Legia zrobiła w Zabrzu swoje – ograła Górnika, co dało jej jeszcze bardziej komfortową sytuację w tabeli. Znowu bohaterem został Inaki Astiz, który w meczu z Koroną wywalczył rzut karny, a tym razem nie bawił się w półśrodki, tylko po prostu władował najważniejszego w spotkaniu gola. Później jeszcze dwa dołożył Miroslav Radović i trzeba przyznać, że zespół Jana Urbana (aktualnie prowadzony przez Henninga Berga) robi wszystko, by ostatnie siedem kolejek nie miało większego znaczenia. Nawet podzielona na pół przewaga może być bardzo komfortowa.
Zadebiutował Portugalczyk Orlando Sa, ale jeśli nie liczyć ładnego, acz niecelnego strzału w pierwszej połowie, to w zasadzie nie było go na boisku. Można więc stwierdzić, że tylko tym – niebyciem – okazał się bardziej przydatny niż Dwaliszwili, bo Gruzin niestety wtrąca się w akcje swoich kolegów i na potęgę je knoci. Jednocześnie Sa zadał kłam temu, co sam twierdził: że jest zawodnikiem rozbieganym, atakującym i z głębi pola, i ze skrzydeł. Póki co wygląda na bardzo statycznego „króla” pola karnego. No, ten król to jeszcze na kredyt (duży). Za to podobać mógł się Henrik Ojamaa, który tym razem już był dostrzegany przez kolegów i mocno napędzał akcje legionistów, będąc nieuchwytnym zwłaszcza dla klockowatego Pandży.
Górnik nie przypomina drużyny z jesieni, a Prejuce Nakoulma póki co jest najbardziej bezradną gwiazdą ekstraklasy w 2014 roku. Także obecność Mariusza Zachary na boisku wychwycił tylko spiker, przy wyczytywaniu składów. Ale nie ma co mówić o personaliach, bo generalnie Górnika z jesieni już nie ma, a dwa ostre wiosenne mordobicia (po 0:3) w stu procentach o tym świadczą. W żadnej formacji ten zespół nie wygląda póki co solidnie, dzisiaj pewnie byłoby jeszcze gorzej, gdyby sędzia Pskit nie popełnił kompromitującego błędu i nie zlitował się nad Pandżą. Chociaż może uznał, że pozostanie Pandży na boisku to większy przywilej dla Legii niż odesłanie go do szatni – w końcu ten zawodnik maczał palce przy trafieniach gości.
Publika już nie wytrzymuje ciśnienia i żąda głowy Ryszarda Wieczorka, co w sumie nie jest zaskakujące, bo w Zabrzu zawsze żądają głowy Wieczorka, chyba że akurat ten facet tymczasowo pracuje gdzie indziej.

W Łodzi Widzew próbował odrobinę poprawić swoją sytuację w tabeli, ale – no właśnie – wyszło mu to tylko odrobinę. Był nawet bardzo bliski porażki, lecz niebiosa się zlitowały.
To nawet dobrze, że Piast tego meczu ostatecznie nie wygrał. Dobrze, ponieważ źle się patrzy na tę drużynę, mając w pamięci, jak grała w poprzednim sezonie i że reprezentowała nas w europejskich pucharach. Im dłużej tam przebudowują skład, tym bardziej jest on śmieciowy, a wystawianie takich zawodników jak Rabiola jak najgorzej świadczy o polskich „talentach”. Z miesiąca na miesiąc gliwicki zespół coraz bardziej zbliża się do Pogoni Antoniego Ptaka, w której występowali brazylijscy sprzedawcy sandałów oraz kieszonkowcy z Ipanemy.
Rozumiemy, że ktoś w klubie ma kumpla na Półwyspie Iberyjskim i że kumpel też zarobić musi, ale naprawdę: obserwujemy degrengoladę zespołu, na którego grę rok temu dało się patrzeć.
I dlatego – dobrze, że Piast nie wygrał. Dobrze, ponieważ jest jeszcze możliwe, że poważnie zamiesza się w „walkę” o spadek. Jego przewaga nad Podbeskidziem wcale nie jest jakaś olbrzymia, a gdy jeszcze podzieli się punkty, to przed decydującą fazą sezonu może być już minimalna. Chcielibyśmy wtedy widzieć, jak Rabiola ratuje Piasta, najlepiej po podaniu Nikiemy. Powodzenia.
Widzew walczył ambitnie, ale ambicja to jedyne, co mógł zademonstrować. Przez całe 90 minut, o ile nas pamięć nie zawodzi, nie oddał żadnego celnego strzału, bo nawet ten, po którym padł gol, był niecelny. Momentami podobać mógł się Mikita, chociaż też nie przesadzajmy, bo gdy w pierwszej połowie miał fantastyczną sytuację, by zanotować asystę, to akurat się zakałapućkał. Niemrawo poruszał się po boisku Mateusz Cetnarski, którego na dzień dobry obdarowano opaską kapitańską – takie to czasy, gdy opaskę dostaje się na kredyt, a nie w ramach jakichkolwiek zasług. Dodatkowo pechowy powrót do ligi notuje Marek Wasiluk: spowodowanie karnego tydzień temu, teraz dwie żółte kartki…
Kibice Widzewa wychodzili ze stadionu w niezłych nastrojach, ale jak to mamy w zwyczaju, trochę je zmącimy: dwa najłatwiejsze mecze chyba już za łodzianami. A wygrać nie udało się żadnego z nich, przy czym jeden cudem zremisowano…

Fot. FotoPyK