Miał być menedżerem piłkarskim, synem Bońka, trenerem Ekstraklasy, piłkarzem Ekstraklasy, Piotrem Wołosikiem, pracownikiem PZPN przyklepującym transfery… Pewnie znaleźlibyśmy jeszcze kilka absurdalnych teorii na to, kim jest Janekx89. Absurdalnych, bo to zwykły kibic. Najlepiej poinformowany kibic w kraju.
Janekx89 założył kilka lat temu konto na Twitterze i zaczął podawać na nim zakulisowe informacje. Początkowo pozyskiwał je od wąskiej grupy osób, z czasem jednak dzięki swojej wiarygodności zaczął powiększać swoją siatkę kontaktów. Dziś poznać chcą go topowi agenci w kraju, a sam na poważnie myśli o pracy w klubie Ekstraklasy. Kim jest topowy newsman w kraju? Skąd pozyskuje informacje? Co myśli o polskiej piłce? Bez zbędnego przedłużania – zapraszamy na pierwszy i ostatni wywiad z Janekxem89, którego śledzić możecie TUTAJ.
***
Janekx89, kim ty jesteś?
Kibicem polskiej piłki nożnej.
Twoje imię z Twittera się zgadza?
Tak.
Wiek?
Tak. W nicku mam rok urodzenia.
Po co ci ta anonimowość?
Ustawiłem sobie kiedyś taki nick i tak zostało. Dlaczego mam podawać dane? Przecież nie jestem osobą publiczną. Nie czerpię z tego korzyści, nie mam żadnej umowy z redakcją, która mogłaby nakazać czy sugerować mi podanie moich danych na Twitterze. Nikogo nie reprezentuje, choć anonimowo to reprezentuje siebie, mając do tego pełne prawo. I podejrzewam, że tak będzie już zawsze. Wielu w to nie wierzy, ale naprawdę jestem zwyczajnym kibicem. Rodzimym futbolem interesuję się od małolata, Canal+ miałem w pokoju jako 13-latek, a gdy byłem młodszy – chodziło się na Ekstraklasę do kolegi, a Liga+ Ekstra była cotygodniowym rytuałem. Sprawami zakulisowymi mocniej zainteresowałem się od szczebla regionalnego, wojewódzkiego. W pewnym momencie życia miałem mocny zakręt, pewne rzeczy uległy zmianie, miałem więcej czasu i zacząłem wchodzić w piłkę głębiej, głębiej… Próbowałem drążyć i ustalić pewne fakty. Piłka była odskocznią od problemów i głupich rzeczy, jakie robiłem. Do wieku trampkarza sam grałem, ale wiedziałem, że nic z tego nie będzie. Z torbą pełną sprzętu, ale brakiem wrodzonego talentu.
Na Twitterze napisałeś o sobie, że znasz zapach szatni i klimat wyjazdu.
W szatni byłem nie tylko jako młody zawodnik, ale jeździłem na wyjazdy z drużyną „tak o”. Także na dalsze wyjazdy, w dawnej, mocnej trzeciej lidze, która była wtedy faktycznie trzecim poziomem ligowym. Nie pełniłem żadnej formalnej roli, po prostu byłem blisko klubu. Później za innym klubem jeździłem już totalnie kibicowsko na wyjazdy, na których działo się różnie, była i ustawka, i awantury.
Biłeś się?
Lepiej o tym nie mówić, jedna z większych awantur była na moim pierwszym wyjeździe, wtedy z pociągu wyskoczyła tylko siedząca w przednich przedziałach tak zwana starszyzna wyjazdowa, reszta była powstrzymywana. Wyglądam na takiego, który się bił? Mimo że przez prawie dziesięć lat trenowałem znaną sztukę walki z Dalekiego Wschodu i osiągnąłem nawet pół czarny pas, starałem się tego nigdy nie wykorzystywać. Wyjazdy to była dobra przygoda, kojarzą się one tylko z kibolami i oprychami, a to mocne stereotypy. Jeździł wtedy nawet lekarz, poważny biznesmen, czy prawnik, z którym mam kontakt do dzisiaj. Uważam, że poznałem naszą piłkę piłkę naprawdę z wielu stron.
Ile razy korciło cię, by powiedzieć światu, jak się nazywasz?
Nie wiem, nie myślałem o tym. Nie korciło. Jeśli ci tak na tym zależy, a raczej jesteś ciekawy, mogę ci powiedzieć, jak się nazywam, bo do ciebie mam zaufanie i wiem, że to zachowasz dla siebie. Ja tego nie ukrywam, moje dane nic ci nie powiedzą, nie jestem przecież osobą ze środowiska, zupełny no name.
(Janekx89 wyjmuje dowód i pokazuje swoje dane)
Jeden agent kiedyś cię rozpracował. Zdobył twój numer, poszedł do kumpla, który pracował u twojego operatora i takim sposobem doszedł, kim jesteś.
Mnie to bawi. Znam tę historię. No naprawdę… Szanujmy się. To nielegalne działanie, szczególnie teraz przy RODO. Wiele osób chce wiedzieć, kim jestem. Są święcie przekonani, że muszę być osobą ze środowiska. Jeden z menedżerów pojechał na stary adres mojego zameldowania, gdzie nie mieszkam od paru ładnych lat. Wypytywał zza ogrodzenia mojego ojca, kim jestem i co robię, jaką pełnię funkcję w piłce. Odpowiedział, że skoro jestem dorosły, to mogę robić co chcę, a on nie wie, o co chodzi, bo nie pracuje na pewno w piłce zawodowo. To jakaś żenada. Ingerencja w strefę prywatności.
Po co? Kto to był?
Nie chcę mówić. Osoba ze środowiska – przynajmniej z tego, co mi powiedział ojciec, a ja połączyłem fakty.
Wszystkich zastanawia, kim jesteś. Na tym zbudowałeś swoją renomę, tajemnicę wokół ciebie.
Gdybym napisał na Twitterze Jan Stanisławski – czyli zmyślił nazwisko – przecież byłoby mi o wiele łatwiej zbudować swoją wiarygodność, a nikt by nawet nie sprawdził, czy taki gość w ogóle istnieje. Ustawiłbym sobie jakiś awatar ze zdjęciem z zagranicznego Instagrama zamiast piłki i każdy by myślał, że to ja, a portalom łatwiej byłoby cytować moje newsy. A ja miałem od początku nick Janekx89, który wpisałem za małolata w adres mailowy i udowodniłem, że zwykłą sprawdzalnością i rzetelnością można zbudować wiarygodność. Pierwszym avatarem nie była piłka, a ludzik rzygający tęczą.
Gdybyś ujawnił, kim jesteś, nikt by pod twój dom nie przyjeżdżał.
To krzywa akcja, ale świadczy ona żle o tym środowisku, a nie o mnie. Jeśli ktoś nachodzi i ingeruje w życie prywatne, to jest już wykroczenie. Tak samo jakby ktoś opublikował moje dane, czy faktyczny wizerunek – mogę wówczas oddać sprawę organom i wygraną przekazać oczywiście na cele charytatywne. Jeśli ktoś ma problem z tym, jak się nazywam, to… Co ja poradzę? Przecież wiele osób wie. Kiedyś zakulisowo ujawniono zdjęcie, na którym niby jestem. O, chwilka, popatrz.
(Janekx89 pokazuje na telefonie).
Jestem tu gdzieś? Rozpoznajesz mnie?
No nie, nie ma cię.
