, to całkowity wstyd. Oczywiście, z czasem skład ewoluował – jak to w każdym zespole. Levy będzie się tłumaczył, że mu się ekipa rozleciała, ale fakty są inne: na niektórych pozycjach obsada jest lepsza niż była, a na niektórych gorsza. Paixao jest lepszy od Gikiewicza, a Dudu od Sochy, ale już np. Plaku gorszy od Soboty. Sęk w tym, że ciamajdowaty Plaku to wymysł samego trenera (razem pracowali w Albanii). Dzisiaj Levy zaprezentował nam swój kolejny wynalazek – Lubosa Adamca. Gość nawet strzelił gola, ale zanim tego gola strzelił, to – tak na oko – naszym zdaniem strzelił z dziesięć golonek. Zamiast wysyłać go na boisko, zalecamy wizytę u dietetyka. Wygląda groteskowo.
Levy doprowadził Śląsk najniżej jak się dało – ledwie trzy punkty nad strefę spadkową. Jest praktycznie przesądzone, że zapłaci za to głową (AKTUALIZACJA: już go oficjalnie zwolniono). Aktualnie we Wrocławiu zastanawiają się, kto miałby go zastąpić, a największe szanse daje się Tadeuszowi Pawłowskiemu. To odwieczny kandydat „miasta”, natomiast pewnie dojdzie jeszcze do jakiejś burzy mózgów (jak będzie solidna, to wpadną na lepszy pomysł niż Pawłowski, szanujmy się). Wydaje się, że Levy może polecieć jeszcze w poniedziałek, czego tak naprawdę mu życzymy: dość już tej błazenady. Pośmialiśmy się, poopowiadaliśmy dowcipy, było wesoło, ale czas przyjąć do wiadomości, że są na tym świecie ludzie, którym dobro Śląska leży na sercu. Oni dzisiaj – przy stanie 3:0 dla Ruchu – mieli ochotę zapaść się pod ziemię.
O tym, ile znaczy rozsądny trener, przekonujemy się na przykładzie Ruchu Chorzów, który wziął rozłożony na łopatki zespół po Jacku Zielińskim i przerobił go w czołową drużynę ligi. Nie ma w grze „Niebieskich” żadnej fantazji, nie jest może ona zjawiskowa i piękna dla oka, ale jest po prostu nieprawdopodobnie solidna. Wyniki nawet chyba lepsze niż być powinny, ponad stan, ale tam po prostu piłkarze nie robią fałszywych ruchów, trzymają dyscyplinę, grają w sposób mądry i z taktyką skrojoną na miarę możliwości. Są to w większości ci sami piłkarze, którzy poprzedni sezon przy poprzednim szkoleniowcu zakończyli na spadkowym miejscu.
Dzisiaj wspaniale przypomniał o sobie Maciej Jankowski, zdobywca dwóch goli i autor jednej asysty, wciąż pozycji napastnika numer jeden skwapliwie pilnuje Grzegorz Kuświk – pokazując, że krążące od lat legendy o jego potencjale nie były takie całkiem lipne. W tle utalentowany Starzyński, niezmiennie świetny Zieńczuk, mądry Surma, zwinny Dziwniel. Mają fani „Niebieskich” wielkie powody do satysfakcji.

Niedzielnym meczem numer jeden były jednak derby Krakowa. A tam – bez niespodzianki. Wisła na własnym stadionie punktuje jak nikt inny w lidze. W tym momencie ciekawostka. Kto stracił najmniej bramek na własnym stadionie?
No, wiadomo, Wisła – 3.
A dalej?
Podbeskidzie – 5.
Legia – 7.
Zawisza – 9.
Kto zgadł, że bielszczanie mają drugą najlepszą defensywę na własnym obiekcie, ten może sam sobie przybić piątkę.
Dobra, wracamy do meczu, zwłaszcza, że jest do czego wracać. Gole – miód, malina. Zaczynając od fantastycznej główki Głowackiego, przez piękny zwód Stilicia, aż do bombowego strzału Ntibazonkizy. „Głowa” w tym sezonie gra tak, że aż szkoda, iż wszyscy wmówili sobie, że do kadry dla niego za późno. Zdecydowanie wolimy Głowackiego, dla którego do kadry jest za późno, niż Kamińskiego, dla którego z kolei – naszym zdaniem – jest za wcześnie. Facet ma spokój w grze, mądrość, twardość, siłę… Napastnik, który przeciwko niemu gra, ma po prostu przewalone.
Wisła dzisiaj ma naprawdę fajną ofensywną pakę, a trener Franciszek Smuda (tak, tak, pochwalimy go bardzo chętnie) robi sporo, by ten potencjał z każdego wyzwolić. Nie boi się grać takim składem w środku pola, że wielu innych szkoleniowców złapałoby się za głowy i stwierdziło: no nie, tu trzeba wstawić jakiegoś topora do przerywania, tu brakuje mięśni… U Smudy grają ci, którzy potrafią: Garguła, Stilić, Chrapek – i to się sprawdza. Owszem, na razie sprawdza się tylko w meczach u siebie, bo na wyjazdach „Biała Gwiazda” to jedna z najgorszych drużyn ligi, ale Wisła dzisiaj, a Wisła rok temu to nieba a ziemia.
Cracovia gra jak Cracovia, nic się nie zmienia, jest styl bywa efektowny, ale w pierwszej kolejności cieszą się rywale – ta drużyna straciła aż 39 goli, a gorszym rezultatem „pochwalić się” może tylko Widzew (42). Coraz więcej zespołów wie, jak z tą „tiki-taką” grać, co ewidentnie widać po wynikach.

Najnudniejszy mecz (ale nie jakiś bardzo nudny, znośny): Korony z Zagłębiem. Lubinianie mogą żałować, że z Kielc nie wywieźli trzech punktów, bo zdecydowanie mogli. Drużyna Oresta Lenczyka znowu potwierdziła, że można się z niej śmiać, ale chyba nie na tyle, bo poważnie traktować ją jako kandydata do spadku. Za dużo jest jakości na niektórych pozycjach, by w tej nędznej lidze nie nałapać kilku punktów. Znowu gola strzelił Abwo i można się zastanawiać: czy gdyby trenował z Lenczykiem zimą, to byłby lepszy czy może… gdyby drużyna trenowała z Abwo, a nie z drużyną, to byłaby lepsza? Wiadomo, bardziej to żart niż poważne rozważania, ale jest pewnym ewenementem to, że najlepiej prezentuje się zawodnik, który zimą z resztą zespołu miał kontakt co najwyżej telefoniczny.
Słabo wygląda za to Korona, jakaś niemrawa z przodu, Korzym bez typowej dla siebie energii, Pylypczuk bez celnych jak zawsze wrzutek, Sobolewski całkowicie niemrawy, a nowy napastnik z Kazachstanu nie sprawia wrażenia gościa, którego nazwisko warto zapamiętywać. W naszej pamięci zostaje jako „Chiżni-cośtam” i póki co chyba szybko się to nie zmieni. No i środek pola absolutnie nie z naszej bajki: dwóch przecinaków, którzy nawet w przecinaniu nie są zbyt dobrzy.
Przy okazji, kiedyś na Weszło przyznawaliśmy nagrodę („żółty stanik”) imienia Edyty Herbuś dla najgorszej aktorki kolejki. Ostatnio tak nam się skojarzyło, że Edytka przecież pochodzi z Kielc i można właśnie dlatego na ów niechlubny laur poluje taki twardziel jak Golański?
