Miedź Legnica będzie debiutować w Ekstraklasie, podobnie jak jej trener Dominik Nowak. Weszło spotkało się z nim przy okazji wizyty w klubie. Przy herbacie rozmawialiśmy prawie godzinę, a gdyby było trzeba, mogłoby to trwać znacznie dłużej. Trener ma dużo do powiedzenia i dużo chce osiągnąć. Mimo że poprzeczka została zawieszona znacznie wyżej, Nowak nie zamierza przedstawić szerszej publiczności drużyny, która będzie zabijała futbol. – Chcemy przenieść do Ekstraklasy pierwszoligową Miedź, która potrafi przejąć kontrolę nad meczem i dyktować warunki, niezależnie od rywala. Nie możemy się bać. Strach to największy czynnik paraliżujący w sporcie. U nas go nie będzie – zapewnia. Zapraszamy do lektury!
Miedź od dłuższego czasu dobijała się do Ekstraklasy, ale pan chyba też myślał o niej już wcześniej niż przed przyjściem do Legnicy.
Okazaliśmy się dobrym małżeństwem, bo obie strony dążyły do Ekstraklasy. Zawsze miałem ambicje, by w niej pracować. Z reguły jestem optymistycznie nastawiony, z czarnego zrobię białe, co oczywiście nie oznacza braku rozwagi w myśleniu i przy podejmowaniu decyzji. Przyszedłem do klubu, w którym była dobra organizacja pracy i w którym przez poprzednie lata wiele zdążono się nauczyć. Ten awans to w największym stopniu zasługa pana Andrzeja Dadełło i naprawdę nie mówię tego, żeby mu się przypodobać. Przejmował klub w zapaści i rozwinął go pod każdym względem, również w kwestii szkolenia młodzieży. Prezes Martyna Pajączek to już dziś osoba licząca się w ogólnych strukturach polskiej piłki. Wszyscy się rozwijali, wyciągali wnioski. To, plus świetna atmosfera, sprawiło, że dziś Miedź jest w Ekstraklasie.
Byliście być może jedynym klubem, który od początku mówił, że chce awansować. Wytrzymaliście presję i to w dobrym stylu, bo zdobyliście najwięcej punktów, najwięcej goli strzeliliście i najmniej straciliście. Nie wślizgujecie się do elity.
Musimy być jeszcze lepsi, żeby poradzić sobie z nowym wyzwaniem – ode mnie zaczynając – ale nie ma co owijać w bawełnę: byliśmy teraz zespołem bezdyskusyjnie najlepszym. Nie doszło do przypadku.
Wojciech Łobodziński stwierdził, że z perspektywy czasu chyba nawet lepiej się stało, że rok temu jeszcze nie było awansu. Dziś mówimy o zespole znacznie silniejszym i dojrzalszym.
Również tak uważam.
Widać to chociażby po drugim podejściu Petteriego Forsella.
Tak, w zeszłym sezonie niemal wszystko od niego zależało, teraz był po prostu częścią układanki. Rozmawiałem z chłopakami, wiem, jaki rok temu był jego sportowy i pozasportowy wpływ na zespół. Wojtek też pewnie wspominał, że kluczowa okazała się teraz szeroka kadra, możliwość rotowania składem. To sprawiało, że na treningach ostro rywalizowano, dzięki czemu każdy miał bodziec do rozwoju. Czasami do ostatniej minuty przed odprawą zawodnicy nie wiedzą, kto zagra. Niektórzy są potem zaskoczeni w obie strony. Szeroka i wyrównana kadra to dla nas bonus w kontekście Ekstraklasy. Ułatwi to pracę chociażby nad motoryką, bo nie będziemy mieli piłkarzy zaniedbanych, potrzebujących czasu na dojście do siebie. A trenerzy zawsze wolą, gdy ktoś od razu walczy o skład, a nie przez pół roku nadrabia zaległości. Gdybyśmy musieli latem wymienić połowę kadry, takie ryzyko w przypadku nowych byłoby duże.