Podobno tu są działacze jednego z klubów, ale ja nie byłem nigdy żadnym działaczem. Byłem tylko członkiem komisji rewizyjnej, ale to nie jest związane z byciem działaczem. Gdy ktoś na Twitterze wspomniał o anonimowej osobie w NBA, która podaje sprawdzone informacje, druga osoba napisała, że u nas identyczną postacią jest Janekx89. Dziennikarz Marek Wawrzynowski – znany ogólnie ze swoich dziwnych reakcji i komentarzy – skomentował jakoś w święta, że ta osoba z NBA nie jest działaczem związkowym i nigdy nie działała w sporcie. Odezwałem się, że też nie jestem działaczem i nigdy nie byłem, a on stanowczo odpowiedział, żebym przestał się ośmieszać, bo niby jestem działaczem, a po kilku odpowiedziach nagle rzucił, że ogórkowym. Co to jest działacz ogórkowy? Albo działasz w związku wojewódzkim, ewentualnie w poważnym klubie, albo… Gdzie? Gdzie są rzekomi ogórkowi działacze? Przecież nie istnieją powiatowe Związki Piłki Nożnej.
Byłeś wpisany jako członek komisji rewizyjnej w klubie. Słowo „działacz” jest na tyle pojemne, że poniekąd można tak cię nazwać.
Nie miałem żadnego oddziaływania na ten klub, więc działaczem nie byłem. Formalnie nie działałem. Komisja rewizyjna nadzoruje finanse, sprawdza papierki i cyferki. Byłem blisko klubu, kogoś trzeba było zgłosić – to była sztuka dla sztuki, by mieć co wpisać. Nie dajmy się zwariować. Potem zaczęli uważać, że jestem na tym zdjęciu, a pokazałem ci, że mnie tam nie ma. Nie mogłem być tym działaczem. A nawet jeśli bym był – jakie to ma znaczenie? Zanim Piotr Wołosik założył konto na Twitterze, byłem podobno nim.
Długo nie miał konta, ma newsy, kleiło się.
Później zaczęli mówić, że jestem synem redaktora Wołosa, rodziną prezesa Bońka, synem jakiegoś trenera, ale nie wiadomo jakiego… Działaczem, agentem.
O bycie agentem posądza się ciebie chyba najczęściej.
Albo o byciem bratem agenta. A ja formalnie nigdy nie miałem nic wspólnego z agentami.
Ilu znasz prywatnie?
Z mainstreamu?
Tak.
Mało. Jednego, może dwóch, zależy jak to postrzegać. Są przecież też pracownicy agencji. Takich mniej popularnych na pewno znam więcej. Ale ogólnie – wbrew temu, co się uważa – znam niewielu menedżerów.
Jakieś powiązanie już jednak masz. Znasz osoby, które o piłce wiedzą dużo.
Ale nie znam ich tak, jak się niektórym wydaje. Kiedyś jedna osoba wymieniła mi nazwiska dwunastu agentów i z nich znałem tylko trzech. A dobrze – tylko dwóch. Większość informacji nie mam jednak od agentów.
W jaki sposób się z nimi poznałeś?
Przez kogoś. Ktoś się sam odezwał. Czterech agentów z mainstreamu – uznajmy, że jest ich sześciu – samo odezwało się do mnie lub przez kogoś. Trzech bardzo mocno nalegało, by się spotkać. Grzecznie odmawiałem.
Po co chcieli się spotkać?
Nie wiem. Poznać się. Przekonać się zapewne, kim faktycznie jestem. Jeden chciał zaoferować współpracę, ale nie byłem zainteresowany, by latać dla kogoś, jako naganiacz piłkarzy lub przekazywać informacje. Na razie mnie to nie interesuje. Nie widzę siebie w menedżerce. Mógłbym pracować w jakimś rozsądnym klubie, jeśli ktoś miałby na mnie pomysł. Menedżerka to jednak w znacznej części zepsuty rynek. Ciągłe kombinacje, przekręty, jakieś dziwaczne umowy, podbieranie piłkarzy jeden drugiemu, manipulowanie… Działam według innych zasad. Ja bym tak nie mógł. Nie wytrzymałbym. Przypuśćmy żebym spróbował, ale równie szybko bym zrezygnował.
Kiedyś była też teoria, że pracujesz w PZPN.
Tak, przy zatwierdzaniu transferów, certyfikatach. Dlatego anonimowo miałem wrzucać newsy, by nikt się nie przyczepił. Zawsze powtarzam, że jeśli ktoś uważa, że pełnię jakąś rolę w piłce, można się ze mną założyć o jakąś kwotę. Jeśli udowodni mi formalną działalność w piłce, zapłacę kilkukrotność na Się Pomaga. Była także plotka, że jestem Kamilem Burzcem z agencji Profusa. Jeden z trenerów czy działaczy tak sugerował, gdy napisałem coś bodajże o transferze Patryka Tuszyńskiego do Turcji. Nawet znany dziennikarz Tomasz Włodarczyk sugerował absurdalnie w jednej z dyskusji, że moje inicjały to KB. Zaproponowałem, by zrobić zakład o tysiąc pięćset złotych na cel charytatywny, ale narobił zamieszania i ukradkiem się wycofał. Kolejna jak widzisz absurdalna sytuacja. Było też, że jestem piłkarzem Ekstraklasy a już na pewno jakimś byłym. Jeden gość nawet podobno wiedział, którym, zarzekał się na wszystko. Inna teoria – Lord Koks zadzwonił do mnie, gdy było otwarcie waszego radia, Weszło FM. Byłem totalnie zaskoczony. Zająkałem się w tej w rozmowie telefonicznej, bo napisał mi wcześniej tylko wiadomość „zadzwoni numer warszawski, odbierz”. Będąc na antenie rozmawiałem przez koszulkę, by zmienić głos. Później czytałem komentarze, że jestem jąkałą z Podlasia, bo zaciągam. Ludzie lubią żyć życiem innych, a jeszcze łatwiej przychodzi bezpodstawne ocenianie. Były też głosy, że jestem rudy. Widzisz mnie – jestem? Można obalić te mity raz na zawsze.
Wkurzają cię takie teorie czy bawią?
Teraz bawią, dawniej było inaczej, nie miałem takiego dystansu. Nie znoszę jak ktoś mi wmawia coś wbrew prawdzie. Stawało się to męczące. Świadczy to o podejściu ludzi, że zajmują się takimi pierdołami. Doszły mnie słuchy, że ostatnio mniej znany dziennikarz Przeglądu Sportowego poznał moje dane, wpisał je w jakąś wyszukiwarkę dłużników, czy coś takiego i wyskoczyło mu, że mam jakiś dług. To żadna wielka tajemnica – trwa sprawa sądowa o dekoder z nc+, bo wziąłem go od pośrednika, zapłaciłem, a on zlikwidował punkt i wyjechał do Anglii. Skasował pieniądze, oczywiście niczego wcześniej nie zgłaszając. Operator potem zgłaszał się do nas z żądaniem oddania dekodera, ja tego nie zrobiłem, odsetki urosły do ponad trzech tysięcy. Dodatkowo wysyłał wezwania na stary adres. Prawnik mówi, że to bez problemu do wygrania i udowodnienia, ale latanie dziennikarza po redakcji, że mam długi i jestem jakiś wypaczony… Nawet jakbym miał – to co komu do tego? Tak jakby w środowisku dziennikarskim nie było żadnych szuj, zalegających alimenciarzy czy zadłużonych. Wiem o wielu haniebnych rzeczach także z tego środowiska dziennikarskiego, ale mnie one nie interesują. Dwóch dziennikarzy widziałem na zdjęciach w bardzo dwuznacznych sytuacjach. Nie mam zamiaru tego publikować, a przecież mógłbym.
Ja to poniekąd rozumiem. Każdy chce wiedzieć o tobie cokolwiek, bo taką aurę tajemniczości wytworzyłeś.
