1914 rok przyniósł jedną z najbardziej krwawych zim w historii ludzkości. Zamach na arcyksięcia Ferdynanda w Sarajewie zapoczątkował łańcuch zdarzeń, a I wojna światowa stała się faktem. 24 grudnia w okolicach Flandrii doszło jednak do niezwykłych zdarzeń, które przypomniały wszystkim co tak naprawdę w życiu jest ważne. Belgia była w tym czasie areną zmagań wojsk brytyjskich oraz niemieckich, walki były krwawe i wyniszczające dla obu stron. 24 grudnia nastąpił jednak prawdziwy cud – żołnierze obu stron zmęczeni rzezią zaprzestali walk, by śpiewać kolędy oraz rozpocząć… wspólną wigilijną biesiadę. Gdy celebracja Bożego Narodzenia trwała w najlepsze, ktoś nagle kopnął piłkę… Poznajcie historię „Christmas Truce”.
Niemcy nie spodziewali się tak długiej i wyczerpującej wojny. Tzw. „Plan Schlieffena” zakładał błyskawiczne zdobycie Francji, ale opór okazał się większy niż pierwotnie zakładano. Walki rozlały się po całym regionie, a ciężkie starcia toczono właśnie we Flandrii, która była jednym z kluczowych miejsc frontu zachodniego. Opisywana historia działa się w okolicach Ypres – to wokół tego belgijskiego miasta rozegrały się cztery bitwy, które zmieniły definicję wojny w tamtych czasach. Postęp cywilizacyjny, jaki rozegrał się pod koniec XIX i na początku XX wieku miał służyć przede wszystkim ludzkości, wydarzenia we Flandrii pokazały jednak, że wojna otrzymała nowe oblicze – udoskonalonej technicznie rzezi. To w Ypres użyto po raz pierwszy chloru, a później gazu musztardowego „Iperytu” – nazwa od miejscowości Ypres – broni chemicznej o zabójczym działaniu atakującej wyjątkowo szybko i skutecznie.
Obszar we Flandrii, w którym doszło do walk stał się gigantycznym kretowiskiem. Obie strony wykopywały bunkry, ostrzał i starcia trwały non stop. Po stronie Brytyjczyków walczyli głównie Szkoci, ale byli także Anglicy, Hindusi, Francuzi czy Belgowie. Wieczorem, 24 grudnia walki jednak ustały, a Niemcy – paradoksalnie właśnie oni – zaczęli śpiewać kolędy, a dokładnie „Stille Nacht, heilige Nacht”, czyli „Cichą noc, świętą noc”. Na śpiewaniu się nie skończyło – zaczęli oni wbijać karabiny bagnetami w ziemię, zawieszając na nich lampiony imitujące drzewka bożonarodzeniowe. Niektórzy z Was zdziwią się pewnie, że to akurat agresorzy zaczęli „wigilię”, ale sytuacja miała przecież szersze spektrum. Wszyscy żołnierze byli ludźmi, walczącymi często dla kilku jednostek owładniętych manią wielkości – i to zwłaszcza Niemcy.
Popisy wokalne oraz imitacje choinek wywołały niemały aplauz Brytyjczyków, którzy zaczęli uderzać karabinami o puszki, wyraźnie dając Niemcom znak, że bardzo im się to podoba. Pierwsi w muzyczne szranki stanęli walijscy fizylierzy. Druga strona w odpowiedzi zaczęła śpiewać brytyjskie melodie. Na tę jedną magiczną noc tzw. „Strefa Niczyja”, czyli „No Man’s Land” stała się wspólnym wigilijnym domem dla wszystkich żołnierzy. Niemcy podarowali Brytyjczykom beczkę piwa, Ci nie pozostali dłużni, częstując Niemców puddingiem ze śliwkami. Rozejm trwał cały następny dzień i na pewno część drugiego – tzw. „Boxing Day”. Dalsze relacje są już niezbyt jasne, ale wiemy na pewno, że walki wznowione zostały albo na umówiony znak, albo napaścią na nieprzygotowanych Niemców. Niektóre źródła podają jednak, że na kilku odcinkach frontu rozejm trwał aż do nowego roku, częstokroć wbrew rozkazom dowódców.
Wojna poróżniła wiele nacji, ale rozejm ten ukazał obu stronom drugą, nieznaną wcześniej twarz wroga, inną od obowiązujących stereotypów. To właśnie przede wszystkim Niemcy opowiadali jak bardzo są już zmęczeni wojną i chcieliby wrócić do domu. Dotychczas postrzegano ich jako teutońskich barbarzyńców, tym większe było zatem zdziwienie Brytyjczyków. Ci znów zaskoczyli swoich wrogów obliczem innym niż to, jakie rozpowszechniała niemiecka propaganda – nie byli wyłącznie materialistami nastawionymi na zysk.
Świętowanie i wymiana wzajemnych spostrzeżeń trwały w najlepsze, gdy ktoś nagle kopnął piłkę. Anglicy, jako ojcowie oraz unifikatorzy naszej ukochanej gry nigdy nie rozstawali się z tym skórzanym obiektem, poza tym wielu piłkarzy służyło w tym czasie w armii brytyjskiej. Niektórzy szkoccy piłkarze także zaciągnęli się do wojska, wyruszając na wojnę do Europy. Niemcy byli w takiej samej sytuacji – wielu ich graczy walczyło podczas wojny. Wiele faktów ze świątecznego meczu nie jest jasnych, ale można ustalić wspólną wersję: rozegrano na pewno jeden mecz zakończony wynikiem 3:2 dla Niemców, ale gier ponoć było więcej. Rezultat potwierdza zresztą anonimowy major, którego list zamieszczono w „The Times” 1 stycznia 1915 roku. Pisał on: – Regiment rozegrał z Saksonami mecz, którzy ograli ich 3:2…
Inny ze świadków – Frank Naden – tak oto wspomina tamte niezwykłe wydarzenia: – Świętowaliśmy razem, graliśmy w piłkę… Niemcy opowiadali nam, jak bardzo zmęczeni są tą wojną i jak bardzo chcieliby, aby już się skończyła… Następnego dnia dostaliśmy odgórny rozkaz, aby zaprzestać bratania się z nimi, ale nie otworzyliśmy ognia przez cały dzień… Oni także…
Najpełniejszy opis tamtych dni stał się jednak udziałem emerytowanego żołnierza Erniego Williamsa, który w roku 1983 w wywiadzie dla UK TV przypomniał tamten niezwykły mecz: – Piłka pojawiła się nagle, nie wiadomo skąd, ale raczej nie z naszej strony… Zrobiliśmy prowizoryczne bramki i ktoś wszedł między słupki, ale była to jedynie rozgrzewka i strzały oddawane „na bramkę”. Było nas bardzo wielu (…) Miałem piłkę przy nodze, wtedy w wieku 19 lat znakomicie dryblowałem. Cieszyliśmy się chwilą, nie było niezdrowych emocji (…) Jedynym zagrożeniem były buty, w jakich graliśmy na „boisku”. Były wielkie, ciężkie, piłka wykonana ze skóry szybko nasiąknęła wodą i także stałą się ciężka…
Wigilia roku 1914 przywróciła na chwilę ludzkie uczucia, wojna na moment została „uczłowieczona”. Zaprzestano walk, strzałów, a do głosu doszedł pierwiastek czysto ludzki. Oczywiście walki wróciły ze zdwojoną siłą, a śmierć zebrała obfite żniwa. Uwielbiamy postrzegać dzisiaj futbol jako twardą walkę i bitwę, ale tamtej nocy futbol był błogosławionym życiem. Był pokojem.
KUBA MACHOWINA