A propos transferów. Zgodzi się pan z tezą, że to od tego, czy zimą traficie z nowym napastnikiem, w największym stopniu zależały wasze losy w rundzie wiosennej?
Tak, to był bardzo ważny moment. Analizowaliśmy grę zespołu jesienią dogłębnie, ale liczby od razu pokazywały, że brakowało nam skutecznego napastnika. Nasz najlepszy strzelec Jakub Vojtus miał sześć goli, z czego cztery z rzutów karnych. Trafiliśmy z transferem Mateusza Piątkowskiego, znaleźliśmy trochę inną rolę dla Fabiana Piaseckiego i efekty szybko nadeszły. Petteri statystykami na kolana nie rzucił, ale znacznie poszerzył pole manewru, co było ważne. Zimą wykonaliśmy dwa konkretne ruchy transferowe i o to nam chodziło. Trochę czekaliśmy, niektórzy mogli się niecierpliwość, jednak nie zależało nam na byle jakiej ilości. Mateusza znałem już wcześniej i byłem przekonany, że sobie wzajemnie pomożemy.
Nikt się nie kłóci, że Miedź organizacyjnie i finansowo jest gotowa na Ekstraklasę. Nie ma zgody co do tego, czy obecny stan posiadania wystarczy na boisku. Kadrowo w sporej mierze przypominacie Sandecję sprzed roku.
Sandecji przede wszystkim brakowało stadionu, to było ważniejsze niż wielu się wydaje. Dopiero posmakuję Ekstraklasy z boiska, ale oglądając mecze tu i tu uważam, że różnica jest wyraźnie widoczna. Nie można się czarować, że to niemalże ten sam poziom. Nie. Latem będziemy potrzebowali kilku zawodników, którzy okażą się takimi konkretami jak Piątkowski czy Forsell wiosną. Nowy piłkarz musi pasować nam w trzech obszarach. Po pierwsze – charakterologicznie. Mamy świetną atmosferę w szatni, nie psujmy tego. Nie wezmę kogoś, kto będzie się obrażał na rywalizację, na to, że czasem może wylądować poza osiemnastką. Drugie – przygotowanie motoryczne. Tak jak mówiłem, trudno byłoby się zdecydować na kogoś, kto dawno nie grał, jest po poważnej kontuzji, ma nadwagę i tak dalej. Potrzebujemy ludzi na “już”, którzy od razu wytrzymają jeszcze wyższe obciążenia niż te, które mieliśmy ostatnio. A w takim kierunku pójdziemy. Nie powiem, że będziemy ryzykować motorycznie, ale zamierzamy naprawdę ostro zasuwać, musimy gonić najlepszych. No i trzy – umiejętności plus wkomponowanie się w określoną taktykę, sposób gry. Nie chcę być źle zrozumiany, ale zamierzamy przenieść do Ekstraklasy pierwszoligową Miedź, która potrafi przejąć kontrolę nad meczem i dyktować warunki, niezależnie od rywala. Nie możemy się bać. Strach to największy czynnik paraliżujący w sporcie. U nas go nie będzie.
Ale w takim razie bardziej nastawia się pan na 2-3 transfery, czy raczej 5-6?
Cztery ruchy będą na pewno, może nawet pięć czy sześć. Zobaczymy. Sporo będzie zależało od niektórych rozmów kontraktowych, od tego, co wydarzy się już po starcie sezonu. Teraz jest czas na snucie takich planów. Wcześniej, może poza dyrektorem sportowym, nikt w klubie o tym nie myślał. Byłem ostatnią osobą do rozmów na te tematy. Jeżeli dzwonili jacyś agenci, niektórym w bardzo ostrych słowach przerywałem. Teraz chyba boją się zadzwonić. Ale na pewno nie będzie rewolucji kadrowej, jej nie potrzebujemy.
Pan też nie podpisał jeszcze nowego kontraktu. Właściciel mówił ostatnio o kilkuletnim kontrakcie, więc to chyba formalność [rozmawialiśmy w piątek 1 czerwca, PM].