Ale to jest moje życie prywatne. Wyglądam na kogoś, kto ma długi? To moja sprawa, czym jeżdżę i gdzie sypiam. Nie pozwolę, by ktoś mi ingerował w życie prywatne. Gdy będzie – wtedy ja też zareaguję. Jest jakaś granica, której nie pozwolę przekroczyć. Nie jestem osobą publiczną.
Na Twitterze często atakujesz. Niektórzy twierdzą, że anonimowi przychodzi to łatwo – przywalisz komuś, a nie dostaniesz ty, a twitterowa postać.
Zawsze jest to jednak atak podparty czymś merytorycznym. Mam niewyparzony język – taki jestem, tego nie zmienię. Wyniosłem to z życia. Gdy byłem spokojny, ludzie wchodzili mi na głowę i byłem w czarnej dupie. Nie atakuję w ciemno, na wariata. Nie miałbym problemu, by napisać to samo pod nazwiskiem. Dla mnie to żadna różnica. Czasami skomentuję zbyt mocno, jak wtedy, gdy Mietek Mietczyński na antenie waszego radia powiedział w Weszłopolskich, że ma w dupie to, czy kibice wejdą na stadion czy nie. Zaatakowałem go mocno i personalnie. On przeprosił, ja też, bo trochę przesadziłem, ale jego opinia wtedy była fatalna.
Gadaliśmy o tym poza anteną, to zdanie było zwyczajnie niepotrzebne.
To nie był atak na niego, po prostu byłem zdenerwowany. Jeździłem na wyjazdy, łącznie mam ich ponad 80. Stałem w takim Szczecinie 2,5 godziny przy 32 stopniach, gdy opóźniali wejście i nie mieliśmy nawet dostępu do toalety. A gdy już nam się udało po długim oczekiwaniu dostać się na stadion, przywieziono nam jedną zgrzewkę wody na 120 chłopa. A on mówi, że ma w dupie, czy wejdą. Po prostu się zagotowałem i aż stanąłem na poboczu autem. Wiele osób potem zareagowało, że atakuję Miecia, bo odwaliła mi sodówka. Kolejny zabawny osąd twitterowych wyroczni, nie akceptuję niektórych teorii i tyle. Najlepiej siedzieć cicho i niczego nie komentować, nie potrafię tak. Też uważam, że źle się często dzieje na trybunach, jak ostatnio na Lechu. To był ich manifest, a że władze Lecha nie zrobiły nic żeby tego uniknąć, mimo że mówiło się o tym od dawna – to już inna sprawa.
To jak zdobywasz te newsy? Kibic niezwiązany z piłką, który wie tak dużo… sprawa jest dość imponująca.
Różnie. Nie powiem ci przecież wprost. Najczęściej ich nie zdobywam, same przychodzą. Ktoś dzwoni, pisze, zostawia wiadomość dźwiękową na WhatsAppie. Jestem w zamkniętej grupie na WhatsApp, w której kilkanaście osób wymienia się informacjami czy dyskutuje, ale nie są to tylko piłkarskie wiadomości. Dużo źródeł uzyskałem przez zwykłe zaufanie. Są informacje, których nie wrzucam. Ktoś prosi, by nie pisać – dotrzymuję słowa. Dlatego wiele osób ze środowiska nie lubi dziennikarzy, bo zdradzą coś i informacja się pojawia. A jak nie wrzucą oni, to wrzuci kolega z redakcji. Słyszałem o takich historiach wiele razy. „Dziennikarzom nie powiem, bo jednemu kiedyś coś wspomniałem, a drugiego dnia jego kolega wrzucił to w gazecie” – zdarza mi się słyszeć takie zdanie.
Teraz masz już markę, dużą siatkę kontaktów, ludzie sami do ciebie piszą. Na początku jednak tego nie miałeś. Musiałeś się pod kogoś podczepić.
Nie potrafię odpowiedzieć na to jednoznacznie. Zaczęło się od dwóch osób, które znały kogoś z piłki, dość znanego w środowisku. Potem na jakiejś imprezie zostałem tej osobie przedstawiony i tak poszło. Kogoś znałem jeszcze z czasów piłki amatorskiej, kogoś z innej okazji – kontakty się rozrastały. Obecnie na Whatsapp mam prawie 100 osób. Ograniczyłem pisanie w prywatnych wiadomościach na Twitterze, nie wyrobiłbym z czasem. Ostatnio zrobiłem sobie taką przerwę, mały reset i ludzie sami się odzywają, czy ja coś wiem, piszą co oni wiedzą. Najczęściej pytają, co słychać i gadamy o różnych tematach. Wymiana informacji, zwykły młyn, gadka o piłce. Wtedy często różne rzeczy wychodzą. Nie ma jednoznacznej odpowiedzi „skąd, kiedy i jak”. Różne są sytuacje.
Kto jest w tej grupie?
Kilka osób z branży piłkarskiej, prawniczej bądź biznesowej. Znalazłem się tam trochę przez przypadek, a później przez zaufanie, bo nie wynosiłem informacji i sprawdzili mnie myślę.
Ale finalnie wynosisz.
Nie wszystkie. Gdy coś się pojawia pytam, czy mogę wrzucić. Albo sami piszą „jak chcesz to napisz, to pewne”. Nie robię tak, że dowiem się czegoś i na wariata włączam Twittera. Nie mam takiego ciśnienia. Wyrosłem z tego. Ostatnio, skoro jeszcze nie ma formalnie okienka to staram się podawać już takie ciekawsze rzeczy, dobieram je, a wiele i tak jest dementowanych, jak ostatnio informacja o Stawowym w ŁKS-ie. Nie upieram się, że będzie trenerem – choć uważam, że będzie a na pewno się wstępnie dogadał – a wiele osób z góry mnie krytykuje. Łódzcy dziennikarze to dementują, a oni nie wiedzą nawet, że Wojciech Robaszek formalnie trenerem nie był, a tylko menedżerem drużyny. Więc nie mógł dostać nawet warunkowej licencji na kolejny sezon, nie widziałem, żeby ktoś o tym napisał. Miejscowi dziennikarze, którzy są na miejscu i niewiele wiedzą, zawsze mnie bawią i jednocześnie zastanawiają. To ludzie, którzy często mają do mnie pretensje, skąd ja coś wiem o klubie z ich miasta czy regionu. Kto im broni się dowiedzieć? Do Szczecina mam z 700 kilometrów, a z mojej drugiej lokalizacji 550. Szmat drogi. Nikt nie broni im się dowiadywać, ale że za paplanie głupot popalili sobie źródła – to nie jest moja wina. Tak samo jak wspomniani wcześniej łódzcy w zimie dementowali mojego newsa o Łuczaku pisząc, że będzie w Widzewie. Po podpisaniu z ŁKS pisali, że „ale gdyby tylko chciał go Widzew, to byłby w Widzewie”, taka logika. Nie, bo nie chciał grać w trzeciej lidze, a iść do drugiej z celem na awans. A co będzie ze Stawowym? Nie wiem, zawsze się coś może wysypać jeśli nie ma podpisu pod umową. Słyszałem, że jak Stawowego nie wezmą, to dyrektor Przytuła może odejść.
