Jeśli Michałowi Probierzowi zależało, by w trakcie okresu przygotowawczego całkiem odciąć się od żywego świata, to w pełni mu się udało. Cisza i totalny spokój. Możemy to sami potwierdzić, bo wybraliśmy się do Grodziska Wielkopolskiego akurat na samą końcówkę obozu przygotowawczego, kiedy większość była już zmęczona własnym towarzystwem, znudzona, wykończona treningami lub – jak mawiał Wojtek Łobodziński – po prostu zajebana. Sam trener Probierz okazał się jednak na tyle wyrozumiały, że dwóm swoim piłkarzom pozwolił nawet na wcześniejszy wyjazd. Kim byli szczęśliwcy? Kugiel i Frankowski. Powód? Studniówka.
Po tym, jak kierownik Ł»uk odstawił obu panów na pociąg do Poznania, odbył się drugi dziś trening, a ostatni podczas całego zgrupowania w Grodzisku (jutro dwa sparingi w Jarocinie). W skrócie – rozgrzewka, gierka, stałe fragmenty. Co najbardziej zapadło nam w pamięć? Świetne – aż sami przecieraliśmy oczy zdumienia – dośrodkowania Adama Pazio i pocisk, jaki Sebastian Madera dostał od Probierza po tym, jak oskrzydlił akcję zamiast ruszyć wykańczać ją w polu karnym. Mamy dziwne przekonanie, że po tej wiązance, w której przekleństwa padały z taką częstotliwością jak w „Wilku z Wall Street“, stoper Lechii przez najbliższych kilkadziesiąt miesięcy nie będzie się brał za dośrodkowania.
Sam obóz – co podkreślają wszyscy zawodnicy – był wyjątkowo ciężki. Trzy zajęcia dziennie niemal codziennie, a jednego dnia nawet cztery. Czyli – o siódmej pobudka, 45 minut biegu na czczo, śniadanie, trening piłkarski, obiad, odnowa biologiczna, obiad, trening, kolacja i siatkonoga. Miano największego twardziela powędrowało do Bartosza Kanieckiego, który w tym dniu, jeszcze po siatkonodze, wybrał się na pojedynek tenisowy z Probierzem. I przegrał mimo że – jak usłyszeliśmy – w dzieciństwie był świetnie rokującym tenisistą i zdarzało mu się nawet ogrywać Jerzego Janowicza.
W budowaniu atmosfery w Lechii nie pomagają spekulacje związane ze zmianami właścicielskimi. Niby piłkarze otwarcie o tym nie mówią, bo albo wolą zachować dyplomację, albo w ogóle się w tym nie łapią, ale da się wyczuć lekki strach przed wejściem klubu w tę nową erę. – Śmiejemy się nawet, że my sobie trenujemy w Grodzisku jako druga drużyna, a pierwsza Lechia pewnie gdzieś się przygotowuje w Turcji do sezonu – żartuje Mateusz Bąk, ale od razu dodaje, że zupełnie się tym nie zajmuje, bo i tak nie ma kiedy. Obóz w Grodzisku to po prostu… practice, eat, sleep, repeat. A w międzyczasie – autoreklama, a co! – kilka ciekawych wywiadów, które już wkrótce przeczytacie na naszych łamach.