Myślę, że tak. Jest chemia między mną a panem Andrzejem. Mamy podobne spojrzenie na piłkę, co nie znaczy, że nieraz nie było burzy mózgów, wymiany argumentów. Tego wręcz oczekuję. Strasznie nie lubię ciszy, nieustannego potakiwania. Gdybym miał w sztabie kogoś, kto w ten sposób funkcjonuje, szybko bym go pożegnał. Nie chodzi o szukanie konfliktu na siłę, ale trzeba umieć przedstawiać swój pogląd. Czasami efektem jest rozwiązanie pośrednie, kompromis. Sądzę więc, że dalsza współpraca zostanie lada dzień sformalizowana. Pierwsze spotkanie z panem Dadełło wyglądało tak, że po przedstawieniu swojej wizji w pozostałych sprawach dogadaliśmy się w pół minuty. Naprawdę. Chciałbym dłużej zostać w jednym miejscu. To daje komfort pracy i możliwość pełnego odciśnięcia swojego piętna na zespole, bo można planować dalekosiężnie. Nawet gdybym dziś dostał ofertę z innego klubu, to bym jej nie przyjął. Świetnie się czuję w Legnicy.
7 czerwca Dominik Nowak podpisał nowy, pięcioletni kontrakt z Miedzią.
Mocno komplikuje panu plany fakt, iż I liga zakończyła sezon dwa tygodnie później niż Ekstraklasa?
Nie będę ściemniał, że nie ma to żadnego znaczenia. Wolałbym zacząć przygotowania wcześniej. Jest jak jest, więc musimy wybrać “mniejsze zło”, czyli późniejsze rozpoczęcie treningów.
I liczyć się z tym, że na początku może zabraknąć pary?
Nie, nawet nie o to chodzi. O przygotowanie motoryczne jestem spokojny, natomiast rozpoczęcie pracy dopiero 20 czerwca ograniczy nam pole manewru przy wprowadzaniu nowinek taktycznych, ćwiczeniu nowych elementów. Tych niuansów będzie musiało być mniej. Żeby zmieścić wszystko, brakuje nam około dwóch tygodni. Nie mamy jednak wyjścia, musimy dać odpocząć piłkarzom.
Większość obcokrajowców dostała wolne już przed ostatnim meczem z Puszczą Niepołomice.
Uważam, że to racjonalna decyzja. Najgorsze, co moglibyśmy zrobić, to dać piłkarzom tydzień wolnego i znów się spotkać w robocie. Znałem takie historie, nigdy nie kończyły się dobrze. Ekstraklasa w tym roku gra do 23 grudnia. Najzwyczajniej w świecie trzeba kiedyś odpocząć, złapać świeżość fizycznie i mentalnie. Obcokrajowcy dostali wolne szybciej nie dlatego, że bardziej ich lubię. Wielu z nich jest z dala od rodzin. Marquitos tęskni za żoną i synem, Omar Santana za dziewczyną, to samo Jonathan de Amo i Petteri, który mieszkał sam. Znacznie więcej zyskamy pozwalając im jechać tydzień wcześniej niż trzymając do samego końca. Była to trudna sytuacja, bo inni musieli zostać, nie pojedziemy samymi juniorami do Niepołomic. Ale wytłumaczyłem wszystko, szatnia przyjęła to ze zrozumieniem. Nawet po Puszczy będą ponad dwa tygodnie wolnego, 20 czerwca spotykamy się w klubie.
Z czysto trenerskiego punktu widzenia, w jakim względzie Ekstraklasa będzie dla pana największym wyzwaniem?
Wszyscy będziemy musieli się przyzwyczaić do znacznie większego ciężaru medialnego. Ekstraklasa jest znacznie lepiej opakowana, każdy mecz w telewizji i tak dalej. Zainteresowanie dziennikarzy będzie dużo większe, zaczniemy być uważniej obserwowani na co dzień. Presja jeszcze wzrośnie.
W tym względzie po ostatnim sezonie chyba jesteście już zahartowani.
Na pewno to doświadczenie pomoże.
Pan wręcz mówił, że lubi pracować pod dużą presją, że im jest większa, tym lepiej.