Wiele osób ma do mnie jakieś zarzuty i na siłę próbują dementować informacje. Afera zrobiła się wtedy, gdy podałem, że Michał Probierz odejdzie ze swoim sztabem z Jagiellonii, na co wściekał się sam Probierz. Bo niby skąd ja to wiem? Maciej Wąsowski z „Przeglądu Sportowego” zajmujący się Jagą zadzwonił do prezesa Kuleszy i pani Syczewskiej, którzy stanowczo zdementowali tę informację. Wysmarował jednoznaczny tekst. Byłem atakowany. Co ja niby pieprzę? Bzdura! Później, gdy wychodziło więcej informacji o pożegnaniu wszyscy siedzieli cicho. A redaktor Wołosik, który zna się z Probierzem, nic się nie odzywał, bo wiedział, o co chodzi. Dla mnie było to już jednoznaczne. Jeszcze parę dni później po moim wpisie w „Super Expressie” była wypowiedź Kuleszy, że rozmawia z Probierzem i jeszcze nic nie jest przesądzone, ale są bliscy przedłużenia umowy. A ja dodatkowo dostałem informację, że jeden z asystentów Probierza z końcem czerwca zdał już nawet mieszkanie. Informację potwierdzasz zawsze na różne sposoby. Profil kibiców Jagiellonii też krytykował, że sieję zament, że nie ma nawet takiego tematu. Najbardziej cieszy info, które dementują wszyscy, a potem się sprawdza. Ostatnio wrzuciłem, podkręcając trochę, że charyzmatyczny Kosecki ma ofertę z Lechii. Dementują trójmiejscy dziennikarze, a ja daję sobie palec uciąć, że oferta jest na stole. Niezbyt duża kwota, Śląsk chce więcej. Gdy jednak klub dementuje coś lokalnemu dziennikarzowi i on bierze to od razu jako pewnik, wyrocznię ostateczną – trochę to zabawne.
Sama instytucja dziennikarza lokalnego jest ciężka i niezręczna. Spalisz sobie kontakty w klubie – nie masz pracy.
Masz, ale strzelasz z palca. Atakowali mnie dziennikarze ze Szczecina, szczególnie taki starszy: skąd ty niby wiesz o Skorży? Oni wymieniali jakichś Nicińskich, Rumaków a Skorża miał już dwa tygodnie wcześniej podpisaną umowę. Być na miejscu i nie ustalić tak istotnej informacji – dziwne. Źródła są różne. Sponsor, wujek działacza… Będąc w środowisku można wiele. Gdy napisałem, że Jakub Czerwiński może odejść z Legii, atakowali mnie, że na pewno nie odejdzie. Minęły trzy dni – dogadał się z Piastem. Później ten, co dementuje, siedzi cicho. O Adamie Mójcie pisałem, że odejdzie z Wisły do Piasta – piłkarz ściemnił dziennikarzowi, że na razie zostaje w Wiśle, a na drugi dzień pojechał do Gliwic podpisać kontrakt. Zawodnicy często ukrywają coś, by chronić swoją dupę.
Zawsze rzetelnie weryfikujesz newsy. Pamiętam, gdy rozmawialiśmy o Jarosławie Jachu, to dotarłeś nawet do jego dziewczyny.
Rano dostałem taki sygnał, o 13 byłem na nartach i dziwiło mnie, że nikt jeszcze nie pisze o takim głośnym przecież transferze. Napisał tylko Samuel Szczygielski, że Jach jest w Niemczech i tam na razie zostaje. A ja byłem coraz bardziej przekonany, że jest Anglii i dopina szczegóły swojego transferu. Od jednego z zawodników usłyszałem, że Jach nie wrócił do Zagłębia na obóz do Turcji, mimo że miał bezpośredni lot z Monachium i klepnięte bilety. Przecież nie mógł nadal siedzieć w Niemczech, skoro mu się tam nie spodobało. Znajoma znała się z jego dziewczyną i napisała „gdzie jesteście?”. Ona odpisała, że w Londynie. No to już wiadomo, informacja potwierdzona. Napisałem wtedy z życzliwości do Samuela, by to skasował, a on wtedy się dość chamsko odezwał, że on wie to od Jacha, żebym nie pieprzył. Żaden dziennikarz nie dał rady ustalić, gdzie jest Jach, a ja zrobiłem to siedząc w ośrodku na nartach.
Samuela ciężko winić, skoro miał informację od piłkarza, z którym miał wcześniej bardzo dobry kontakt.
Ja go nie winię, ale mógł tego nie pisać. Tym bardziej, że dzień czy dwa wcześniej powiedziałem mu już o Jachu i Sampdorii: albo cię wypuszcza, albo agent coś ściemnia. Miał do niego zaufanie, ja to rozumiem. Prezes Boniek także wtedy dementował tę Sampdorię a zna się przecież z dyrektorem sportowym tego klubu. Do mnie sami się odzywają piłkarze, ale ja do nich nie mam zaufania. Niewielu mam takich, których lubię, szanuję i mógłbym się z nimi spotkać.
Po co się odzywają, po co im rozmowa z Janekxem89? Przecież przez podanie informacji transferowej coś może się wywalić.
Niektórzy piszą „szacunek, rozmawiamy o tobie w szatni, skąd masz takie informacje?”. To miłe, ale ja się z tylko uśmiecham. Jak można rozmawiać o jakiejś anonimowej, nieznaczącej według mnie osobie? Jeden się odezwał z propozycją – jeśli będę pisał na jego temat pochwalne wrzutki, to się odwdzięczy newsami. Wyśmiałem go. – Dajże spokój, to się jeszcze dla ciebie źle skończy – rzuciłem. Z dwoma-trzema piłkarzami ekstraklasy mam dobry kontakt, lubimy się, z jednym się widziałem prywatnie. Jeden z dziennikarzy napisał, że skrytykowałem Mateusza Wieteskę, bo Wieteska nie chciał mi dawać info. Słabe to było bardzo, a nawet chamskie, bo ja się do Wieteski nigdy nie odzywałem. Sam z siebie odezwałem się – z tego co kojarzę – tylko do Pawła Bochniewicza, gdy dyrektor Zagłębia Lubin, Motała, powiedział lokalnej gazecie, że nie ma tematu Zagłębia i jego powrotu do Ekstraklasy, bo według niego Bochniewicz jest bliski gry w Udinese. Zdziwiło mnie to, bo miałem pewną informację, że piłkarz bardzo nalega na wypożyczenie i wróci do Polski, co potem sam mi potwierdził. Jak wyszło i gdzie grał wiosną młodzieżowy reprezentant – czas pokazał. A co z nim będzie teraz – nie wiem. Nie mam z Pawłem kontaktu. Nie potrzebuję utrzymywać go z piłkarzami.
Zdarza się, że ktoś chce wykorzystać twoją wiarygodność i podesłać fejka, byś podbił czyjąś wartość?
Miałem takie propozycje, żebym wrzucił jakąś informację, a ktoś się odwdzięczy… Nie przyjmuję takich ofert. Źle bym się czuł. Wychowałem się na blokowisku ze starszymi od siebie i mam swoje zasady. Skurwić się za tysiąc złotych to nie sztuka. Pojawiają się oczywiście takie pogłoski, że zapewne brałem od kogoś pieniądze… Bzdura, jeśli ktoś udowodni to wpłacę dziesięciokrotność rzekomej kwoty na akcję #dobrowraca. Nie będę wymieniał nazwisk, ale gdybym kiedyś opublikował, jakie fejki próbuje mi się czasami wciskać, by mnie ośmieszyć, wyszłaby z tego niezła burza. Często robią to dziennikarze, żeby mnie zdyskredytować. Chore, ale w pewnym sensie to rozumiem. Staram się dobrze weryfikować newsy, zawsze próbuję pytać w innym źródle. Do pewnych osób mam zaufanie takie, że dałbym palca uciąć. Jeśli ona pisze, że pewne, to wiem, że pewne. Po trzech latach jestem już w stanie ocenić.
