Zaatari w Jordanii, kilka kilometrów od granicy z Syrią. To właśnie tam, na środku pustyni, wyrosło jak spod ziemi czwarte najludniejsze miasto w kraju. Jeśli w ogóle zgodzimy się tak je nazwać, bo to tak naprawdę gigantyczny obóz dla syryjskich uchodźców. Sto czterdzieści tysięcy ludzi mieszka w dżungli baraków i namiotów, z ograniczoną dostępnością do wody pitnej, nie wspominając o elektryczności. W takim miejscu trudno o normalność, ale Syryjczycy walczą o nią jak tylko mogą. Choćby poprzez futbol.
– Nie mogliśmy dłużej mieszkać w Syrii, nasze życie było pod nieustannym zagrożeniem – mówi Bassam, jeden z obozowiczów – reżim nie miał żadnych skrupułów. Bombardowano zwykłe wioski, jeśli tylko podejrzewano, że mogą tam ukrywać się partyzanci. Syria przestała być krajem, w którym można normalnie żyć, nie ma tam elementarnego poszanowania do obywateli. Dlatego uciekliśmy – przekonuje.
Obóz naturalnie rajem również nie jest. Przeludniony, a przecież codziennie przybywa tam ponad czterysta nowych osób. Większość utrzymuje się z kartek wydzielanych przez wojsko, a także racji przyznawanych przez akcje humanitarne. Szczęściarzami są ci, którzy znaleźli w Zaatari pracę. Jak wszędzie, także i tam, znalazło się bowiem miejsce na handel: wzdłuż głównej alei, nazywanej przez obozowiczów „Champs Elysees”, można znaleźć dziesiątki sklepów z najróżniejszych branż. Poczynając od budek ze świeżymi owocami i stanowisk rzeźników, a kończąc na domach ślubnych, salonach gier arcade i restauracjach. Te najlepsze, najbardziej popularne, mogą liczyć nawet na zyski rzędu 15 000 dolarów miesięcznie. Ale to wyjątki, o godnym życiu mogą mówić nieliczni, a praca to luksus i towar deficytowy. Dlatego tysiąc pięćset etatów publicznych, a więc na sprzątanie obozu, przyznawaje się na zasadach losowania. Co miesiąc w ten sposób wybierane są nowe osoby, które mogą załapać się na przywilej dodatkowych środków. Mimo to każdy obozowicz przyznaje, że ta „loteria” to ułuda, wszystko i tak decydowane jest przy zielonym stoliku, kwitnie korupcja i nepotyzm. Ale tuż obok tego kwitnie również piłka nożna, która dla wielu okazuje się ucieczką, oazą zwyczajności.
W swoim kraju Bassam był napastnikiem klubu z Daraa na południu Syrii. Dziś ma trzydzieści jeden lat, nigdy nie wróci już do poważnej piłki, ale w Zaatari znalazł swoje powołanie. – Najmłodsi najgorzej przeżywają traumę wojny. Wiele z tych dzieci na własne oczy widziało śmierć swoich bliskich, praktycznie wszystkie przybywają tutaj z urazem psychicznym. Takie zdarzenia mogą wypaczyć na całe życie. Futbol to dla nich coś więcej niż gra, to forma rehabilitacji, leczenia. Możemy w ten sposób oddalić ich myśli od strachu i problemów. Ł»ycie w obozie nie należy do łatwych, a granie pozwala im zapomnieć o cierpieniu – kończy trener. Jeden z jego podopiecznych, Shadi, 13 lat: – W Syrii grałem w piłkę cały czas, ale to w Zaatari rozwinąłem się jako piłkarz. Pod okiem profesjonalnych trenerów poprawiłem grę w obronie, lepszy jestem też pod względem taktycznym – kończy młody Syryjczyk. Po tej wypowiedzi widać jasno, jak niektóre dzieciaki żyją grą, być może pokładają w niej nadzieję na lepszą przyszłość. Na pewno futbol nie musi tutaj obawiać się rywalizacji z komputerami i telewizją, dlatego młodzi chłopcy grają często od rana do wieczora. Kto wie więc, czy te tysiące godzin spędzone na murawie nie przełożą się pewnego dnia na sukces tutejszego wychowanka?
Owszem, łatwo być w tym wypadku cynicznym. Bagatelizować znaczenie całej akcji, w najlepszym wypadku potraktować ją jako mało znaczącą ciekawostkę z końca świata. Ale piłka w Zaatari nie jest tylko sposobem na to, by młodzi adepci piłki mieli namiastkę normalności. Co bardziej zaskakujące, przełamuje ona granice kulturowe, kopią bowiem nie tylko najmłodsi, ale także kobiety. A to już w świecie arabskim absolutna wyjątkowość.
Abeer Rantisi to pomocniczka damskiej reprezentacji Jordanii. W tym roku jej kadra stała się pierwszą z regionu, która dostała się na mistrzostwa Azji. Rantisi często przyjeżdża do Zaatari by prowadzić zajęcia z kobietami. – Wiele z nich nie ma najmniejszego pojęcia czym jest sport. Na pierwszych zajęciach padają pytania o rzeczy absolutnie podstawowe. Dziewczyny pochodzące z bardziej fundamentalnych regionów Syrii często nie widziały nigdy rozgrywek sportowych, jakiegokolwiek rodzaju. Większość z nich znajduje się w bardzo złym stanie fizycznym, tutaj więc futbol również okaże się pomocny. Najbardziej dumni jednak jesteśmy z tego, jak pomaga on budować pewność siebie u pań, a także przełamywać bariery społeczne. Sprawiamy przecież, że ludzie zaczynają myśleć inaczej o prawach kobiet, chociaż w małym stopniu, ale w krajach arabskich każda taka zmiana ma wielkie znaczenie – kończy Rantisi. Pamiętajmy, że w Zaatari bardzo wiele rodzin pochodzi z niezwykle konserwatywnych regionów Syrii, tym bardziej więc fakt, że funkcjonują w obozie damskie rozgrywki piłkarskie to coś niezwykłego. I to nawet biorąc pod uwagę, że póki co kobiety nie mogą grać publicznie, a jedynie w zacisznych, osłoniętych od spojrzeń postronnych miejscach, by nie narażać się na protesty ze strony fundamentalistów.
Na szczytach piłka często ma toksyczny wymiar. Korupcja, ogromne kwoty wydawane na przepłaconych zawodników, skandale. Ale to właśnie przez takie historie jak ta z przypominamy sobie, jak wiele potrafi dać sport, gdy zostanie zatrudniony do pracy u podstaw. W jordańskim obozie pomaga rozwiązywać gros problemów, poczynając od poprawy komunikacji pomiędzy obcymi grupami, pomocy najmłodszych (dla wielu dzieciaków piłka jest tutaj jak matka – przekonuje Bassam), a kończąc na obniżaniu przestępczości jak i poprawie jakości życia kobiet. Piękno futbolu na boiskach w Zaatari ma inny wymiar, niż to z Camp Nou czy Old Trafford, ale kto próbowałby przekonać, że na gorących jordańskich piaskach piłka lepiej pokazuje swoją prawdziwą twarz, pewnie nie stałby w dyskusji na z góry pokonanym polu.