I tak jest, naprawdę. Uważam, że wtedy człowiek jeszcze bardziej koncentruje się na pracy. Nie mówię, że w Wigrach Suwałki zamierzałem się mniej koncentrować, ale przy mniejszej presji człowiek automatycznie bardziej się asekuruje i przygotowuje wymówki. A tak nie ma zlituj się, wszystko musi być możliwie najbardziej przemyślane, półśrodki nie wchodzą w grę.
Ekstraklasa będzie największym wyzwaniem w mojej karierze, ale absolutnie mnie to nie przytłacza. W Pucharze Polski potrafiliśmy grać z jej przedstawicielami jak równy z równym. Teraz jednak nie chodzi już o pojedyncze mecze, w których druga strona być może grała nieco mniej nakręcona i niekoniecznie najsilniejszym składem. Mamy jeszcze rezerwy jeśli chodzi o polepszenie organizacji pracy, mnie też to dotyczy.
Łobodziński w rozmowie przyznał, że sporą różnicę zrobił pana sztab, który dawał więcej niż sztab poprzednika.
Mam świetnych współpracowników. Grzesia Mokrego poznałem w Wigrach. Miałem wcześniej takiego pecha w życiu, że nigdy nie pracowałem z kompletnym sztabem, zawsze czegoś brakowało. Tu mam kompletny zespół jeśli chodzi o wiedzę, przygotowanie, podejście do obowiązków i tak dalej. Bez Grzesia nie wyobrażałem sobie pracy tutaj, jest już częścią mnie i on o tym wie. Proszę mi wierzyć, nie ma wielkich trenerów i wielkich wyników w pojedynkę. Nie chodzi o to, że ja nic nie robię, ale mam pewność, że część zadań dobrze wykonają moi ludzie. To nie tylko Grzesiu Mokry, także trener bramkarzy Olek Ptak, Dawid Goliński odpowiedzialny za przygotowanie fizyczne plus fizjoterapeuci. Dla mnie bycie trenerem to przede wszystkim umiejętność współpracy w grupie.
To często ważniejsze niż taktyczne niuanse. Można mieć pełen pakiet wiedzy, ale zrażać ludzi do siebie.
Dokładnie. W Miedzi potrafiliśmy się zjednoczyć, być scaloną grupą. Jako pierwszy trener najbardziej jestem za wszystko odpowiedzialny, to ja muszę najprędzej się poprawić w razie porażek, ale gdy wygrywamy, wiem, że to zasługa całego zespołu.
Szatnia Miedzi jest dość kosmopolityczna, ale poradziliście sobie z tym.
Udało się to połączyć. Czasami sam nie wiem, dlaczego coś zadziałało, dlaczego atmosfera jest tak dobra. Chwilami bazuje się na wyczuciu. Grunt to nie budować swojego ego kosztem grupy, być sprawiedliwym dla zawodników i umieć ich przekonać do swojego planu. Nikt w żadnej sekundzie treningu nie może się oszczędzać, każde ćwiczenie ma być wykonywane z zamiarem stania się lepszym. Jeżeli wykształci się u piłkarzy takie podejście, można naprawdę wiele zdziałać.
Jest pan zwolennikiem częstych rozmów z zawodnikami? Wielu z tych mało grających często narzeka, że nie wiedzą, dlaczego siedzą na ławce, co muszą zmienić i ta nieświadomość bywa nawet bardziej frustrująca niż brak gry.
Nie jestem zwolennikiem nieustannych rozmów, wałkowania tego samego tematu po każdym meczu. To byłoby popadanie w skrajność. Jeśli jednak widzę, że ktoś wycofuje się na treningu i traci motywację, rozmowę uważam za konieczną. Czasami piłkarze sami chcą porozmawiać i jeśli dotyczy to kwestii boiskowych, raczej nie odmawiam. Staram się jak najwięcej pokazywać na przykładach z meczów czy treningów, wtedy łatwiej zrozumieć. Nie, że liczę na ciebie, pracuj dalej, będzie dobrze. To gówno prawda, niczego tak nie rozwiążemy. Zawodnik musi znać krytykę trenera i musi ją akceptować. Jeżeli chce u niego grać, to musi wymagane elementy poprawić. Żaden trener nie będzie działał przeciwko piłkarzom, bo inaczej sam by się ograniczał. Gdy podejmujemy zaskakujące decyzje kadrowe – jak z Marquitosem, który po bardzo dobrym meczu usiadł na ławce z Bytovią – trzeba grać w otwarte karty. Wtedy zawsze tłumaczymy, skąd taka decyzja.