Wiadomo, że może zawsze się zdarzyć dziwna pomyłka, jak z przejściem Mihaila Raduta do Lecha. Napisałem wieczorem, że nie ma tematu i zostanie w Bukareszcie, bo taką miałem informację, a okazało się, że dał autoryzację dwóm agentom. Wyszła zamotka, ale to on zachował się nie w porządku. Otoczenie jednego agenta było pewne, że zostaje, a on był cwaniakiem i ściemniał nawet swojemu głównemu agentowi. Zaczął się potem straszny atak kibiców Lecha na mnie, podkręcany przez pracownika klubu. Z jednym z atakujących wtedy mocno kibiców spotkaliśmy się ostatnio przy autostradzie na zajeździe i było w porządku, zbiliśmy piątki, pośmialiśmy się z tego. Gdy przychodził Kostewycz i lokalni dziennikarze ukrywali tę informację, Krzysiek Stanowski wrzucił newsa z nazwiskiem piłkarza. Napisałem wtedy do poznańskich dziennikarzy: albo jesteście niepoważni, albo chodzicie na smyczy klubu. Zdenerwowało mnie to. Uważam, że dziennikarz jest od tego, by informować, jeśli coś oczywiście wie. Rozpętała się burza, że ja sugeruję, że coś dostają od klubu. Czasami działam impulsywnie, ale tak to oceniłem. Teraz mam dobre relacje z Maciejem Henszelem, wymieniamy się czasem spostrzeżeniami. Wtedy całą sytuację dodatkowo nakręcali oczywiście kibice i niepoważny dla mnie rzecznik prasowy Kolejorza, który pisał, że osoba sypiąca takimi pomówieniami zostanie postawiona przed obliczem Temidy. Do dziś czekam na wezwanie.
Jak wielu wrogów w polskiej piłce narobiłeś sobie przez te lata?
Kilkunastu na pewno. Jedna osoba mnie wyzywała, zdobyłem do niej numer, zadzwoniłem i zamilkła. Nie powiedziałbym, że są to ludzie z polskiej piłki, raczej zwykli twitterowicze. Niektórzy na Twitterze odreagowują – wiadomo. Mnie obserwuje już ponad 30 tysięcy osób. To jak miejscowość, a w każdej miejscowości masz różnych ludzi – można spotkać cinkciarza, księdza, złodzieja, policjanta czy dobroczyńcę. Tak samo jest na Twitterze. Pogodziłem się już z tym, że różni są ludzie, ale chamstwa nie akceptuję, teraz blokuję nawet jak ktoś nagminnie lajkuje wpisy wyzywające mnie od najgorszych, dla mnie to jest tożsame z tym jakby ta osoba coś takiego napisała. Twitter to ma być zabawa, a przecież ja dodatkowo dużo od siebie przekazuję.
Tak właściwie po co ci to? Co cię w tym jara? Docierasz do jakiejś informacji, ale nie masz z tego pieniędzy, nikt nie wie, że ty to ty.
Zwykła pasja, zajawka. Jeden lubi oglądać seriale, a ja lubię dzielić się informacjami. Gdy wracałem ze szkoły, rzucałem plecak i przeglądałem wszystkie newsy i komentarze na 90 minut, sam komentowałem. Wiele info się przewijało w komentarzach. Teraz tego nie robię z braku czasu, nie komentuję, nie udzielam się na żadnych forach, o co jestem często pytany. Dlatego też tutaj chcę podkreślić, że piszę jedynie na Twitterze, dodatkowo, głównie do przeglądania mam Instagrama z takim samym nickiem, nic poza tym. Przez to założyłem Twittera, bo wiedziałem, że tam jest Paweł Mogielnicki czy redaktorzy Weszło, które czytam od początku. Nigdy nie spodziewałem się, że z takim Pawłem Mogielnickim będę wymieniał zdania i będę mógł napisać do niego w każdej chwili. Jego portal był dla mnie jak Biblia. Często podawali „informacja własna” i zastanawiałem się, skąd oni te informacje mają. Szczerze ci powiem, że nie miałem pojęcia, że moja działalność wejdzie na ten poziom, że będę mógł wziąć do ręki Przegląd Sportowy i powiedzieć „ale pieprzą…” albo czytać wiadomość transferową i mówić sobie pod nosem, że wiedziałem o tym już tydzień temu. Nie wiem, czy będę to dalej ciągnął w takiej formie i ile mi wystarczy pasji. W tym okienku wystarczy, choć jest też mundial i będzie dodatkowe zamieszanie, a później, zimą – zobaczymy. Mam co robić w życiu, mam pomysł na swój biznes, ktoś mnie zaprasza do pewnego projektu, znajomy nalega żebym przyjechał i został na stałe w niemieckim mieście, Kolonii. Nie potrafię przewidzieć, co będę robił za pół roku.
Teraz wydaje się, że musisz mieć dużo wolnego czasu.
Właśnie nie mam. Żyję nienormowanym trybem pracy, często pracuję przy laptopie i informacje same spływają, podczas jazdy autem rozmawiam z ludźmi czy odsłuchuję notatki głosowe. Mało śpię ogólnie, ale jakoś daję radę. Najwięcej informacji jest wieczorem albo w nocy, gdy się rozmawia z ludźmi lub na grupce. Czasami pytają: a ty spałeś w ogóle? A ja często muszę wtedy wstać nad ranem dopilnować ładunku albo coś sprawdzić przy wypuszczeniu w trasę. O wielu rzeczach przecież nie wiem. Wiele rzeczy mi umyka, ale nie chcę o wszystkim wiedzieć, bo przecież bym zgłupiał.
Masz na siebie jakiś pomysł, by coś działać w piłce? Zdobyłeś renomę, którą spokojnie możesz wykorzystać.
Gdyby ktoś miał na mnie pomysł na pracę w klubie – rozważyłbym. Na przykład jako skaut albo bank informacji. Słyszałem, że trzy kluby wypytywały agentów i osoby ze środowiska, kim jestem, czy na pewno jestem w jakiejś agencji. Wydaje mi się, że niektórzy są jak w tym powiedzeniu – chcieliby zagadać, ale nie wiedzą jak. Możesz sam zresztą po tym wywiadzie potwierdzić, że jestem normalnym gościem, do którego można zdobyć telefon i porozmawiać albo napisać maila. Jeśli ktoś ma pomysł – chętnie pogadam. Jeśli chodzi o pisanie w jakimś portalu na stałe czy przekazywanie tam newsów – to nie wchodzi w grę. Dałem się na mówić na felietony i zapowiedzi spotkań Ekstraklasy, luźno coś piszę w szerszej formie, ale traktuję to bardziej jako swoisty blog i na tym poprzestanę.
W klubach mogą bać się nagonki, że zatrudnili anonima z netu. Gdybyś funkcjonował pod imieniem i nazwiskiem, byłoby ci o taką ofertę dużo łatwiej.
Ale jak już się spotkam z kimś, jestem imieniem i nazwiskiem. Nie muszą ogłaszać, że to ten Janek z Twittera. Nikt nie zatrudniłby Janekxa89, a osobę, która ma wiedzę i może być przydatna. Uważam, że nasze kluby śpią. Taki Łukasz Masłowski pokazał, ile można zrobić myśleniem i przewidywaniem. U nas wiele klubów nie wie, co się dzieje, a potem mają do wszystkich pretensje. Spójrz na informację, którą przekazałem zimą o Macieju Gostomskim, który podpisał kontrakt z Cracovią. Od razu rozpoczęła się burza, a w klubie nic nie wiedzieli. Napisałem zresztą w tym wpisie, że to niekompetencja prezesa Zająca, który nie wie, co się dzieje wokół niego. Jak możesz nie wiedzieć, że twój zawodnik podpisał kontrakt?! A, musisz uwierzyć, ja z tą informacją czekałem sześć dni. Przewidywałem, że ten news może wywołać burzę i zacznie się mega młyn. Czekałem czy klub lub jego agencja coś z tym zrobią. Prezes potem dziwił się, jak to jest, że o takich rzeczach dowiaduje się od jakiegoś Janka z Twittera. Ale dlaczego tak się dzieje? Czy ktoś mu bronił się dowiedzieć? Przecież – co logiczne – piłkarz podpisał ten kontrakt jeszcze przed wylotem na obóz. Jeżeli miałby w klubie odpowiednią osobę albo sam był w miarę ogarnięty, dowiedziałby się. To absurd.
