Wiem, że jest piątek i że ten wpis powinien pojawić się wczoraj, ale Sylwester przeciągnął się minimalnie. Za zwłokę przepraszam.
Pisałem już o Cracovii, czas na parę słów o Wiśle. Nie będzie niestety takich hitów jak u sąsiadów zza miedzy. Nie było przy Reymonta Jakuba Tabisza, nie było Tomka Moskały. Towarzystwo bardziej międzynarodowe, atmosfera wyższych kontraktów i wyższych aspiracji.
Całością kierował trener Skorża. Lubiany przez zawodników, merytoryczny facet. Razem z Rafałem Janasem tworzyli udany duet. Na łopatki rozkładał trener od przygotowania – Andrzej Bahr. Nie można było sięna niego złościć, nawet podczas najcięższego treningu. Wszystko potrafił obrócić w żart. W szatni też było całkiem sympatycznie. Atmosferę robili: Baszczu, Darek Dudka, Brozie, Andrzej Niedzielan. Nie odzywał się tylko nigdy Łobo. Miał swój świat. Może nie zły, ale swój.
Wisła miała wtedy bardzo mocny i wyrównany skład. Z pewnością najmocniejszy w lidze. Nie pamiętam już dokładnie wszystkich zawodników, ale jeśli sprawdzicie sobie to gdzieś, zobaczycie, że na każdej pozycji było minimum dwóch bardzo dobrych piłkarzy. Wtedy jeszcze klub miał inną filozofię transferową. Najlepsi Polacy plus kilku obcokrajowców, którzy naprawdę robili różnicę. Widać było tego rezultaty.
Pamiętam, że wynająłem mieszkanie od Kamila Kosowskiego. Najdziwniejsze, w jakim mieszkałem. Miało trzy piętra. Na dole kuchnia, piętro wyżej salon, na górze sypialnia. Zastanawiam się, czy moja kiepska gra w Krakowie mogła wynikać z łażenia po tych schodach…
Najfajniejszym aspektem tego mieszkania, było to, że sąsiadem drzwi w drzwi był nieoceniony Darek Dudka, wraz z małżonką. Właściwie można powiedzieć, że mieszkaliśmy razem. Codziennie albo żony gotowały jakąś kolację, albo robiliśmy tour po krakowskich knajpach. Myślę, że mogliśmy wtedy wydać dobry przewodnik w tym temacie. Dudi to urodzony optymista, któremu uśmiech nigdy nie schodzi z twarzy. Super pozytywny chłopak. Lubiłem spędzać z nim czas. Nigdy nie odmówił lampki dobrego wina. Podejrzewam, że nie odmówiłby też skrzynki, choć tyle nigdy nie wypiliśmy. Kiedy odchodziłem z klubu, najbardziej było mi brak państwa Dudków.
Drużyna Wisły z tamtego czasu kojarzy mi się z porządnymi ludźmi. Nie przypominam sobie kogoś, kto byłby drużynową mendą. A przeważnie w klubach ktoś taki jest. W Wiśle miło wspominam chyba wszystkich. Sobol, Głowa, Baszczu, Mauro Cantoro, Brozie, Pawełek Mario, śmieszny Dudu. To byli fajni ludzie. Pewnie sukces – mistrzostwo Polski z tamtego czasu – był też efektem tej zgranej ekipy. Jak trzeba, umieliśmy się zabawić. Zawsze można było liczyć na piwko i chipsy u Brozia czy szklaneczkę whisky z Sobolem.
Nie było wtedy jeszcze w Wiśle problemów z pieniędzmi. Wszystko płacone na czas. No i kontrakt miałem przeniesiony z Holandii, więc nie mogłem narzekać.
Jako ciekawostkę napiszę, że czasami stołowałem się w pewnej restauracji na ulicy Szpitalnej. Znajomy kelner powiedział mi, że ten lokal odwiedzał też czasem właściciel Wisły. Był tam jeden trunek specjalnie dla niego. Może nie specjalnie, ale był tak koszmarnie drogi, że nikt inny go nie kupował. Nie spotkałem nigdy pana Cupiała. Ł»ałuję. Pewnie to ciekawy człowiek.
Z tego, co piszę, może wyłaniać się taki sielankowy widok na cały klub. Ale z tego, co pamiętam, tak właśnie było. W sumie byłem tam tylko pół roku. Na początku trener Skorża mówił coś o wykupieniu mnie z Heerenveen, później jednak sprawa przycichła. Ciekawe dlaczego 🙂
No i na koniec stanąłem z całą drużyną na Sukiennicach, jako mistrz Polski. Cały Rynek pełen kibiców skandujących na cześć zawodników. Podejrzewam jednak, że nie na moją. Mała była moja zasługa w tym sukcesie i do tej pory nie czuję się mistrzem Polski. Zresztą dla mnie tytuły i nagrody nigdy wiele nie znaczyły. Leżą gdzieś teraz zakurzone w domu. Nie wiem nawet, gdzie mam medal za mistrzostwo. Ja kochałem piłkę nożną samą w sobie. Kochałem po prostu grać. Reszta była mało istotna.
RADOSŁAW MATUSIAK