Kiedy był najtrudniejszy moment w sezonie, a kiedy poczuł pan, że to jest to, że tą drogą chce iść?
Dla zespołu na pewno najtrudniejsze były te trzy z rzędu porażki jesienią. Nie uważam jednak, żeby wtedy doszło do jakiegoś wstrząsu. Rozmawialiśmy twardo, ale merytorycznie. Nie może być tak, że jak przegrywasz, to krzyczysz, a jak wygrywasz, to w nagrodę nic nie mówisz. Trzeba wypośrodkować. Był to etap błędów, które musieliśmy popełnić. Może graliśmy za bardzo ofensywnie, ale nie zamierzaliśmy zmieniać kierunku i na dłuższą metę to zadziałało. Nie wiem, czy przy czwartej porażce mówiłbym tak samo, jednak raczej nie odchodziłbym od grania do przodu, próby kontrolowania meczu i grania szybkim pressingiem.
Momentem może nie przełomowym, ale utwierdzającym w przekonaniu, że obraliśmy właściwy kurs był marcowy mecz w Sosnowcu. Wygraliśmy 2:0. To był mecz trudny, w którym nie graliśmy ładnie, nie dominowaliśmy w swoim stylu, ale pokazaliśmy wtedy spokój i piłkarskie wyrafinowanie. Bardzo ważny był też moment po porażce w Tychach, jedynej w rundzie wiosennej. Wtedy było dość ostro, musieliśmy jeszcze raz wyjaśnić sobie, co i jak chcemy zrobić. W następnej kolejce graliśmy z Olimpią Grudziądz. Po pierwszej połowie przegrywaliśmy, w przerwie potrafiliśmy podnieść głowy i zrealizować plan, mimo ewidentnej nerwowości. Te chwile uważam za najważniejsze.
Miedź w tym sezonie seryjnie odrabiała straty. Polskie drużyny po stracie gola przeważnie tracą rozmach, u was często było na odwrót.
Piłkarze wiedzieli, że dobrze pracujemy, że mamy dobry plan, potrafili grać swoje. Może niektórych zaskoczę, ale nigdy nie układaliśmy taktyki pod przeciwnika. Ona była stała.
Czyli pan bardziej hołduje szkole Guardioli, który zawsze chce kontrolować mecz niż powiedzmy Rafy Beniteza, który lubuje się w taktycznych niuansach?
Tak, oczywiście zachowując proporcje. Teraz możemy używać pięknych porównań, ale zaraz nastąpi weryfikacja w Ekstraklasie. Skoro jednak weszliśmy na ten grunt, to tak: Guardiola, Klopp – ich zespoły grają futbol, który jest mi najbliższy.
We Włoszech często trenerzy całą taktykę układają pod przeciwnika, wszystko od tego zależy.
Moim zdaniem nie tędy droga. Zabijamy wtedy swoją wewnętrzną pewność i potencjał. Jeżeli wejdę do szatni i powiem:
– Zobaczcie. Legia Warszawa. Gra w eliminacjach Ligi Mistrzów, potrafiła zremisować z Realem Madryt. Zobaczcie, jaki ma budżet. Za połówkę wychylamy się dwoma zawodnikami.
Gwarantuję, że taki mecz przegrywamy i to wysoko.
Z drugiej strony często pojawia się pytanie, czy jeśli nie wychodzi nam dominacja, to czy mamy plan B, czy potrafimy wygrywać inaczej?
Plan B musi być, oczywiście. Chociażby ten mecz w Sosnowcu pokazał, że Miedź potrafi wygrywać inaczej. Nie udało się zdominować rywala, to bazowaliśmy na dobrej organizacji w defensywie. Fazy w meczu są różne, rzadko masz kontrolę od 1. do 90. minuty. Nieraz trzeba chwilę przetrwać i potem znów ruszyć.