Dla mnie to była fatalna sytuacja i po wszystkim chujowo się wewnętrznie z tym czułem. Miałem żal do siebie, bo po tej informacji oczywiście odsunęli Gostomskiego od drużyny. I tak by to kiedyś wyszło, więc i tak by go zapewne odsunęli, ale… jednak napisałem to ja. Mnie to nic wielkiego nie dało, a zawodnik prawie pół roku trenował z juniorami i przebierał się we własnym mieszkaniu. Spocony po treningu wsiadał w auto i jechał do siebie uwalony w śniegu, by wziąć prysznic. Jakaś paranoja. To też dla mnie dziwne, że nie otrzymał należytej pomocy ze strony agencji czy komórki PZPN-u. Gdy była bliźniaczo podobna sytuacja z Cierzniakiem, umowę rozwiązano szybko i jeszcze w tym samym okienku trafił do Legii. A tu Gostomski dopiero ostatnio sam rozwiązał swoją umowę i ponoć zrzekł się znacznej części premii za awans do ósemki, przy którym grając jesienią miał przecież duży udział. Musiał to zrobić, żeby móc zacząć od razu treningi w nowym klubie, inaczej trenowałby z juniorami do 30 czerwca. Najbardziej czułem się z tym źle ja i Gostomski, a nie jego agencja i prezes Korony. Jak czas pokazał – w Kielcach nadal nie dzieje się dobrze. Alomerović był przekonany, że zostanie na następny sezon, ale w pewnym momencie go odstawili, by nie wypełnił limitu minut, po którym kontrakt sam mu się przedłużał z podwyżką. Uznali, że przedłużą z nim na tych warunkach, jakie ma teraz. Teraz ten piłkarz podpisze 3-letnią umowę z Lechią Gdańsk. To pokazuje, jak chaotycznie i bez pojęcia działa prezes Zając – miał dwóch bramkarzy na poziomie, teraz nie ma żadnego.
Jak jest w okienku młyn, cwaniactwem, przebiegliwością i dobrymi informacjami możesz dużo zyskać. Kiedyś była moda na piłkarzy z Izraela, zaciąg słowacki, zaciągi z Rumunii, a teraz dochodzi do chorej walki o piłkarzy z pierwszej ligi. Licytacja o dwóch piłkarzy zaczynała się od kwoty X, a teraz jest X plus sześć, osiem tysięcy. Sorry, idzie to w złą stronę. Pięć-sześć klubów rzuciło się na pierwszoligowców, bo w Górniku to wypaliło. Tylko że w Górniku mieli głównie swoich synków. W Śląsku chcą teraz zbudować cały środek pola na piłkarzach z pierwszej ligi. Tendencja, moda – spoko, zawsze lepiej stawiać na młodych Polaków, ale co za dużo to też niezdrowo, bo gdy o piłkarzy licytuje się tyle klubów, dochodzi do absurdalnych sytuacji, bo przebijają pensję o znaczne kwoty.
W jakimś polskim klubie funkcjonuje taka rola banku informacji, którą chciałbyś pełnić?
Do końca nie wiem, ciągle się coś zmienia. Miało być tak w Piaście, ale zmieniła się koncepcja, zwolnili młodego dyrektora i wzięli Bednarza, a teraz go zwolnili, bo chciał pożegnać Waldemara Fornalika, za którym stać mają miejscy włodarze. Fanem Bednarza nie byłem, ale ściągnął takich piłkarzy, jakich chcieli – a Czerwińskiego z bardzo dobrą klauzulą. Legia zapłaciła za niego 500 tysięcy euro, a teraz nie odzyskała nawet połowy. Bez tych piłkarzy przecież by spadli z hukiem. Dziwi mnie takie traktowanie osób, które niby mają odpowiadać za politykę, wizję, ale jaka to jest wizja? Nie ma żadnego planu, ciągły chaos, totalny. Manuel Junco z Wisły zapowiada, że chcą pięciu z pierwszej ligi. Tylko że z pięciu, z którymi rozmawiał, trzech a może nawet czterech ma już inne kluby, więc coś poszło nie tak. Ściągnęli Mateusza Lisa by udobruchać kibiców, co mnie dziwi, bo to nie jest jakiś wybitny bramkarz. Jest w dobrym wieku, więc się może rozwinąć, ale nie ma wielkiego talentu. Niepotrzebnie to ogłaszali – lepiej być cicho i robić swoje. Sami podbili sobie cenę i ewentualne oczekiwania.
Miałem tego nie mówić, ale powiem o czymś, co pokazuje, jak działają niektóre polskie kluby. W jednym z ostatnich felietonów napisałem jedenastkę zawodników pierwszej ligi, których widziałbym w Ekstraklasie. Generalnie mocno śledzę te rozgrywki – oglądam mecze, skróty, przeglądam nocami InStata. Wymieniłem piłkarzy, którzy mogliby trafić do Ekstraklasy. Po tym tekście przez następne dwa dni do jednego z tych zawodników, raczej powszechnie nieznanego, odezwały się trzy kluby Ekstraklasy. Może to przypadek, ale ja z reguły nie wierzę w przypadki. Do drugiego z piłkarzy w takim samym okresie zadzwoniły dwa kluby. A wcześniej nie mieli oni żadnych sygnałów, znikąd! Jak to świadczy o polskich klubach, że wierzą jakiemuś Jankowi z Twittera? Wcześniej ich nie znali, czy może, oby tak było – nie mieli przekonania? Staram się być poważny, ale co gdybym wpisał kogoś dla jaj? Albo gdyby ktoś znajomy mnie o to poprosił, żeby kogoś podpromować? Oczywiście tego nie zrobię, ale teoretycznie mogło tak być.
I nawet by tego nikt nie wytknął, bo pierwsza liga jest słabo zweryfikowana.
Jest zaniedbana. W Przeglądzie Sportowym o pierwszej lidze masz stronę, o drugiej tylko strzelców i wyniki. W Kickerze o 2. Bundeslidze jest 16 stron, o trzeciej – od czterech do sześciu.
Ale to dlatego, że mało kogo to interesuje. U nas na Weszło też są podobne proporcje.
Ale dlaczego nie interesuje? Przecież to liga ogólnopolska.
Generalnie jeśli coś interesuje ludzi, prasa o tym pisze. Albo inaczej – jeśli coś się klika.
„Katowicki Sport” to regionalna gazeta i sprzedaje się bardzo dobrze, mimo że jest dostępna tylko w Małopolsce i na Śląsku. O pierwszej lidze mało się wie, bo właśnie media mało o niej piszą. U nas kluby często przez swe zaniedbania mało wiedzą. Jest mecz Legii, a ja widzę, że skauci – Jarzębowski i Kiełbowicz – siedzą na telefonach na trybunie, a w tym samym czasie gra druga i pierwsza liga, to jest coś niebywałego. Mam kontakt z jednym ze skautów z dobrych zagranicznych klubów i go spytałem:
– Kiedy byłeś na meczu swojej pierwszej drużyny?
– Ze cztery lata temu.
Tak samo Tomasz Pasieczny skomentował, że był kiedyś na jakimś finale, ale to było już po sezonie. A tak nigdy na meczach Arsenalu nie bywa. Dlatego jesteśmy w takim miejscu jakim jesteśmy. To niezrozumiałe. Jeżeli Marcin Brosz czy Michał Probierz wracają nad ranem z meczu ligowego, a na drugi dzień jadą oglądać juniorów czy mecz A klasy, a skauci i ludzie z klubów w większości odwalają przy tym chałturę, to coś jest nie tak. Wiele decyzji jest totalnie nieprzemyślanych. Skauting to u nas jedna, wielka improwizacja. Skoro skaut klubu z Ekstraklasy jedzie na mecz II ligi i przez 90 minut kręcąc się na pięcie gada przez telefon – to jakaś paranoja. Ludzie ze środowiska widzieli to i się śmiali pod nosem. Ani notesu, ani raportu, większość czasu patrzył w inną stronę i rozmawiając gestykulował.
Skauting to u nas często oglądanie wideo.
Albo YouTube i InStat. Marcin Brosz wielu z tych chłopaków sam oglądał. Gryszkiewicz jesienią grał jeszcze w drugiej lidze juniorów. U nas jest „a, bo w takim Górniku to są młodzi”. Ale skądś się oni biorą, przecież nie z kapelusza. Nikt nie powie, że Żurkowski był w tym środku pola lepszy od innych, przecież on nawet w pierwszej lidze nie grał regularnie. Trzeba dać mu czas, zaufanie. U nas była jesienią nagonka na Probierza, bo wystawiał wielu młodych. Tak nie będzie nigdy dobrze. Teraz skasowano pieniądze za Pro Junior System w Ekstraklasie – szkoda, mimo że wiele klubów nie traktowało tego poważnie. W Górniku traktowali i te pieniądze mają iść na budowę boiska. Piękna inicjatywa, zostanie im pamiątka na lata.
Co twoim zdaniem jest największą patologią polskiej piłki?
Działacze, którzy są w klubach przez zasiedzenie albo z nadania miasta i nie znają się na piłce, nie mają planu, nie znają piłkarzy z niższych lig. Nie zatrudnia się pasjonatów, którzy oddaliby serce, którym by zależało i żyli tym na maksa. Często w klubach jest za dużo piłkarzy na kontraktach. Powinno być więcej młodych i więcej osób do skautingu, banku informacji. W skrócie – więcej osób, które żyją tym wszystkim, oceniają ruchy, monitorują, co się dzieje, oglądają regularnie niższe ligi, gdzie biega po boiskach wiele perełek takich jak pokazał w zakończonym sezonie Górnik. Pewnie myślałeś, że wskażę menedżerów?
Nie, dlaczego? Nie uważam ich za patologię.
Ja też. Czasem dzieją się jakieś patologiczne sytuacje, ale jak wszędzie. Rynek popsuło uwolnienie go. To tak, jakbyś wypuścił psy z klatek – jest kilka psów rasowych, kilka wytresowanych, a reszta kundli chaotycznie biega obok i próbuje zerwać kawałek mięsa dla siebie. I żeby nie było, jest wielu agentów mniej znanych, którzy dobrze działają z wizją i są dla piłkarza wsparciem. Jeśli piłkarz z pierwszej ligi jest oferowany do trzech klubów Ekstraklasy, a on o tym nic nie wie, to nie jest dobrze. Działają tak, że gdy klub złoży ofertę, dopiero wtedy pośrednik idzie do zawodnika po autoryzację na transfer. Robi się to na wariata. Osoby z klubu myślą: tego samego gościa oferuje mi trzech chłopa? Z kim mam gadać? W końcu osoba z klubu dzwoni do zawodnika – i dobrze, sam bym tak robił. A trójka agentów oburza się: jak to, rozmawiasz bez mojej wiedzy? Za plecami?! Z tego co słyszę takich sytuacji jest niestety coraz więcej.
Co się musi stać, byś nie publikował newsa?
Jeśli ktoś poprosi albo wiem, że komuś można zaszkodzić. Tak jak z Gostomskim…
Dziś byś tego nie wrzucił?
Nie, dziś nie. Wielu ocenia mnie, że jestem bezkompromisowy, chamski, ale było mi go szkoda, tak zwyczajnie po ludzku. Zwłaszcza, że mnie zablokował, a potem się do mnie odezwał i wiem, że nie ma do mnie żalu. Wiedział, że i tak to wyjdzie, ale nie spodziewał się, że tak szybko i nagle. Wypytywał, skąd mam informację. No skądś tam miałem, nawet z dwóch źródeł. Informacja pośrednio wyszła z jego agencji. Decyzyjni Fabryki Futbolu byli wtedy na obozie w Turcji i po moim wpisie zaczęli się na mnie wściekać, rozpytywać, kim jestem. A dlaczego pretensje do mnie? To oni powinni działać tak, by informacja nie wyszła, jeśli to miało być takie tajne albo poinformować prezesa z Kielc, że przykładowo bramkarz zrzeknie się połowy pensji, byle tylko dograć sezon.
Jakie najbardziej spektakularne newsy zachowałeś dla siebie?
Sam nie wiem, zachowuję wiele rzeczy. Często kibice zastanawiają się, czemu ktoś nie gra, jaką ma kontuzję… Była raz w raczej czołowym klubie sytuacja, że dwóch kluczowych piłkarzy nie mogło grać, a w klubie się wściekali, bo nie wiedzieli, dlaczego. Ciągle łapali jakieś urazy albo odczuwali zmęczenie, osłabienie organizmu. Wysłano ich na dokładne badania krwi i okazało się, że obaj mają syfa. Złapali od tej samej lokalnej dziewczyny – jeden imprezował z nią częściej, drugi rzadziej i dzięki temu wrócił do gry szybciej. W jej organizmie był sajgon, czegoś takiego ten lekarz jeszcze nie spotkał. Jeden nie był zdolny do gry przez ponad pół roku. Kibice często atakują piłkarzy nie znając tła, ale z drugiej strony wpływ na formę mają sytuacje życiowe. Ostatnio Malarzowi zmarła teściowa i mama. Potem w Niecieczy puścił szmatę – no puścił, ale czy to jest aż tak ważne po tym co go spotkało? Często nie wiemy takich rzeczy i oceniamy.
O odejściu jednego trenera słyszałem, ale ktoś prosił, by na razie nie pisać. Z trenerami jest loteria – to tak, jak o Urbanie napisałem, że jest już zwolniony. Dostałem informację, że osoba z Rady Nadzorczej powiedziała, że go wypierdolą. Drugiego dnia jego rzeczy były już spakowane na portierni. Potem piłkarze zaczęli prosić, by jeszcze został. W efekcie zwolnili prezesa, Urban został na przygotowania… Po co? On sam się zastanawiał: po cholerę zostawałem? Lokalne media też informowały o jego odejściu, ale wszystko spadło oczywiście na mnie. O Gumnym do Mönchengladbach wiedziałem już w ciągu dnia przed wypłynięciem wieczorem tego ciekawego i dość zaskakującego info, ale nie miałem przekonania do tej informacji, pomyślałem też, że ktoś ze strony jego agencji, Fabryki Futbolu, może mnie wypuszczać. Coś mają do mnie, ale ja do nich przez ich działania także. Nie napisałem. Tak samo jak z Eduardo. Ktoś mi napisał o nim w Legii z dopiskiem „pewne”. Gość, który nie gra nawet w Brazylii? Który siedzi na plaży? Do Legii?! Śmierdziało mi to. Rozmawiałem nawet z jednym z kibiców Legii i on też uważał, że Eduardo to już emeryt. Nie pasowało mu to. Na drugi dzień chorwackie media puściły info, co oczywiście jeden z dziennikarzy u nas przekazał jako swoje.
– Ty, to prawda.
– No co zrobisz?
Absurdalna sytuacja. Nie miałem podstaw, by tej osobie nie ufać, lecz nie zaufałem, ale jednak miała rację. Jak czas pokazał – faktycznie jest dziadem. Słyszałem, że wymiata tylko na treningach w kółeczku, ale co z tego? Jego gry w Legii wiosną nie było.