W Ekstraklasie ma być tak samo.
Tak bym chciał. Nie wiem, jak wyjdzie, ale od pewnych rzeczy odchodzić nie będę. Nie po to tyle pracowaliśmy z zespołem i wyrobiliśmy pewne nawyki, żeby teraz się z tego wycofywać. Jak na razie wszystko się sprawdziło, każdy podkreśla, że Miedź była najlepsza nie tylko punktowo. Ekstraklasa to już inna półka. Schodzimy stopień niżej, żeby za chwilę pójść o dwa do góry. Trzeba próbować i się nie bać.
Andrzej Dadełło też mówił, że wchodzenie do Ekstraklasy, żeby rozpaczliwie bronić się przed spadkiem nie ma żadnego sensu. Czyli założenie jest takie, że Miedź co najmniej spokojnie się utrzyma.
Oczywiście. Celem jest przede wszystkim pierwsza ósemka i jesteśmy w stanie to zrobić. Górnik Zabrze pokazał, że można wyjść z szarości i nicości, nie można być minimalistą.
Kluby Ekstraklasy coraz chętniej sięgają po piłkarzy z I ligi. Z trenerami chyba też się coś ruszyło.
Powiedziałem ostatnio w “Przeglądzie Sportowym”, że u nas przed szkoleniowcami z zagranicy na wejściu rozwija się czerwony dywan jak na gali Oscarów, mimo że ostatnio nieraz byli to ludzie kompletnie bez doświadczenia, bez żadnych osiągnięć. Polski trener, jeśli nawet dostanie szansę, to po dwóch porażkach już nie chodzi po dywanie, tylko po kostce brukowej. Będę bronił polskich trenerów. Mamy naprawdę dużą wiedzę, świetnie organizujemy sobie pracę, a przecież nadal w wielu przypadkach pracujemy w klubach, które mają sporo do nadrobienia w funkcjonowaniu. Mając ograniczone możliwości potrafimy wyciskać więcej niż można byłoby zakładać. Oczywiście sytuacja trochę się zmienia na lepsze, ale wciąż jest dużo do zrobienia. Co nie znaczy, że nie chcę wolnego rynku trenerskiego. Do Ekstraklasy przyszło wielu dobrych trenerów z zagranicy, jednak ciągle trafiają się dziwne wynalazki, które uczą się fachu w klubach polskiej elity lub wręcz bawią się w trenerkę. To wystawianie się na pośmiewisko.
Podobnie jak piłkarze, wielu trenerów to religijni ludzie. Pan się do nich zalicza, ale mało kto o tym wie.
Nie afiszuję się, co nie znaczy, że nie zrobię publicznie znaku krzyża. Nie chodzi jednak o same gesty. Jestem osobą religijną, co pozwala też prowadzić szczęśliwe życie rodzinne. A szczęśliwe życie rodzinne daje spokojną głowę w pracy. To naczynia połączone. Żona i dzieci zawsze są przy mnie. Oni i moja mama wspierają mnie swoją modlitwą. Sam też lubię się w ciszy pomodlić, choć nie jestem osobą idealną. Takich nie ma.
Czyli jak macie mecz w niedzielę, to ma pan problem?
To jeszcze pół biedy, choć to też problem, bo niedziela jest dniem, który trzeba prawdziwie święcić. Jeżeli nie mamy meczu, w niedzielę staramy się unikać treningów. I nie chodzi wyłącznie o kwestie religijne. Natomiast największy problem miałbym z graniem w Wielki Piątek. Ostatnio na ten temat wypowiadał się też Ryszard Tarasiewicz. To tragedia, totalne nieporozumienie. Mówimy o niezwykle ważnym dniu dla katolików, przy naszej tożsamości narodowej granie wtedy to katastrofa. Na szczęście Ekstraklasa w Wielki Piątek pauzuje.
rozmawiał Przemysław Michalak
Fot. Przemysław Michalak