Po trzech latach dostajesz więcej newsów?
Nieporównywalnie. Więcej osób znam, więcej osób znam dobrze, także mogę zadzwonić w każdej chwili – i to do takich osób, że wielu by się nie spodziewało. Bez porównania. Wtedy byłem gościem z A-klasy, a teraz awansowałem już na mocną ekipę pierwszej ligi. W jednym z blogów pisałem, że Dariusz Mioduski rozważa kandydaturę Michała Probierza – słyszałem to z kręgów biznesowych. Pukali się w głowę, wypisywali: co za pojeb to wymyślił? Wspomniał tę samą informację potem Tomasz Włodarczyk w felietonie – przyjęto już na spokojnie, jak gdyby nigdy nic. Profesor Filipiak ustalił jednak warunki, że jeśli ma odejść, to po sezonie i za pieniądze. Do Filipiaka doszła widocznie wcześniej informacja, że Mioduski rozważa go jako trenera, ktoś chlapnął, i zabezpieczył się przedłużając umowę. Legia teraz chciała z kolei Brzęczka. To absurdalne – największy polski klub, a nie potrafi przed podjęciem rozmów ustalić, jakie trener ma zapisy w umowie. Dlatego mówiłem o ważnej roli osoby z banku informacji, która takie rzeczy może sprawdzać. Legia potraktowała serio informacje prasowe o zainteresowaniu Brzęczkiem ze strony Lecha, bo Maciej Henszel pisał o 250 tysiącach euro wykupu. Wszystko się zgadza, ale ta klauzula jest aktywna dopiero od lata 2019 roku. Wisła Płock zabezpieczyła się bardzo mądrze – oczywiście przy udziale dyrektora Masłowskiego.
Ścigasz się z topowymi newsmanami w kraju? Krzysztof Stanowski napisał kiedyś, że wyścig o newsa to jak licytacja, kto ma dłuższego.
Gdy ciekawy news się sprawdzi, to takie samo uczucie jak obstawiasz kupon i on wejdzie. Myślę, że się nie ścigam. Bo z kim? Jeśli miałbym się faktycznie ścigać to raczej tylko z Krzyśkiem Stanowskim, którego zawsze ceniłem za znajomości i wiedzę. Ale nie ścigam się. Dla mnie to przecież bardziej zabawa. Gdybym to robił zawodowo – może tak, ale przecież ja to robię dla zajawki, pasji. Jeden lubi nałogowo grać w gierki, a ja nie mam żadnych nałogów poza Twitterem. Ale Twitter nie jest mocnym nałogiem – siedzimy drugą godzinę i teraz nie zaglądam do telefonu, nie czuję takiej potrzeby. W tym sensie, że często przeglądam i śledzę, ale nie mam włączonych powiadomień, potrafię zniknąć na jakiś czas, jak wchodzę to przeglądam powiadomienia masowo, przewijam i na część odpowiadam. Szczególnie jak jadę samochodem to nie przeglądam w ogóle, miałem na autostradzie sytuację na styku zderzaka właśnie przez przewijanie czegoś z aplikacji i się przestraszyłem, potraktowałem to jako ostrzeżenie. Nigdy bym się nie spodziewał, że to się rozwinie aż tak. Gdy liczba moich followersów przekroczyła liczbę ludzi z miasta, w którym się wychowałem, to była dla mnie abstrakcja. Zwłaszcza, że ponad 85% obserwujących mnie profili jest w miarę aktywnych. Dziś mam udziały w firmie transportowej i mój formalny pracodawca zupełnie nie wie, jaka jest skala mojej działalności. Kiedyś moja szefowa chwaliła się, że ma 2,5 tysiąca znajomych na Facebooku.
– A ty, Janek, ile masz na tych swoich Twitterach?
– Aaa, jakoś ponad 20 tysięcy.
– Co?! Tyle?! Niemożliwe!
Znajomi z pracy nie zdają sobie sprawy, że to jest aż tak rozwinięte, ale nie czuję potrzeby, by o tym mówić. Czasem czuję się wręcz aż zawstydzony. Rozwinęło się najbardziej w ostatnich trzech latach, efekt kuli śniegowej. Byłem na zakręcie w życiu. Przez pół roku leciałem ostro po bandzie. Teraz poradzę sobie ze wszystkim, jeśli tylko będzie zdrowie. Rozstałem się parę lat temu z dziewczyną jakoś pod koniec października, a w grudniu w święta miałem się jej oświadczyć. Coś się wypaliło. Poszedłem w stronę alkoholu, imprez, złych znajomych. Głupie pół roku, ale może było potrzebne, by wyjść na tę prostą. Poznałem wtedy starszą od siebie kobietę, obecnie przyjaciółkę, która mogłaby być moją matką. Pomogła mi ustalić hierarchię w życiu. Podczas mundialu w Brazylii wróciłem z pasją do piłki, zacząłem udzielać się właśnie na Twitterze, śledziłem relacje Tomka Ćwiąkały z Brazylii. Wtedy wsiąknąłem na dobre. Była to ucieczka od innych głupot. Coś się musiało wydarzyć, by było jak jest. Nic się nie dzieje z przypadku – to, że akurat w jednym momencie znaleźliśmy się prywatnie we Władysławowie, także nie może być przypadkiem. Umówieni byliśmy przecież na ten wywiad od przeszło roku, gdy zapytałeś na Twitterze, z kim ludzie chcieliby przeczytać rozmowę i pozytywny odzew pod moim nickiem mnie wtedy mocno zaskoczył. Miałem wiele pytań o wywiady i odmawiałem, skoro dałem wcześniej słowo. Pojawiają się już nawet absurdalne propozycje. Jakaś blogerka, która ma 100-ileś tysięcy subskrypcji, proponowała mi, bym przyszedł na nagranie i opowiedział, jak doszedłem do momentu, że obserwuje mnie tyle osób. Co ja miałbym mówić? Sam nie wiem, jak do tego doszedłem, zwyczajnie rzetelnością, bo prawda zawsze się obroni. Oferowała mi nawet pieniądze, 500 złotych, hotel i dojazd do Warszawy. Paranoja. Rzuciłem na odczepne: dziewczyno, daj spokój, przecież masz odbiorców niezwiązanych z piłką. Mówiła, że zdobyłaby inne zasięgi, ale nie, dzięki, nie moim kosztem.
Co musiałoby się stać byś się ujawnił?
Nie wiem. Komu? Tobie się ujawniłem.
Ale ludziom nie.
Nie jestem osobą publiczną. Dlaczego mam się ujawniać? Żeby ktoś mi ingerował w życie prywatne? Co by to zmieniło? Czy dziennikarzom ktoś ingeruje w życie prywatne, nachodzi ich wcześniejsze miejsce zameldowania? Z osobami, do których mam długoletnie zaufanie, jestem w normalnych relacjach. Z tobą umówiłem się, odwlekaliśmy przez różne sytuacje, ale ostatecznie dotrzymałem słowa, choć ten wywiad będzie ostatnim, jakiego udzielę. Gdybym rozpoczął jakąś sensowną pracę w piłce, konto bym pewnie zawiesił albo dla niepoznaki coś czasami tam napisał, ale udzielał się na pewno o wiele mniej. Praca w piłce zawsze mnie interesowała. Gdy się robi, co się kocha, nie pracuje się ani chwili. Doszedłem do swojego statusu wyłącznie informacjami i swoją wiarygodnością. Mogłem sobie ustawić lewe dane i byłoby mi o wiele łatwiej. Nikt by nie pisał: gość z piłką na awatarze, co on może wiedzieć? Jak widać – może sporo. Jak się chce i wierzy w to co robi, można wszystko.
Rozmawiał JAKUB BIAŁEK